RZS – chorobo
wredna,
Jam przez
Ciebie bardzo biedna!
Takaś
piękna ma ozdoba,
Lecz mi
się to nie podoba!
Ile razy
do szpitala
Mnie
wysłałaś? Ot, mądrala!
Ciągle
tylko krwi pobranie,
No i
stawów prześwietlanie.
Te
kroplówki… Te badania…
Te
tabletki do łykania…
Na stawy
różnie wpływają,
Lecz
żołądek rozwalają!
Rano
sztywność mnie powala
I wstać z
łóżka nie pozwala.
Tutaj
przykurcz, tam paraliż…
Nie odpuścisz
mi azaliż?
Tutaj
strzyka, tam coś boli…
Mam już
dosyć Twej niewoli!
Czemu
sobie nie odpuścisz?
Czemu ze
swych mąk nie puścisz?
Czemu
dzień w dzień mnie zamęczasz?
I pogodą
się wyręczasz?
Ludzie
mnie za zdrową mają,
prawdy o
mnie wręcz nie znają.
Pusto przy
mnie się zrobiło
I
znajomych mi ubyło…
Czemu w
dołku siedzę sobie
I depresję
mam na głowie?
Czemu
sapię? Czemu stękam?
Czemu się
o przyszłość lękam?
Czemu
płaczę po kryjomu?
Idź precz w
końcu z mego domu!
Mój
organizm ma Cię dosyć.
Idźże, nie
daj się już prosić!
A
choróbsko na to rzecze:
Nic Ci się
już nie upiecze,
Będziesz
chora aż do śmierci,
Wszyscy
twierdzą tak eksperci.
A że
kocham Cię szalenie,
To się z
Tobą wnet ożenię!
Na krok
Ciebie nie opuszczę,
Z oka
także Cię nie spuszczę,
Jesteś
moja ukochana –
Dla mnie
cud powyginana.
Także
pogódź się, kochanie:
Stałe mam
zameldowanie.
RZS –
chorobo moja…
Zrozum,
nie chcę ja być Twoja!
Liter[at]ka