Kto będąc nad morzem nie marzył o takim znalezisku? O dużym kawałku bursztynu, koloru płynnego miodu. Od dziecka będąc nad morzem pierwsze swoje kroku kieruję na poszukiwanie skarbu. A w tym roku wprost doczekać się nie mogłam wyprawy nad morze. Ale jak to bywa, im bardziej czegoś chcesz, tym bardziej piętrzą się przeszkody. 3 maja deszcz, wiatr i zimno. W sobotę nie wytrzymałam. A niech tam będzie zimno( ubiorę zimowe ciuchy), a niech tam wieje (to będzie więcej bursztynów), byle nie padało. Tym bardziej, że miałam jednego sprzymierzeńca, który bardzo chciał się na te bursztyny wybrać, może bardziej niż ja. :)
Ken z 2007 r., o którym ciut wspominałam, ale własnego posta nie miał. Przybył do mnie jakiś czas temu. Ze względu na to, że był drugi i ma taką młodzieńczą buzię został nazwany Juniorem. Ken Hawaian Fun wygląda przy nim jak ojciec. Tak więc Junior bardzo się na te bursztyny napalił przygotował sobie kaszorek (podbierak) do łowienia bursztynów i plecak do którego chciał te ogromne kawały ładować.
Całe szczęście lalki zimna nie czują, bo ja miałam strój zimowy, łącznie z butami i czapką. Przydały się mimo świecącego nad morzem słońca.
Junior od razu wziął się do pracy i zagarniał kaszorkiem bursztyny wraz ze śmieciami, wyrzucał na brzeg i wybierał skarby.
Pół kaszorka nazbierał.
A tak na prawdę to było tego na przysłowiowe lekarstwo czyli łyżeczka od herbaty. Tu w lalkowym kubeczku.
Kawałki były różnej wielkości. Od łebka od szpilki aż do wielkości paznokcia. Te Junior prezentuje na swojej dłoni.
Podzieliliśmy je na sześć frakcji, najwięcej było tych najmniejszych.
Junior postanowił przerobić jeden na naszyjnik dla ukochanej Klaudynki.
Ona obiecała nigdy nie rozstawać się z tym naszyjnikiem.
Byliśmy nad morzem niecałe dwie godzinki, bo zerwał się wiatr i przygnał ciemne chmury.
Trzeba było wracać. Na koniec fotka portu rybackiego w Kątach Rybackich.
A jak Wam się udał majowy weekend?