Już dawno nie kupiłam sobie lalki. W SH
bida z nędzą, na targowisku ostatnio też nie było wesoło. Wreszcie dziś , choć
w minimalnym stopniu, przerwałam złą passę.
W minimalnym, bo udało mi się zdobyć
zaledwie 15 cm
staruszkę. Stan bardzo opłakany, brud, smród i ubóstwo.
I pewnie bym nie kupiła, gdyby nie te
czarne oczy, które tak prosząco patrzyły.
Laleczka jest szmaciana, z wyjątkiem buzi.
Połowa głowy jest z gumy, doszywana do kapturka.
Najpierw rozprułam wszystko i
wyrzuciłam cuchnące nadzienie.
W środku był gumowo-plastikowy
piszczek, zepsuty, ale mój M szybko naprawił. Lalki by nie tknął, ale piszczek,
to co innego.
Następnie wszystko wyprałam. Nie wygląda
jak nowe, ale jest w miarę czyste.
Wypchałam
nowym wypełniaczem i pozszywałam. Oto Pikolo.
Dostał takie imię, bo jest
malutki.
Nie znam pochodzenia laleczki, ale pan, u którego kupuję, ma
przeważnie rzeczy z Anglii.
Miałam cichą nadzieję, że na piszczku będzie jakiś
napis, ale nic nie było. Dlatego Pikolo na razie zachowa swoją tajemnicę.
Podejrzewam, że jest z lat 60tych.
Na koniec zdjęcie Pikolo przed i po
odszczurzaniu.