Kiedy nieświadome niczego moje panny nudziły się w Święta, nagle jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki zjawił się ON.
Syriusz Black we własnej, plastikowej osobie. Przystojniak jakich mało. Junior od dawna nie miał u nich żadnych szans. Sztywny jakiś taki, wybrzydzały. A teraz wszystkie oczy powędrowały w kierunku przybysza. Nawet gosposia w kuchni się zainteresowała.
Cóż bidula nie miała żadnych szans, bo On zobaczył Ją i od razu zaiskrzyło.
Miranda zarumieniła się aż po białka oczu i nie mogła uwierzyć swojemu szczęściu. - To może ja pokażę Panu nasza choinkę? - zapytała spłoniona. - Proszę mówić mi Syriusz. - A mnie Miranda.
Usiedli pod choinką.
- Pewnie w Hogwarcie macie ładniejszą? - zapytała. - Chętnie bym Ci pokazał, ale u nas akurat jest lato. A może chciałabyś pójść ze mną na spacer? - Miranda ze smutkiem spojrzała w okno, właśnie padał deszcz. - Oczywiście nie tu, tylko na ulice Pokątną i zrobił jakiś gest.
Miranda była oczarowana. A może zaczarowana?
To może jeszcze do Hogwartu?
Potem leżeli na trawniku i długo rozmawiali.
Syriusz to mój gwiazdkowy prezent. Dostałam jeszcze taką staruszkę. Chyba z pochodzenia Niemka z NRD
I od M wspaniałą książkę.
Reszta prezentów była nielalkowa.