Obserwatorzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ditta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ditta. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 maja 2019

DZIEŃ LALKOWEGO DZIDZIUSIA

         Dziś w kalendarzu lalkowym Dzień Lalek Bebe czyli dzidziusiów lalkowych.  Ostatnio pokazywałam już najnowszy nabytek, czyli prezent od Marzenki - Marcysię.  Kioskowego dzidziusia.



         To idąc za ciosem pokażę, przypomnę, moje polskie bobaski. Najpierw kioskowy braciszek Marcysi - Jaś.



                            Potem Jagusia i Ala od Krawala.


                  
                 I  krawalowa Karolinka czyli u mnie Ditta


           I bezimienny dzidziuś w pudełku, też od Krawala.


                              Laleczki z SP MIŚ Helenka


                                                   I Isia


             A  także Bambo , Dinah i Nasibu rodem z kiosku.

 





wtorek, 19 września 2017

MOJA LALA




      Dziś przedstawiam lalki z wytwórni Krawal, dawniej SP Pomoc w Krakowie. O historii pisała już Kasia. Ja przedstawię tylko moje lalki.



      Dla jednej to będzie debiut.  Zdobyłam ja na giełdzie w Pruszczu.  Miała oderwaną rączkę. Kupiłam różne kleje i nic. Wreszcie zdobyłam się na odwagę, nagrzałam nóż nad gazem i ścisnąwszy obie części przytknęłam gorący nóż. Tworzywo się stopiło i rączka się trzyma. Ponieważ ubrana była w jakieś szmaty imitujące ślubną suknię, dostała w domu taką, pasującą gabarytami. Może kiedyś się pokuszę o coś ładniejszego. Lala dostała na imię Natalia. Bardzo podobną lalkę dostała kiedyś moja córka od swojej imienniczki, nieco starszej koleżanki. Jednak tamta lalka miała zielone oczy. Natalia ma niebieskie.




      Pozostałe już opisywałam. Przypomnę tylko zdjęcia. 
Akiko
Basia
Zosia ma zmienione rzęsy
Ala
Jagusia
Ditta czyli Karolina
Dzidziuś
       To wszystkie moje lalki z tej fabryki. Mam nadzieję, że nie ostatnie. Oczywiście marzę o Joannie.

niedziela, 25 maja 2014

JEST POD WAWELEM...





         Wiem, już szykujecie się na smoka w jamie. Nic z tego. Dziś nie będzie o smoku, tylko o tym, że w Krakowie jest jedyna, ostatnia już w naszym kraju fabryka lalek. KRAWAL.
         Narodziła się w 1948 jako Chemiczna Spółdzielnia Pracy „Pomoc” i wkrótce zasłynęła z produkcji pierwszej w Polsce winylowej lalki. W 1980 r. spółdzielnia zmieniła nazwę na Krawal –  Krakowska Wytwórnia Lalek. Czasy się zmieniły, wiele wytwórni lalek w naszym kraju nie wytrzymało konkurencji z jednej strony z lalkami z zachodu, z drugiej z tanimi lalkami z Chin.  Został tylko Krawal.

         Szczerze mówiąc nie pamiętam lalek z lat 70tych, sama byłam już za stara na lalki, za to pamiętam te z lat 80-90tych. Lalki , którymi bawiła się moja córka. Niestety wszystkie zostały oddane innym dzieciom, gdy z nich wyrosła.
         Aż do tego tygodnia nie miałam żadnej Krawlki. A właściwie to miałam, nic o tym nie wiedząc. Ale o tym za chwilę.


         W czwartek w SH znalazłam upragnioną Krawalkę. Była goła, brudna, rozczochrana. Najgorsza bieda była z oczkami, jakiś sadysta powyrywał wszystkie rzęsy. W dodatku prawe oczko było zepsute. Opadało do połowy, nie chciało się ani porządnie zamknąć, ani otworzyć.


trzeba było je na stałe przykleić, żeby było otwarte.
         Lalka ma troszkę ciemniejszą karnację, wokół oczu (niebieskich) niebieskie cienie. Usta jasnoczerwone. Jest szatynką z krótkimi włosami, nieco wystrzępionymi.
         Z brakiem rzęs poradziłam sobie łatwo, po prostu wkleiłam kawałki rzęs kupionych w chińskim sklepie.


         Ciałko jest trochę porysowane, nosi ślady jakiegoś ostrego narzędzia.
         Na razie mam kłopot z ubraniem. Laleczka dostała różowe spodenki w niezapominajki i bluzeczkę jeansową bez rękawów.
 ( Przerobioną z misiowej sukienki).


         Próbowałam zidentyfikować ją, ale w katalogu umieszczonym na blogu lalkarnia
http://lalkiplusmisie.blogspot.com  z 12 stycznia tego roku, jej nie znalazłam.
         Dlatego sama nadałam jej imię Zosia.
         Za to szukając jednej lalki, niespodziewanie znalazłam inną. Otóż miałam już Krawalkę, choć o tym nie wiedziałam. Wszystko przez to, że Krawal nie sygnował większości wyrobów.

Takie oto logo widnieje na baaardzo nielicznych wyrobach.

         Otóż moja Ditta, okazała się być Krawalową Karoliną. Poznałam ja po charakterystycznej sukience, która się zachowała.

         Zdjęcie porównawcze z katalogu zamieszczonym na blogu lalkarnia.


         W sobotę trafiła do mnie trzecia laleczka od Krawala. To prezent na Dzień Matki od mojej córki. Laleczka jest tego samego wzrostu, co Zosia . Ma jednak jaśniejszą karnację, miodowe, krótkie włosy, oczka ciemnoniebieskie z rzęsami. Usta różowe. 


        Na środku pleców tajemnicze 0. Jest w bardzo dobrym stanie, ma tylko jedną malutką dziureczkę w plecach, co pod ubrankiem nie będzie widoczne.
        Na imię dostała Basia.


         Podejrzewam, że była chłopcem w stroju ludowym, jak na tym zdjęciu.


         Na razie nie mam dla niej ubranka. Okazało się, że posiadam butki od Krawalki, ale niestety od większej, dlatego obie moje panny są na razie bose.  Butki widać w katalogu.


      Ciuszki na razie są pożyczone od Ronji, a butki od porcelanki.


         Tak nieoczekiwanie mam aż trzy reprezentantki Krawala.

P.S. Nie trzy tylko cztery. Ala, Krakowianka jest też od Krawala, to Basia z katalogu.

niedziela, 22 września 2013

Z LITOŚCI





         Giełdowe kartony, wypełnione po brzegi brudnymi rupieciami. Obtłuczone talerze walczą o lepsze z wyszczerbioną lampką nocną, albo popsutym zegarem. Brudne, lepiące się wprost od brudu szpargały, a wśród nich czasem błyśnie perła. 


         I jest. Marin Chiclana. Nawet czyściutka, tylko – łysa!  Szkoda, że nie ma włosów – mówię. - Bo po chemioterapii – odpowiada „dowcipnie” właściciel gratów.  


 Odkładam lalkę, a właściciel kontynuuje – Weź pani, chociaż z litości. Z litości? – mówię i wygrzebuję jeszcze jedno, brudne tym razem, nieszczęście. Dobrze, wezmę te dwie po złotówce, zgoda? Facet wyraża aprobatę i lalki lądują w mojej torbie.


         Marin Chiclana
Znane na całym świecie lalki Marin Chiclana wzięły swoją nazwę od twórcy - José Marín Verdugo (1903/84), oraz nazwy miejscowości Chiclana de la Frontera, w hiszpańskiej Andaluzji. Fabryka istnieje od 1928 r., dziś prowadzi ją córka twórcy – Ana Marin. Pierwsze lalki miały twarze wykonane z gliny, dziś wytwarza się zarówno plastikowe, jak i porcelanowe. Produkcja oparta jest o pracę rzemieślniczą na wysokim poziomie, zatrudniane są kobiety o zdolnościach artystycznych. Na początku lalki były przedstawiane w andaluzyjskich strojach do flamenco, później zaczęto też wykonywać stroje z różnych regionów Hiszpanii i stroje historyczne. Wszystkie lalki Marin Chiclana  mają piękne uśmiechnięte twarze, spojrzenie skierowane w bok i bardzo małe, ale
niezwykle szczegółowe i skomplikowane akcesoria, w tym biżuteria, gitary, kastaniety, tradycyjny grzebienie (peinetas) i wspaniałe koronkowe mantyle. Męscy tancerze i matadorzy mają jeszcze najwięcej szczegółów od swoich żeńskich odpowiedników.
Od 1997 r. przy fabryce istnieje muzeum, gromadzące egzemplarze , jak i prototypy, i formy do ich wytwarzania. Firma zdobyła wiele nagród i medali za swoje lalki. W tym na Światowej Wystawie Lalek w Krakowie.


         Lalka dostała na imię Carmen i wstążeczkową, czarną perukę. Strój pochodzi prawdopodobnie z Wysp Kanaryjskich.

         Druga laleczka przedstawiała Czerwonego Kapturka. Niestety stroju nie dało się uratować. 


         Kiedy ją rozebrałam na pleckach zobaczyłam trójkąt z napisem ARI i numer 3388. Dopiero teraz skojarzyłam charakterystyczne czerwone buciki i białe skarpetki.  To moja pierwsza ARI.  Niestety prawa rączka jest przedziurawiona, bo tkwił w niej bukiecik kwiatów. Buzia też jest odbarwiona. Dostała sukienkę od Simby i nowe imię Ada.


         Zastanawiałam się czy Ditta  nie jest od ARI, ale nie ma sygnatur i buzie się różnią.






wtorek, 20 sierpnia 2013

STARE MALUSIEŃKIE





 Dwie, ostatnie już, panny z giełdy w Pruszczu. Ujęły mnie swoimi starymi mordkami. Obydwie jak przypuszczam pochodzą z lat 60-70 tych. Wygrzebałam je z przepastnego pudła pełnego przeróżnych drobnych zabawek, od grzechotek po Kinder niespodzianki. Co dziwne były w swoich oryginalnych ubrankach. No, nie zupełnie kompletnych. Oczywiście brudne jak święta ziemia.


Ditta. Blondynka z pokaźną czupryną, gumowa i ... anatomiczna! Ale niestety dziewczynka. Ma 15 cm. Oryginalna różowa, aksamitna sukienka. Choć nie ma żadnych sygnatur, przypuszczam, że jest niemiecka.


Robena. Następny rudzielec – jej szkockie imię oznacza Rudzik. Jest plastikowa z gumową główką, włosy niestety bardzo zniszczone. Ma 12 cm.  Miała pajacyk w biało- żółte paseczki. Na główce mocno zatarty napis Hong Kong. Po kąpieli dostała szkocką sukienkę z koronkowym kołnierzykiem. Jak widać Robena jest bardzo wojownicza, zaraz poszła ćwiczyć karate.


Potem właziła na drzewa i namawiała do tego koleżanki.


A po wyczerpującej zabawie usiadła razem z Dittą na kanapie w salonie cioci Maggie i oczywiście oglądała w telewizji Robin Hooda.