Dziś powiem Wam parę słów o moich cieniach z Inglota :) Wygrałam je w rozdaniu u Neko. Są to moje pierwsze Ingloty, ale z pewnością nie ostatnie :D Już nawet (nie) raz krążyłam wokół stoiska i gdy wybrałam sobie konkretny kolorek to akurat zabrakło dla mnie :(( Ale dzięki temu odkryłam cienie Enjoy.... ;) O których też niedługo coś powiem.
Najpierw wszystkie cienie po kolei + swatch na palcu.
457 - dość ciemny brązik, matowy z drobinkami. Całkiem dobrze napigmentowany, ale rzadko go używam ;) |
393, 112, 463 i 457 |
393, 112, 463 i 457 - tu widać tą głębię tego 112 - CUDO :D - BEZ BAZY! |
I na koniec makijaż:
Cienie się raczej nie rolują, ładnie ze sobą współgrają. Nawet baza nie jest im potrzebna! Tzn. żeby się dłużej utrzymały jedynie, ale dla podbicia koloru nie trzeba, same na siebie pracują ;))
Ich jedynym minusem jest cena. Za taki wkładzik trzeba zapłacić 15zł... Do tego można dokupić paletkę magnetyczną i skomponować własny zestaw kolorystyczny, co jest genialne ;) Ja jestem właśnie w trakcie tworzenia własnej paletki - ale z pudełeczka i magnesu - czekam na magnes xD Jak zrobię to pokażę :) Niedługo też powinnam zaprezentować Wam cienie Enjoy ;)
Oceniam je na 5-/5 - minus za cenę, która jest nieco wysoka :)
Nie pytam, czy znacie i czy macie ;) Mówię tylko, że jeśli któraś z Was ich jeszcze nie ma albo się wacha, to niech odkłada pieniądze i bez zastanowienia kupuje ;))