Dwudniaki - nazwa pochodzi od ilości dni pańszczyzny jakie byli zobowiązani odrabiać chłopi. Straszna rzecz pańszczyzna... ale ja bym się chętnie z takim chłopem zamienił. Policzcie sobie. TYLKO dwa dni pracy, i to pracy JEDNEJ osoby z gospodarstwa, a dziś trzy i pół dnia i to wszystkich mających jakiekolwiek dochody! Oczywiście pańszczyzna była wybitnie niefajnym systemem w porównaniu z dobrami... kościelnymi, bo tam obowiązywała dziesięcina! Czaicie to?! Dziesięć procent podatku!!! I już wiecie na czym polega tzw. postęp społeczno ekonomiczny...
No ale wróćmy do Dwudniaków - Onegdaj pańszczyźniana wieś, położona na gruntach cokolwiek podłych, bo w pobliżu jest też miejscowość trzydniaki (i tak znacznie niższy wymiar daniny niż obecnie), jak łatwo się domyślić tam grunty były urodzajniejsze. - A mnie znowu na dygresje nabrało... klątwa jakaś, albo karma?
Więc tak - wracam z pracy, lato, dzień długi, głupio tak siedzieć na tyłku. Korba milczy, Bikersi także - no jest pewna pustka. Ale jest też CHMS Beskidnick i jest Miłosz, Mikołaja gdzieś poniosło. Bywa. Na szczęście z Miłoszem nie ma przepychanek - jedziesz popływać? Jadę! Szybko i po męsku. Tak lubię.
Zarzucam kajak do bagażnika i jedziemy - fajnie - ale przecież zamknęli most w Ostrowie - ciekawe że żaden urzędas nie został zamknięty za decyzje które się przyczyniły do tego zamknięcia?! A to znaczy że sporo nadkładam drogi i na miejscu jesteśmy już późnym popołudniem. Niby nic się nie dzieje ale... OBUDZIŁY SIĘ KOMARY!!!
Samice przeklęte, tną, atakują, wku...ją!!! No nawet się nie da uczciwie kajaka poskładać, w konsekwencji mamy siodełka założone w drugą stronę (da się pływać, ale stale się popuszczają z zapięć) i rezygnuję ze stateczników. Stateczniki to już nie konieczność, bo jak się płynie we dwóch to kajak ma zdecydowanie mniejszą ochotę do dryfu. W każdym razie, zapieprzam przy dymaniu jak jeszcze nigdy - byle tylko wypłynąć. Bo wbrew powszechnemu mniemaniu - komary nie latają nad wodą! Tak, wiem że dla wielu osób to novum, bo nigdy na kajaku nie nocowali, ale tak to wygląda. Zresztą postawcie się w sytuacji komara - nad wodą nie ma NIC z czego można by się krwi napić, a jest za to dużo... wody! A w wodzie można łatwo zginąć, czy to z racji utonięcia, czy zjedzenia przez ryby. Matula Ewolucja swoje zrobiła i te komary które nad wodą latały już dawno swoje geny wykasowały z puli komarzego DNA!
Więc byle szybciej, byle od brzegu, byle dalej od tych choler! W końcu odbijamy!
No cóż, nie ma się co oszukiwać - Dwudniaki, to nie jest morze ani nawet solidne jezioro - kilkanaście minut wystarcza by opłynąć je w jedną i w drugą stroną, jeszcze ciut manewrów, żeby nauczyć Miłosza jak się przybija do pomostu i w zasadzie można by wracać - trochę zmęczenia jest, trochę ręce bolą, ale w sumie wracać się jeszcze nie chce - sam się zastanawiam czy to taka tęsknota za wodą, czy taka niechęć do tych krwiopijczych gadzin?
Kiedyś jednak przybić trzeba! Więc tak - rozpęd na ile się da... A swoją drogą dacie wiarę że pośród kadry profesorskiej naszych dołujących w rankingach uczelni można znaleźć ludzi którzy powątpiewają w to że roślinność wodna może skutecznie hamować ruch pojazdów pływających? Wiecie taki rodzaj płaskoziemców... i z impetem na brzeg. Miłosz wyskakuje pierwszy i biegiem do samochodu, potem ja i wyciągam kajak. Nawet nie próbuję go składać, tylko spuszczam powietrze i łubudu do bagażnika. Miłosz składa wiosła i w ciągu 20 sekund odjeżdżamy. Tym razem wściekłe komarzyce dopadły nas tylko w minimalnym stopniu.
Czy było warto? - no jasne że tak! Każda przygoda warta jest przeżycia, bąble posmarowało się fenistilem, kajak wysuszyło słońce następnego dnia, a chwile z Synem bezcenne!