Rankiem nawet nie trzeba pobudki, narastający szum, krzątających się ludzi skutecznie dobudza innych, my z Anią jesteśmy gdzieś tak na samym początku tego budzenia i oczywiście zaczynamy dzień od kawy. Za chwilę na powrót pakujemy bety do przepastnego wnętrza furgonetki, która od samego początku towarzyszy nam jako wóz techniczny. A potem grzeczniutko do miechowickiego kościoła na msze. Po mszy zaś śniadanko i w dalszą drogę.
Tym razem dwie mapki, bo zapis trasy mi w pewnym momencie zerwało, nie wiem czemu, może dotknałem ekranu wilgotnym palcem? W kazdym razie nim się zorientowalem że nie rejestruje, już było za późno, i musialem dogrywac kolejny kawałek.
Jak widać w czasie jazdy robiło się coraz wyżej i coraz więcej było podjazdów. Akurat podjazdów boję się najmniej, ale wiatr był silnie wkur... irytujący. Normalnie jest tak że wjeżdża się na górę a potem odpoczywa podczas jazdy w dół. Tymczasem teraz trzeba było jadąc w dół całkiem silno naciskać na pedały bo potężny wiatr skutecznie hamował nas na zjazdach. A jeśli akurat wiało słabiej, to okazywało się że w połowie drogi w dół, jest zakręt o 90 stopni więc trzeba się praktycznie zatrzymać, aby go bezpiecznie pokonać... ba... bywały kompilacje jednego z drugim...
Z drugiej strony jednak drogi ubywało z każdym obrotem korby...
|
Przed mszą i śniadaniem, ale już w ordynku
|
|
Miejsce gdzie można dojechać... Czy ma to sens? Jakiś pewnie ma, ale ja osobiście nie lubię gdy szlak się kończy. Na szczęście w bok jest wąska błotnista ścieżka i nią jedziemy dalej.
|
|
Pagórowato się robi coraz bardziej wyraźnie
|
|
Kościół p/w Świętego Mikołaja Biskupa w Niegowej. A pod nim tzw, "loża szyderców" - czyli schodki na których siedzą ci którzy przyjechali wcześniej, obserwująć zmagania z solidnym podjazdem tych którzy jeszxza jadą. Ja przyjeżdzam ostani - bo czy wszak godzi się by mężczyzna kończył, nim kobiety nie dojdą? ;)
|
|
Trzebniów i altanka wypoczynkowa
|
|
A nad Trzebniowem taka skała z krzyżem
|
|
Nie to nie jest krzyż, ale dziura fajna
|
|
I oczywiście nie był bym sobą gdybym tam nie wlazł... Aneczka oczywiście była ze mną. I gdzieś mamy wspólne tam zdjęcia, ale chyba u Niej na telefonie, bo nie u mnie. Zresztą sami widzicie jakie marności mój robi. Ale za to mogę z nim pływać, nurkować i rzucać nim w nieprzyjaciela... a Wy waszymi?
|
|
Tak to już Częstochowa
|
|
Coraz bliżej
|
|
Tuż, tuż
|
|
DOJECHALIŚMY!!!!!
|
Teraz pokłon Jasnogórskiej Pani, potem rozlokowanie w domu pielgrzyma, kąpiel, coś zjeść i biegiem na mszę. A po mszy...
|
PIWO!!!!! Z Przyjaciółmi w rewelacyjnym lokalu z lokalnym wyborem piw!
|
|
I jeszcze po piwie wieczorny spacer przez Jasną Górę
|
A potem już spanko, grzecznie i po bożemu... bo wszak czy w Domu Pielgrzyma wypada inaczej ;)
RANEK DNIA OSTATNIEGO - pielgrzymki rzecz jasna
Kawucha i ciacho tudzież śniadanie w restauracji CLAOMONTANA. Smaczne, spore porcje i przyzwoite ceny.
A po śniadanku śmigamy z Aneczką jeszcze ciut pozobaczać.
|
Oczywiście zamierzamy zobaczyc to co umknęło nam wiosną - czyli niesamowitą drogę krzyżową Dudy-Gracza.
|
|
Prawie nie było końca odkrywaniu symboliki obrazów... Ale rzeczywisość była wcale nie symboliczna i całkiem wrost wezwała nas do zbierania maneli, pakowania rowerów na samochód a potem żwawego marszu na pociąg.
|
|
I to już koniec... A w zasadzie początek odpoczynku przed następną przygodą
|
Ps. Tym razem jechałem z konkretną intencją i cel religijny był na pierwszym miejscu więc... pomimo przetartej opony i łat tylu że nie było spod nich dętki widać (tudzież kilku innych usterek w rowerze) - dojechałem (fakt faktem na zmniejszonym ciśnieniu) bez żadnych problemów na samą Jasną Górę. Dopiero wyjmując rower z ciężarówki, która nasz sprzęt zwiozła do Mielca skonstatowałem totalną kichę w tylnym kole... lecz wtedy nie miało to już dla mnie żadnego znaczenia.
Ps2. Cały czas wiozłem ze sobą zapasowe dętki i ... oponę ;) - albowiem napisane jest "nie będziesz wystawiał na próbę..."