Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jastrzębia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jastrzębia. Pokaż wszystkie posty

sobota, 31 października 2020

JamnAnia, czyli - z Anią po Jamnej biegania

Chcieliście góry, macie góry - może nie rzucają na kolana wysokością, ale za to odbierają oddech urokiem i czarują swoim klimatem. Zapraszam na Jamną, na Pogórze Ciężkowickie.

Przy okazji moja niedoszle belferska dusza cierpiała by męki gdyby się nie wyrwała z kolejną lekcją. Więc i Wam darowane nie będzie. Wiecie skąd nazwy "Pogórza"? Prawda? Ciekawe! bo niby na logikę, powinny być "przedgórza", "przygórza" - ale "pogórza" - tak jak by góry się już skończyły... owszem ma to sens, gdybyśmy uparcie liczyli że Karpaty zaczynają się na południu a tu się kończą. W zasadzie ma to nawet sens, bo faktycznie orogeneza alpejska postępuje od południa i wynika z napierania Afryki na Europę. Ale to było by zbyt proste. Wszak przez lata funkcjonowały sensowne określenia "Podgórze" albo "Podkarpacie" - skąd zatem to "Pogórze"? Wszystko wskazuje na to że ktoś źle odrobił terenowe lekcje geografii i geologii i wpadł na pomysł że te pagóry na północ od Karpat to kiedyś były bardzo wysokie góry, a to co oglądamy to resztki po górach - czyli po-górze*! Przy okazji jakiemuś urzędasowi wpadł do łepetyny pomysł (zgodnie z tą logiką po-mysł, to resztki które zostały po-myśli ;)) że oto mamy już "Podgórze" jako dzielnicę w Krakowie, a Podkarpacie jako region (wtedy jeszcze ie województwo) i że tak będzie "czytelniej". Że bez sensu? Wiem - ale co mogę zrobić, często jest tak że absurdalny pomysł nagle zaczyna być dominującym i już nie ma siły by to zmienić - no i mamy Pogórza... 

Ok - mamy pogórza, na tych pogórzach mamy całą masę świetnych miejsc, pięknych szczytów i wspaniałych krajobrazów. Że nie góry? Jak to nie góry? Góry z definicji, góry jak malowane, tyle że w paśmie pogórzy, ale czy to umniejsza ich górskość? Czy w jakikolwiek sposób wpływa na ich atrakcyjność?

A jeśli jest tam jeszcze miejsce takie jak Jamna...

Więc jedziemy. Dla Ani to pierwszy raz w te tereny (oczywiście wcześniej wszystko tysiąc razy przeglądnęła w Internecie...i zrób tu takiej niespodziankę!) Ale pooglądać górki to nie to samo co połazić po górkach. Więc i tak jakiś element suspensu będzie. 


Parkujemy w Jastrzębiej pod kościołem św. Bartłomieja, a potem już na nogach zdobywamy wysokość. Kawałek szosą przy której leży wioska, skręcamy między zabudowania (chwila niepokoju, bo zawsze tam mam problem ze znalezieniem wejścia na szlak), maleńkim mostkiem i już pomiędzy polami, po łąkach, dochodzimy do ściany lasu. Trwają prace (gdzie nie trwają?), ale jeden z ZULowcow** kieruje nas na właściwą ścieżkę i po chwili wracamy na szlak. 


Idzie się świetnie, raźno, ba nawet wydaje mi się że znacznie krócej niż szedłem tędy ostatni raz. Może to kwestia pory roku, ja szedłem zimą, może fakt że teraz Ania jest przy mnie?! 


Sam nie wiem kiedy docieramy do Wieprzka i urządzamy sobie małą fotosesję. 


A potem gna nas dalej, dochodzimy do Siekierczyny i schodzimy w kierunku Bukowca. 

 

Mamy do zwiedzenia Kościół Niepokalanego Serca NMP. To dawna cerkiew grekokatolicka z 1805roku, w czasie wojny uszkodzona, ale odremontowana i po tym jak w ramach akcji Wisła wysiedlono z terenów Beskidu Niskiego Ukraińców i Łemków przeniesiona w 1949 roku tu do Bukowca - po przebudowie, (np. w kościele katolickim nie ma potrzeby posiadania babińca, ani cebulastych wież), została konsekrowana w 1955r. 


Lecz Bukowiec to także Wspaniałe wychodnie skalne, tam też idziemy. Na takim solidnym zwanym "galerią", urządzamy sobie chwilkę posiadówki, jakieś paluszki, coś do picia, ot po prostu zwykłe bycie, (które nawiasem pisząc poznałem i zacząłem praktykować dopiero przy Ani) ;)



Znaczy ciut sensu w tych "pogórzach" jest, faktycznie materiał który je buduje to resztki po zerodowanych górach, zniesionych przez rzeki na dno oceanu Tetydy, tam zlepione pod dużym ciśnieniem (spokojnie, nie ogromnym, ogromne ciśnienie to miał mój wujek po trzech piwach, to pod dnem oceanu jest zwyczajnie duże). 


 

 

 

 I znów w drodze, i znów idziemy, i znów mogę zamęczać Anię swoimi opowieściami czy to o Batalionach Chłopskich, czy o przydrożnych figurach. Ba nawet udaje nam się zbłądzić! Znaczy mi, bo Ania terenu nie zna, ja owszem... na szczęście szybko łapię błąd i wracamy na właściwy szlak. Sprawnie docieramy pod szczyt wzgórza, po drodze płosząc żaby w kałużach. Tam czeka na nas kolejna porcja tym razem tragicznych wojennych pamiątek. Ale też Bacówka i Schronisko Dobrych Myśli. Zostajemy u Adama. Tu, a jakże by inaczej, zamawiamy sobie zestawy standardowe czyli kawa, szarlotka i kwas chlebowy i znów mamy czas posiedzieć, porozmawiać, pobyć. Dobry czas. Zachodzimy jeszcze pod Bacówkę, to już nie to samo, bez Adama, albo kogokolwiek innego który by tu klimat ludzi szlaku umiał wprowadzić, to już komercja. Jedynie ściany jeszcze pamiętają Moskałę i ducha który przyświecał ich budowie. 

 

 

Ale za to jest wieża widokowa. A przy okazji jak wdrapujemy się na jej szczyt, to zahaczam jedną z plakietek na plecaku i odrywam tę z Bieszczadzkiego Parku Narodowego, duża przykrość (już nadrobiona - mam kolejną), chwilę szukamy, ale bez przesady żebym miał marnować czas na takie duperele. 



Następnym punktem akcji jest oczywiście Sanktuarium Matki Bożej Niezawodnej Nadziei. Wpierw modlitwa, potem zwiedzanie. Do modlitwy warto by uklęknąć, problem w tym że kilkanaście dni wcześniej miałem solidne łubudu na rowerze (przy szybkości 30 km/h z hakiem, wyrypałem na betonową kostkę) i teraz prawe kolano stanowczo odmawia uczestnictwa w takiej "zabawie". Cóż czynić? Przyklękam na moment, ale potem wstaję, nie da się, za bardzo boli. 


Idziemy też do Dominikanów zobaczyć Dom Błogosławionego Czesława i resztę zabudowań, odwiedzamy grób Ojca Andrzeja Hołowatego i kapliczkę maryjną zwaną "Matką Bożą Narciarską" z racji na przymocowane do drzwi narty Ojca Andrzeja.

A potem wiecie co się dzieje?
Ale zaczną od początku, obiecałem Ani że to będzie taki solidny rajd, co najmniej 30 km. No tak mi to szacunkowo wychodziło, choć dzisiejszej trasy w całości jeszcze nigdy nie robiłem, a jedynie jej odcinki, więc pozlepiałem sobie to w głowie i wyszło że tyle wyjdzie... a nie wychodziło! Ba, ja nawet nie wiedziałem że nie wychodzi, bo jakoś tak nie chciało mi się na Traseo zerkać. I właśnie w tym momencie, w tej chwili jakże krytycznej, w tym momencie przełomowym... całkiem się pogubiłem! SERIO. Jakimś szalonym splotem myślowym skojarzyłem że ten zimowy śnieg ujeżdżony po którym szedłem to... asfalt. Zatem idziemy za asfaltem! Raźnie i bez mała ze śpiewem na ustach, a mi się oczy coraz to okrąglejsze robią - bo okolicy nie kojarzę - znaczy kojarzę, ale nie tę okolicę z nie tą drogą którą chciałem iść! 


W pewnym momencie nie wytrzymuję i zerkam na Traseo - no jasne idziemy na Rosulca, zresztą wkrótce potwierdzają to szlakowskazy. Ale poruta... No trudno, zawracać nie ma sensu, dobrze wiem, że tędy też dojdziemy, tyle że na około i raczej nie uda mi się Ani pokazać Uroczyska z jego leśniczówką i zbiornikami po.poż (wielce malownicze), ani stoku narciarskiego. No nic - to będzie tzw. następnym razem. Ania reaguje... entuzjazmem! No tak ma kolejny szczyt. wprawdzie nie wchodzimy na sam wierzchołek, ale to jest góra w typie Słonej, czyli na samym szczycie NIC nie ma - kompletnie nic, nawet sterty kamyków. Za to idąc szlakiem mamy malownicze wąwozy i urokliwe wykroty. Wkrótce wychodzimy na otwartą przestrzeń i wtedy mamy piękny widokowo szlak, otwarty na dolinę Jastrzębiej i przeciw stok Policht. Chce się iść. Praktycznie aż do samego dołu, aż do zabudowań a nawet już pomiędzy nimi stale można cieszyć oczy krajobrazem. Tam jest po prostu pięknie!

I wiecie co... tak sobie z Anią rozmawiamy już idąc pomiędzy domami, gdybym nie pomylił dróg, to nie udało by mi się dotrzymać obietnicy! Czyli że czuwa nade mną jakiś dobry duch górski który w porę zainterweniuje by wszystko dobrze się skończyło, a nogi miały dość szlaku by się zmęczyć. 





* - w 1947 roku ukazała się praca prof. Mieczysława Klimaszewskiego, opublikowana przez "Czasopismo Geograficzne" ("Jej wysokość Brzanka" str. 22 - 24)

** Zakład Usług Leśnych - ZULowiec - pracownik takiego zakładu.

czwartek, 3 stycznia 2019

Pielgrzymka w intencji Marzenki

Kilka osób zwróciło uwagę na moje milczenie blogowe, nie było przypadkowe, ani podyktowane lenistwem. 
Pod koniec roku bardzo poważnie zachorowała moja Marzenka, to podcina skrzydła. 


Ten post powstał by pewnie jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, ale tu na przeszkodzie stanęły pech, technika i kalendarz. Awaria zasilacza która w normalnym czasie była by usunięta w ciągu jednego dnia (albo kilku godzin, gdyby przydarzyła się rankiem), w okresie między Świąteczno Noworocznym - przy takim nagromadzeniu dni wolnych od pracy (sklepy pracują ale nie pakamery z elektroniką) i tym czego potrzebowałem (zasilacz do ustrojstwa all in one firmy Lenovo, o określonych parametrach oraz... wtyczce!) zaskutkowała wielodniowym "wykluczeniem cyfrowym" - na smartfonie umiem odpisać i skomentować - ale zamieścić nowy post, to już skomplikowana czynność. Ale wreszcie jest. 

Pomysł na tę trasę, miałem w sobie od dawna, drogę znam, chodziłem tamtędy wielokrotnie, ale  nigdy nie przeszedłem takiej pętli przy jednej okazji. W ogóle mam pomysły na setkę tras, ale jakoś tak gdy Marzenka w szpitalu, to żadna z nich mnie nie kusi. Na Jamną idę po to by prosić o odprawienie mszy w sanktuarium Matki Bożej Niezawodnej Nadziei. 

Wyjazd standardowy - chłopcy do szkoły, Aura do samochodu i w trasę. Na Jamną nie jest daleko, więc dojechałem szybko, tym bardziej iż do Jastrzębiej jedzie się szybciej, bo bez tego głównego podjazdu. 

Parkuję obok kościoła św Bartłomieja. Świątynia jest drewniana dość stara bo powstała przed 1525r. Spory szmat czasu była w rękach protestantów. Swój nietypowy kształt, zawdzięcza temu iż pierwotnie kościół i wieża były budynkami osobnymi - zostały połączone wraz ze zwiększaniem się ilości wiernych, dla których brakowało miejsca - co przy nie najlżejszym klimacie tych okolic, wymuszało jakieś działania - wybrano chyba najsensowniejsze. 

     

Kościół jest malowniczo otoczony ogrodzeniem z kapliczkami - trochę żałuję że nie mam czasu - albo inaczej - nie wiem ile go mam, bo muszę zdążyć jeszcze do pracy, by pokręcić się po okolicy. Ale nic straconego jeszcze tu wrócę. 

Chciał bym Wam jeszcze pokazać "Grociarnię" i kilka ciekawych nagrobków i sporo dróg tędy prowadzących. 


 Kościół o dziwo otwarty - nie tylko w przedsionku - misa na wodę święconą rzecz jasna z piaskowca ciężkowickiego, dzieło lokalnych kamieniarzy. 

 Wnętrze świątyni - niskie prawda? 
Tak dziwnie nisko ma tę powałę, w stosunku do strzelistego dachu. 
Rozwiązanie "zagadki" jest proste - zimno!  A w lecie upały. Niski strop lepiej trzyma ciepło wewnątrz kościoła, a odległy dach lepiej izoluje przed żarem lejącym się z nieba.
 
 Wnetrze nie jest jakoś niesamowicie bogato zdobione - ale przytulne i miłe. 

 Przyznajcie się takich kaplic bocznych nie widzieliście nigdzie! To soboty, zamknięte od zewnątrz i otwarte do środka. 

Po modlitwie ruszam dalej

 Malownicza wychodnia skalna - Myślę że jeszcze kilka mokrych lat, a ziemia osunie się całkiem i będziemy mieli nową skalną atrakcję turystyczną w tym rejonie - ciekawe jak ją nazwą? 

 Tor narciarski - mało popularny - ale wart rozważenia - dla tych co stawiają pierwsze kroki i dla tych którzy szukają po prostu aktywnego wypoczynku a nie brylowania w towarzystwie. 

A tak w ogóle to zapomniałem wstawić mapki!!!!  
Kilka tygodni przerwy i człowiek całkiem z wprawy wychodzi.

Zobacz trasę w Traseo

No ale już jest!

leśniczówka

Grzybek na kość zmarznięty...

Nocna tragedia. 
W zasadzie miejsce po nocnej tragedii. ślady krwi to miejsce gdzie wypuszczane na noc psy dopadły i rozszarpały młodą sarnę, kilkumiesięczną. Oszczędzę Wam widoku wybebeszonego truchła, sam zresztą też zdjęć nie robiłem - nie bawią mnie takie sensacje. 
Ale pod rozwagę daję - jak wiecie nie pałam miłością do myśliwych, na fejsie jest taka grupa "ludzie przeciw myśliwym" (to zdaje się firmuje ten sam osobnik znany ze szpiclowania zachowań patriotycznych i rozumnych) - tam piętnują ich bez litości. 
ale popatrzcie sami - młode zwierze straciło życie - bo NIKT nie jest w stanie zapanować nad procederem wypuszczania psów do lasu! Być może jednak potrzebny jest odstrzał pałętających się dziko psów i ... kotów?!
To zresztą nie tylko moje przemyślenia - to wnioski z rozmowy z miejscowym leśniczym (ekstra facet - jak będziecie w okolicy, możecie zawsze do niego wpaść z prośbą o pomoc, wskazanie kierunku, czy choćby z pozdrowieniem).
   
Pensjonat Uroczysko - Polecam - choć restauracji tam nie znajdziecie - ale nocleg - po wcześniejszym umówieniu - dane łatwo znaleźć przez internet - pierwsza klasa. Klimat naprawdę wspaniały, sugeruję też jako miejsce zorganizowania wyjazdów integracyjnych. 

Droga na Jamną. 

Jamna - takie kapliczki z wezwaniem do modlitwy znajdziecie przy każdej drodze tu prowadzącej. 

Przejrzystość mglista, ale widoki niesamowite... ;-)

Dom św. Jacka.
Sklepik, po drugiej stronie placu kawiarenka - otwarte w weekendy - teraz nie ma dla kogo. przybłęda taki jak ja trafia się rzadko tudzież sporadycznie. ale miejsce nie jest wymarłe - ktoś czuwa. Gdyby potrzebna była pomoc - udzieli. 

W zasadzie to jestem człowiekiem nieśmiałym - nie lubię nikomu na prywatne kwatery wjeżdżać. tym razem jednak coś we mnie wstąpiło - zakładam roboczo że był to Duch Święty i zamiast odejść (jak bym to zrobił napotykając zamknięte drzwi kancelarii), szukam i dopytuję a następnie walę jak w dym do Sołtysa czyli Ojca Andrzeja Chlewickiego na prywatną kwaterę i proszę o odprawienie mszy w intencji Marzenki. 
Rach ciach, znajduje się kajet, śmig mig kalendarz i już jest termin i już jest dobrze, a ja mogę iść dalej. 

Sanktuarium. 

Trochę źle się dzieje... 
Jamna dostała drugie życie od Dominikanów - to Ojciec Jan Góra wypatrzył to miejsce, on tu przyjechał i zaczął tworzyć na zgliszczach. A teraz? 
Teraz mamy tu kompleks niedzielno turystyczno jarmarczny, przyjeżdżają setki aut, ludzie szukają "atrakcji", są głupi, głośni i śmiecą a Dominikanie powoli spychani są na ubocze - bo liczy się tylko biznes i kasa. 
  
Czy zawsze? Nie!
Oto Schronisko Dobrych Myśli - tu promuje się "ciszaków" - skromną, dobrą muzykę turystyczną, poezję śpiewaną, zadumę... 

 Tyle że schronisko zamknięte - powody - patrz wyżej - Nikt nie będzie warował w oczekiwaniu na jednego wędrowca. Ale są w domu, gdyby potrzebna była pomoc, nie odmówią - to ważne. Trzeba pamiętać że stąd do innych miejscowości jest zawsze co najmniej kilka kilometrów - często ścieżkami przez las - nie lekceważmy Pogórzy! 
 
Tak czy siak zestaw standardowy (kawa z szarlotką) został zastąpiony zestawem surwiwalowym (batonik z mineralną) - ale miejsce tradycyjnie to samo.

Jednak ochota na kawę zwycięża. 
Tyle że bacówka także zawarta na głucho - choć tabliczka głosi że otwarte...


Dojadam pod wieżą widokową, Aura oczywiście sępi (nic że ma swoje danie przygotowane, ale moje pewnie lepsze). 
  
A wieża wygląda tak w zimowej szacie. 

O a tego nie widziałem wcześniej! No to wiecie już gdzie wkrótce mnie nogi poniosą. 

Samotne drzewo z amboną... 

Chrystus "prawie że" powstańczy - tyle że ani krzyż, ani dane historyczne nie wskazują by kiedykolwiek siedzibę miał tu jakiś uczestnik Powstania styczniowego - prawdopodobnie po prostu taki "niekonwencjonalny" odlew. 

Droga prowadzi pod Wieprzka. Ale wcześniej jeszcze przyleśny parking, tablice informacyjno krajoznawcze i wiatka. 
 
A oto on - tyle że nie w pełnej krasie a drobnym szczególe. 

Potem już idzie się cały czas w dół - nawet nie robię zdjęć - po pierwsze same lasy, po drugie ślisko i trzeba mocno się zapierać kijami i stawiać nogi ostrożnie a silno, żeby nie zaliczyć dupenklapy tudzież nie ujrzeć "cienia orła". 

Ale po jakimś czasie lasy ustępują polom uprawnym a tam taka panorama 
 
Jastrzębia z kościołem św. Bartłomieja Apostoła 

Jeszcze tylko przeprawa - jak widać miejscowi stawiają na pluralizm - można kładką można w bród...

I już za parę kroków - jesteśmy przy samochodzie.