Urlop wzięty, koło wycentrowane wieczorem w garażu, ciuchy przeprane jeszcze w pracy... można jechać. Czuję tremę jak cholera, bo to będzie pierwsza taka wycieczka w moim życiu - pierwszy raz z kobietą!
Sam na sam z kobietą !!!
Sam na sam z kobietą !!!
Spory stres.
Umówieni jesteśmy pod Witosem - znaczy na placu Drzewnym, ja mam prowadzić - generalnie nie ma gdzie prowadzić, bo droga prosta jak budowa sztachety, no ale padło że ja prowadzę. Trzeba będzie nie zabłądzić już na samej Brzance - ale do tego dojdziemy. Na razie jadę na spotkanie. Gdzieś tak po trzystu, czterystu metrach już na zjeździe w kierunku Wątoku:
jeb-jeb
jeb-jeb
jeb-jeb
O żesz, o q..., o ja π!
Nie ma czasu na centrowanie - zresztą i tak straciłem wiarę w swoje umiejętności. Nie mam też zapasowego koła, nic nie mam - poza nadzieją że dojadę!
Ela już czeka... wstyd, ale cóż zrobić - od razu uprzedzam że jadę na wraku i może być różnie - ale mimo wszystko jedziemy - trasa nieskomplikowana jako się rzekło - tempo spokojne, stałe, bezpieczne. Kierowcy, poza jednym, szanują sytuację a ten jeden... no cóż - powinien do Eli się udać z bukietem kwiatów, bo tylko dzięki Niej nie usłyszał wiązanki mięsa... soczystego mięcha. A już się zabierałem!
Oczywiście Traseo znów rwie - ale tu problem rozwiązałem zaraz po powrocie - po prostu przyszła aktualizacja która niezbyt fajnie się implementowała, pomogła reinstalacja już pełnego pakietu. Żeby tak łatwo było z kołem - zdjąć, założyć... naprawione...
Jeb-jeb...
sami wiecie.
A skoro już jestem przy Traseo: szlak wyglądał tak, oczywiście tam gdzie zapisu nie trafiał szlag, bo wtedy to wygląda on tak jak go narysowałem, z grubsza zgodnie z... moimi wyobrażeniami o tym jak wyglądał ;)
Zobacz trasę w Traseo
Waypointów mało, wiem. Ale jakoś tak to wygląda, że jak jadę z kimś, to odczuwam mniejszą potrzebę robienia zdjęć, chyba to zresztą z racji wyżywania się na polu bezpośredniego przekazu... - no jak ktoś się urodził z duszą przewodnika, to już tak ma!
SZYNWAŁD
Czarny Chrystus.
Naprawdę warto zobaczyć
RYGLICE
Zabytkowy spichlerz dworski.
Własność Ankwiczów... tak, tak, tych od Ankwiczówny!
Własność Ankwiczów... tak, tak, tych od Ankwiczówny!
Która miłością Mickiewicza młodzieńczą była
(tak między nami mówiąc niezłą laską - więc się Adasiowi nie dziwię)
a gdyby nie Ona, to pewnie wieszczu by się nie ziścił, bo wiecie...
Nic tak nie pobudza w mężczyźnie weny jak brak kobiety.
Tak to upokarzające...
Pasmo Brzanki z bliska - Wysoki Ost
I Gilowa Góra - Gilowa nie taka niska całe 506 mnpm./
(UWAGA - zjedzcie w dół, w sekcję komentarzy - tam Anonim / Ania - poprawiła moje błędy w opisie tych gór - nie poprawiam ich w tekście, żeby nie przypisywać sobie czyiś zasług - tedy idźcie a Jej słuchajcie, albowiem rację ma!)
No ale wpierw trzeba wjechać na przełęcz, a jedziemy prosto, znaczy krzywo, "bo i góry są ksywe panocku", ale prosto za dziobem czyli nie szukamy łatwizny. Walimy przez Galię, tę Dolną zostawiamy z prawej strony, ale jest Górna! Mać jej kurna! Delikatnie rzecz ujmując nie jest płasko, w zasadzie jest nawet niepłasko, a miejscami rzekł bym... całkiem niepłasko, no dobrze nie będę owijał - jest stromo. A pod samą przełęczą z deczka stromiej z tendencję do pionowo.
Ela od trzech dni zapewnia o słabości swojej kondycji... Daj jej Boże zdrowie, bo kokieterii ma już aż za dużo... Rany ale ona kręci pod tą górę! Dobra, jadę i ja, nie ma sprawy, najwyżej mi serce uszami wyskoczy... trudno nie spasuję. Ambitnym jestem.
Luzik prawda?...
a ja marzyłem o zestawie AED, albo przynajmniej porządnym respiratorze ;)
Ciut wcześniej trzeba było jeszcze znaleźć właściwy szlak. Niby nic, a jednak, szukać trzeba było - szlak wiedzie wzdłuż pasma Brzanki a my jedziemy od dołu, do tego akurat w tym newralgicznym miejscu znaki są od południa - no ale trafiam! W sumie obecność kobiety faktycznie wyostrza inteligencję. Pewnie jak bym jechał sam, to przewalił bym aż do Żurowej, po czy wrócił na rympał, my neandertalczycy lubimy proste rozwiązania, a przebijanie się na azymut jest najprostsze, choć wymaga najwięcej wysiłku.
A potem jeszcze zmyłka - namontowali szlakowskazów - ale bez opisu, ciut błądzę, ale w porę łapię błąd i wracamy. Bardzo chcę Eli pokazać ostry vel rysowany kamień. Czemu? Bo to świetny dowód, na to jak bardzo zwiększyła się lesistość Polski od połowy XIX wieku. Z tego wszystkiego zapomniałem zrobić zdjęć - ale ten kamień to ambona na której siadała Hrabina Ankwiczowa (tak, ta z tych Ankwiczów ale nie TA Ankwiczówna, bo ta Ankwiczówna wszak nazwisko zmieniła i to aż dwa razy wszakże nigdy na Mickiewiczowa - z pożytkiem dla literatury polskiej poniekąd). No więc siadała sobie, wpierwej wspiąwszy się po wykutych w skale schodach w ambonie - swoista "świątynia dumania" lecz z przeznaczeniem aby cieszyć oczy pracą chłopstwa na pańskiej roli - czyli lasu wtedy nie było tam nic a nic!!!
Skąd zatem stulenie buki? Proste - bo sto lat temu była tam druga linia obrony wojsk carskich i w maju 1915 roku rozpętała się taka jatka że ciała ludzkie przemieszały się z ziemią na głębokość dwóch metrów... nikt nie chciał orać, ani inaczej użytkować ziemi zmieszanej z kośćmi które odkopywano każdym ruchem lemiesza czy łopaty. Porzucone wzgórza zarosły, szybciej niż to się ekologom wydaje.
Jazda jest płynna, bo płynne jest też podłoże - wiele centymetrów nawodnionego iłu...
Po drodze spotykamy kobietę, którą mąż zostawił w lesie, samą bez telefonu - co za perfidnie naiwny plan... kobieta pożycza telefon od Eli, a po jakimś czasie przyprowadza nieszczęśnika do bacówki... Ludzie żebyście jego twarz widzieli! Zbity pies wygląda nieporównanie lepiej! Przy czym zauważcie że psy są chronione prawem, takiej opieki nie roztacza się już nad mężami.
To w ogóle dzień spotkań - okazuje się że Ela zna mniej więcej 99.9% ludzi w okolicy, działających w branży turystycznej i pokrewnych. A wszyscy akurat umówili się na Brzance...
To w ogóle dzień spotkań - okazuje się że Ela zna mniej więcej 99.9% ludzi w okolicy, działających w branży turystycznej i pokrewnych. A wszyscy akurat umówili się na Brzance...
Jeden z wielu krzyży w paśmie.
A potem dojeżdżamy na miejsce...
Jak dziecko... normalnie jak dziecko - człowiek na starość dziecinnieje
A potem zamawiamy sobie wyżerę - piwo, kawa, pierogi...
Normalnie orgia smaków, przepych, wykwint i pełen barok ;)
Powroty są najtrudniejsze... Nie wierzycie?'''
To spróbujcie wrócić do młodzieńczej wagi ;)
Powroty są najtrudniejsze... Nie wierzycie?'''
To spróbujcie wrócić do młodzieńczej wagi ;)
Wracamy, w zasadzie sama radocha, nieco błota na Brzance, ale jedziemy granią, więc tam jest stosunkowo sucho, potem zaś w dół do Burzyna, i tak targają mną wątpliwości, bo wcześniej mijamy szlakowskazy właśnie na Burzyn - ale pamiętam że to szlak pieszy - zjechać się da, ale nie wiem czy jest sens tak się męczyć - kawałek dalej powinien być zjazd. Był!
Jazda do Burzyna to już czysta przyjemność... poza maleńką niedogodnością przenoszącą się z koła na pośladki...
Sam nie wiem kiedy jesteśmy w Tuchowie i aby nie kręcić pomiędzy autami wybieramy, trasę przez Buchcice, jechaliśmy nią dzień wcześniej, ale co tam, teraz jedziemy w drugą stronę, więc zupełnie inne odczucia. Ot weźmy ten odcinek Buchcice - Tuchów - wczoraj tak się tamtędy super jechało (znaczy poza tym jeb-jeb w tyłku) a dziś powoli, kręt za krętem i jakoś tak mozolnie - myślę że to dlatego iż teraz jedziemy pod górę... ale mogę się mylić ;)
A potem? A potem znów jedziemy pod górę... tym razem tą Słoną, z założeniem że w Oberży pod Grzybem cokolwiek odpoczniemy, no ale wpierw trzeba tam wyjechać!
Znacie syndrom Somosierry?
To posłuchajcie: W czasie interwencji w Hiszpanii (Hiszpanie nie chcieli na swoim tronie napoleonowego brata... dziwacy tacy) Doszło do blokady jednej z nielicznych dróg na południe którymi mogły zmierzać wojska Napoleona. I teraz tak - Napoleon widzi że drogę blokuje bateria hiszpańskich dział - jeśli puści tamtędy do ataku piechotę działa zdążą wystrzelić trzy cztery razy - do tego cztery salwy piechoty hiszpańskiej i będzie masakra. Więc postanawia zaatakować... konnicą - a ma pod ręką Polaków! Więc pada rozkaz: Weźcie mi te działa! Polacy ruszają, Hiszpanie odpalają lonty pada salwa - zakotłowało, Kozietulskiemu ubili konia, ale reszta przeszła - tych kanonierów co próbowali stawiać opór rozsieczono - zwycięstwo i... konsternacja! Bo kawałek dalej jest następna bateria! Już szykują się do salwy! Polacy nie mają wyboru, albo zaatakują i wezmą i tamte działa, albo Hiszpanie ich rozstrzelają, albo się wycofają i wtedy cały wysiłek na nic, bo ta bateria znów zostanie obsadzona. Więc co? Szarża na kolejną baterię! Pognali! Hiszpanie znów wystrzelili, ale tylko raz - szwoleżerowie zakłuli lancami tych co nie zdążyli zwiać, biorą oddech a tam! Tak zgadliście!!! Następna bateria, no to już z rozbiegu - hurra, gorzej nie będzie, już ich poniżej połowy zostało ale cóż robić? Salwa, krzyki, konie kwiczą poharatane, kurz i krew... bateria zdobyta!
Ufff, Polacy łapią oddech, ale nachodzi ich niepokojąca myśl że oto...
Patrzą...
Oczami mrugają!
Jaja jakieś?!
Kolejna bateria już rychtowała działa, trzeba było wybić kliny, podbite tak by razić nacierającą piechotę, w odległości dwóch salw, ale przed hiszpańskimi kanonierami są jeźdźcy, nie piechota w wartej kolumnie! Pierwsza salwa przeniesie, trzeba strzelać na wprost, ale działa stoją na pochyłości, czyli w dół, rozpaczliwie szukają potrzebnych rygli. A 3. szwadron Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej już otrząsnął się z zaskoczenia, powiedzmy szczerze resztki 3 szwadronu! Każdy z nich jest przynajmniej raz ranny, niejeden już zmienił konia z poległym towarzyszem, nie ma wyboru. Prą do przodu ostatecznym wysiłkiem koni i swoją determinacją. Hiszpanie spanikowani strzelają ale bardzo mało celnie... Polacy dobili do szczytu!
(Jak kogoś interesują dalsze losy bitwy to sobie doczyta, albo zapyta mnie).
I na tym polega syndrom Somosierry! Już myślisz że po tym podjeździe będzie wypłaszczenie a tu tymczasem... zakręt i jeszcze stromiej...
No więc jedziemy sobie z Elką pod górę, jesteśmy tak mniej więcej w okolicach trzeciej baterii i nagle! Dzwoni do mnie Napoleon! ;) No nie, nie Napoleon ale szef i nawija że oto właśnie, rozumie i że w zasadzie, i jak najbardziej i szczere kondolencje - ale gdzie jestem bo muszę być w pracy, bo sam rozumiem i w ogóle... ojczyzna żąda ofiar... nosz i na co mi były te wspominki o Somosierze?
Ufff, Polacy łapią oddech, ale nachodzi ich niepokojąca myśl że oto...
Patrzą...
Oczami mrugają!
Jaja jakieś?!
Kolejna bateria już rychtowała działa, trzeba było wybić kliny, podbite tak by razić nacierającą piechotę, w odległości dwóch salw, ale przed hiszpańskimi kanonierami są jeźdźcy, nie piechota w wartej kolumnie! Pierwsza salwa przeniesie, trzeba strzelać na wprost, ale działa stoją na pochyłości, czyli w dół, rozpaczliwie szukają potrzebnych rygli. A 3. szwadron Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej już otrząsnął się z zaskoczenia, powiedzmy szczerze resztki 3 szwadronu! Każdy z nich jest przynajmniej raz ranny, niejeden już zmienił konia z poległym towarzyszem, nie ma wyboru. Prą do przodu ostatecznym wysiłkiem koni i swoją determinacją. Hiszpanie spanikowani strzelają ale bardzo mało celnie... Polacy dobili do szczytu!
(Jak kogoś interesują dalsze losy bitwy to sobie doczyta, albo zapyta mnie).
I na tym polega syndrom Somosierry! Już myślisz że po tym podjeździe będzie wypłaszczenie a tu tymczasem... zakręt i jeszcze stromiej...
No więc jedziemy sobie z Elką pod górę, jesteśmy tak mniej więcej w okolicach trzeciej baterii i nagle! Dzwoni do mnie Napoleon! ;) No nie, nie Napoleon ale szef i nawija że oto właśnie, rozumie i że w zasadzie, i jak najbardziej i szczere kondolencje - ale gdzie jestem bo muszę być w pracy, bo sam rozumiem i w ogóle... ojczyzna żąda ofiar... nosz i na co mi były te wspominki o Somosierze?
I tyle z naszej zabawy, już nie będzie Oberży! Jedziemy najkrótszą drogą, byle do domu, przebrać się zapakować cokolwiek do przegryzienia i w samochód do pracy! Walimy w dół z Piotrkowic na Porębę Radlną i nie wiem jaka cholera we mnie wstąpiła by zjechać na coś co uznałem za ścieżkę rowerową?! Owszem była ale ani ścieżka, ani rowerowa, tylko takie wydłużone dziwaczne schody (kiedy oni to zrobili - ostatnio chyba takich nie tam nie było... albo jechałem drugą stroną? Wujo Alzheimer pisał że zamierza mnie odwiedzić? Kurde nie pamiętam...
Efekt był taki że do jeb-jebu poprzecznego dołączył się jeb-jeb pionowy! Cała przyjemność po mojej stronie... by była gdybym był z tej opcji, ale jestem zdecydowanie z innej. Podziwiam Elę - znosi to chyba nielepiej ode mnie, ale dzielnie śmiga po tych schodkach...
Dalsza droga mija bez większych przygód - tyłka nie czuję więc już i tak mi nie zależy - pożegnanie z Elą przy kościele św. Trójcy i ostatni kilometr przed domem. Ciuchy rzucam Mikołajowi do prania i krokiem kowboja idę do samochodu. Tenże krok nie opuszcza mnie jeszcze przez kilka dni...
Kwadratura koła - suplement.
UWAGA tylko dla ludzi o silnych nerwach!
Na drugi dzień, obszernym krokiem John'a Wayne'a kieruję się na Wita Stwosza do Baca-rowery. Czemu tam? Bo tam mam najbliżej.
Kupuję nowe koło, wracam, składam, pompuję, zakładam, zapinam... Rany jak się cieszę, siadam, (boli, ale co tam) - kręcę...
jeb-jeb
jeb-jeb
jeb-jeb
Już nawet nie mam siły kląć!!!!! To tylko bezgłośny krzyk do losu "dlaczego q..a ja?!!!"
Wracam - rozpinam, rozkręcam, zdejmuję... idę do Baca-rowery! Zgadliście - bo tam najbliżej! kupuję nową oponę i... HOSANNA!
Ps. uszkodzeniu uległa osnowa opony - bez obciążenia wracała do swojego kształtu i praktycznie nie dawała objawów bicia, dopiero pod naciskiem, ulegała odkształceniu i... już, tyle! Banał!
Bla Was pozdrowienia i ... do następnej przygody.