Bo turysta jest zawsze gościem, gościem w cudzym domu, mile widzianym o ile tylko nie wychodzi z roli turysty. I tak jak gość dla którego przygotowano salon i sypialnię nie powinien zaglądać do piwnicy czy kuchni, tak samo turysta ma miejsca dla siebie przygotowane (ośrodki i atrakcje) i w żadnym kraju nie jest mile widziane zaglądanie turysty do dzielnic mieszkalnych czy dzielnic biedy.
W Berlinie w dzielnicy mieszkalnej stale towarzyszyły nam ukryte za firankami oczy mieszkańców, a w kwartałach zamieszkiwanych przez Turków wręcz niechęć wywołana naszą bliskością - co zresztą miałem w d... tak samo jak oburzone spojrzenia pary blond homoseksualistów w Wiedniu którzy uznali iż nasze trzymanie się za ręce, jest w jakiś sposób prowokacyjne wobec nich.
Nie odkryję zapewne przed nikim Ameryki, gdy wspomnę iż terytorium naszego kraju jest jakie jest bynajmniej nie z naszej woli, a nawet i bez naszej zgody. Nie trzeba być nacjonalistą czy rewizjonistą by mieć świadomość, że ogromne połacie terytoriów naszych sąsiadów były kiedyś terenami polskimi, a sporo kawałków Polski należało do Niemiec.
Zatem jedziemy za granicę i... trafiamy np. do Wilna, Mińska czy Lwowa.
Paręnaście lat temu grupa harcerzy polskich przemaszerowała w zwartej kolumnie, z chorągwią i w mundurach tudzież że śpiewem przez jakieś miasto na Białorusi... piękna patriotyczna akcja. Wyobraźcie sobie teraz przemarsz skautów niemieckich w mundurach - które od mundurów hitlerjugend dadzą się odróżnić głównie po braku stosownej symboliki, ze swoimi chorągwiami i swoim śpiewem przez ulice Wrocławia, albo taka samą akcje np. w Alzacji...
No więc jedziemy i... raczej nie spotkamy się z niechęcią, zresztą tak samo jak Niemcy przemierzający Warmię w autokarach turystycznych, przypływający tam statkami wycieczkowymi, urządzający tam wielodniowe rajdy rowerowe. Możemy spacerować, robić zdjęcia, pić piwo.
Wiecie że w Berlinie, nie ma zbyt wielu miejsc w których można się zwyczajnie wysikać?! Niby "stolica czystości" a w stosunku do takiego Rzymu, Wiednia czy Lwowa daleko w tyle. Ale ma to swój sens. Turysta napity piwem najedzony wurstem siłą rzeczy nie będzie się oddalał od miejsc dla niego przeznaczonych gdzie publiczne szalety są obecne, z rzadka ale są.
Ale już nie powinniśmy szukać pamiątek po przodkach, komentować zastanego stanu (zwłaszcza negatywnie, na zasadzie "za Polski, to tu był salon a teraz jest chlew"), robić zdjęcia obiektom prywatnym (np. uboższym niż w Polsce samochodom). Pokazywać swojej wyższości, ostentacyjnie razić w oczy większą zawartością portfela.
Dawno temu byliśmy z Marzenką w Darłowie, jeszcze lata przez wejściem Polski do Unii. Nawet lata przed pojawianiem się "ojro", postanowiliśmy już na odjezdnym kupić wędzone ryby, akurat w tej samej wędzarni zaopatrywało się stadko Niemców. Sprzedawca wyraźnie nas ignorował, już miałem wszcząć awanturę, ale Niemcy zostali obsłużeni i sobie poszli, a kasjer widząc co się dzieje, natychmiast przyskoczył do mnie z wyjaśnieniami - "bo widzi Pan, od Pana za rybę wezmę dwa złote a od Niemca dwie marki, oni głupi nie są i od razu by się domyślili że przepłacają... a żyć za coś trzeba...".
Reasumując. Jesteśmy gośćmi u nich w domach, czy nam się to podoba czy nie, musimy uznawać ich zwyczaje i ich prawa. Nie wolno podważać przynależności państwowej odwiedzanych przez nas terenów. Mamy też prawo tego samego domagać się od innych, tych którzy goszczą w naszym domu.
W Wilnie nawet nie mieliśmy okazji złamać tej zasady bo pobyt był tak zorganizowany byśmy ani na moment nie wyszli poza strefę przygotowaną dla turystów, gdzie... było jak w Polsce. Z drugiej strony przewodniczka nie kryła słów goryczy pod adresem polityki narodowościowej władz litewskich, stale narzekała też na drożyznę wywołaną wprowadzeniem Euro. Oczywiście nie mogliśmy tego zweryfikować i nie wiemy czy było to sentymentalne zagrywanie pod oczekiwania Polaków czyli nas biorących udział w wyjeździe, czy może była to jednak szczera prawda?