Było kajaczenie na Dwudniakach - zaraz po tym jak kupiłem sobie "dmuchawca" (lekko, miło, spokojnie - ot w sam raz na pierwszą randkę). Potem kajaczyłem po Białej (jak w małżeństwie - ciepło, miło i słonecznie a rafy na każdym kroku). Teraz przyszedł czas na wyzwanie - Dunajec... w grudniu! No powiem Wam... mocna zabawa (a co liczyliście że zrobię odnośnik do rozwodu?).
Dunajec to górska rzeka - ba, bardzo górska, tę cechę traci chyba dopiero tuż przed miejscem w którym łączy się z Wisłą. Ale to zbadam w przyszłym sezonie. W każdym razie tu gdzie płynąłem to rzeka górska i posiada wszelkie cechy rzek górskich: silny nurt, bystrza, kamulce w dnie, łachy żwirowe, obszary dużej głębi tuż za płyciznami, wiry. Do tego jeszcze w kraju mamy suszę od długiego czasu - i wody niesie naprawdę skąpo. Pewnie Czorsztyn, czy Rożnów mogły bu trochę jej spuścić - ale nie jestem pewien, czy stosowna Dyrekcja na stosownym szczeblu uwzględnia potrzeby tak niestosowne jak chęć popływania sobie kajakiem w zimie...?
Pamiętam go z czasów spływów harcerskich - ale to było niemożebne lata temu - jeszcze nim truchła ekoterrorystów zawisły na ścianach budowanej tamy w Czorsztynie (zakładam że honorowo nie odpięli się od łańcuchów). Pamiętam przenoski w Rożnowie (dawały w kość) i te w Czchowie - w zasadzie zabawowe z racji na niską różnicę poziomów) ale zawsze w Dunajcu woda była. Czyli poza miejscami takimi jak Szczawnica płynęło się w miarę spokojnie bez potrzeby ciągłego lawirowania między płyciznami a kamulcami. Teraz jednak nie - podejrzewam iż "skorupą" bym rady nie dał, na "dmuchawcu" z jego niewielkim zanurzeniem, dałem - ale w jednym miejscu omal mnie nie kapotowało - chyba tylko nabytej wprawie i opiece opaczności zawdzięczam uniknięcie kąpieli.
Za to płynie się szybko - bardzo szybko, wioseł używając w zasadzie tylko do trzymania kursu i rozpędzania kajaka przed kolejnym bystrzem, by przeskoczyć w miarę szybko i sprawnie prześliznąć się ponad kamieniami. A trzymać kurs trzeba stale, bo w przeciwieństwie do innych akwenów - tu nie da się założyć płetw stabilizacyjnych i kajak ma stały trend do ustawiania się bokiem do nurtu. A taki ustawienie - gwarantowało by na najbliższym kamieniu wywrotkę.
Do tego dwa dni z rzędu wiał silny południowo/zachodni wiatr - praktycznie dokładnie wzdłuż koryta. Nawet spróbowałem sobie podeń powiosłować... Wyobraźcie sobie że jedziecie pod górę (sporą - powiedzmy "Marcinka") na rowerze z wiatrem w twarz... da radę? jasne że da - ale trzeba się nakręcić. Więc teraz sobie wyobraźcie że... nie możecie przestać! Na rowerze zawsze można podeprzeć się nogą, odpocząć, złapać oddech, w kajaku nie! Kilka sekund bez wiosłowania i cofamy się do miejsca z którego płynęliśmy przez ostatnie kilka... minut!
Ale poza tym sama radocha!!!!
Przymiarki dnia pierwszego tudzież beka z decydentów - ale o tym za chwilę.
Przymiarki dnia pierwszego tudzież beka z decydentów - ale o tym za chwilę.
Zobacz trasę w Traseo
Dzień drugi - to już prawdziwy spływ
Rzeczona beka z decydentów.
Zamknęli durne pały most w Ostrowie - Ok był w stanie katastrofalnym - ale pytanie brzmi: jaka kanalia zezwoliła na jego obciążenie samochodami ze żwirem i TIRami zjeżdżającymi z obwodnicy? Gdyby nie to pewnie służył by jeszcze lata!
Most kolejowy
Most w Ostowie
Kilka ciekawostek o tym miejscu:
To zaokrąglone dno mostu - ma zmniejszać napór fali powodziowej - most budowano na wiele lat przed Czorsztynem - ale pamiętano falę powodziową z 1934 roku. Do dziś zresztą przy wałach są tu krzyże upamiętniające tę tragedię.
To zaokrąglone dno mostu - ma zmniejszać napór fali powodziowej - most budowano na wiele lat przed Czorsztynem - ale pamiętano falę powodziową z 1934 roku. Do dziś zresztą przy wałach są tu krzyże upamiętniające tę tragedię.
Wewnątrz tej obudowy jest kilka rur miedzy innymi jedna która może wywołać "syndrom warszawski" ;)
W latrach 90 wewnątrz nie była też "dziupla" miejscowych złodziejaszków.
Ta wyspa powstała stosunkowo niedawno -za sprawą człowieka - chciano ograniczyć erozję zachodniego brzegu rzeki,
I dobiłem do plaży nudystów - nudystów zabrakło - co gorsza nudystek też - cierpię z tego powodu do dziś ;)
Dzień drugi - to już prawdziwy spływ
Zobacz trasę w Traseo
Most w Zgłobicach - idealne miejsce do wodowania kajaka - tyle że dwieście metrów dalej jest dość nieprzyjemna katarakta.
To ta cielna kreska jakieś dwa centymetry od dzioba.
A to już jedna z licznych wysepek w nurcie.
Tam w oddali, to kościół Podwyższenia Krzyża Świętego w Zbylitowskiej Górze
Most kolejowy
Ludzie jak rewelacyjnie słychać na wodzie huk przejeżdżającego pociągu!!!
Klimaty podmostowe - jak już kiedyś pisałem - w poprzednim życiu byłem lumpem i mieszkałem pod mostem - dlatego taki mam sentyment do tego typu ujęć.
Mosty na Ostrowie nie pokazuję - nie ma sensu, widać go na zdjęciach z dnia poprzedniego.
Ale kawałek dalej czeka mnie przenoska. w celu spiętrzenia wody dla Azotów - zbudowano tam mały próg, ale jednak dla kajaka nie jest on wystarczająco mały - zwłaszcza że jego druga strona jest gęsto "zasieczona" gałęziami i innym draństwem niesionym przez nurt.
Jak widzicie CHMS "Beskidnick" dziarsko przełamuje lody ;)
Chwila odsapu - tu jest nieco głębiej - nurt wolniejszy - obserwuję ptactwo wodne i brzeżne - ale przede mną jeszcze jedna bardzo nieprzyjemna katarakta, do tego na załomie rzeki - i z perspektywą wyrzucenia na przeciwległy brzeg. Ale daję sobie radę.
I wreszcie jest "ostatni brzeg" - dalej już Białoujście i dogodne miejsce do lądowania dopiero w Bobrownikach. A stąd przez lasek łęgowy i wały mam do pracy kilkaset metrów - inna spraw że od tyłu nie ma wejście - i muszę nadłożyć drogi o olejnych kilkaset metrów - jednak margines czasu mam spory. Oj bardzo się przydał! jak widzicie jestem w cieniu - krople wody na poszyciu kajaka błyskawicznie zamieniają się w szron - on sam sztywnieje niczym ofiary Jurandowego występu na zamku w Szczytnie. Za nic nie chce dać się spakować - powoli jestem już wściekły - z dużego marginesu robi się mały margines - w końcu czasu jest "na styk". Wpadam na pomysł i rozbieram go na części podstawowe i te składam oraz pakuję osobno - i tak nie udaje się wszystkiego, ale z grubsza ogarniam sprzęt - w takim stanie niosę go do pracy - ku oczywistemu zdumieniu wartowników i personelu pomocniczego.
Dopiero tam, w ciepłym miejscu schnie, a potem daje się pięknie zapakować. Kolega odwozi mnie pod Zgłobice - przepakowujemy się do mojego auta i jadę do domu - kolejna przygoda zaliczona.