Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jurków. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jurków. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 15 października 2020

Syrena nad Dunajcem, czyli - Ania, Kajak i ja

Obiecywałem że będzie mokro? Obiecywałem! A ja zawsze dotrzymuję obietnic. No więc mamy mokro! To w ogóle bardzo mokry rok był, nie mam na myśli wiosennych powodzi ani jesiennych deszczy. To był rok spływów i brania rzek w bród, choć i jazda w deszczu była i rajdy w chmurach, a nawet w mżawce. Działo się!

Jak się zapewne domyślacie, po tym jak z Anią pojeździliśmy po lasach i powędrowali po górach, nadszedł czas próby wody. Zapytacie o próbę ognia? Spokojnie - był i ogień!

Wykorzystuję fakt że jestem powiedzmy... rozpoznawalnym klientem i rezerwuję nam fajny termin spływu, a pod pojęciem "fajny termin" rozumiem sytuację w której możemy sobie pozwolić na dłuższy postój w czasie rejsu i spokojnie zabierzemy się z którąś z następnych grup spływowiczów. A to znaczy że będzie plażing, leżing, fajering i kiełbasing. Nie zabraknie wrażeń.

Jadę po Anię, a potem razem śmigamy już do "Chorwacji". Tak, tak - żebyście słyszeli zdziwienie w glosie koleżanki która akurat do Ani zadzwoniła, gdy dowiedziała się że jedziemy na spływ kajakowy do "Chorwacji"! Dopiero potem dorzuciłem że to taka popularna nazwa kąpieliska w po żwirowych nieckach nieopodal koryta Dunajca. Oczywiście nie mam najmniejszych wątpliwości że Dunajec gdyby tylko zechciał, nie miał by problemów, by przy okazji jakieś powodzi, na powrót tamtędy popłynąć - ale na razie jakoś mu się nie chce.  


Zajeżdżamy, wypełniamy stosowne papiery. No wiecie "ja  Maciej Czernik, świadom na umyśle i zdrów na ciele , oświadczam iż zdaję sobie sprawę że to co robię jest bez sensu i robię to wyłącznie dla własnej radości a firma "Kajaki Dunajcem" umywa ręce jeśli stanie mi się krzywda" - znaczy tekst był z deczka odmienny, ale sens zostaje zachowany ;)

No nic, pokrótce tłumaczę Ani gdzie są jakieś szczególnie wymagające miejsca, a potem wodujemy kajak, pakujemy do niego sprzęt i... siebie, odbijamy... płyniemy. Przygoda która zaczęła się kilka godzin wcześniej - już w chwili w której wstałem i zrobiłem sobie kawę, właśnie wkroczyła, wpłynęła w kulminacyjną fazę. 

Jedno jest pewne, muszę Ani skuteczniej zlustrować przeszłość, wiele wskazuje na to że może mieć epizod w służbach specjalnych, bo na wodzie radzi sobie REWELACYJNIE! Zero stresu, pełna swoboda, lekkość manewrów, ale już jak przyszło wiosłować, to naprawdę silnie i zdecydowanie to robi. 

 

Po pewnym czasie dopływamy do jednej z kamienic, przybijamy, wyciągamy kajak na brzeg i zaczynamy imprezowanie ;) odpalam kuchenkę, gotuję wodę na kawę, razem z Anią zbieramy wysuszone, wyrzucone na brzeg gałęzie i trawy. Z doświadczenia wiem że nie ma szans ich rozpalić od krzesiwa, zbyt są pokryte mułem i przesiąknięte krzemionką. Za to rozpalone nad płomieniem gazowym, płoną równym, stabilnym ogniem. Dorzucamy ciut grubszych gałęzi i czekamy aż muł się wypali, to znaczy ognisko przestanie dymić. To naprawdę dobra metoda. W międzyczasie śmigam z maczetą w wierzbinę przybrzeżną naciąć jakieś sensowne kijki do kiełbasy, a potem już zupełny luzik. Kiełbaski sobie skwierczą, kawka się popija - jesteśmy na "bezludnej wyspie". Jeśli o mnie chodzi, mogło by to trwać, naprawdę długo. 


Po jakimś czasie dopływa do nas inny kajakarz, to samotnik - wybrał się na spływ Dunajcem i Wisłą do Warszawy. kajak ma pneumatyczny - ok, to bardzo dobry sprzęt, ale nie koniecznie na takiej rzece jak Dunajec, gdy jest on dopakowany sprzętem i zwyczajnie ciężki. Do tego widać że chłopak nie ma specjalnego doświadczenia - znaczy teraz już ma, jak mu się akcja udała, ma i to spore, ale wówczas jeszcze nie miał. Na ile mogę staram się mu przybliżyć rzekę, ale od razu mówię że wybrał co najmniej nieodpowiedni odcinek na początek - gdyby zaczął od Tarnowa, a ściślej już za Tarnowem, tam gdzie Biała uchodzi do Dunajca, to 90% jego problemów by znikło - a tak to praktycznie na każdym bystrzu musi wyciągać kajak na brzeg, przenosić klamoty, przenosić kajak i dopiero wtedy płynąć dalej. Mówcie co chcecie ale to cokolwiek upierdliwe. W kajaku z włókna węglowego, mógł by sobie pozwolić na więcej swobody - też nie obyło by się bez problemów, bo z racji na  większe zanurzenie, częściej wieszał by się na łachach ale mimo wszystko.

Kolejnym problemem którego nie miał rozeznanego było... co zrobić z kajakiem gdy idzie się do sklepu?! Szczerze? Nie mam pojęcia! No nie mam - do tego o ile dobrze pamiętam to na tym odcinku najbliższy obiekt który można nazwać mariną znajduje się w... Sandomierzu! To jeden z tych powodów dla których spływy kilkudniowe urządza się w większych grupach!
Chłopak pyta się o najbliższe sklepy, uzbrojony w mapę Googli na smartfonie twierdzi że w Isepie (Isepiu?), owszem potwierdzam, tam jest sklep, ale... i tak dobry kilometr od rzeki. Tak owszem może zostawić kajak "pod opieką" kogoś napotkanego podczas zabawy/odpoczynku nad rzeką, tylko to kwestia zaufania. Bądź co bądź - to co ma, to dobre kilka tysięcy zeta, z tego co widzę.

Hmmm - a jeśli pytania były tylko pretekstem, jeśli tak naprawdę chłopaka zwabiła na brzeg syrena?

 

Jedyne co możemy dla niego zrobić, to poczęstować Go kiełbasą z ogniska. Zostawiamy naszego nieoczekiwanego towarzysza i płyniemy dalej.

Trzeba przyznać że niektóre bystrza są dalece nieprzyjemne, ale to ich urok. Na jednym z nich praktycznie nie sposób nie wpłynąć w fale, Z prawej duży stopień z kamieni, z lewej to samo, my środkiem, w nurcie, ale nurt jest dobre 30 cm, poniżej poziomu wody spiętrzanej na kamieniach! W efekcie dostajemy się w sam środek kipieli - dobrze prowadzonemu kajakowi przewrotka nie grozi - fale jednak załamują się na naszych burtach i w ciągu kilku sekund jesteśmy dokładnie mokrzy - czad. Ale jak to odbierze Ania? Kilka metrów za kipielą odwraca się do mnie z ogromnym uśmiechem, szerokimi jak u dziecka oczami i wyraźnym zadowoleniem na twarzy! Wspaniałą dziewczyna! 


Gdy widzimy wieże kościoła w Wielkiej Wsi dzwonimy do Jurkowa, jak się okazuje, nasz leżing przy ognisku na tyle się przedłużył że powoli zaczęto uznawać nas za... zaginionych ;) Ale skoro żeśmy się odnaleźli, no to ok. W sumie to i tak dobrze że Marynarki Wojennej na poszukiwania nie wysłali ;) 

Na widok pomarańczowej tabliczki z napisem "ISEP" (doceńcie jak pomysłowo wybrnąłem z konieczności odmiany tego toponimu), powoli zaczynamy zbliżać się do zachodniego brzegu Dunajca, tak by prąd wyrzucił nas prosto na kamieniste plażę. Udaje się to praktycznie bezbłędnie, aczkolwiek nurt szoruje po kamorach jak wściekły i trudno jest utrzymać kajak w ryzach. Jednak jakoś wysiadamy i wyciągamy skorupę na brzeg. Przed nami spora chwila oczekiwań, mimo iż nie jesteśmy sami i razem z nami czeka większa grupa osób. Polityka firmy jest jednak taka by nie mieć pustych przewozów. Co rozumiem, aczkolwiek bywa to irytujące.

Reszta już przebiegła standardowo, jedziemy tam, zmieniamy pojazdy, wsiadamy do Skody, jedziemy znów świetne znaną nam trasą (przez te wakacje mostek w Isepiu (Isepie?) - był najczęściej przejeżdżanym przeze mnie obiektem infrastruktury drogowej), a potem odwożę Anię do Mielca i wracam do domu. Zmęczony i szczęśliwy. Jeszcze tylko konserwacja  sprzętu i już czas na odpoczynek. Do następnego razu.



Czyżby to wybrzeże szkieletów było?! ;)


czwartek, 1 października 2020

Rowerowo- kajakowo czyli - o tym jak Bikersi się w piratów bawili.

Impreza u Bikersów cykliczna, coroczny spływ kajakowy - ja jestem po raz pierwszy. Kto mnie zna wie czemu. Kto mnie nie zna... chyba nie ma tu takich. No ale jak koniecznie będzie chcieć wiedzieć, to nie ma sprawy, niech pyta w komentarzach.

Startujemy z centrum Tarnowa, tylko ja jak zwykle zapomniałem uruchomić Traseo we właściwym miejscu. Ale to wszak nic bo przecież  te miejskie szlaki pokazywałem setki razy przy innych wyjazdach. Najważniejsze jest to co dzieje się już za Zbylitowską Górą/Zgłobicami w kierunku na Zakliczyn, a potem na Jurków. Trasa także dobrze mi znana poza ostatnim odcinkiem - muszę przyznać Piotrowi że nieźle to wykombinował - pewnie jeździł tędy wiele razy by taki zgrabny szlak wytyczyć. Bo faktycznie przez praktycznie 100% trasy omijamy wszelkie drogi o natężeniu ruchu większym niż lokalny. Sporo odcinków, to niedawno ukończone kawałki VeloDunajec. Szkoda że nie całość - ale dobre i to.

(Straszliwie namieszali w skrypcie Bloggera, pisanie teraz to droga przez mękę, do tego zdjęcia wstawia w odwrotnej kolejności! Nie wiem czy celowo chcą zniechęcić ludzi do blogowania,czy to taka wpadka przy pracy, której nikt nie naprawia, bo albo nie wie jak, albo... jemu to nie przeszkadza?!)

Lecz mniejsza o Googlarzy - wróćmy do naszej akcji. 



Takie krajobrazy - kto się pisze?


Piotr jak przystało na lidera na przedzie. Prawie...
To już fragmenty Velo Dunajec, prowadzone po wałach. BAAARDZO dobry pomysł, szkoda że nie ma ciągłości z innymi odcinkami. 


Bo za Nim już tylko ja zostałem jako zamykający - reszta rozszalała się w przodzie. Spoko dogonimy ich bez problemów. 

A tam na horyzoncie to już pasmo Szpilówki


A poniżej masyw Mogiły (478 mnpm) a ściślej Patria (471) najbardziej na zachód wysunięta, tuż dalej Głowaczka (406)

Zaraz za Głowaczką, a w zasadzie na wprost niej, jest prom do Czchowa...
tak zgadliście nim płyniemy 



Na promie! 
 
Przed nami teraz ciut polnych dróg, zawijasów, zakrętasów, dołasów, pylasów i kamieniasów, okraszonych gdzieniegdzie błociarami, jest też jedna przeprawa w bród... aczkolwiek mikra..

Wkrótce docieramy do... Chorwacji. Tak, tak się nazywa kąpielisko w Jurkowie, gdzie swoją bazę mają "Kajaki Dunajcem", jak sama nazwa wskazuje "Kajaki Dunajcem" organizują spływy na... wielu rzekach, choć faktycznie głównie Dunajcem i Popradem. Jesteśmy trochę przed czasem, pada hasło żeby ognisko zapalić na miejscu, ale jakoś tak nam tu mało intymnie ;) Za to jedziemy jeszcze do sklepu i kupujemy coś więcej niż tylko to co mamy ze sobą. Mam czas naciąć patyków na ognisko (wierna maczeta znów pokazała na co ją stać). Wkrótce docierają też i inni spływowicze, którzy nie jechali z nami. Jeszcze kilkanaście minut czekania i podjeżdża przyczepa z "naszymi" kajakami. Pomagamy je rozładować, przy okazji w jednym rozwiązuje się linka uchwytu i spada mi na ramię, trochę boli i jest szrama, ale nie na tyle by się tym przejmować. Jednak to dla mnie dobry pretekst by skrzętnie przyglądnąć się reszcie sprzętu - ogólnie nie budzi wątpliwości - jest sprawny. Tylko ta jedna jedyna linka... no cóż!

Załatwiamy też z organizatorami, aby zabrali nasze rowery i zostawili je w miejscu, do którego przybijemy, czyli pod mostem w Zakliczynie. W ten sposób nie trzeba nas będzie odwozić na miejsce startu, a my nie będziemy już musieli kręcić z samej "Chorwacji" lecz tylko z Zakliczyna.
 
 

Wodowanie. My z Piotrem jako pierwsi, kręcimy jeszcze pętle po wodzie, tak by Piotr mógł uchwycić na fotkach wszystkich uczestników spływu, Zresztą w tym miejscu prąd nie jest jakiś przemożny i nawet w górę rzeki płyn ie się z  niewielkim tylko wysiłkiem.


Spływ uważam za rozpoczęty


Niczym okręt eskorty kręcimy się wkoło "konwoju" kajaków, nadzorując by nikomu nic złego się nie stało. Niby dorośli ludzie ale jednak dla niektórych to pierwszy w życiu spływ kajakowy i pewne rady mogą się przydać. 

mówcie co chcecie ale spływ z kimś, to całkiem inna zabawa - mam czas żeby się czegoś napić, cyknąć fotkę, porozglądać się. Gdy płynie się samemu, nie jest to takie proste, zwłaszcza na Dunajcu. Rwący nurt szybko zaczyna kręcić kajakiem, a kamienie tylko czekają by obrócony bokiem kajak wywrócić. 
 
 
 
 Znajdujemy kawałek kamieńca - tak kamieńca - popularna nazwa łacha nie jest właściwa, choć już właściwie wyparła to stare określenie. Kamieńce na wszystkich rzekach były ziemią niczyją - tu bez zgody kogokolwiek mogły rozkładać się tabory cygańskie, tu biwakowali włóczędzy, stąd pozyskiwano budulec na drogi, później też na domy (zwłaszcza na ich fundamenty).

 
 Niczym Krzysiu Kolumb - wyciągamy naszą flotyllę na brzeg, aby nie odpłynęła samoczynnie. 

 
Wkrótce też rozpalamy ogień i przystępujemy do obróbki termicznej a następnie konsumpcji kiełbas.

Okazuje się też że w tym miejscu Dunajec można przejść w bród, maksymalne zanurzenie to nieco powyżej pępka. 



Pokrzepieni kiełbaskami i nie tylko czujemy się niczym zdobywcy oceanów. Co i raz rozlega się też okrzyk "syreny z prawej!" (lubo z lewej) - oznaczający że gdzieś na brzegu dostrzeżono...  no syrenę ;) Zresztą zawsze spotyka się on z aprobującym uśmiechem ze strony tejże. Kusi mnie zapytać jednej czy drugiej syreny co by powiedziała gdybyśmy próbowali wziąć ją abordażem... ale rezygnuję bo mogła by źle odczytać nasze zamiary, a tu albo żonaci, albo zaręczeni, albo w trakcie zakochiwania się, więc jak potem takiej odmówić? 


Niestety to już końcówka spływu - przed nami most w Zakliczynie. przybijamy do kamieńca pod mostem, i czeka nas jeszcze kilkadziesiąt metrów przenoszenia kajaków do miejsc a załadunku. Za to rowery już są.  

Pożegnalne zdjęcie piratów... a może bikeratów? - oczywiście z maczetą. Zdjęcie od Piotra - dzięki.

Chwilę potem zdajemy sprzęt, odbieramy nasz i jedziemy do domów.




Droga powrotna jest praktycznie powtórzeniem drogi dojazdowej, tyle że krótszym o odcinek Zakliczyn - Jurków. Nie ma sensu wrzucać mapki. Do Tarnowa docieramy popołudniem "gubiąc" powoli  tych którym bliżej kręcić do domów z okolic Błoń, czy Zgłobic. Następny spływ Bikeratow za rok - przede mną jeszcze kilka w tym sezonie - ale to już materiał na osobne wpisy. 
Więcej zdjęć na fejsie Bikers-Tarnów