Jeszcze dwa tygodnie temu dał bym sobie łeb uciąć że zamki (strażnice) na Szlaku Orlich Gniazd mamy zaliczone w 125% i jeśli jechać tam to na "podróż sentymentalna" a nie eksplorację. Tymczasem.
Tymczasem Marzenka zasiadła przy mapach, leksykonach, przewodnikach i internecie, po czym po kilku godzinach orzekła iż jest tego, znaczy miejsc które trzeba "zaliczyć" jeszcze 14 sztuk! Albo zatem wujo Alzheimer mnie odwiedza, albo mieszają mi się wspomnienia z czasów harcerskich i te już małżeńskie. Tak czy siak 14 lokacji nie w kij dmuchał.
Znów kolejna filiżanka kawy, research w leksykonie i internecie, ale oto mamy listę miejsc do których pojedziemy - część wypada ze względu na okoliczność iż już praktycznie nic tam nie ma - relikty reliktów, a jednak na stosunkowo krótkim dniu czas ma swoje znaczenie.
Pewnie można by zacisnąć zęby, wstać w nocy, wsiąść w auto, odpalić i pojechać tak by na miejscu być o świtaniu... Tylko że to ma być PRZYGODA a nie katorga! Budziki ustawiamy zatem na siódmą rano... wstajemy koło ósmej o dziewiątej jesteśmy w zasadzie gotowi do wyjazdu ale... udaje się odpalić przed dziesiątą bo jeszcze zakupy w chrząszczyku. Nie jest źle, ale dobrze też wcale. Z listy wylatują jeszcze dwie lokacje, tak aby pozbyć się niedoczasu i jakoś z Googlemapami dochodzimy do konsensusu - ostatni na liście będzie już równo z zachodem i to pod warunkiem że wszystko pójdzie OK.
Próbowałem nastawić nawigacje w Mapiemap - ale klęska totalna. Zna tylko ulice, a w większości wypadków tego także nie, nie mamy czasu by dojeżdżać do miejscowości i stamtąd dopiero szukać zabytku. Co innego Googlemapy. Każda jedna placówka pojawia się jako znaczek, wystarczy stworzyć z nich sensowną "prostą łamaną" tak by zaczynać od najdalszej i łączyć je najkrótszymi odcinkami. Dylemat listonosze rozwiązywałem już tyle razy w życiu iż do tego podchodzę intuicyjnie, z pełnym sukcesem nie chwaląc się rzecz jasna. Do tego zauważyłem ciekawą właściwość Googlemap. Po zaliczeniu danego punktu, lub choćby bliskiego pobliża (bo wszak jest i dalekie pobliże... czy to moja wina że "język polska trudna język" i to jak nie oksymoron to tautologia?) sama automatycznie naprowadza na punkt następny!
Do Krakowa jedziemy Autostratą - bałem się jakiegoś korka, bo idiotów ci u nas dostatek i nie ma dnia by nie dochodziło tam do kolizji. Ale fart nam sprzyja i szybko okrążamy Kraków od południowego zachodu wjeżdżając na trasę olkuską. Tę znam sprzed lat, zawsze była ruchliwa, teraz to żmijka w jedna, żmijka w druga - niby szybko, ale męczy jak cholera. Na szczęście 80 km. do pierwszego punktu mija sprawnie, w rozbłyskach przekleństw i wydziwiania raz na zawalidrogi, innym razem na wyścigowców. Potem jednak rozlega się zbawienny głos "za 400 metrów skręć w prawo" i jestem w raju - puste, boczne drogi, kręte, wąskie i malownicze - 40cha na nich to już "niebezpieczna prędkość" ale za to jaki spokój...
Zobacz trasę w Traseo
PRZEWODZISZOWICE
Tu zostawiamy samochód na parkingu turystycznym i z buta śmigami kilkaset metrów pięknymi jesiennymi terenami.
Po drodze mijając malownicze skałki wapienne.
ostańce lub de modo ostatnio nunataki.
Na tych co większych umieszczono szereg strażnic granicznych, które z racji swego położenia, dały nazwę całemu obszarowi jako "szlak orlich gniazd".
Dumna ta nazwa, wprawdzie oddaje koloryt miejsca, lecz na moje oko nie specjalnie pasuje do żołnierskich stanic, a wszak żołnierze tu stacjonowali (ściślej mówiąc w wygodnych drewnianych chatach, u podnóża, lubo u lubych na wsiach pobliskich, tu chronili się tylko w razie konieczności walki) nie szlachetni i dumnie rycerze jako by tego legenda chciała.
Pewnie Freud by miał na ten temat swoje zdanie - ja wszak mam jego zdanie, jeszcze głębiej niż wleźliśmy. Miał bym ochotę jeszcze głębiej i jaskinka puszczała, ale Marzenka nie puszczała i trzeba było do wyjścia.
A potem jeszcze takie zabawy i schodzimy, w wiatce turystycznej kilka bułek i pasztet, zwiększyło swoja entropię, zmniejszając naszą, co dało nam energie do dalszej akcji.
Przy okazji nakarmiliśmy też wsiowego psiaka żebraka z ropiejącą raną na grzbiecie - zwierz z rasy tych co kość widziały tylko wtedy gdy przydarzyło im się otwarte złamanie...
Cholernie nieufny, widać niejednego kopa zebrał, ale puszkę pozostawiona w bezpiecznej odległości wyczyścił do zera. oczywiście puszka powędrowała potem do samochodu - ja nie zostawiam po sobie śladów, nawet wtedy gdy obok miejsca posiłku są jakieś urządzenia symulujące kosze na śmieci. nasze w 100% wróciły do Tarnowa.
MIRÓW
Jedno z dwóch miejsc gdzie udaje nam się kupić kartki pocztowe, w zasadzie jedną i to z numerkiem bo ostatnią... ale co tam!
Oczywiście w przyzamkowej Gospodzie - mają nawet okolicznościowy stempelek!
Polecam, parking za darmo, a lokal miły oku i z fajną obsługą.
Uff... a już się przewracała ;-)
Takie plenery tylko tutaj!
Herb Dołęga - dziwne moim zdaniem powinien być Jastrzębiec co nieco podobny tyle że podkowa w górę i krzyż zamiast strzały. Ciekawe, pomyłka czy celowe nawiązanie do jakiś koligacji?
Wnętrza - nie napawają poczuciem bezpieczeństwa.
Ale z zewnątrz - pozory potęgi są...
Obchodzimy obiekt dookoła - rewelacyjne tereny spacerowe, mógł bym tam godzinami sie plątać, po okolicy.
A potem dalej w drogę - bo stary drań Chronos ściga.
Ale z samochodu podczas jazdy zdjęcia nie wychodzą.
BOBOLICE
Ładnie odremontowany zamek, z ciekawa historią i
ciekawym dniem dzisiejszym...
Z malowniczym
mostem skalnym
I płatnym wejściem!
A my płacić nie lubimy - zwłaszcza wtedy, gdy po wnętrzu nie spodziewamy się niczego ciekawszego niż po zewnętrzu, gdyż doskonale znamy takie rekonstrukcje i sposób tworzenia w nich ekspozycji.
A propos - co to jest to drewniane, przyległe do murów?
My wiemy a kto się pokusi o odpowiedź?
O i jeszcze na koniec... najsłodszy z ciężarów.
MORSKO
Morsko to obecnie kombinat wypoczynkowy z milionem urządzeń i instalacji, ze stadniną, kortami i ... stokiem narciarskim!
Tylko zamek, po macoszemu i nawet trudno poznać, czy to ruiny, czy nie współczesna instalacja mało rozgarniętego architekta amatora po studiach wieczorowych...
Za to u podnóża zamku gospoda - w stylu drewniano zakopiańskim.
Obsługa sympatyczna, ceny tragiczne do tego szarlotkę podgrzano w mikrofalówce!!!!
O horrendum! O szelmy! Piekła dla Was nie starczy!
Ps. kibelek dla klientów free - co ma bądź co bądź nie liche znaczenie ;-)
Ps2 - wchodząc na Traseo z linku pod mapą - znajdziecie także zdjęcia np ze stoku narciarskiego - co polecam zainteresowanym.
PILICA
Miałem bardzo bogate plany co do Pilicy - ale nazwa okazała się cholernie adekwatna... piliło nas!
Do tego teren prywatny, wstęp zabroniony - ja bym, to olał ale Marzenka jest jedyną osobą której zakazy respektuję a skoro i Ona orzekła nie lzja no to ruki pa szwam i paszli w pi... znaczy nazad.
SMOLEŃ (miejscowość) PILCZA (zamek)
Wstęp płatny, parking nie. pokręciliśmy się po okolicy - zresztą i tak jedyne sensowne zdjęcia obiektu można wykonać z oddali.
Ale tu nasz cyber przewodnik ogłupiał co nieco, i zaczynamy błądzić - bo i jemu namiarów z satelity brakło. Zataczam pętelkę (circa about - trzy kilometry z hakiem), i widząc że nic z tego nie będzie, namierzam następna lokację na mapie i ufny w swojego geniusza locji zapylam jakąś błotno, polną alejką - wreszcie nawigacja łapie FIX'a i ... kurza twarz! Ale miałem intuicję!
RYCZÓW
Tu jedynie czeka nas quasi parking przydrożny - ale fajnie jest się przejść, tym bardziej że im dalej w las, tym więcej zamku i wkrótce mamy już wszystko na oku - i znów znać o sobie daje stara mądrość ludowa - iż z bliska widać najgorzej.
Uwierzcie na słowo tam na szczycie jest szereg kamieni, spojonych zaprawą i są to ruiny strażnicy.
GPS znów świruje. Dopytuje lokalsów o dalszą drogę. Chętnie pomagają - obrazowo opisując którędy i jak, z zastrzeżeniami "ale tamtędy nie przejedziecie" - no jasne trzeba poszpanować przed kobietą obok kierowcy - bo w domyśle jest oczywiście "WY nie przejedziecie - bo my twardzi miejscowi i w ogóle to spoko przejedziemy..."
No ok. nie przejedziemy, tędy i tamtędy, i owędy także nie - więc musimy jechać prosto? tak?
No tak! Prosto i tam potem będzie znak...
Oczywiście jedziemy, oczywiście nadkładamy drogi, oczywiście w pewnym momencie mijamy się z jednym z nich, na motorku, szelmowsko uśmiechniętego ... on przejechał.
Un Polonez Passe partu - (nie oczekujcie ode mnie znajomości ortografii francuskiej)
RABSZTYN
Tu jesteśmy już na styk ze stykiem Słońca i horyzontu, ale jeszcze na tyle jest światła, ze możemy poruszać się bez latarek.
zamek zamknięty, parking płatny - ale pilnujący go człowiek nieskory do pobierania opłat de facto za nic!
Po drodze ciekawostka, o której wcześniej nie czytałem.
Nader Ciekawa postać!
Jak widać nie w pałacach rodzą się bohaterowie.
"pijmy szybciej bo się ściemnia"
jak by skomentować mogli bohaterowie dramatu Jerofiejewa
"Noc Walpurgii albo kroki komandora"
(kto nie zna, polecam - zwłaszcza w wydaniu teatru TV z ekstra rewelacyjną obsadą)
Tu też trwa remont - albo mają instalację do ekstrealnych zjazdów na linie ;-)
A swoją droga sam bym się śmignął na takiej pochylni.
Krajobrazy cudo
A potem schodzimy.
Do resztek słońca, dojadamy, w wiacie umieszczonej obok Domu Kocjana, resztki kajzerek i pasztetów, dopijamy kawę z termosu i ogólnie to co mamy, a czego nam się wieźć z powrotem nie chce.
I jeszcze ostatnie zdjęcie dokumentujące połowiczne zwycięstwo Chronosa, w końcu nas dopadł, wcześniej zmusił nas do okrojenia planów - ale przecież zdążyliśmy nie mało zobaczyć, dotknąć, powąchać, wspiąć się, wpełznąć, zachwycić, wzruszyć, pogadać, pojeść, popić...
Zdążyliśmy i to jest najważniejsze. Bo walkę z Chronosem przegrywają tylko ci którzy boją się jej podjąć.