Ci którzy mnie znają, to wiedzą że do "dnia niepodległości" mam stosunek mocno ambiwalentny podszyty szyderą. Nie żebym nie był patriotą - JESTEM, nie żebym szydził z niepodległości... ale wiecie! Cóż takiego się owego 11 listopada 103 lata temu wydarzyło? Piłsudskiego raczono odesłać do Warszawy, Ten wysiadł z pociągu przy fanfarach i werblach, po czym... wszyscy rozeszli się do domów. TYLE!!! Wiele miast cieszyło się niepodległością już od wielu dni, wiele innych dopiero o jej odzyskaniu marzyło, wiele wciąż jeszcze odkopywało się ze zgliszcz... Zresztą cóż to za niepodległość? Tu dla nas, dla Galicjan/Małopolan? Światły i cywilizowany rząd Austro-Węgier, zamieniliśmy na wojskową dyktaturę jednego człowieka i jego kliki, potem na partyjniackie bezhołowie w sejmie, a ... a dalej było jeszcze gorzej.
Czy można było znaleźć inne daty? - ba sporo! Czy akurat oddanie władzy Piłsudskiemu miało jakieś dobre strony? Kilka miało. Ot choćby z tego powodu iż powołanie przez Niemców Rady Regencyjnej, w czasach gdy masowo obalano wszelkie "koronowane głowy", miało posmak szyderstwa historycznego.
Czy zatem odmawiam świętowania? Ani myślę!!! 11 Listopada, to także moje święto, ale świętuję je świadome, zbrojny w historyczną wiedzę i przez nią osłonięty zarówno od szowinizmów jak i zaprzaństwa.
No więc świętujmy!
Wyjazd organizuje Mielecki klub turystyki górskiej "Carpatia", zatem do Mielca dopchać się trzeba. A łatwe to nie jest - bo dzień wcześniej oddaję T5 do naprawy łożyska. Aneczka chce po mnie przyjechać, kochany pomysł, ale nie mam serca Jej gonić. Wsiadam w pociąg byle jaki, bo i tak wszystkie opóźnione! Klęska jakaś czy coś?! Wszystkie pociągi na wschód opóźnione o co najmniej 40 minut, wszystkie na zachód o pół godziny... wojna się szykuje czy ki ciort? Więc kupuje bilet na jeden, a wsiadam do innego, akurat tego który podjechał! Konduktorowi mówię wprost, o co chodzi, ale nie ma problemu, skoro są opóźnienia, to trzeba patrzeć wyrozumiale na pomyłki pasażerów. Ale to nie wszystko - bo gdyby nie opóźnienia to dziesięć minut po przyjeździe do Dębicy mam autobus do Mielca... no ale przyjeżdżam dziesięć minut po jego odjeździe - następny za półtorej godziny! No to już jest klęska! Na szczęście Ania jednak po mnie jedzie...
Ale w zaufaniu Wam powiem; transport koleją a potem autobusem, nie dość że (o ile znów nie będzie wojny) jest prawie tak samo szybki jak jazda samochodem a wychodzi... TANIEJ!!! Więc już alternatywę mam obcykaną... byle tylko na kolei nie zawalali!
Z Anią świętujemy praktycznie od razu, jeszcze tego samego wieczoru, w kościele Świętego Ducha na Borku jest laserowy spektakl pokazujący w skrótowej (o jakże skrótowej...) formie historię Polski, a jeszcze spacery, a jeszcze pizza i piwo z przyjaciółmi... dobry wieczór, naprawdę dobry. A potem dobra noc i żwawy poranek. Inna sprawa że we dwie osoby działa się trzy razy sprawniej, więc jak rzadko kiedy jesteśmy wyrobieni znacznie przed czasem i możemy pozwolić sobie na luzik.
Lecz gdy wychodzimy Wiesiek już na nas czeka - Wieśka poznaliście tu... Autokar też, ale tak w sam raz, bo jeszcze połowa miejsc wolnych.
Jazda jest fajna, a ja rozglądam się jak głupi, bo i widok z poziomu autokaru inny i nie muszę prowadzić, więc mogę dłużej niż ułamek sekundy oko zawiesić w krajobrazie.
Po drodze zabieramy jeszcze kilka osób ze Śląska, które czekają na nas przy jednej ze stacji i już autokar wysadza nas w Jurkowie - witaj wesoła przygodo!
Ani odległościami ani przewyższeniami trasa nie zachwyca lecz...
Lecz nie o dystans czy wysokość nam chodziło, ale o wspólne zamanifestowanie patriotyzmu, pobycie razem, pośpiewanie, pokosztowanie nalewek... i ten plan został zrealizowany w 125%!
Zobaczcie sami. Zdjęcia oczywiście cokolwiek pomieszane, jedne są z mojego Hammera inne z mojego Olympusa, część od Aneczki część od Orlany. A dla ch... znaczy wuja Googla, zamieszczanie zdjęć w kolejności zaznaczania to zadanie o niewyobrażalnym stopniu komplikacji... ale coś tam, coś tam fotonarracja jest w miarę chronologiczna.
|
Na szlaku - Wiesław - Orlana - Aneczka - ja
|
|
I oto kolejny kawałek Głównego Szlaku Beskidu Wyspowego pod naszymi stopami.
|
|
Takie sterty wiatrołomów zawsze wskazują że podchodzi się już w wyższe partie góry
|
|
Błocking... lecz nie tylko - pierwszy lód w tym sezonie!
|
|
Jak by powiedział Kotula: "cieszy oko poety, smuci oko leśnika" - wypasu owiec zaprzestano tu klika dziesięcioleci temu, dziś Ćwilin zastraszająco szybko zarasta - jeszcze kilka lat i trzeba będzie i tu wieżę widokową budować...
|
|
Walka z wiatrem... zapewniam Was że nie jest lekko!
|
|
I tu wuj pomieszał chronologię, no trudno, więc do tej flagi jeszcze wrócimy.
|
|
Tajemniczy szczyt na południowy zachód od Ćwilina
|
|
Gorc |
|
Gorc a dalej Lubań
|
|
Baba Góra
|
|
Tatry |
|
I znów "ludzka" narracja - czyli my na szczycie
|
|
popas i
|
|
popij |
|
Cala nasza grupa
|
|
i tu tak samo, ale zdążyłem już obiec i stanąć koło Aneczki
|
|
I znów chronologia poległa w starciu z "inteligentnym" skryptem Bloggera
|
|
Tu schodzimy z żółtego szlaku i wędrujemy już prosto do Kasiny, gdzie czeka na nas autokar |
|
|
Śnieżnica - drugi z "cycków"... - jak ktoś nie wie skąd "bar pod cyckiem" - to już może się zacząć domyślać
|
I jeszcze tylko posiłek w Karczmie Dębowe Wrota
|
A że nic nie dzieje się od razu, przeto odczekać ciut trzeba było, co skrzętnie wykorzystałem na rekonensans
|
|
A księżyc przyglądał się naszemu powrotowi.
|
I tyle, przygody... wracamy, do Mielca... po czym sił starcza nam tylko do ogarnięcia zdjęć, wrzucenia co nieco na insta czy fejsa, kąpiel i nawet kolacja jest zdawkowa. Rano Aneczka odwozi mnie do Tarnowa.