I znów pomysłów było kilka, zasadniczo każdy fajny ale wiązały się np. z koniecznością by ktoś wziął na siebie jazdę samochodem. Była też brana pod uwagę jazda pociągiem. Ostatecznie padło na... prom! Jak dla mnie bajka, nawet nie śmiałem o tym wspominać, bo wszyscy wiedzą jak kocham promy, więc nie chciałem być posądzany o prywatę. Ale skoro pomysł wyszedł całkiem od kogo innego, to przystałem nań z nieukrywanym entuzjazmem.
I od razu na samym wstępie wtopa, po pierwsze gdzie indziej statek, gdzie indziej kasy (taka logika w stylu Barei), po czwarte nie płynie o ósmej rano ale o dziewiątej, po piątej w kasach nie da się płacić kartą, bo im internety zdechły, po szóste załadunek trwa pół dnia... ale ostatecznie się wszystko dobrze układa, a my wykorzystujemy "ekstra" godzinę na kolejny objeździk po ulicach Gdańska, przy okazji dokupująć co nieco.
|
tak, tym katamaranem popłyniemy
|
|
Ale teraz stoimy, nie bardzo wiedząc co z sobą zrobić
|
|
A jak nie wiadomo co z sobą zrobić to zawsze można iść na spacer...
|
|
Choćby po to by kumpla spotkać
|
|
My już zaokrętowani, ja oczywiście gonię na dziób, na przedni balkon, tuż pod mostkiem. O dziwo reszta Korby wcześniej czy później ale też do mnie dołącza - perwersyjna przyjemność, tu jest najzimniej, najmniej słońca (wszak płyniemy na północ) i najbardziej wieje... ale chcą, to niech siedzą koło mnie.
|
|
Ruszamy |
|
Twierdza Wisłoujście
|
|
Westerplatte |
|
Wspaniała dziewczyna - zimno Jej, ale dzielnie dotrzymuje mi towarzystwa, a zaledwie kilka metrów w stronę rufy jest słońce, ciepło i... masa ludzi.
|
|
To zdjęcie ma głębszy podtekst. Ułożenie nóg naśladuje ułożenie płetw delfina, a puszka z piwem symbolizuje zgubny wpływ alkoholu na walenie ;)
|
|
Płyniemy w kierunku Sopotu |
|
|
|
No i dołączyli do mnie wszyscy.
|
|
Jak byście nie wiedzieli co on robi - to on właśnie opróżnia zbiorniki balastowe, po to by móc wejść do portu.
|
|
Hel w oddali
|
|
A tu już całkiem blisko
|
|
jeszcze ostatni spacer po pokładzie i schodzimy na ląd
|
Na samym Helu usiłuję pokazać Markowi elementy fortyfikacji II wojennych, ale wygląda na to że wszystko jest już ogrodzone, obiletowane i o samodzielnej przygodzie mowy nie ma... rozczarowanie to za mało powiedziane. Do tego z przeliczeń wychodzi nam że nie ma szans na zwiedzanie, bo na skutek opóźnienia w kursie promu jesteśmy prawie dwie godziny do tyłu i czeka nas nocna jazda przez Trójmiasto (niby fajna przygoda, ale...)
Najbardziej szkoda mi Marka, bo te umocnienia to było jego wielkie marzenie, no nic, kiedyś tu jeszcze wrócimy i już wyłącznie z zamiarem ich zwiedzania.
Nie robimy też zbyt wielu zdjęć, zachwyceni jazdą w zupełnie nowym dla nas terenie.
|
Jedno z nielicznych miejsc przy szlaku w którym można zjeść we w miarę przyzwoitych cenach (aczkolwiek pizza Giuseppe z Biedry czy innego Lidla... na cuda nie liczcie ;) )
|
|
Ale mają też coś w rodzaju wieży widokowej! Z której skrzętnie korzystam.
|
|
Tak tak, chodzi mi po głowie, chodzi... fajnie by było mieć jakąś łajbkę, na tej łajbce Anię, Synów, Przyjaciół, rowery... i tak sobie pływać od portu do portu, od mariny, do mariny i poznawać świat...
|
|
Trzeba przyznać twórcom R10 że na każdym kroku COŚ JEST!!! Albo marina, albo mola, albo klify, albo plenerowa wystawa archeologiczna... naprawdę nie sposób się nudzić.
|
|
Są też rozległe tereny czysto przyrodnicze.
|
|
hmmm - chyba jednak mam w sobie coś z Noego ;)
|
|
Jak pisałem wyżej - do zachodu słońca zostało 10 minut, a my mamy jeszcze kawałek drogi do Gdyni
|
|
pływałem już z tego portu - do Karlskrony, ale że dzieciaki były małe, to nie schodziliśmy na ląd, bojąc się by idiotenfunkcjonariuszki szwedzkich służb socjalnych nie chciały nam ich odebrać, pod byle pozorem.
|
A potem zrobiło się już całkiem ciemno. Co gorsza podczas transportu rozpięły mi się styki z dynamem i jechałem jedynie przy światełku latarki, tudzież całkiem bez, gdy jechałem oświetlonym szlakiem, bojąc się że zaraz padną mi baterie (czołówkę z nowymi bateriami ustawiłem na czerwone światełko i zamontowałem z tyłu, na bagażniku). Jazda przez trójmiasto zwłaszcza od Sopotu to była udręka, na ścieżkę stale wychodzili piesi, a pozostawione na środku przez kretynów hulajnogi to standard.
Jakoś jednak docieramy bez większych strat własnych i szukamy miejsce gdzie by tu coś zjeść i wiecie co... wybieramy ten sam lokal co ostatnio, raz że blisko noclegu, dwa że całkiem niezłe jedzenie, trzy że przyzwoite ceny.
A potem już na lokalu, jeszcze jakaś flaszeczka, jeszcze przeżywanie już wspólne emocji, wymiana doświadczeń, spostrzeżeń, żarty - ot takie normalne rozmowy rajdowe.
I teraz spać, byle do rana, bo rankiem... ale to już w następnym poście.