Dunajec rwący jest... A niby jaki ma być skoro to górska rzeka? Ale wiecie, Dunajec jest rwący nawet tam gdzie teoretycznie prąd powinien być słaby, czyli na zalewie.
Wiedziałem że tam gdzie chcę płynąć prąd jest mocny, nie wiedziałem tylko że aż tak - ale to inna historia.
Siłę prądu można poznać po:
A - kolorze wody
B - kształcie brzegu
C - szumie
D - falach
Odpowiedzi poproszę podawać w komentarzach. Dla osób które będą wiedziały postaram się o jakieś upominki.
No więc wiedziałem że czeka mnie zmaganie z nurtem, nie przypuszczałem tylko że aż takie. Ale wiecie, siła razy zawziętość i dałem radę!!! Choć pierwsze kilkaset metrów to była walka o utrzymanie pozycji, chcąc napić się łyka wody, musiałem wpłynąć na brzeg, apotem po utracie kilku metrów kontynuować mozolną "wspinaczkę" w górę rzeki. W sumie "wspinaczka" to błędne skojarzenie, podczas wspinaczki można się zatrzymać i odsapnąć, podczas wiosłowania pod prąd, takiego komfortu nie ma.
Jak widać na tej mapce z podkładem "open street" niewiele widać - dlatego zmieńcie sobie podkład mapowy na widok satelitarny i od razu ujrzycie że jest tam fajna wyspa, wyspę tę zresztą świetnie widać jadąc szosą Nowy Sącz - Jurków, tak samo jak od strony trasy Tropie - Rożnów. Problem w tym że i z jednej i z drugiej strony widać wyspę a w rzeczywistości... no ale nie będę Wam spojlerował.
Do Wytrzyszczki docieram samochodem, parkuję, wyjmuję CHMS "Beskidnicka" i dymam żwawo... 100x120x120 (siedzenia nie pompuję, jest ciepło, w zimie to co innego). Są problemy z wodowaniem, kilka dni wcześniej duża woda naniosła mułu do brzegów, a teraz została spuszczona ze zbiornika wyrównawczego (znaczy z Zalewu Czchowskiego) i grzęznę w niefajnie pachnącej mazi po kostki, a potem siłą rzeczy papram nią wnętrze kajaka. Pomimo iż starałem się nogi opłukać przed wejściem na pokład, no ale to wcale nie jest takie proste. W chwilę po odbiciu już czuję na co się porywam - oczywiście jest opcja, kursu na środek zalewu i szukania miejsc gdzie nurt jest słaby, albo zgoła zawraca... Nie korzystam z niej, nie fason. Jakieś śmieszne średnie 14 metrów sześciennych wody na sekundę miało by mnie zniechęcić?
Zatem płynę wzdłuż zakola. naprawdę jest co robić. Staram się wykonywać miarowe, rytmiczne głębokie (czemu się zaczerwieniłaś?) zagarnięcia wody wiosłem, tak aby nie zmarnować żadnego ruchu i za każdym obrotem wioseł zyskiwać kilkanaście centymetrów przestrzeni. Jest ciężko, zaczynam czuć ból mięśni grzbietowych, za chwilę dołączają do nich mięśnie ramion, przybijam do brzegu wysepki i staram się przyssać do mułu. Kilka minut odpoczynku, popijam napój z bidonu i daję natlenić się mięśniom. Doskonale znam to uczucie, gdy z mięśni "spływa" zmęczenie i znów odzyskuję swoją siłę, zna to uczucie chyba każdy sportowiec, teraz można już poszaleć, trzeba tylko dbać by ich znów nie "przepalić". Nie wiem czy Dunajec mi na to pozwoli, ale w końcu po to tu jestem by spróbować...
Ale to ostatni taki zryw, wkrótce Wypływam na nawodną cześć wysepki, tu już nurt łagodnieje, zwalnia, gross wody przepływa teraz z mojej sterburty (prawej strony), fajnie to widać z tej perspektywy... walka wygrana, pora na zabawę.
Krótka chwila wytchnienia. Zdjęcie robiłem przylepiony do mułu na mieliźnie.
Zamek w Wytrzyszczce czyli Tropsztyn.
To oczywiście wynik pragmatyzmu, po powstaniu zalewu, nie było sensu by skraweczek ziemi, z reliktami przyziemia zamkowego utrzymywać na siłę przy Tropiach. Jednak historyczna nazwa przetrwała - dziś jest to przyczyną niejednego nieporozumienia, gdy prywatny inwestor wybudował makietę zamku w skali 1:1 i jest ona okresowo udostępniana do zwiedzania.
Powoli kończy się walka, tu już nurt jest znacznie spokojniejszy
Mielizna - myślę że jeszcze dzień wcześniej mógł bym nad tą łachą mułu przepłynąć bez trudu, dziś nawet tak płaskodenny obiekt jak mój kajak nie ma szans na przepłynięcie. Boję się zassać do podłoża, bo wtedy ani wysiadać, ani nie wiem czy wiosłem dał bym radę się wypchnąć. Zawracam.
Bezludna wyspa? czy na pewno bezludna, bo że wyspa to bez wątpienia.
O a tak zamek Tropsztyn w Wytrzyszczce
(znajdźcie Francuza który to wypowie bez bólu śledziony)
prezentuje się od północnego krańca wyspy.
No nic, opływam mieliznę wkoło, na szczęście nie jest to już tak męczące, za to wymaga uwagi bo w dnie tkwi niejedna gałąź i wolę nie narażać sprzętu na przebicie.
Panorama ze środka zalewu.
Dno - sam środek jeziora Czchowskiego a ja widzę dno! Za to bokami szoruje aż miło i tam już głębia.
A to już "wspomnienie morza sargassowego" - czyli przybrzeżne zarośnięte płycizny. Głownie jakieś draństwo typu jaskier wodny i moczarka. W sumie da się tam pływać, ale ani lekko ani przyjemnie nie jest.
Koniec zalewu, tam zaczyna się rzeka - to oczywiście wszystko umowne.
Ta góra to Machulec nad Czchowem. A ten biały dach to sanktuarium św. św, Andrzeja i Benedykta w Tropiu.
Przybijam sobie do pomostu - prowadzi doń wygodna droga od strony Witowic, gruntowa ale wygodna. komuś służy i to raczej często. Trzeba zapamiętać, kiedyś pewnie da się to wykorzystać przy jakimś spływie.
A tak wygląda brzeg w tym miejscu.
I to co przy brzegu.
Wsiadam znów do kajaka i płynę w głąb rzecznego odcinka. Pewnie gdybym miał czas to pokusił bym się o dopłyniecie do Rożnowa, ale czasu zaczyna mi brakować. Nie w jakiś tragiczny sposób, ale jednak na dopłynięcie do Rożnowa go zabraknie.
Jest klimat Amazonki?
No i nawet mosty linowe są ;)
A także pradawna świątynia boga Imigwa.
Dziś odcięta od lądu rwącym nurtem rzeki...
Są i budynki pochłonięte przez dżunglę...
Jest też silnie operujące słońce, co odczuję dopiero wieczorem i dnia następnego.
A to wygląda na faktorię misjonarzy... śś. pustelników Świerada i Benedykta
Jest tu ukryta na wyspie pośród nurtu wioska tubylców. Z totemu wynika że to plemię Woprua.
Z tą wioską jest w ogóle fajna historia, bo czy to od strony Wytrzyszczki, czy od strony Tropia, wydaje się że wyspa jest jedna, a tymczasem wyspy są dwie, przedzielone stosunkowo wąskim kanałem. Daje to świetne możliwości założenia wodniackiej bazy, która z żadnej strony nie będzie widoczna. Wiedzą o niej tylko ci którym... woda nie straszna.
A tam w oddali to już zapora w Czchowie.
Nie płynę tam. Postanawiam wykorzystać przerwę w kursowaniu promu i dobić do rampy, to jedyne miejsce wolne od wielu centymetrów mułu. Przy okazji udaje się wzbudzić co nieco sensacji pośród oczekujących na przeprawę osób w samochodach. Potem jeszcze trzeba wrócić tam gdzie zaparkowałem samochód. Spinam wiosło do burty, zakładam plecak z tym co miałem ze sobą zarzucam kajak na głowę, tak zwany żółwik, i ... idę na przejście dla pieszych. Powiedzmy że dla kierowców był to rodzaj terapii szokowej. ;)
Na parkingu rozpompowuję "Beskidnicka", wrzucam luźne płachty w samochodu, niestety wewnątrz jest sporo mułu, który ustąpi dopiero pod presją strumienia wody z myjki ciśnieniowej. Zaczynam czuć na ciele presję promieni słonecznych. Mimo iż już wcześniej byłem nieźle opalony, czy to przy kosiarce, czy na rowerze, to jednak teraz przypiekło mnie solidniej. Niby nic. ale nazajutrz czeka mnie rajd z Anią w paśmie Radziejowej... oj będzie bolało... Trudno, nie pierwszy i da Bóg nie ostatni raz.
Ps. Zdymy na dłoniach od wiosła miałem jeszcze przez tydzień... tak to jest jak się unika fizycznej pracy ;)