Ale tak to wygląda. kolejną z przyczyn, czemu tak a nie inaczej nam te wakacje się ułożyły jest wyszperana przez Marzenkę wycieczka na Litwę (wyszperała też fajny wyjazd do Budapesztu - na jesień tego roku, zobaczymy co z tego wyjdzie ale wygląda to całkiem sensownie. Marzena ma ogromne talenty do takiego szperactwa, w zasadzie wszystkie kwatery i wyżywienia od lat to Ona organizuje i jeszcze ani razu nie miała wpadki). No więc wycieczka była nagrana, termin wycieczki też i trzeba było tylko terminy naszych wczasów i kolonii chłopców z tym wszystkim skorelować. Aż dziw że w sumie się to wszystko tak ładnie udało.
Jedziemy z augustowską firmą ELA - TRAVEL którą mogę z czystym sumieniem polecić! Jak nie lubię takich zorganizowanych wyjazdów, to tu naprawdę wszystko było OK! Organizacja, autokar, pilot, kierowcy, przewodniczka, informacje praktyczne...
Zatem:
Troki
mgła taka że... kur vadovas* ?!
Pobudka o czwartej nad ranem, kawa, jakieś coś na ząb - ale bez wariactwa, głównie płatki, żeby było lekko. Ostatnia kontrola plecaków i... idziemy do głównej drogi, skąd za kilka minut zabiera nas autokar.
Po drodze jeszcze zbieramy kilka innych osób (także rodziny) i jedziemy do granicy. Pilot tłumaczy nam to i owo, co nieco historii, co nieco dnia dzisiejszego, ciekawostki, anegdoty, sporo wiadomości praktycznych.
Granica minęła by niepostrzeżenie gdyby nie chwila postoju w celu wymiany walut. Sam akurat albo płacę kartą, albo wybieram gotówkę w bankomacie, choć teraz po prostu planujemy wydać to co Mikołaj przywiózł z powrotem z Bułgarii. Z drugiej strony rozumiem "papierowych" bo po jaką cholerę służby (bankowe, fiskalne i specjalne) mają wiedzieć gdzie byłem i co kupowałem?
Potem już Litwa - krajobraz się nie zmienia, podobnie wygląd okolicy (budownictwo raczej tradycyjne, często jeszcze z czasów Rzeczypospolitej, czasami jak i u nas trafi się jakaś Cudaczna Imitacja Projektów Awangardowych), jedynie liternictwo na znakach mówi że jesteśmy w innym państwie.
Dojazd nie trwa długo i wkrótce zajeżdżamy do Trok. Troki to taki ichniejszy Wawel. Budowla nieodmiennie kojarzyć się musi z koszarami krzyżackimi (bo zamkiem takich miejsc nazywać nie wypada, z szacunku dla zamków). No ale to dopiero potem bo wcześniej...
Mgła taka że kur vadovas*.
Wierzymy przewodniczce że oto tam hen za mgłą, te "cośtamy" na granicy widzenia to zamek w Trokach, na szczęście opowiada też o bardzo bogatej kulturze osadzonych tu Karaimów, co sensownie umila czas.
Baza restauracyjno, pamiątkarska połączona z mariną - teraz tu jeszcze głucho ale wkrótce zacznie się ruch.
Powoli mgła się rozwiewa - widać że "cośtamy" to faktycznie w miarę równo poukładane cegły, czyli jednak zamek w Trokach.
Zamek a nie koszary! Koszary to krzyżackie, tu jednak była rezydencja... tyle że w stylu koszarowym.
A pani przewodniczka nadal opowiada - to ta miła osoba z czerwoną parasolką.
Czekać tylko aż z mgły wychynie korab z drużyną książęcą.
Pomnik Witolda...
jeden z tysiąca w tym miejscu. W zasadzie cały zamek odbudowano
(tak tak, to makieta zamku w skali 1:1)
głównie w celu prezentacji postaci Witolda, jest Witold z drewna, z kamienia, z żelaza, na płótnie, papierze, jest dzieciątko Witold, i Witold starzec, ba zdaje się że jest także Witold pośmiertny...
Się przeciera.
A my suniemy całą ekipą wycieczkową fajnym drewnianym pomostem...
o ten to mi się podoba.
Na pierwszy rzut oka jest dobrze, prawda?
Otóż nie jest! Jak ktoś pamięta albo ma zdjęcia z zamków krzyżackich to łatwo dostrzeże różnice w budowie ganku. A o co chodzi? A o to że tak skonstruowany mur kurtynowy z gankiem uniemożliwiającym szkodzenie oblężnikom jest po prostu do niczego.
Rekonstruktorzy jednak chyba nie pobierali lekcji u fortyfikatorów...
A potem wlewamy się niczym oddział zdobywców na majdan zamkowy. Co znakomicie ilustruje starożytną formułę iż "nie ma takiego zamku który nie stanął by otworem przed osłem dźwigającym worki ze złotem". W tym wypadku osłów są stada i każdy ma bilet... ale ogólna zasada pozostała.
Robienie zdjęć wewnątrz jest obarczone stosowną opłatą, kilku panów zgłasza chęć i dopłaca, ja sobie daruję.
I nie żałuję tej decyzji.
Sucha fosa - stosowano takie między zamkiem rezydencjalnym "górnym" a zamkiem gospodarczym "dolnym". Zazwyczaj obie części zamku były oddzielne i ten górny górował nad dolnym, (co w zasadzie wynika i z nazwy i z logiki) więc dawał możliwość ostrzału atakujących którzy wdarli by się do tego pierwszego.
Tu, jak widać na załączonym obrazku, ludzie którzy zamek odbudowali znów popisali się niewiedzą.
No ale zwiedzamy, a tam... głównie Witold pod wieloma postaciami , co nieco innych eksponatów i homeopatyczna ilość zabytków. Ale wnętrza sugestywne, spokojnie można by tu kręcić jakiś serial fantasy.
Uff. wyszliśmy,
To czerwone coś na szyi Marzenki to komunikator. Świetny pomysł, firma Ela-Travel takimi dysponuje. Przewodniczka nie musi gardłować, tylko spokojnie mówi do mikrofonu, my to słyszymy w słuchawkach (nigdy nie słyszałem, by ktoś umiał powiedzieć tak wiele, o tak nielicznej ekspozycji... niech mi Churchill trawestację wybaczy).
Najlepsze jest to ze sygnał "gubi się" gdy tylko odległość między przewodnikiem a członkiem stada... znaczy wycieczki staje się nieco większa - przez co stanowimy jedyną zwartą, niczym kompania szturmowa specnazu, grupę która wychodzi z terenu zamku górnego.
Potem chwila przerwy, znaczy czas na wydanie kilku...nastu... dziesiąt (duża dowolność) eurosów na pamiątki. My wszak z Miłoszem, wpadamy jeszcze do bezpłatnej ekspozycji w zamku dolnym i o dziwo!!! Jest ona znacznie ciekawsza od tej słono opłacanej!
A to już odlot kompletny!
Jak wiecie założyłem stemplariusz (tak ta nazwa jednak wygrała), czyli pasuje zebrać pieczątkę także z Trok (Troków?). A tu CAŁA SALA stempelków!!!
Różne; klasyczne, w kształcie: kciuków, kostek, laseczek, całych postaci lub zwierząt, żyjących tudzież fantastycznych. Skromne, zdobione, wysadzane klejnotami itp... Zawrót głowy.
I sobie nie myślcie zachwyt mój nie był się wziął z mojego kryptourzedactwa, lecz z genetycznej pamięci po przodkach, którzy wszak nie musieli umieć się podpisać, bowiem starczyło im posiadanie stosownej faksymilki zdobnej herbem!
Ach co to były za czasy! Idziesz do banku zmieniasz konto i zamiast podpisywania stu stron, przybijasz stosowny stempelek, i ten wspaniały zapach topionego laku, który czuć by były w gmachu banksterów jeszcze przez wiele dni... rozmarzyłem się.
Oczywiście stemplariusz wzbogacił się o stosowną wbitkę.
A potem idziemy na kibinine.
Sprzedająca została dyskretnie zasugerowana (żeby nie powiedzieć nastręczona) przez pilota wycieczki. ale bez pretensji - towar miała świeżutki (pewnie zna rozkład wycieczek), pyszny, w cenach nawet nie graniczących ze zdzierstwem - więc i ja spokojnie mogę polecić.
A kibinine - to takie faszerowane np serem, lub mięskiem bądź wieloma innymi substancjami uznanymi za jadalne, pierożki z ciasta francuskiego, zapiekane (zasmażane?) wszak, nie gotowane.
Na serio pyszne jak cholera!!!
O się już całkiem przetarło.
A że sobie w okolicy fotosesję młodoparcy urządzili, to i my w onych romantycznych okolicznościach...
A potem w autokar i do Wilna i tylko żałuję iż kościoła karaimów nie zobaczyłem z bliska, bo czasu brakło.
* kur vadovas? - dosłownie po litewsku znaczy... gdzie przewodnik?