piątek, 31 stycznia 2020

Obżarstwo w oberży

Co zrobić by pochłonąć olbrzymią porcję placków ziemniaczanych po węgiersku (lub cygańsku - jak w przypadku Piotra), a potem wrócić do domu i ... dalej być głodnym? Otóż nic prostszego! Wystarczy pojechać na wyżerkę z Bikers Tarnów! Polecam wszystkim tym którzy/które katują się dietami!

Spotkanie jak zwykle na Placu Kazimierza, a potem rajza rowerowa, inne grupy i single dojeżdżają we własnym zakresie - ale trzon ekipy zapyla tak jak na ilustracjach. A swoją drogą - jak Wam się podoba Relive? Poproszę o opinie w komentarzach.

No ale od początku... Od początku nie ma lekko. Skręcamy w wąziutką, kręciutką, wybitnie wyboistą, składającą się w dużej mierze z leżących płyt, które kiedyś, przed laty były ogrodzeniem, ścieżynkę prowadzącą w okolice górki rozrządowej - pewnie bym się jej przestraszył, gdyby nie to że sam często nią chodzę, lub jeżdżę - w końcu to moje okolice. Reszta teamu też śmiga tamtędy bez słowa protestu. Mocna ekipa.

Potem serwisówką przy obwodnicy do Tuchowskiej a dalej ul. Leliwitów na "Marcinkę". Odbijamy na czerwony szlak wokół Tarnowa - akurat jechałem nim kilka dni wcześniej, więc nie kryje niespodzianek. Co nie znaczy że jest łatwy... nie jest. Zwłaszcza dla mnie - mam wprawdzie górala, ale... no właśnie. Mój góral a ich górale to ogromna różnica - konstrukcja jest taka że mam środek ciężkości dobre kilkanaście centymetrów wyżej niż oni, w efekcie podczas zjazdów, oni płynnie wchodzą w łuki, na którym mnie siła odśrodkowa chce wyrzucić w krzaki...  Trudno - znam swój rower i wiem co mogę czego nie, a przede wszystkim znam siłę swoich hamulców ;). Dogonię ich na prostej, lub podjeździe.


Potem obok lasku Kruk i dalej znów na czerwony szlak tyle że teraz wkoło Skrzyszowa - tu oznakowanie staje się abstrakcyjnie zagadkowe. Porzućcie wszelką nadzieję wy którzy chcecie za nim gdziekolwiek trafić! Gdyby nie świetne przygotowanie Piotra pewnie błądzili byśmy tam do dziś dnia! Swoją drogą trzeba mieć wybitne zdolności konspiracyjne aby połączyć trzy szlaki czerwone (jeden pieszy i dwa rowerowe) na jednym odcinku a potem w sobie tylko wiadomych miejscach je rozdzielać - niekiedy zresztą nadal kontynuując znakowania... już po tym jak skręciły! Zaiste! Gdybyśmy takich gubicieli tropów mieli w 39 roku, to Guderian swoimi czołgami dojechał by  na Nord Cap po drodze mijając Wodospady Wictorii!


No ale jakoś to poszło - potem po zjeździe ze szlaków... rany ale ulga. Jedzie sobie człowiek spokojnie kierując się logiką, znajomością kierunków świata i mapy, takie proste i nic bezsensownie czerwonego nie rzuca się mu w oczy!

Znaczy tak spokojnie to nie jest. Każda mozolnie zdobyta wysokość, okupiona potem, zadyszką i bólem mięśni, jest zaprzepaszczana huraganowym zjazdem i zimnym potem na każdym wirażu. Teoretycznie można by mniemać iż gorący pot podczas wjazdu, powinien neutralizować się zimnym potem podczas zjazdu, ale w praktyce tylko odkładają się w odzieniu.


Ale w końcu... podjazd był to nasz ostatni i jesteśmy u celu, ba jesteśmy pierwsi! 





Zobacz trasę w Traseo

Zaś w Oberży - dwa stoły do kupy, i już mamy cyklistowski kącik rozmów. Są placki, są napoje, są i inne przysmaki... wszak to lokal nie byle jaki.

A propos znacie tę anegdotę z kresów, jak to "przetłumaczono" rosyjski szyld fonetycznie? * 
Jeśli nie znacie to będzie na końcu, bo to nie dla nieletnich ;)

No nic, żadna sielanka nie trwa wiecznie, trzeba się zbierać i śmigać dalej - kręcimy na Słoną Górę. A propos - stawiam kawę lub piwo temu kto w komentarzach (tu albo na fejsie) wyjaśni skąd się wziął ten toponim. 
A tam mój ulubiony (bo od niego zaczęła się moja przygoda ze szlakiem Wielkiej Wojny) cmentarz wojenny nr 175. Potem przez las, przez doły, w koleiny, człowiek już sam nie wie - trzymać ręce na kierownicy co daje solidny uchwyt ale dziwnie zwiększa prędkość, czy trzymać ręce na hamulcach, co dziwnie zmniejsza pewność prowadzenia - najgorsze są momenty gdy palce wędrują z kierownicy na hamulec - bo wtedy ani spowalniania jazdy, ani pewnego uchwytu... Bądź tu człowieku mądry!

 
 

Z lasów wypadamy w Świebodzinie (nie, nie tym z przedrostkiem Rio) na górce, potem bijemy rekordy prędkości zjazdu swobodnego i niestety rozstajemy się z połową grupy - która wybiera drogę przez Rzuchową i  Koszyce.


Nas czeka jeszcze zajazd pod Pizzerię Margaritę do Radlnej, a potem błotna akcja wzdłuż torów. Ja odłączam się od grupy przy ulicy Rudy - Młyny (łapka w górę - kto wiedział że się tak nazywa?) reszta  wjeżdża w Tarnów i dopiero tam się rozstaje.

Cóż wypada podziękować Piotrowi za organizację i wszystkim uczestnikom za świetnie spędzony czas, przygody, mądre rozmowy i dużo radości.




* Wybaczcie ale cyrylica kiepsko się w tym szablonie wyświetla - więc będę pisał po rosyjsku ale alfabetem łacińskim. 
Na szyldzie widniało:
Zdjeś obiedait dierżat zakuski i urzinajit - co na polski się przekłada: "tu w porze obiadowej serwujemy pełne posiłki wraz z  deserem". 
A zostało to przetłumaczone... Ale uwaga nie dla dzieci!
"tu obie dają, łapią za kuśki i urzynają"...tak że tego no... ja bym omijał.

 

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Do pracy rodacy!

Do pracy rodacy, bo bez pracy nie ma kołaczy, a poza tym ktoś musi pracować, żeby niepracować mógł ktoś, podobno też (w/g marksisów) praca odróżnia nas od zwierząt...
To ostatnie mogło by tłumaczyć czemu niektóre instytucje przypominają cyrk... Z drugiej strony żadne zwierzę do cyrku na ochotnika nie idzie, a homosapiensy się do owych instytucji pchają, drzwiami, oknami i po plecach znajomych... Ciekawe - kiedyś będę musiał rozkminić ten temat.

Z drugiej strony - ja lubię moją pracę i zasadniczo tam odpoczywa mi się najlepiej - proste zrozumiałe otoczenie, logiczne polecenia, technika itp. itd. 
Zatem - do pracy rodacy! 

W końcu trzeba się jakoś zmęczyć, żeby było po czym odpoczywać...

Trochę, zajęć mam, nie wiele, ale to i owo musi być zrobione, do tego morduje mnie grypa i prawdę powiedziawszy przysypiam sobie co nieco, no ale dwie polopiryny i jakoś na nogi staję, a jak na nogi to i na rower - bo w sumie czemu nie? 

A jak na rower, to przecież nie, banalną trasą przez miasto, czy równie mało ekscytującą jazdą wzdłuż obwodnicy - ale trzeba wykombinować coś fajniejszego. Plany mam, ale to nie do końca to o co mi chodzi - np. zajazd na Czchów wymaga dłuższego dnia, sami rozumiecie. Więc co? - ot po prostu - kawa, mapa i ...

Kombinuję i kombinuję aż w końcu, jedna z kombinacji jawi się całkiem realistyczne - a ponadto daje możliwość w miarę szybkiego skrócenia trasy, jeśli było  by to konieczne. Nie żebym nowe tereny odkrywał, ale w dobrze znanych odkryłem nowe smaczki. 

 
A przy okazji:
Taka zabawa nową aplikację - Relive. Napiszcie koniecznie co wolicie Traseo - czy Relive... a może obie formy wizualizacji trasy równocześnie?


A tu standardowy zapis z Traseo
No dobrze nacieszyli oczy kreseczkami? No to pora na więcej zdjęć.

No więc tak - zaczynam od Biedry, trzeba uzupełnić prowiant, jakoś nie lubię regenerować sił bez stosownego posiłku. Wybór pada na tę przy ul. Tuchowskiej, bo jak widać na mapce stanowi świetny punkt rozpoczęcia właściwej części przygody. 

 Ul. Leliwitów - jedna z najurokliwszych ulic na peryferiach Tarnowa - szalenie ją lubię, zarówno za charakter, jeszcze nie wyasfaltowana i oby nigdy to nie nastąpiło, jak i za widoki... jeszcze nie zarośnięte - ale wkrótce to nastąpi. 
A na zdjęciu, taki prywatny skansen. 

 Ruiny zamku Tarnowskich, z widokiem na Tarnów. 
No bo w sumie na jakie inne miasto? 

 Rowerowy chill

 Na ruinach


 i pośród ruin.

ZAWADA
I rzecz jasna kościół św Marcina.

 Czy to TEN Żeromski?
a jeśli to TEN Żeromski, to czy zdajecie sobie sprawę z implikacji tego faktu?
I bynajmniej nie chodzi mi o "wiekopomność" tego podpisu, lecz o akt dewastacji, profanacji, wandalizmu itp. itd. Że co, że niby Żeromski wandalem? No ale gdy tam świeży podpis złożył niejaki Beskidnick - to przecież nazwano by mnie właśnie wandalem!
 A kto wie, czy za lat ileśtam, nie otrzymam literackiego Nobla za prowadzenie tego bloga? Fakt nikczemnie marne szanse - zważywszy na brak politpoprawnej, postępowej i społecznie zaangażowanej postawy... no ale niczego nie można wykluczyć... prawda?
 
"Być albo nie być wandalem?
oto jest pytanie!
Czy lepiej żywot przepędzić w skromnocie
czy może imię swe głosić na ścianach lub płocie?" 

Kurza twarz - jakaś karma po Szekspirze? ;)  

 Z soboty na cmentarz... Niejednemu już się udało. 

 A jeszcze jeden akt ... ;)

 Św. Marcin z widokami.


SKRZYSZÓW
 Rozstaje - niegdyś czerwony szlak wiódł prosto. 

 A teraz wiedzie tak... no nijak to nie jest prosto. 

 Jedno z miejsc, gdzie Niemcy jednoczyli Europę... 

 Takie moje prywatne memento - rany się zabliźnią, z czasem, długim czasem - ale blizny? Blizny pozostaną na zawsze - nawet gdy zapomnimy o nich - ta raz na jakiś czas przypomną o sobie bolesnym pieczeniem. Skąd wiem? - sam mam od cholery blizn na całym ciele i nie tylko na ciele.

 Wiatka dla odpoczynku i na ognisko. 
Tuż obok, nie wiem czemu na stojąco, gromadka piechurów - coś w typie Ani i jej niesamowitej ekipy. Dzieńdobrzymy sobie i jadę dalej. 

 Kolejny ze szlaków które lubię wkoło Tarnowa - niestety wyasfaltowany od dawna. Na szczęście - samochodziarze nawet nie próbują wyprzedzać. 

ŁADNA
 Ki cholera?
Samo się zasiało? ktoś wyrzucił i przetrwało? 

 pole pole... 

SKRZYSZÓW

ŁADNA
 W zasadzie oba krzyże są przy tej samej drodze, ale jej środkiem biegnie granica gmin - więc pierwszy jest jeszcze w Skrzyszowie a drugi już w Ładnej - myślę że teraz chaos jest nieco mniejszy.

POGÓRSKA WOLA
 Kolejne z miejsc jednoczenia Europy...

ŁADNA

 Szczerze mówiąc nieładna ta Ładna - no ale jakoś przez teren kładzenia gazociągu się przedarłem. 

WOLA RZĘDZIŃSKA
 Kościół p.w. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy - od absydy

TARNÓW
 MOR Lipie... 

Na tym byśmy skończyli historię obrazkową w tej opowieści. Potem już tylko krótki wpad do Ałszana po coś do picia - jak widać na obrazku, gonię na resztkach, zimno jest, więc teoretycznie pragnienie powinno być mniejsze - ale to się tylko tak wydaje - mróz lepiej wysusza niż upał, a wiatr... o tak. Najgorszy jest wiatr.

Za to już od Błoń śliczna, równa droga pod samą elektrociepłownię, i co najważniejsze... z górki!

Ps, gdyby ktoś zapytał - miałem na sobie koszulkę polarową i soft-shell z neoprenu - i to i to zostało przepocone na wylot. Jeszcze przed rozpoczęciem zmiany wrzuciłem je do pralki - razem z potem wyszła ze mnie grypa. 
Czego i Wam życzę - bo sezon grypowy wielce, a i jakimiś chińskimi rota wirusami straszą.


wtorek, 21 stycznia 2020

Będę się czasem potykał ale nie muszę sprzątac.. idę na rower

A tak, a bo co? Syf narastał od tygodnia, to jeden dzień więcej różnicy nie zrobi. Co nieco ogarnąć musiałem, ale wyłącznie z grubsza i po łebkach, tak żeby  śniadanie zjeść we w miarę ludzkich warunkach. Jakąś łyżkę znajduję w zlewie, szklankę mam po musztardzie, resztki chleba idą do tostera udaje się też odszukać lekko skamieniały ser topiony i relikty żółtego. Uczta full wypas! W międzyczasie dokarmiam inwentarz - Aura oczywiście je karmę Mas'kotki, a Mas'kotka Aury - zwierzęta są równie głupie jak ludzie.   Potem wyrzucam je na pole. Nie ma zimna, przed wiatrem schowają się za domem, i te kilka godzin nim chłopcy wrócą ze szkoły jakoś im minie.

Szczególnie ambitnych planów nie mam, ot tyle żeby pojeździć przed pracą, zobaczyć  jak się wjeżdża na "Marcinkę" od strony Łękawicy (wchodzi się super, ale wjazd to nieco inna historia), zajechać na Słoną Górę do Oberży pod Grzybem na kawę, a potem już luzikiem do pracy.

W sumie, to pizga wiatrem jak na Spitsbergenie - teoretycznie halniak powinien być ciepły - może i jest, ale tego nie czuć. Ot takie zwariowanie pogodowe. Nie jest też zimny, po prostu jest upierdliwy. No ale moi kochani, Beskidnick nie taki głupi jak wychodzi na zdjęciach! Przeanalizujcie moją trasę. Wpierw chowam się przed wiatrem na północnym zboczu Góry św. Marcina, potem przez chwilę mam wiatr w w powieki, ale za to jadę eleganckim asfaltem. Za chwilę odbijam między zabudowania w Łękawicy, co wprawdzie chroni nieco przed wiatrem, ale za to zabija "swojskimi" zapachami z gospodarstw. krótki to jednak odcinek, za moment zjazd w prawo, w wąwozik i potem drogą pośród pól i wtedy wiaterek miło dmucha mi z zadek wzmagając przyjemność z pedałowania ;) , jednocześnie znacznie redukując wysiłek potrzebny na zdobywanie wysokości.
Sytuacja ulega zmianie w Zawadzie pod kościołem - W mordęwind na pełnej pycie, do tego ostry zjazd, który potęguje odczucie wiatru na twarzy. Z drugiej strony wydatnie zmniejsza moją prędkość, przez co prawie nie muszę używać hamulców. Potem znów kryję się w dolinkach, albo pomiędzy zabudowaniami.
W Oberży pod Grzybem, wiadomo nie wieje... Na tarasie owszem, ale wewnątrz nie - czyli sama radość.
A potem już z wiatrem w plecy i z różnicą wysokości po mojej stronie śmigam sobie do Mościć.
Moszna? Moszna! 




Zobacz trasę w Traseo
SKRZYSZÓW
Kapliczka maryjna w kształcie groty i mini skansen pszczelarski.
pokazywałem już nie raz. Ale lubię to miejsce. 

Pomnik poległych z gminy
 
Piękna drewniana świątynia p.w św. Stanisława Biskupa Męczennika. 

Sielskie klimaty, ale to już tylko relikty dawnych czasów. 

ŁĘKAWICA
Malowniczy wąwóz - szkoda że taki krotki. 
 
Albo się czymś upaliłem albo - tam faktycznie jest fioletowy łoś na drzewie ;) 
ale jeśli tam jest ten łoś - to znaczy że upalił się inny ktoś... 

Ja rower i widoki - w sumie fajny melanż.
wiosna? 

ZAWADA
Widoki na wschód

I na północ - Tarnów przed Państwem! 

Kościół św. Marcina

Kapliczka maryjna z 1918 roku
Stawiam że wotywna za ocalenie z wojennej pożogi. 

Widok na południe. 
A na zachód mi się zapomniało cyknąć. 

ŁĘKAWICA
Zdjęcie z cyklu "nie oglądaj się za siebie" albo "żona Lota" - tym razem ani nikt mi nie przy... ał, ani się w slup soli nie zamieniłem - ale pod tym przekaźnikiem kilka chwil temu przecież bylem. 

PORĘBA RADLNA
Szacun dla wykonawcy metaloplastyki.
I dziwić się że ludzie o takich zdolnościach są w stanie wyklepać i wyszpachlować każde auto? 

ŁĘKAWKA (znów)
Śliczna i ślicznie położona kapliczka domkowa z 1881roku.

Tu Niemcy wprowadzali swoją wersję zjednoczenia Europy... 

PIOTRKOWICE
Oberża pod Grzybem 

Kawa po bajkersku.
Ostatnio jak tam byłem, to zrobiono mi takę siekierę, że teraz już wolałem kawę z ekspresu. 

Taras widokowy - dolina Białej. Od lewej Mamy Meszną Opacką, w dole Buchcice, potem Łówczów i Łowczówek a górą Wał Lichwiński i Rychwaldzki - ale prawie ich nie widać. 

Cmentarz Wojenny nr 175. Wiecie że od niego zaczęło się moje zainteresowanie Pierwszą Wojną Światową na tych terenach? Nie od okopów w których się bawiłem w lasach nad Łówczówkiem, ale właśnie od niego - znacznie znacznie później - do pewnych zainteresowań trzeba po prostu dorosnąć. 

A potem piękny, długi, ostry zjazd czerwonym szlakiem przez las - nie powiem emocje były. 
Po drugiej stronie lasu, czekał mnie zaś...

ŚWIEBODZIN
I w końcu jest wymarzony przez wszystkich widok na zachód ;) 
i znów przez las - ale tym razem asfaltem.

Po to by otworzyć sobie widoki północny zachód. Tam mam jechać, 

RZUCHOWA
kolejne miejsce pamięci o niemieckim jednoczeniu Europy. 

Teraz czeka mnie ostry podjazd z Rzuchowej pod górę w Koszycach Małych - ale wiecie wiatr w plecy... 
I już w zasadzie cały czas z górki i z wiatrem ...
Wiadukt nad obwodnicą - ta czarna chmura to płonące śmieci koło oczyszczalni ścieków...
fajne powitanie - no ale wszak lubię klimaty post apo... a one czymś takim się zaczną...

A tak wygląda Góra św. Marcina - byliśmy tam... pamiętacie? 

Praca minęła na luzie - nawet nie czułem zmęczenia - nieco gorzej było z chodzeniem po schodach, ale jakoś sobie z tym dałem radę. A już całkiem kiepsko było wracać, wiatr bynajmniej nie osłabł... a na tym odcinku, nie było szans by go oszukać. 
No nic, jakoś dokolebałem się do domu, zostawiłem rower w garażu, po drodze wziąłem piwo (schłodzone bo garaż nieogrzewany), wszedłem przez przedsionek do kuchni i...
Popijałem piwko, rozkoszując się pięknie posprzątanym pomieszczeniem, załadowaną zmywarką i ogólnym ładem... 
Moszna? Moszna !!!