Ile to trzeba mieć cierpliwości, żeby takie rzeczy utrzymać w tajemnicy. Już chyba od miesiąca trzymałam buzię na kłódkę i wreszcie mogę się ujawnić. Kiedy wspominałam ostatnio, że produkuję prace jak szalona, jakoś po blogu nie było tego widać. No właśnie, bo powstawały na
"Dzień z..." na blogu ILS. Moja
praca z watą cukrową wygrała "smaczne" wyzwanie i Nulka zaproponowała mi zarzucenie czytelników ILS-u moimi pracami. Dodatkowo dostałam dwie nowe, boskie kolekcje na chwilę przed ich oficjalną premierą i strasznie było mi trudno nie chwalić się tym wszem i wobec. Ależ było zabawy.
Zapraszam Was w związku z tym na totalnie egocentryczny dzień z Lejdi. Patrzcie jaki mam wyjebisty guziczek.
Przez cały dzień będą ze wszystkich zakamarków wyskakiwać moje dokonania z długiego weekendu. I w ogóle jestem zaszczycona nie tylko tym, że mam taką okazję, ale także dlatego, że dostałam swą szansę tuż po weekendzie z Marcy Penner. No weźcie, jakie zestawienie. Przeogromnie dziękuję ILS-owi za tę boską nagrodę.
Na pierwszy ogień poszła praca na przecudnym drewnianym papierze z kolekcji Marine. Muszę go mieć więcej, dużo więcej. Najchętniej obłożyłabym nim ściany i udawała, że mieszkam w drewnianej chatce.
Jego cudowna biel świetnie eksponuje kolory z kolekcji Vivid.
A czemu jestem "Dzielnym strażakiem"? W weekend po dniu dziecka na moment wpadli do Warszawy nasi londyńczycy - Gatti i Jarek. Zjedliśmy razem pyszne śniadanie, a że tuż obok odbywał się festyn, zajrzeliśmy tam na moment dla jaj. Gatti, która ma częste fantazje o strażakach, mało nie zemdlała, gdy ujrzała strażacki wóz. Kiedy oglądałyśmy ciężkie sprzęty, hełmy i panów z wąsem, Luby ukradkiem namówił jednego ze strażaków, żeby wziął mnie na przejażdżkę quadem. Nie powiem, żebym miała na to specjalną ochotę, ale skoro pan był już namówiony, to głupio było strzelić focha. Pan zajmował się wożeniem na swej maszynie maluszków, więc gdy wsiadła z nim stara kobyła, pofolgował sobie i jeździł jak szalony. Prawie spadłam, było mi widać majtki, a całe włosy przeniosły mi się do przodu, ale było fajowo. A za taki wyczyn należała się odznaka.
Ktoś jeszcze nie przysnął? To przy okazji pokażę pracę, która powstała dla liftonoszek. Ukryję ją nieco w tej długiej notce, to może mniej osób ją znajdzie. Sama wybrałam do liftowania
przezajebistą pracę Naomi Capps. Ale oczywiste było, że raczej nie mam zdolności, by to powtórzyć. Działałam, mazałam, paćkałam i koniec końców jakoś tak mało te kółka widać.
Focia znowu z sesji robionej przez
Anię z Pastel Atelier.
Ale przyznam, że nabrałam dużej ochoty, by częściej korzystać w pracach z farb.
No dobra, starczy już tej notki. Wystarczy, że ILS musi mnie znosić przez cały dzień.
Z góry ściskam wszystkie z Was, które wpadną podejrzeć!