To będzie bardzo długi post. Ale to Wasza wina, sorry. Ja nie przypuszczałam, że tyle radosnych wariatów tu zagląda. Spodziewałam się, że jesteście rozsądne, poważne.
I tak cudownie się myliłam!
Listonosz wciąż się do mnie uśmiecha, ale chyba coraz mniej w tym szczerości. Ostatnio przysporzyłam mu bowiem wielu kilogramów na ramieniu. Od tygodnia codziennie z czymś wpadał. Albo z trzema cosiami. A ja codziennie dostawałam ataku śmiechu po brutalnym rozerwaniu kolejnych przesyłek.
Nie dość, że mam teraz boski ołtarzyk z kartek, to w końcu nie poszłam do piwnicy po bombki, bo i tak by się nie zmieściły na choince. Zrobiłyście mi takie Święta, że nigdy tego nie zapomnę. Niestety jako fotograf bardzo niezdolny, nie potrafię zrobić cudownej fotki całej choinki. Ale żeby nie było, że nie próbowałam.
A teraz nastąpi bezczelna fala przechwalania się, jakie wspaniałe mam koleżaneczki. Wybaczcie jakość zdjęć, ale nie jestem zbyt mocna w układaniu zapierających dech aranżacji. Dlatego też bombeksy prezentuję w pozycji wiszącej.
No to jedziemy (w kolejności alfabetycznej, bo żadna inna nie byłaby uczciwa).
Dziękuję Agiszonkowi za wydzierganie słodziakowych kółeczek według życzenia. I za zalew różu. I za skrapowe zabaweczki.
Dziękuję Anti za uturlanie tych pięknych żołędzi, które przy każdym spojrzeniu powodują zapowietrzenie. I za wór czaru PRL-u. Marzyłam o takich kiczowych zabaweczkach, które przywołują myśli o dzieciństwie.
Asi dziękuję za zaopatrzenie mojej choinki w czubek, bo nie pomyślałam nawet, że to dość potrzebny element. I za zrealizowanie zamówienia na prezent dla mamy w tak szybkim tempie. I za kartkę, która rozpromieniła mnie i nadal trzyma w rozpromienieniu (zdjęcie na końcu posta). I za 15 fantastycznych rzeczy, a przede wszystkim za tajemniczą kopertę do ćwiczenia cierpliwości.
Ibiskowej, która wylosowała mnie w naszej wewnętrznej piaskownicowej wymiance, dziękuję za fantastyczny reniferowy worek, który pięknie prezentuje się pod choinką. I za różową biżuterię, z którą trafiła w 100% (o rzemykowej bransoletce marzę od dawna, ale nigdy nie zebrałam się do zakupu). I za wycinankowe cudeńka. I za balony, które nadmucham w Sylwestra. I za różowe notesidło, które przyda się pewnie lada moment. I za, tak na oko, kilogram cukierków, które wpierniczam chyba zbyt szybko.
Najlepszej z Kaczek dziękuję za tę salwę śmiechu, którą wywołało otwarcie paczki. Dyniutce oczywiście dziękuję po równo, bo na pewno miała udział w wybieraniu. I za folię bąbelkową XXL dziękuję ja i moja nerwica.
Dziękuję też ogromnie Kasi worQshopowej za te żarówiaste skarpeciochy, w których właśnie siedzę. Możecie wierzyć lub nie, ale one pachną gumą balonową. I za wydzierganie fantastycznych ozdób, które później będą pogły pełnić funkcję podkładki pod kubek również dziękuję!
Marioli dziękuję za pamiętanie o mnie w drodze na pocztę i przygotowanie super papierowej ozdóbki. I za ptaszynę też dziękuję, bo doaje choince życia.
Martusi dziękuję przede wszystkim za to, że chciało się jej słać przesyłkę z Nowej Zelandii. I za przygotowanie tak misternej bombki, choć ona mówi, że to banał. Pfffff.
Słodziakowej Maryszce, jak zawsze przeuroczo szczerej, dziękuję że nie wiedząc co zrobić ze ślicznymi skarpeciochami, wysłała je do mnie (luwju krejzolu :***). Ja zdecydowanie wiedziałam, jak je zagospodarować.
A Uli standardowo dziękuję za atak śmiechu, który potrafi wywołać choćby zwykłym opakowaniem paczki. I za misterne wycinanie ozdóbek. I za pokazanie mi, jak mocuje się sznureczek do orzecha. I za tę lawendę rozsypaną po całej kanapie, hyhy. I za podlaskie przysmaki, którymi zamierzam się delektować jak najszybciej.
A tak wygląda po jasnemu. Brakuje to kilku ozdób, bo paczuchy spływały do ostatniej chwili.
A oprócz tych wszystkich fantazji, przyszło jeszcze więcej fenomenalnych kartek.
Wielkie buziole dla Miraka, Gurki i Dyniutki, co wykleiła dzieło dla cioci Lejdi :)
A tu już obiecana kartka od Asi, która wywołuje u mnie wybuch radości przy każdym otwarciu. Wyskoczył na mnie ten jeleń, jak czasem przed auto wybiegają! Zaatakował mnie różowością i trudno naprawdę powstrzymać uśmiech.
No i to już tyle moich zachwytów, wzruszeń i robienia Świąt. Szkoda, że musiałam wyjechać, zostawiając w domu tę cudną choinkę i radosną atmosferę. Ale pod koniec tygodnia będę znów napawać się nimi, nawet jeśli na choince nie zostanie ani jedna igła.
I tak cudownie się myliłam!
Listonosz wciąż się do mnie uśmiecha, ale chyba coraz mniej w tym szczerości. Ostatnio przysporzyłam mu bowiem wielu kilogramów na ramieniu. Od tygodnia codziennie z czymś wpadał. Albo z trzema cosiami. A ja codziennie dostawałam ataku śmiechu po brutalnym rozerwaniu kolejnych przesyłek.
Nie dość, że mam teraz boski ołtarzyk z kartek, to w końcu nie poszłam do piwnicy po bombki, bo i tak by się nie zmieściły na choince. Zrobiłyście mi takie Święta, że nigdy tego nie zapomnę. Niestety jako fotograf bardzo niezdolny, nie potrafię zrobić cudownej fotki całej choinki. Ale żeby nie było, że nie próbowałam.
A teraz nastąpi bezczelna fala przechwalania się, jakie wspaniałe mam koleżaneczki. Wybaczcie jakość zdjęć, ale nie jestem zbyt mocna w układaniu zapierających dech aranżacji. Dlatego też bombeksy prezentuję w pozycji wiszącej.
No to jedziemy (w kolejności alfabetycznej, bo żadna inna nie byłaby uczciwa).
Dziękuję Agiszonkowi za wydzierganie słodziakowych kółeczek według życzenia. I za zalew różu. I za skrapowe zabaweczki.
Dziękuję Anti za uturlanie tych pięknych żołędzi, które przy każdym spojrzeniu powodują zapowietrzenie. I za wór czaru PRL-u. Marzyłam o takich kiczowych zabaweczkach, które przywołują myśli o dzieciństwie.
Asi dziękuję za zaopatrzenie mojej choinki w czubek, bo nie pomyślałam nawet, że to dość potrzebny element. I za zrealizowanie zamówienia na prezent dla mamy w tak szybkim tempie. I za kartkę, która rozpromieniła mnie i nadal trzyma w rozpromienieniu (zdjęcie na końcu posta). I za 15 fantastycznych rzeczy, a przede wszystkim za tajemniczą kopertę do ćwiczenia cierpliwości.
Ibiskowej, która wylosowała mnie w naszej wewnętrznej piaskownicowej wymiance, dziękuję za fantastyczny reniferowy worek, który pięknie prezentuje się pod choinką. I za różową biżuterię, z którą trafiła w 100% (o rzemykowej bransoletce marzę od dawna, ale nigdy nie zebrałam się do zakupu). I za wycinankowe cudeńka. I za balony, które nadmucham w Sylwestra. I za różowe notesidło, które przyda się pewnie lada moment. I za, tak na oko, kilogram cukierków, które wpierniczam chyba zbyt szybko.
Najlepszej z Kaczek dziękuję za tę salwę śmiechu, którą wywołało otwarcie paczki. Dyniutce oczywiście dziękuję po równo, bo na pewno miała udział w wybieraniu. I za folię bąbelkową XXL dziękuję ja i moja nerwica.
Dziękuję też ogromnie Kasi worQshopowej za te żarówiaste skarpeciochy, w których właśnie siedzę. Możecie wierzyć lub nie, ale one pachną gumą balonową. I za wydzierganie fantastycznych ozdób, które później będą pogły pełnić funkcję podkładki pod kubek również dziękuję!
Marioli dziękuję za pamiętanie o mnie w drodze na pocztę i przygotowanie super papierowej ozdóbki. I za ptaszynę też dziękuję, bo doaje choince życia.
Martusi dziękuję przede wszystkim za to, że chciało się jej słać przesyłkę z Nowej Zelandii. I za przygotowanie tak misternej bombki, choć ona mówi, że to banał. Pfffff.
Słodziakowej Maryszce, jak zawsze przeuroczo szczerej, dziękuję że nie wiedząc co zrobić ze ślicznymi skarpeciochami, wysłała je do mnie (luwju krejzolu :***). Ja zdecydowanie wiedziałam, jak je zagospodarować.
A Uli standardowo dziękuję za atak śmiechu, który potrafi wywołać choćby zwykłym opakowaniem paczki. I za misterne wycinanie ozdóbek. I za pokazanie mi, jak mocuje się sznureczek do orzecha. I za tę lawendę rozsypaną po całej kanapie, hyhy. I za podlaskie przysmaki, którymi zamierzam się delektować jak najszybciej.
A tak wygląda po jasnemu. Brakuje to kilku ozdób, bo paczuchy spływały do ostatniej chwili.
A oprócz tych wszystkich fantazji, przyszło jeszcze więcej fenomenalnych kartek.
Wielkie buziole dla Miraka, Gurki i Dyniutki, co wykleiła dzieło dla cioci Lejdi :)
A tu już obiecana kartka od Asi, która wywołuje u mnie wybuch radości przy każdym otwarciu. Wyskoczył na mnie ten jeleń, jak czasem przed auto wybiegają! Zaatakował mnie różowością i trudno naprawdę powstrzymać uśmiech.
No i to już tyle moich zachwytów, wzruszeń i robienia Świąt. Szkoda, że musiałam wyjechać, zostawiając w domu tę cudną choinkę i radosną atmosferę. Ale pod koniec tygodnia będę znów napawać się nimi, nawet jeśli na choince nie zostanie ani jedna igła.