Chlip, chlip, to mój ostatni dzień goszczenia się na blogu SODAlicious. Ale jak się żegnać, to z przytupem. Dlatego z grubej rury przywaliłam najgrubszy album w dziejach. Ledwo mu się kółeczka dopinają.
Bazą był genialny SODAlbum, których pozyskałam kilka i tak sobie biedulki nabierały mocy urzędowej, aż w końcu musiałam wykorzystać pierwszy z nich. Tak mi się spodobało, że teraz pewnie będę zużywać je w zastraszającym tempie!
Uwielbiam tę grube okładki z szarej tektury. Można na nich na maksa zaszaleć. Choć w sumie koniec końców znalazłam pocztówkę, która tak zajebiście pasowała mi do okoliczności, że to ona stała się główną bohaterką okładki.
Zapomniałam dodać, że album upamiętnia przybycie wielce szanownej Jasz na moje włości. To była chyba najbardziej spontaniczna wizyta ever, bo rozmawiałyśmy sobie 1 maja przez telefon, a następnego dnia rano już odbierałam wariatkę z autobusu.
Zaczęło się od znakomitego obiadu w znanej warszawskiej restauracji.
Później zdrowy napój, którego producent zapewnia, że stworzył go z samych naturalnych składników. Widać to szczególnie po kolorze. Ale w smaku też naturalność aż chrzęści w zębach.
Jak to już w scraperskim gronie bywa, ograbiłyśmy okoliczne sklepy z darmowych fantów. House się naprawdę popisał!
Ja oczywiście w sklepach znajdowałam najpiękniejsze towary.
Następnego dnia dołączyła do nas Clos, którą niestety również spotkało szczęście picia bubble tea. Obecność Clos poznać można po trzeciej rąsi na zdjęciu.
O i tu się Closkowa załapała. Wzgardzony przez nią naturalny napój także się uwiecznił.
A potem znów bawiłyśmy się we dwie. Puściły nam wszelkie dietetyczne hamulce. Ale ta baraninka omnomnom.
Coś mówiłam o dietetycznych hamulcach?
Wieczór został uświetniony występem artystycznym. Niestety tylko w komputerze.
A niestety rankiem trza się było pożegnać, chlip.
I uwierzcie mi, że tylko dlatego, coby bloga nie przeładować, nie pokazuję wszystkich stron. Bo na tego grubasa złożyło się ich jeeeszcze więcej. Cieszy mnie niezmiernie, że zużyłam sporo makulatury (właśnie tej łapanej za darmo po knajpach), która wiecznie u mnie zalega i czeka miesiącami na wykorzystanie. A teraz rach ciach i po kłopocie. Znajdziecie tu darmowe pocztówki, magazyny i ulotki.
Bazą był genialny SODAlbum, których pozyskałam kilka i tak sobie biedulki nabierały mocy urzędowej, aż w końcu musiałam wykorzystać pierwszy z nich. Tak mi się spodobało, że teraz pewnie będę zużywać je w zastraszającym tempie!
Uwielbiam tę grube okładki z szarej tektury. Można na nich na maksa zaszaleć. Choć w sumie koniec końców znalazłam pocztówkę, która tak zajebiście pasowała mi do okoliczności, że to ona stała się główną bohaterką okładki.
Zapomniałam dodać, że album upamiętnia przybycie wielce szanownej Jasz na moje włości. To była chyba najbardziej spontaniczna wizyta ever, bo rozmawiałyśmy sobie 1 maja przez telefon, a następnego dnia rano już odbierałam wariatkę z autobusu.
Zaczęło się od znakomitego obiadu w znanej warszawskiej restauracji.
Później zdrowy napój, którego producent zapewnia, że stworzył go z samych naturalnych składników. Widać to szczególnie po kolorze. Ale w smaku też naturalność aż chrzęści w zębach.
Jak to już w scraperskim gronie bywa, ograbiłyśmy okoliczne sklepy z darmowych fantów. House się naprawdę popisał!
Ja oczywiście w sklepach znajdowałam najpiękniejsze towary.
Następnego dnia dołączyła do nas Clos, którą niestety również spotkało szczęście picia bubble tea. Obecność Clos poznać można po trzeciej rąsi na zdjęciu.
O i tu się Closkowa załapała. Wzgardzony przez nią naturalny napój także się uwiecznił.
A potem znów bawiłyśmy się we dwie. Puściły nam wszelkie dietetyczne hamulce. Ale ta baraninka omnomnom.
Coś mówiłam o dietetycznych hamulcach?
Wieczór został uświetniony występem artystycznym. Niestety tylko w komputerze.
A niestety rankiem trza się było pożegnać, chlip.
I uwierzcie mi, że tylko dlatego, coby bloga nie przeładować, nie pokazuję wszystkich stron. Bo na tego grubasa złożyło się ich jeeeszcze więcej. Cieszy mnie niezmiernie, że zużyłam sporo makulatury (właśnie tej łapanej za darmo po knajpach), która wiecznie u mnie zalega i czeka miesiącami na wykorzystanie. A teraz rach ciach i po kłopocie. Znajdziecie tu darmowe pocztówki, magazyny i ulotki.
O byciu playmate maja będę z pewnością wnukom opowiadać. Szykujcie się też, że przy każdym spotkaniu będę teraz mówić: "a kiedy byłam majowym gościem Sody...".
Ach, a w ogóle to zapomniałam pokazać pracy sprzed tygodnia. To jakby mało było zdjęć, dorzucam jeszcze scrapa.