Rękodzieło pełną gębą odbyło się ostatnio. Co tam wyklejanki, co tam szycie ręczne. Po trzech latach posiadania własnego lokalu uznałam, że nie mogę żyć bez komody z szufladami. Wcześniej pewnie takiej potrzeby nie miałam, bo skrapowe gadżety nie wysypywały się z każdego kąta. Przyszła pora na męską decyzję i zakup komody. Oczywiście wiadomo gdzie, na świecie jest jeden sklep z meblami. Następnego dnia Luby poszedł do roboty, a ja zostałam z wielkim pudłem po środku pokoju. I z silnym pragnieniem posiadania komody. Toteż złożyłam ją sobie. Uwielbiam składać meble z Ikei. Czuję się jak stolarz niemal, choć tak naprawdę bawię się w układanie klocków. W tym meblowym upojeniu złożyłam też komodę u mojej mamy. Potem przez tydzień czułam się jak po siłowni, ale ile dumy. Komoda pomieściła skrapowe skarby, ale już jest w niej pierdzielnik. Brawo ja.
To wiekopomne wydarzenie wymagało skrapiszona. Nadarzyła się okazja wraz z zaproponowanym przez immacolę cudownej pracy Czekoczyny. Znowu pojedynek z gigantem. Ale chyba już kiedyś wspominałam, że wyzwania związane z Czeko nastrajają mnie psotnie. Stąd też lift wygląda właśnie tak:
Przynajmniej z wyborem papieru nie miałam tym razem żadnych kłopotów. A do tego dużo recyklingu: instrukcja dołączona do komody, gwoździe, tektura z pudła.
A sama komoda (lub raczej jej wierzch) prezentuje się tak:
To wiekopomne wydarzenie wymagało skrapiszona. Nadarzyła się okazja wraz z zaproponowanym przez immacolę cudownej pracy Czekoczyny. Znowu pojedynek z gigantem. Ale chyba już kiedyś wspominałam, że wyzwania związane z Czeko nastrajają mnie psotnie. Stąd też lift wygląda właśnie tak:
Przynajmniej z wyborem papieru nie miałam tym razem żadnych kłopotów. A do tego dużo recyklingu: instrukcja dołączona do komody, gwoździe, tektura z pudła.
A sama komoda (lub raczej jej wierzch) prezentuje się tak: