A jednak. Kiedy wyobraziłam sobie, że przez kolejne dwa tygodnie być może nie dotknę papieru, wzięłam się za robotę. Okoliczności były dość spartańskie, bo wczoraj spakowałam już pół domu. Siedzę na kartonach i workach. Więc na wierzchu zostało tylko trochę materiałów i sprzętów.
Kiedy zaczęłam szukać weny, przypomniałam sobie o moim biednym zeszycie na przepisy. Leży kompletnym odłogiem i czeka. No to siup. Poszłam hurtem i od razu zapisałam dwie strony.
Najpierw strona z curry oraz "jak mała Lejdi wyobraża sobie styl indyjski". Podoodlowałam trochę.
A potem z klimatów egzotycznych przeniosłam się do domowej kuchni, gdzie ostatnio dopracowuję przepis na potrawkę z kurczaka.
Wybaczcie dupową jakość zdjęć, ale aparat odkopałam z wakacyjnej walizki, a drugi obiektyw jest pancernie owinięty i szkoda mi było tę konstrukcję burzyć :)
Teraz mogę z czystym sumieniem wyruszać na plażę.