Wczoraj zaczytałam się :) Nic nowego - ale trafiłam na baaardzo sympatyczną książkę, ale jeszcze jej nie skończyłam.
Dziś więc nietypowo - zamiast recenzji, chciałabym Wam zaprezentować wywiad, który przeprowadziła Marta Bartosik z
Wydawnictwa Literackiego z Barbarą O'Neal, autorką książki "Recepta na miłość".
Barbara O’Neal była najpierw zapaloną
czytelniczką (jako dziecko), potem autorką opowiadań i powieści pisanych do
szuflady (jako nastolatka – nim skończyła 20 lat, napisała ich jakiś tuzinJ), studentką dziennikarstwa, matką dwójki dzieci, aż wreszcie po
czterech i pół roku starań znalazła wydawcę dla swojej książki. Dziś należy do
najbardziej popularnych przedstawicielek prozy kobiecej i obyczajowej w Stanach
Zjednoczonych. Jej książki ukazują się także w Australii, Brazylii, Francji,
Niemczech, Nowej Zelandii, Polsce, na Węgrzech i we Włoszech. Jest
sześciokrotną laureatką nagrody RITA przyznawanej przez Romantic Writers of
America.
Zacznę od
pytania o okładki. Skąd się wzięły na nich te piękne psy? Domyślam się, że ma
to związek nie tylko z powieściowymi fabułami…
W
moim domu mieszka wiele zwierząt. Atenę, starą pręgowaną kocicę, znalazłam pod
samochodem, gdy była jeszcze młodą kotką. Była wygłodzona i kotna, więc co
mogłam zrobić? Przygarnęłam ją. Jest teraz najtłustszym kotem na świecie. Mamy
też parę czarno-białych kotów, które zaadoptowałam podczas aukcji charytatywnej
dwa i pół roku temu. Nadałam im, sama nie wiem czemu, anielskie imiona – Rafael
i Gabriela, Rafe i Gabi. Ich matka była dzikim kotem, ale one dały się oswoić. Były
do siebie bardzo przywiązane więc wzięliśmy oba. Bawią nas do łez, ścigając się
tam i z powrotem po korytarzu i turlając się bez końca. Przedstawienie ich psiemu
członkowi naszej rodziny, Jackowi wymagało wiele cierpliwości i czasu. Jack to
mieszaniec nowofunlandczyka i chow-chow, prototyp psa Eleny w Jak znaleźć przepis na szczęście. Po tym
jak straciłam czternastoletnią collie, moja siostra pojawiła się pewnego dnia w
drzwiach z puszystą kuleczką. To był właśnie Jack. Znalazła go, gdy błąkał się
przy drodze. Wszystko wskazywało, że został porzucony przez właścicieli.
Przyjęliśmy go do siebie i wyrósł na najwspanialszego psa wszechczasów. Teraz
ma dziesięć lat. I wreszcie ostatni, co nie znaczy najmniej ważny, członek
rodziny – Neko. Jego historia jest również niezwykła. Mój partner biegł przez
las i nagle natknął się na przepięknego kota syjamskiego. Wielki zdrowy samiec
stanął na jego drodze i starał się usilnie dać mu do zrozumienia, że oto zgubił
się i potrzebuje pomocy. W lesie pełno jest wilków i kojotów więc Neal zabrał
go do samochodu. Przez tydzień próbowaliśmy odnaleźć jego właściciela, ale nikt
się nie zgłosił. Został więc z nami, a my zakochaliśmy się w nim po uszy! Ma
dopiero trzy lata, ale od razu znalazł wspólny język z pozostałymi kotami,
tarzając się z nimi radośnie po podłodze. Zwierzęta są znakomitym towarzystwem
dla pisarza. To samotny zawód. One pomagają mi przez to przejść.
Jako pisarka
funkcjonuje pani pod kilkoma pseudonimami. Dlaczego?
Pod
pseudonimem Ruth Wind pisałam romanse dla Silhouette. To było na samym początku
mojej pisarskiej kariery. Koncentrowałam się na wątku romansowym, a bohaterkami
czyniłam młode kobiety, które poszukiwały życiowych partnerów. Barbara Samuel
to moje prawdziwe imię i nazwisko. Podpisuję się tak w romansach historycznych,
bo czytelnicy tego gatunku lubią czyste marki. Jako Barbara O’Neal publikuję
powieści o kobietach w różnym wieku, czasem wprowadzam w nich domieszkę
magicznego realizmu, a zawsze – wątki kulinarne oraz myśl, że kuchnia i
jedzenie w rozmaity sposób pomagają nam w życiu. Dużą rolę odgrywają tu też
zwierzęta. Te powieści niosą nadzieję i pocieszenie. Opowiadam w nich o
szansach, jakie życie otwiera przed nami, bez względu na nasze doświadczenia, wiek
czy miejsce, z którego pochodzimy.
Pani blog nosi
nazwę „Pisarka w drodze”, a jednym z hobby są górskie (i nie tylko) wędrówki.
To
babcia zaszczepiła we mnie tę pasję. Byłam wtedy dzieckiem, a ona wszędzie
chodziła pieszo. Przejęłam to od niej. W naszym zmotoryzowanym świecie przyjemnie
jest pójść na długi spacer z psem... Czas na dłuższe wędrówki przyszedł, gdy znalazłam
się na życiowym zakręcie. Razem z przyjaciółką spędziłam wtedy tydzień we
francuskich Alpach. Żadna z nas nie wiedziała, w co się pakujemy. Miałam potem
mnóstwo odcisków na stopach, ale udało się i było warto. Nauczyłam się, że
wędrówka może być medytacją, sposobem wsłuchania się w siebie, drogą do
zrozumienia świata. Uwielbiam to zmęczenie na końcu dnia, kufel zimnego piwa, śmiech
w towarzystwie przyjaciół, rozmowę z ludźmi napotkanymi na szlaku. Wreszcie
można zobaczyć żaby rechoczące w moczarach, pióro spadające z drzewa na ścieżkę,
po której się stąpa – na wszystko jest czas. Szukam takich okazji. Często
wyjeżdżam z Kolorado, by prowadzić warsztaty i gdziekolwiek jestem, zawsze wyszukuję
lokalne szlaki, albo proszę miejscowych, by mi je wskazali. W ten sposób poznałam
lasy deszczowe na wyspie Vancouver, wiejskie drożynki w Anglii i kalifornijskie
wybrzeże. Pokonałam też część Drogi św. Jakuba. Prawdopodobnie w przyszłym roku
z przyjaciółmi przejdziemy cały szlak.
Całkiem niedawno
wróciła pani z Nowej Zelandii…
Byliśmy
tam prawie miesiąc. Nowa Zelandia jest taka zielona i dziewicza… Większość
czasu spędziliśmy na świeżym powietrzu: kajaki, piesze wędrówki, wycieczki helikopterem.
W Auckland pokonaliśmy 16-kilometrową trasę Coast to Coast, łączącą wybrzeże
Morza Tasmańskiego z Oceanem Spokojnym. Poznawałam też lokalną kuchnię. Wiele
można dowiedzieć się o danym kraju, siedząc przy stole.
No właśnie, skąd
ta fascynacja kulinariami, tak silnie obecna w pani książkach?
Miałam
siedem lat, kiedy mama podarowała mi egzemplarz Książki kucharskiej dla dzieci Betty Crocker. Otworzył się przede
mną świat pełen magii – mogłam wziąć kilka prostych składników i wyczarować z
nich coś zupełnie innego: ciastka w kształcie zwierząt! deser owocowy! spaghetti!
Byłam olśniona i ten zachwyt już nigdy mnie nie opuścił.
Dobre jedzenie
to…
Uwielbiam
wszystko, co oparte jest na świeżych, sezonowych składnikach. Wolę dania proste
niż wyrafinowane. Spaghetti w sosie ze świeżych pomidorów, czosnku i oliwy oraz
dodatkiem sera. Sałatka z mango, awokado i czerwonej cebuli. Czarna soczewica z
czosnkiem i przyprawami. To jest to, co lubię.
Gdy w trakcie
pracy nad książką z pani kuchni rozchodzą się po całym domu rozmaite wonie i
aromaty, co może to znaczyć?
To
może znaczyć, że książka idzie źle… Często schodzę do kuchni, gdy dopada mnie
frustracja i poczucie zagubienia, gdy nie mam pomysłu, jak dalej poprowadzić
wątek. Zaczynam wtedy kroić, siekać i mieszać, nucąc do muzyki i wtedy właśnie przychodzi
rozwiązanie.
Rozmawiała: Marta Bartosik, Wydawnictwo Literackie
Zdjęcie autorki © bluefoxphotography.com
W Polsce, nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się już książka:
a planowane są dwie kolejne książki.
Zachęcam do lektury, a moje wrażenia po przeczytaniu "Recepty na szczęście" zaprezentuję w najbliższych dniach !