Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zakupy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zakupy. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Makijaż. Projekt denko #5


Kolejna edycja wpisu o zużytych kosmetykach, tym razem wzięłam pod lupę kosmetyki kolorowe do makijażu. W następnym wpisie, aby ten nie był koszmarnie długi, pokażę kosmetyki pielęgnacyjne do jego usuwania. Oprócz krótkich opisów dziś będzie także szybkie porównanie kosmetyków kolorowych z tej samej kategorii. 

***

Tusze do rzęs 

Moje rzęsy są dość grube, długie, ale proste i sztywne jak druty. Zawsze używam zalotki, bo bez niej nawet najlepszy tusz nie otworzy mi optycznie oka i moje rzęsy będę sterczały prosto i będą widoczne tylko z  boku.  


Essence, Get BIG! Lashes Triple Black Mascara
Cena ok. 10 zł 

Był to chyba pierwszy tusz do rzęs z firmy Essence, który wypróbowałam, a było to w zimowy, bardzo wietrzny i wilgotny dzień. Tusz dał efekt wydłużonych i lekko pogrubionych rzęs, utrzymywał się przez większość dnia, ale wieczorem już było widać delikatne osypywanie się końcówek i czarne kropki pod oczami. W dzień, gdy jest sucho tusz wydaje lepiej siedzieć na rzęsach. Szczotka jest z tradycyjnym włosiem, dość gęsta i duża o lekko klepsydrowym kształcie. Może sprawiać trudności z malowaniem dolnych rzęs, albo małych oczu. U mnie sprawdziła się dobrze, choć z dolnymi rzęsami muszę uważać. Rozczesuje, efekt można budować (2 warstwy maksymalnie, potem ma tendencję do sklejania). Makijażystka na stoisku Estee Lauder nie mogła się nachwalić, jak fantastycznie wyglądają moje rzęsy. Jej zdziwienie było wielkie, jak wyznałam, że to tusz za równowartość mniejszą niż 2 funty. Tusz wg mnie trochę szybko wysycha i używam go maksymalnie 3-4 miesiące i wyrzucam, bo traci szybko na jakości, ale za tę cenę, to można sobie pozwolić na kupowanie świeżego częściej.

Essence, Get BIG! Lashes Volume Boost Mascara
Cena ok. 10 zł 

W zasadzie robi to samo, co tusz opisany powyżej, ale wydaje mi się, że nieco lepiej trzyma się rzęs (a może po prostu pogoda bardziej sucha?), a także ma nieco inny kształt szczoteczki (bardziej jak kolba kukurydzy). Gdybym miała wybierać między tymi dwoma, to chyba postawiłabym na poprzedni tusz. Różnica jest jednak subtelna i chyba nie leży w formule jako takiej, a raczej w szczoteczce i przez to aplikacji tuszu.  Oba tusze są dość upierdliwe w aplikacji na dolne rzęsy z powodu wielkich szczoteczek, a ja mam duże oczy! Podkreślę jednak ponownie, że za tę cenę są to produkty bardzo dobre i mile mnie zaskoczyły. 

Covergirl Lash Blast Volume (maskara pogrubiająca, wydłużająca, wersja wodoodporna) 
Cena ok. 5-8 funtów

Rzuciłam w listopadzie hasło na profilu bloga na facebook - jaka wodoodporna maskara jest godna polecenia? Dziewczyny polecały różne, a Ewelina  od razu zaproponowała podesłanie mi tuszu niedostępnego w UK (jak mi się wtedy wydawało, bo dziś już wiem, że Covergirl można trafić na Amazon, w drogeriach ta marka jest natomiast niedostępna). Nie zwlekałam długo, zaproponowałam wymianę i za parę tygodni miałam w domu paczkę ze Szwajcarii! 

Dlaczego wodoodporna? W listopadzie zaczęłam moją pierwszą regularną grupę Zumby. O ile ćwicząc jako uczestnik mogłam gdzieś tam momentami pościemniać, o tyle jako instruktor muszę dawać z siebie 200%. A to oznacza pot kapiący z nosa. I prawdopodobieństwo rozmazanego makijażu. Zastanawiacie się po cholerę robię makijaż na trening? A z kilku powodów. Jeden jest taki, że w dniu, kiedy prowadzę wieczorem zajęcia spędzam cały dzień w biurze - spotykam klientów, jeżdżę na konferencję, muszę wyglądać jak człowiek, a nie jak zombie, co przy 15 miesiącach ani jednej nieprzespanej nocy jest raczej smutną normą. Po drugie - jestem na widoku wszystkich na treningu i chcę prezentować się schludnie (tak - mimo spoconej gęby w połowie treningu!). Robię więc lekki makijaż, a podkreślenie rzęs to jego podstawa! No i do rzeczy - jaki jest ten tusz?

Genialny. Rozdziela, pogrubia, przedłuża rzęsy. Ma silikonową szczoteczkę, której ja się okrutnie bałam, ale pracuje się z nią rewelacyjnie. Robię makijaż ok. 7 rano, wracam do domu spocona po zajęciach po 20 wieczorem, a rzęsy wyglądają jakbym je pomalowała 5 minut temu. Polecam gorąco, ja zostałam wierną fanką tego tuszu. Zamówiłam kolejne opakowanie.


Covergirl Lashexact (maskara wydłużająca i rozdzielająca rzęsy, wersja wodoodporna)
Cena ok. 5-8 funtów

Historia otrzymania tego tuszu taka sama, jak wyżej (Ewelino, jeszcze raz setne dzięki! ♥). Tusz jeszcze lepszy niż ten opisany powyżej. Ma silikonową, ale nieco subtelniejszą szczoteczkę, przez co można bardzo łatwo budować efekt. Rzęsy są wydłużone, rozdzielone i tylko delikatnie pogrubione. Mój absolutny faworyt! Ewelina podobno szykuje mi jeszcze jeden do wypróbowania, jak będzie równie dobry, to chyba oszaleję na punkcie tej marki, tym bardziej, że z tego co widzę ceny tuszy Covergirl wahają się w granicach 5-8 funtów (choć widziałam u sprzedawców na Amazon i Ebay, że ceny potrafią sięgać i 20 funtów!), co jest bardzo do przyjęcia. 


Bourjois, Volume Glamour Ultra Curl Mascara (tusz podkręcający do rzęs)
Cena ok. 8 funtów 

Skusiłam się, bo byłam ciekawa, czy faktycznie podkręci moje proste jak druty rzęsy. A dupa. Nic nie podkręca. Formuła jest poprawna, nie rozmazuje się, trzyma się dość dobrze przez większość dnia, ale nie robi żadnego spektakularnego efektu. Szczoteczka jest z tradycyjnym włosiem, wygięta w łuk i łatwo się nią pracuje. Tusz jak większość na ryku. Nie będę wracać. 

Clinique, High Impact Mascara (tusz pogrubiający, podkręcający, wydłużający) 
Cena regularna 17.50 funta, ja miałam miniaturkę z gazety (cena gazety ok. 3 funtów) 

Szczoteczka cudna - tradycyjna, nieduża, z gęstym włosiem. Tusz bardzo dobry, ale wymaga nakładu pracy. Jedna warstwa to bardzo naturalny efekt, co na maskarę, która w nazwie ma słowa 'high impact" zaskakuje. Przy dwóch warstwach rzęsy są już ładnie podkreślone, ale też nadal dość miękkie i nie wyglądające teatralnie. Podobno w składzie są substancje pielęgnujące - za krótko używałam, aby się przekonać o ich działaniu, miniaturka miała 3,5g i starczyła na ok. 6 tygodni codziennego użytkowania. Nie kruszy się, nie rozmazuje. Bardzo dobry tusz. Dla mnie jednak jego cena jest zaporowa. Taki sam efekt można uzyskać maskarą o połowę tańszą.


***

Eyelinery

Kiedyś byłam fanką tych żelowych w słoiczku, ale zauważyłam, że szybko mi wysychają i z reguły pół słoiczka lądowało w koszu. Dodatkowo miałam problem z dobraniem odpowiedniego pędzelka, bo te dołączone do linerów były średnio użyteczne. Postanowiłam wypróbować te pisaku, bo tradycyjnych w kałamarzach nie lubię.  Na tapecie miałam trzy produkty. 


Eyeko, Skinny Liquid Eyeliner (Cienki eyeliner w pisaku)
Cena regularna 12 funtów, miałam jako gratis w gazecie za ok. 2-3 funty 

Absolutnie fantastyczny produkt. Możliwość robienia cienkiej kreski i budowania jej. Precyzyjny, końcówka do malowania cienka, długa, kosmetyk nie zasycha natychmiastowo, co ułatwia jego aplikację. Kolor czarny nie blednie, nie rozmazuje się, siedzi na powiece cały dzień, a testowałam w upalne dni i podczas treningów Zumby. Ale też nie mam zbyt mocno tłuszczącej się skóry na powiekach - nie muszę używać baz itp. Cena regularna nie jest najniższa, ale to dobry produkt. Biorąc pod uwagę, że porwałam go z półki z magazynem, którego nie znoszę, bo akurat stałam w kolejce aby zapłacić za paliwo, to ten kosmetyk był jak wygrana na loterii, bowiem produkty Eyeko są w zestawach wielu uznanych makijażystów (np. Lisy Eldridge), a konsultantem firmy jest ikona stylu Alexa Chung, której perfekcyjne linie na powiekach są znakiem rozpoznawczym. 

L'Oreal Paris Super Liner Blackbuster Intense (Eyliner w pisaku) 
Cena ok 35 złotych 

Zacznę od tego, że jak byłam w Polsce, to skończył mi się Eyeko (tak, ten o którym pisałam kilka linijek wcześniej). Duży Rossmann w Tychach był remontowany, dotarłam do małego, a tam był lipny wybór eyelinerów w pisakach. Znalazłam ten pisak, nie było testera, a produkt był zafoliowany. Kupiłam. Jedno słowo? Bubel. Kolor nie jest wcale bardzo intensywny, aplikacja jest koszmarna, o chyba, że chcecie krechę a'la Amy Winehouse. Nigdy więcej. 

Collection Extreme 24Hr Felt Tip Liner (Estremalny eyliner w pisaku, trwałość 24h)
Cena ok. 3-4 funtów

Godny następca eyelinera Eyeko! Wprawdzie kolor nie jest tak bardzo intensywny, ale aplikacja niemal identyczna, końcówka też bardzo precyzyjna, kosmetyk siedzi na powiece przez cały dzień. Mam jedynie problem z końcówkami, bo ostatnio mam tendencję do łzawiących oczu i zdarza mi się, że pod koniec dnia końcówki są lekko starte. Ale są dni, że nakładam go ok. 6.45 rano i do 20.45 kreska jest nienaruszona - po całym dniu w biurze i prowadzeniu Zumby wieczorem, na której dosłownie pot kapie mi z twarzy. Biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości, trzeba przyznać, że jest to kosmetyk rewelacyjny. Dostępny w czterech kolorach, być może w przyszłości skuszę się na inny niż czarny. Służył mi przez ok. 4 miesiące codziennej aplikacji. 


***

Pozostałe kosmetyki 

Lavera, Mineral Sun Glow Powder (puder brązujący) 
Cena mi nieznana, dostałam w prezencie 

Ania wygrała konkurs, bo wiedzieć musicie, że jest ona specjalistką od brania udziału w konkursach i co chwilę coś wygrywa! W nagrodę dostała zestaw kosmetyków i mogła wytypować drugą osobę, która otrzymała ten sam zestaw. Wybrała mnie, a ja w zestawie miałam między innymi ten brązer. O firmie już słyszałam, że naturalne, organiczne, bio i w ogóle cacy. Niestety nie wiem, w jakim odcieniu go miałam, gdyż etykieta się starła. Dawał dość subtelny efekt, który można było budować, ale miał delikatne drobinki, przez co nadawał się do muśnięcia całej twarzy, ale już niekoniecznie do konturowania. Zdecydowanie kupiłabym go, gdyby był łatwiej dostępny w UK i stosowałabym w okresie, gdy mam lekką opaleniznę, do jej podkreślenia i nadania blasku. Kosmetyk rozprowadzał się łatwo, nie tworzył plam, nie zapychał. Bardzo dobry! Aniu, dziękuję!


Collection, Long Lasting Concealer (długotrwały korektor) 
cena ok. 4-5 funtów 

Stosuję pod oczy. Mocno kryje, niestety ma czasem tendencję do zbierania się w zmarszczkach, ale nie miałam jeszcze takiego korektora pod oczy, który by tego nie robił. Długotrwały, dostępny w 4 odcieniach. Stosuję najjaśniejszy Fair, który jest tak popularny w UK i tak dobry za tak niską cenę, że ostatnio dostanie go nawet w dużych, dobrze zaopatrzonych drogeriach graniczy z cudem! Kosmetyk, bez którego po 15 miesiącach niespania nie mogę się obejść. Polecam tym, którzy mają podobny problem do zatuszowania. Nie wiem, jak się sprawdza na niedoskonałościach, bo w zasadzie takowych nie mam, albo radzi sobie z nimi krem BB. 

Biochemia Urody, Puder Bambusowy z Jedwabiem 
Cena 16.80 PLN 

Pudru potrzebuję do zmatowienia strefy T i zagruntowania korektora pod oczami. Ten puder sprawdza się idealnie. Nie daje sztucznego matowego efektu, a jedynie delikatnie matuje skórę. Ma niesamowicie drobną konsystencję, podobno dodatek jedwabiu działa nawilżająco (nie zauważyłam), na pewno skóra wygląda bardzo naturalnie, a jednocześnie nadmiar sebum (którego szczerze mówiąc nie mam aż tak dużo; cera mieszana) zostaje przez parę godzin pod kontrolą. Mój zdecydowany faworyt po latach testowania różnych drogeryjnych pudrów transparentnych. Zastrzeżenie mam do opakowania, gdyż na tę ilość pudru, który zużywa się ponad rok przy codziennym użytkowaniu powinno być lepszej jakości. U mnie po paru miesiącach połamało się wieczko, co uniemożliwiało sprawny transport na wyjazdach. Nauczona tym doświadczeniem dokupiłam w Biochemii Urody małe pudełeczko podróżne na puder sypki i jest ono o wiele lepszej jakości. 

Bourjois, Effet 3D lipgloss (błyszczyk do ust) 
Cena  ok. 8 funtów 

Po boomie na błyszczyki L'Oreal w czasach gdy byłam na studiach miałam traumę i w zasadzie nie używałam tego typu kosmetyków. Nienawidzę gdy błyszczyk wysusza mi usta, klei je i gdy włosy mi się do niego kleją. Brrrr... Ta seria ma nową formułę, wolną od parabenów, kosmetyk jest dość lekki, nie klei ust, nie wysusza ich. Ośmiogodzinna trwałość jest oczywiście przesadzona. No chyba, że ktoś nie mówi, nie je, nie całuje się. Z chęcią powrócę do tego błyszczyku, w chwili obecnej używanie kosmetyków kolorowych na usta nie ma sensu, bo mój syn pewnie rozmaże mi go po połowie twarzy. Miałam kolor 51, Rose Chimeric i jest to subtelny pudrowy róż. Mam jedno zastrzeżenie - dotyczące opakowania, a mianowicie pędzelek nie dosięga dna i nieco kosmetyku pozostaje nie do zużycia. Natomiast zadowolona jestem z aplikatora - jest to dość cienki pędzelek. Cena przystępna, więc jeśli tylko zdecyduję się ponownie na błyszczyk, to pewnie będzie to ten sam. 



Bourjois, Happy Light Luminous Serum Primer (rozświetlająca baza pod makijaż) 
Cena ok.  10 funtów 

Jej celem ma być wyrównanie powierzchni skóry, nawilżenie, rozświetlenie jej i przygotowanie do makijażu. I ona to wszystko robi. Problem polega na tym, że rozświetlenie znika pod moim kremem BB, który nie jest aż tak szalenie kryjący. Zatem dla mnie stosowanie tej bazy nie ma większego sensu. Owszem skóra jest dobrze przygotowana do przyjęcia makijażu, ale bez tej bazy mój makijaż też dobrze się nakłada i trzyma. Ma ona lekką konsystencję, szybko się wchłania. Zdecydowany różowy odcień, przez co nie nadaje się dla osób z wyraźnie żółtymi tonami w skórze. Drobinki są bardzo subtelne i nie nadają bazarowego wyglądu. Dodam, że jest to baza z silikonami, więc może kogoś zapychać; ja nie miałam tego problemu. Opakowanie szklane z pompką, wygodne dozowanie, ale też rurka, która nie dosięga do dna, przez co nieco kosmetyku pozostaje niewykorzystane. Ciekawy kosmetyk, ale nie spełniający moich oczekiwań, jeśli chodzi o rozświetlenie. Cena w stosunku do ilości (15ml) i słabej wydajności także nie zachęca mnie do ponownego zakupu. 

 
Na zdjęciu widzicie też dwa kremy BB, które zużyłam w ostatnich miesiącach. Oba są marki Skin Food i pisałam już o nich na blogu.  TUTAJ o grzybkowym, a TUTAJ o herbacianym.


Ufff...

To na razie na tyle. Nie używam ostatnio zbyt wielu kosmetyków kolorowych, niektóre zaprezentowane dziś kupiłam niemal 2 lata temu! W następnym odcinku denka będzie o demakijażu.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina 

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Lush. Pasty do czyszczenia twarzy.



W poprzednim wpisie kosmetycznym możecie przeczytać moją opinię o firmie Lush, jej kosmetykach do kąpieli, a dziś skupię się na dwóch pastach do czyszczenia twarzy (i ciała, ale ja używam tylko do twarzy) i będzie dużo bardziej pozytywnie niż ostatnio, choć nadal pewne wątpliwości mam, ale o tym czytajcie niżej. 




O ile w przypadku kosmetyków do kąpieli ponarzekałam sobie na SLS-y, czy niemiły zapach, to w przypadku tych dwóch past skład, zapach i działanie mnie zachwyciły. Obu past używam na skórę oczyszczoną z makijażu, to nie są kosmetyki do demakijażu. Są to pasty świeże, czyli bez konserwantów, ich trwałość to ok. 3 miesięcy.

Let the Good Times Roll
£6.35 za 100g 

Pasta czyszcząca do twarzy, lekko peelingująca i nawet ja, która nie znosi mechanicznych peelingów do twarzy (od długiego czasu używam tylko enzymatycznych kosmetyków złuszczających) jestem zadowolona. Składnik złuszczający to polenta, która jest bardzo drobną kaszką, stąd jej działanie jest delikatne. 

Składniki (odpowiednio do ilości użytej w kosmetyku) to: skrobia kukurydziana, gliceryna, talk, woda, olej kukurydziany, polenta, sproszkowany cynamon, środek zapachowy, wyciąg z gardenii i... popcorn. Przyznaję, że obecność ostatniego jest dla mnie bezsensowna, dla kogoś innego to może być bajer.

Skóra po użyciu jest niezwykle gładka, nawilżona, pięknie pachnąca. ZAPACH! Dla mnie to jest powód, dla którego bym wracała do tej pasty - spalony cukier, jak skorupka z creme brulee. Otwieram słoiczek i mam ochotę wyjeść zawartość łyżką. 

Angels on Bare Skin
£6.35 za 100g

Kolejna pasta oczyszczająca, której podstawą są zmielone słodkie migdały. Następnie gliceryna, glinka, woda, olejek lawendowy, ekstrakt z róży damasceńskiej, olejek rumiankowy, olejek z aksamitki, żywica balsamiczna, kwiaty lawendy. 

Konsystencja jest stała, a mała ilość pasty wymieszana z wodą na dłoni zamienia się w emulsję oczyszczającą, którą należy wmasować w skórę. Ja masuję minutę, czy dwie, potem zostawiam jeszcze na twarzy przed spłukaniem na ok. minutę. Efekt to skóra miękka, nawilżona, lekko złuszczona, pachnąca. Lawenda ma działanie relaksujące, ale i antybakteryjne.

Mój absolutny faworyt, ale przyznać Wam muszę, że podobną pastę ukręciłam sama w domu i efekt był niemal ten sam, stąd moje wątpliwości, czy warto wydawać tyle pieniędzy. Postanowiłam, że policzę koszt pasty wykonanej w domu i dam Wam znać wkrótce. Na pewno pasta Lush mimo swojej dość wysokiej ceny jest wydajna.

Myślę, że jeśli tylko będę w okolicach sklepów stacjonarnych, to skuszę się jeszcze na obie pasty, gdybym miała płacić dodatkowo za wysyłkę, to pewnie bym ich nie kupiła (jak wspomniałam w poprzednim wpisie Lush nie oferuje dobrych cen za wysyłkę). 

Podsumowując - bardzo dobry skład, rewelacyjny zapach i świetne działanie na mojej skórze. Nie dziwi mnie, że to są jedne z ich najbardziej popularnych produktów. 


Chętnie poczytam, czy znacie i lubicie, jakąś z tych past, albo może polecacie inne czyszczące pasty z Lush?

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

środa, 18 grudnia 2013

Ciuchy w ciąży. Tydzień 26.


Jeden zestaw, to mój codzienny, służbowo - domowy, popularny w tygodniu pracującym. ;) Drugi weekendowy, czy tez imprezowy (na zdjęciu jeszcze nie miałam zrobionych włosów na wyjście, a śpieszyłam się ze zdjęciem, bo światło uciekało). Nadal poza spodniami nie mam tu ciuchów typowo ciążowych. Oł jes. To jedziemy. :)


Weekendowo - imprezowo mogę sobie pozwolić na sukienkę batmanówę. ;) Kupiłam ją na ebay za kolosalne pieniądze (8 funtów, he, he!), do tego zwykle leginsy (zwane przez niektórych ledżinsami - true story!)  i kowbojki z Red or Dead. Jak ktoś ma odwagę i nogi, to może nosić do rajstop; ja noszę ją jako tunik do kryjących getrów i szczęśliwie się składa, że naciąga się na brzuchu i biuście i mogę w niej śmigać w ciąży. :) Na ustach nieśmiertelny mat Russian Red z MAC'a i można iść do ludzi. ;) 


Rurki z Next, dla ciężarówek (ciekawi jakie? zapraszam tutaj), kolejny top z Biubiu (natomiast o tej firmie pisałam niedawno tutaj) - tym razem Haarlem Cherry (99 złotych), który nosi mi się fantastycznie. Weźcie proszę pod uwagę, że pod spodem mam top termiczny - Haarlem oryginalnie nie ma tego czarnego pod spodem, a kopertowy dekolt, który można sobie regulować w zależności, jak ułożymy górę na biuście. 

W tym tygodniu mam Xmas party z moją ekipą biurową. W ruch pójdzie pierwsza i jedyna jak dotąd sukienka ciążowa, więc zaglądajcie tu proszę! :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

sobota, 14 grudnia 2013

Ciuchy w ciąży. Tydzień 25.



Czyli jestę fashionistko. ;) To był poniedziałek rano, po moim niemal tygodniowym urlopie. A w niedzielę do późna oglądałam "Breaking Bad", serial od którego wprost nie mogę się oderwać. Czym to poskutkowało? Nieprzytomnością w poniedziałkowy poranek i założeniem spodni w kratkę do swetra z paskami. 



 O wiele lepiej poszło mi w weekend, bo nawet nie ubrałam rajstop w kwiatki do sukienki w groszki. ;) Sukienka nieciążowa, a jakże, jeszcze dopinam się do paska, ale musiałam go przesunąć nieco wyżej niż przed ciążą. Cena była odlotowa - 12 funtów, a sporo osób myśli, że to dużo droższa sukienka, gdy ją widzi. Na zimniejsze dni mam pod spodem top termiczny z długim rękawem i tym sposobem mogę w niej śmigać większość roku. A jak już pasek będzie za mały (lada moment), to będę nosić bez paska - też się obroni, już sprawdzałam. :D 


Na nogach miałam jedne z moich ulubionych szpilek z River Island, które kupiłam na wyprzedażach w Boxing Day (drugi dzień świąt) w grudniu 2011. Kocham te zamszowe buty, bo są ultra kobiece, mają specyficzne wycięcie, ale niestety przez ten krój bywają dość bolesne do biegania po mieście. Wiec na imprezę, jakieś wyjście typu: wskakujemy do taxi, potem do knajpy, teatru itp, potem znowu myk do taxi i do domu, to owszem. Kosztowały oryginalnie 40 funtów, ale na pewno kupiłam je przecenione.

 

Spodnie w kratę, to ciążowe z Next, o których pisałam Wam tutaj, a sweterek jest z angory i uwielbiam go, bo jest cienki, a grzeje niemożebnie. Kupiłam go w TK Maxx.


--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

czwartek, 12 grudnia 2013

Tanie kosmetyki. Makijaż.


Nie jestem fanatyczką kosmetyków kolorowych. Mam w domu podstawowe (w moim mniemaniu, choć nie mogę powiedzieć, że moje to minimalistyczne podejście) kosmetyki do wykonania w miarę neutralnego makijażu, na większe wyjścia z reguły mam bardziej wyrazistą kreskę i czerwoną szminkę. Nie biegam więc po drogeriach jarając się nowymi kolorami cieni, czy innych kosmetyków kolorowych, bo o ile podobają mi się na kimś, to sama nie mam odwagi i umiejętności, aby walnąć sobie mocniejszy makijaż. Z tego powodu też nie jestem na bieżąco i w zasadzie tylko dzięki kilku brytyjskim guru makijażowym sięgam po firmy czy produkty, których nie znam - jeśli pochwalą je na swoich blogach/vlogach, to ja przy okazji zakupów w mieście zaglądam do firmowych szaf i coś kupuję. Sama z siebie, praktycznie nigdy. Kiedyś miałam inne podejście i kończyło się to tonami kosmetyków wyrzucanych, bo się przeterminowały, nieużywanych bo były kiepskie, albo oddawanych znajomym. Pieniądze wyrzucone w błoto.

Tym razem skusiłam się na kosmetyki makijażowe dwóch firm, z którymi nie miałam do czynienia poprzednio - Make Up Academy (MUA) oraz Collection (zwane wcześniej Collection 2000). Dwa z moich wyborów okazały się być bardzo trafne (poparte opiniami wizażystów), jeden, na który skusiłam się przy okazji, bo była promocja okazał się być bublem. Bublem dla mnie - przypominam, że nie ma kosmetyków idealnych, są tylko idealnie dobrane. Obie firmy są w gamie kosmetyków niskobudżetowych, przynajmniej w UK.

Czaiłam się na inną neutralną paletę MUA, która mogłaby konkurować z drogą (moim zdaniem) Naked od Urban Decay, ale niestety wydaje się być wyprzedana. Jak wróci do sprzedaży, to na pewno ją kupię (Undress Me Too). Tymczasem kupiłam

12 Shade Undressed, Make Up Academy
4 funty 

Jest to paletka 12 cieni w tonacjach brązowo - beżowych, ale także z nutami złota i dwoma kolorami szarymi. Na moje oko  jeden ciemniejszy beż i jasny brąz to maty. Jasne kolory nie są szalenie mocno napigmentowane, ciemniejsze dobrze, ale do wykonania codziennego makijażu dla mnie jest to paletka niemal idealna. Do absolutnego ideału brakuje mi powiedzmy jednego jasnego matowego cienia bazowego. Myślę, że spokojnie można nią wykonać wieczorowe smokey. Większość brązów i beżów opalizuje w ciepłym tonach, dobra opcja dla niebieskookich - wydobywa to naturalny kolor tęczówki.

Cienie na moich powiekach (które się nie przetłuszczają), z bazą Inglot trzymają się ok. 8-10 godzin, choć pod koniec dnia nie są już intensywne. Nie zauważyłam zbierania się w załamaniu powiek, czy osypywania.

W opakowaniu jest dwustronny aplikator gąbkowy, który dla mnie jest bezużyteczny - używam swoich pędzli. Aby nie raziło Was, że paleta wynaleziona w UK jest produkowana w Chinach, to producent napisał na spodzie opakowania, że wyprodukowano w tajemniczym PRC, ha, ha! (Chińska Republika Ludowa po angielsku)

Za tę cenę (!!!) naprawdę nie mam na co narzekać - to zacna paleta, ale nie oczekujmy cudów jak z cieniami MAC. 

Jako, że MUA ma duże obniżki cen przed świętami, a ja miałam tusz na wykończeniu, to zamówiłam też dwustronny tusz 


Fashionista Double Collection Mascara, Make Up Academy 
cena regularna 8 funtów, ja zapłaciłam 1.5 funta w promocji

Całe szczęście, że zapłaciłam cenę promocyjną, bo miałabym wnerwa jak stąd do Szetlandów. Skusiłam się na tę maskarę głównie dlatego, że jest podwójna, co oznacza bazę wydłużająco - pogrubiającą rzęsy, a potem kolor. No, a kolor wg producenta to ultra czarny. A maskara nadająca rzęsom objętości i długości.

Maskara ta daje efekt bardzo naturalnych rzęs, na czym mi nie zależy. Mam naturalnie dość długie rzęsy, ale proste jak druty i muszę je podkręcać i mocno tuszować, aby otworzyć optycznie oko. Stąd maskary udające naturalne rzęsy są nie dla mnie. A ta taka właśnie jest. Poza tym nie mogę jej nic zarzucić - dobrze się nakłada, nie skleja rzęs, trzyma się ok. 10 godzin.  Dla mnie bubel, bo nie spełnia obietnic producenta. Nie zauważyłam jakiegoś wydłużenia, a już na pewno nie pogrubienia. Dla kogoś, kto szuka bardzo subtelnego efektu może być OK. Ja jej już nigdy nie kupię.

Za to na pewno będę wracać do korektora


Lasting Perfection Ultimate Wear Concealer, Collection 
cena ok. 4.20 funta 

Produkt zachwalany przez wiele osób, jego cena jest powalająco niska w porównaniu np. do korektora Estee Lauder Double Wear, który dawał podobny efekt, a kosztuje 4 razy więcej. 

Produkowany w 4 odcieniach (ja mam najjaśniejszy, Fair nr 1), w Chinach, a jakże, to jeden z popularniejszych korektorów w UK sądząc po tym, że pojawia się niemal na każdym tutejszym blogu urodowym. 

Ma bardzo dobre krycie, ale ja nie mam bardzo dużych cieni pod oczami. Używam go też na przebarwienia skórne czy zaczerwienienia koło nosa - tu też sprawdza się bez zarzutu. Od korektora pod oczy mogłabym wymagać jeszcze tylko dwóch rzeczy, których ten produkt nie ma - właściwości odbijających światło, a także lżejszej konsystencji. To myślę, jest konsekwencją niskiej ceny - gdzieś trzeba iść na kompromis.

Wydaje mi się, że mój odcień ma dość neutralne tony - nie znoszę korektorów z różowymi tonami, gdyz one nie korygują cieni po oczami, które mają tendencje do bycia fioletowo - niebieskimi. Z takimi lepiej u mnie radzą sobie korektory neutralne, znowu byle nie za żółte - w drugą stronę też niedobrze.  

Producent podaje, że jego trwałość to 16 godzin. Zapomnijcie. Testowałam go w warunkach biurowych (ok. 9 godzin w pomieszczeniu), a także podczas całodniowego wypadu, gdzie przebywałam przez ok. 6 godzin na powietrzu (w tym na plaży - wiało, było wilgotno i zimno). Korektor trzyma się dobrze (ja go utrwalam transparentnym pudrem bambusowym), ale 10 godzin to max. co mu daję, przy czym po tym czasie część z niego gdzieś się ulatnia i efekt nie jest taki, jak po nałożeniu. Mnie to satysfakcjonuje, bo nie oczekuję od makijażu trwałości szesnastogodzinnej. Do codziennego użytku jest świetny; jakbym szła na czerwony dywan i pod flesze aparatów, to pewnie wybrałabym inny produkt. ;)
 
Plusem dla mnie jest aplikator z gąbką - nie trzeba wyciskać produktu na dłoń i używać dodatkowego pędzelka. Ja po nałożeniu go pod oczy wklepuję go palcami.  

Podsumowując - dobry produkt za niewielką cenę, ale cudów też nie można oczekiwać - wydaje mi się, że to nie jest produkt, który pomoże zatuszować gigantyczne cienie pod oczami (jak profesjonalne kamuflaże) i dla niektórych jego konsystencja (dość gęsta jak na korektor pod oczy) może być nie do zaakceptowania. Ja jestem zadowolona. 

Mam nadzieję, że te informacje będą Wam przydatne, gdybyście szukali kosmetyków za względnie niską cenę i dość dobrej jakości. Z tego co wiem, że MUA jest w Polsce, a Collection można kupić na Allegro, ale na pewno znacie kogoś, kto mógłby Wam go kupić na wyspach.

Dajcie proszę znać, czy znacie te produkty, a może planujecie kupić?

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

sobota, 7 grudnia 2013

BiuBiu ubiera kobiece kształty. Moja opinia o ubraniach tej marki.


W cyklu poświęconym ubraniom, które noszę w ciąży (95% nieciążowych!) pojawiły się już dwa topy polskiej firmy BiuBiu (tu w tygodniu 20 oraz w tygodniu 21). W ubiegłym tygodniu zamówiłam dwa kolejne, w tym jeden typowy dla ciężarówek i matek karmiących. Oba okazały się być strzałem w dziesiątkę, a ja jako bardzo zadowolona klientka postanowiłam przybliżyć nieco tę polską firmę moim czytelniczkom. A swoje topy pokażę w kolejnych odsłonach ciążowego cyklu. 

 

Dla mnie pierwszą firmą produkującą ubrania dla kobiet uwzględniające poza standardowymi rozmiarami także rozmiar biustu była brytyjska Pepperberry, z którą miałam przyjemność zapoznać się też na castingu, na który mnie zaprosili w ubiegłym roku (pisałam o tym na drugim blogu, więc zainteresowanych odsyłam do tego wpisu). BiuBiu poznałam dzięki Ptasi, na której podziwiałam dobrze dopasowane topy, które nie dość, że ładnie podkreślały talię, to nie spłaszczały biustu. Coś dla mnie - pomyślałam - ale trochę mi zajęło, zanim złożyłam pierwsze zamówienie. Poważny błąd. ;)

BiuBiu  jest pierwszą w Polsce firmą, która oferuje ubrania zadedykowane kobietom z większym biustem. Zapomnijcie o koszulach, których albo guziki się rozchodzą, albo jeśli guziki są w ryzach, to całość jest workowata i nie widać Wam talii. Pomyślcie o bluzkach, czy sukienkach które podkreślą Wam ładnie talię, ale przy okazji zmieszczą obfity biust. Panie, które chcą ukryć brzuszek też znajdą coś dla siebie w ofercie sklepu. 

 

 


Poza tym, że jestem zadowolona z kroju i jakości tych ubrań, to lubię i chcę promować tę firmę i osobę, która za nią stoi także z innych powodów. Po pierwsze dlatego, że Kinga miała pomysł, w który wierzyła i mimo, że ludzie w szwalniach pukali się w głowy (Pani! Kto będzie nosił ubrania z tak wąskimi plecami i obszernym przodem? Nie pomyliła się Pani z konstrukcją? itp.), to ona się uparła, aby linię wprowadzić na rynek i... szyć ją w Polsce. To nie jest masówka z Azji, gdzie jak każdy wie, płaca i warunki pracy są niejednokrotnie skandaliczne. Tak, BiuBiu szyje w Polsce i z dobrej jakości materiałów. I na te ubrania nie trzeba wydać pół pensji. To są powody, dla których uwalam, że zasługuje na atencję świadomego i wymagającego konsumenta. A wierzcie mi, że doceniają to klientki z całego świata - mam kilka znajomych, które noszą ubrania BiuBiu po tej stronie kanału La Manche, ale także po drugiej stronie oceanu! 



Zainteresowanym tą marką polecam ich sklep on-line (wysyła też poza Polskę!), a także wywiad z właścicielką

 

Wszystkie zdjęcia w tym wpisie dzięki uprzejmości BiuBiu.

 

Czy słyszeliście o tej marce? Czy też macie problemy z dobraniem dobrze skrojonych ubrań z powodu rozmiaru Waszego biustu?  Chętnie poczytam Wasze opinie. :) A za parę dni postaram się wrzucić zdjęcia w moich nowych nabytkach - jednym topie regularnym, a drugim zaprojektowanym dla kobiet w ciąży. :)


--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina 

 

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Projekt denko #2. Speszial ediszyn.

Kolejna odsłona projektu denko, czyli krótki opisy i recenzje kosmetyków, które zużyłam w ostatnich tygodniach. Tym razem jednak wydanie specjalne, bo będą tylko kosmetyki jednej firmy, którą odkryłam przez blogi urodowe i kanały na YouTube, ale ostatecznie zdecydowałam się na zakupy za rekomendacją Ptasi (mua :*) i nie wyobrażam już sobie pielęgnacji bez niektórych produktów z tego sklepu.

Mowa o Biochemii Urody. Jeśli jeszcze nie słyszeliście, to pokrótce napiszę, o co biega. Jest to sklep nietypowy, bo oferujący nie tyle gotowe kosmetyki (choć też), ale surowce i półprodukty kosmetyczne w postaci samodzielnej lub jako odpowiednio skomponowane i odważone zestawy, służące do wyrobu (w zaciszu własnego domu) własnych, naturalnych kosmetyków pielęgnacyjnych. Biochemia Urody to również dobre źródło informacji na temat działania poszczególnych składników kosmetycznych. Jeśli macie zapędy na młodego chemika, to jest to coś dla Was. ;) Jeśli nie bawi Was samodzielne mieszanie kosmetyków, które nota bene jest proste jak drut, bo firma daje Wam jasne instrukcje, to warto wypróbować Biochemię Urody z innego powodu - kosmetyki, które użyłam (i inne, które dziś nie ukażą się we wpisie, ale w kolejnych odsłonach cyklu) okazały się być niezwykle skuteczne i atrakcyjne cenowo. 

Jeśli chcecie wiedzieć więcej, to zapoznajcie się z ich stroną www, a ja jadę z tym koksem. Zużyłam:


Tonik z kwasem PHA 6%
18.50 zł.

Delikatny, bezalkoholowy i silnie nawilżający tonik z kwasami, dobry dla osób, których skóra nie toleruje kwasów AHA i odpowiedni przy braku systematycznej ochrony przeciwsłonecznej. Moja skóra początkowo reaguje na niego mocnym zaczerwienieniem, ale następnego dnia rano jest świeża, świetlista i napięta. Nie jest to produkt tak dobry jak Liquid Gold, o którym Wam pisałam, ale niewiele mu brakuje do niego, a i cenowo jest bardziej konkurencyjny. Niestety do stosowania tylko max. 2 razy w tygodniu. Piszę niestety, bo efekty następnego dnia są tak dobre, że chciałabym mieć tak działający produkt za tę cenę, który można stosować co drugi dzień. Stosuję tylko na noc i kiedy nie robię kuracji Liquid Gold. Produkt, którego zużyłam już półtorej opakowania i na pewno będzie ich więcej. 

Podwójny żel hialuronowy 2% EKO 
21.80 zł.

Żel nawilżająco - przeciwzmarszczkowy w postaci kompleksu dwóch typów kwasu hialuronowego - dzięki temu wnika do głębszych warstw skóry. Ten produkt stosowałam tylko na noc 2-3 razy w tygodniu. Dlaczego tylko na noc? Bo mimo, że nawilżał skórę (szczególnie w połączeniu z odrobiną naturalnego olejku), lekko ją napinał, to często lubił się rolować, stąd nie jest to dla mnie dobry produkt pod makijaż. Nie kupię go ponownie, tylko dlatego, że wypróbowałam inny żel hialuronowy, który sprawdził się lepiej przy mojej cerze i jak skończę opakowanie, to o nim napiszę. 

A i jeśli zasadzacie się na żel hialuronowy, to polecam kupić od razu butelkę kosmetyczną 15 ml z pompką typu air-less- znacznie ułatwia pracę z produktem (cena 5.90 zł.)


Sok z aloesu 100% EKOLOGICZNY 
19.90 zł. 

Aloes znany jest z właściwości kojących, nawilżających, antybakteryjnych i regenerujących. Sok kupiłam z myślą o używaniu rano do przetarcia twarzy po nocy, odświeżenia jej i przygotowania do nałożenia kosmetyków na dzień. Jest to produkt intensywnie działający i na moich policzkach po przetarciu ich wacikiem nasączonym sokiem występowały zaczerwienienia. Doczytałam na stronie BU, że w tym przypadku powinnam rozcieńczać sok innymi hydrolatami, to pewnie w przyszłości uczynię, tylko muszę się dowiedzieć jakimi i w jakich proporcjach. Działania aloesu nikomu nie muszę reklamować, myślę więc, że to dobry produkt, tylko, że ja go nie stosowałam odpowiednio do mojej cery. Dam mu kolejną szansę, bo raczej ciężko mi się przekonać do drogeryjnych toników i chcę eksperymentować z naturalnymi hydrolatami. Sok ten ma bardzo szerokie zastosowanie, więc doczytajcie na stronie producenta - ja używałam tylko jako toniku w wersji nierozcieńczonej. 

***

W kolejnych odsłonach projektu denko ukażą się na pewno inne produkty BU, których teraz używam: żel hialuronowy z pantenolem, olej Monoi Frangipani Eko oraz puder bambusowy z jedwabiem. Zasadzam się też na jakiś hydrolat i serum, być może uda mi się kupić te produkty jeszcze w grudniu i w przyszłym roku przekazać Wam moje wrażenia. 

Znacie, lubicie kosmetyki tej firmy? Dajcie proszę znać. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

piątek, 29 listopada 2013

Zakupy. TK Maxx. "Dlaczego sobie to robisz?"


W TK Maxx szukałam sportowej kurtki w rozsądnej cenie. Takiej, w której mogłabym wyskoczyć z basenu (no, nie z samego basenu z wody, ale z budynku ;) ), Zumby, czy po prostu na spacer (w wydaniu sportowym) w jesienno - zimowe dni. Takiego zamiennika dla mojej ukochanej kangurki, która przejechała ze mną po całych wyspach i nie raz ratowała od deszczu i wiatru, a która już się nieco znosiła, a i jest mało praktyczna dla osoby z odstającym brzuchem. Jak to w życiu kapryśnej kobiety bywa poszłam po kurtkę, a wyszłam z czymś innym. 


A konkretnie z olejkiem, który podobno jest dobry do pielęgnacji skóry, szczególnie w okresie ciąży (na opakowaniu jak byk pręży się zgrabna kobieta z wielkim brzuchem). Skusił mnie, bo ma bardzo dobry skład, brak parafiny, a i przyznać muszę - do olejków mam słabość. Zapach bardzo ładny (cytrusowy), konsystencja jak na olejek przystało, skład naturalny, ale czy zadziała? Tego nawet najstarsi górale nie wiedza. Na pewno doraźnie zatrzymuje wilgoć w skórze. Pojawi się w projekcie denko.




Do koszyka dorzuciłam też obciążniki Everlast - na kostki lub nadgarstki, każdy po 600g (mam różne sprzęty do ćwiczeń z tej firmy i jestem zadowolona). W okresie ciąży zrezygnowałam z jazdy konnej, ale nie z aktywności w ogóle. Na Zumbie nie skaczę tak energicznie, jak kiedyś, wsłuchuję się w organizm i on mi podpowiada, że mogłabym wycisnąć z siebie nieco więcej. Jednak ze skakania jak dzika, słuchając rad mojej instruktorki zrezygnowałam. Dołożyłam więc sobie obciążniki na nogi. Niby tylko 600g, ale przy setce powtórzeń mięśnie odczuwają różnicę.

Tak wiec idę sobie do kasy z tymi dwiema rzeczami (dzielnie nie kupiłam nic do domu, a może po prostu widziałam, że przed nami jeszcze Ikea? ;P ), a młodzian na kasie z zawadiackim uśmiechem na twarzy, pakując wszystko do torby:

- Dlaczego sobie to robisz?

Wiedziałam doskonale, że chodzi o ciężarki Everlast, ale ja, jak to ja z premedytacją spojrzałam mu w oczy i powiedziałam udając głupa: 

- Ale o co Ci chodzi? O ciężarki, czy o tę rzecz dla ciężarnych? Bo jeśli o to drugie, to już za późno...

 Zmieszał się lekko. ;)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

niedziela, 10 listopada 2013

Projekt denko #1


Czyli jakie produkty kosmetyczne (pielęgnacja i makijaż) zużyłam w ostatnich tygodniach i co o nich sądzę.




Biały Jeleń, Mydło naturalne Premium (z wyciągiem z lnu), Pollena-Ostrzeszów, 100g, ok. 4 złote

Jedno z moich ulubionych mydeł, nie zliczę, które to opakowanie i mam zapas w domu, więc będę sięgać po nie regularnie. Nie wysusza skóry, nie powoduje uczucia ściągnięcia, swędzenia (powodowanego przez wiele mydeł zawierających SLS-y). Pomaga goić się drobnym zmianom skórnym. Dodatkowy plus to niewątpliwie niska cena. Jak nie mam czasu i ochoty na oczyszczanie olejowe, to myję nim nawet twarz (radzi sobie świetnie z demakijażem).


Hipoalergiczne mydło naturalne Biały Jeleń z otrębami pszennymi, 100g, ok. 5-6 złotych 
 
Jak wyżej - uwielbiam to mydło i stosuję zamiennie z tym z lnem. Otręby pszenne oraz ekstrakt z owsa doskonale oczyszczają i wygładzają  skórę, ale mydło jest na tyle delikatne, że taki peeling można sobie fundować nawet codziennie. Obowiązkowy produkt w mojej łazience. 


Krem Oilatum Natural Repair Face Cream, 50ml, ok. 7-8 funtów 


Cudownie lekki, mocno nawilżający, idealny dla skóry odwodnionej, wrażliwej, alergicznej. Nieperfumowany. Stosuję na noc, po użyciu serum, a także na dzień w dni, które nie wychodzę na zewnątrz i w związku z tym nie stosuję filtra SPF. Kupuję regularnie, ale teraz zrobiłam przerwę, bo testuję coś nowego. Produkt do którego prędzej czy później wrócę. 


REN Skincare Evercalm Global Protection Day Cream, 50ml, ok. 27 funtów 
(zużyłam miniaturkę 10ml)

Formuła mocno nawilżająca i kojąca dla skóry narażonej na zanieczyszczenia (smog, życie w mieście) i tak rzeczywiście działa (w sensie nawilżenia), ale poza tym nie ma w moim odczuciu więcej plusów. Co więcej regularna cena mnie odstrasza do kupowania, nie jestem grupą docelową, bo mieszkam na wsi, więc zanieczyszczenia miejskie mnie nie dotyczą. Drażni mnie zapach - jest różany, ale dość mocny. Nie lubię tego w kremie do twarzy. Zużyłam miniaturkę i nie kupię regularnej wersji.


REN Skincare Gentle Cleansing Milk, 150ml, ok. 16 funtów 
(zużyłam miniaturkę 10ml)

Czyli mleczko do oczyszczania do kompletu z wyżej wymienionym kremem. Zapach mi odpowiadał, bo choć podobnie intensywny jak w przypadku kremu, to przy oczyszczaniu twarzy mi nie przeszkadza. Co mam powiedzieć? Nie jestem fanką mleczek kosmetycznych. Nie używam, ten produkt był miniaturką do wypróbowania. I byłam miło zaskoczona. Wg zaleceń producenta mleczko rozprowadza się dłońmi bezpośrednio na skórę, masuje, a potem spłukuje ciepłą wodą. Dla mnie brak konieczności bawienia się wacikami (nie cierpię!) to duży plus. Mleczko dobrze oczyszcza, ściąga delikatnie makijaż, skóra jest po nim miękka i odżywiona. Ciekawy produkt, ale dla mnie za drogi do używania codziennego, więc nie kupię regularnej wersji. Lubicie mleczka oczyszczające? Wtedy polecam. 


SKINFOOD Good Afternoon Honey Black Tea - krem BB, kolor - Light, 30g, ok.6 funtów 

Mój absolutnie ukochany produkt, który poleciła mi Ptasia. Odkąd go używam odeszłam od mojego świetnego, acz kosztownego podkładu Estee Lauder. Krycie jest średnie, co mi odpowiada, konsystencja kremowa (do aplikacji używam wilgotnego Beauty Blendera, daje lepsze efekty przy tej konsystencji niż palce czy pędzle), pięknie pachnie, zawiera SPF 20. Jeśli chodzi o krycie - wyrównuje koloryt skóry, ale np. nie zakrywa zupełnie piegów, dlatego go tak lubię, bo na przebarwienia i zmiany skórne stosuję korektor. Na mojej mieszanej cerze wymaga przypudrowania w strefie T.

Co obiecuje producent?

Nawilżający krem BB dodający blasku cerze. Słodki miód i aromatyczna herbata zmiękczają skórę sprawiając, że jest ona sprężysta. Dzięki zawartości herbaty skóra jest promienna i żywa przez cały dzień.


W moim przypadku tak właśnie jest. Wracam do produktu, właśnie zaczęłam 3 opakowanie (od maja). Polecam gorąco, ale nie od polskich pośredników (!), a najlepiej prosto z Korei. Znam jeden sklep (Cosmetic Love), w którym wysyłają na cały świat (ekonomiczna przesyłka za darmo), zamawiam od nich od pół roku, żadna paczka nie zaginęła, maksymalnie czekałam ok. 2 tygodni, zawsze dorzucają próbki. 

Apha H Liquid Gold, płyn z kwasem glikolowym, 100ml, ok. 30-32 funty 

To jest mój Święty Graal toników specjalistycznych i w ogóle produktów pielęgnacyjnych. Poświęcę mu osobną recenzję już wkrótce, także w kontekście używania kwasów w ciąży. Co więcej - będą zdjęcia mojej twarzy przed i po kuracji. Zmiany spektakularne, więc zaglądajcie tu proszę.


Znacie, używacie któregoś z tych produktów? Dajcie znać, co o nich sądzicie.

--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

piątek, 8 listopada 2013

Ciuchy w ciąży. Dwudziesty tydzień.

Czyli jak długo uda mi się nie kupić typowo ciążowych ciuchów poza dwiema parami spodni, o których Wam pisałam TUTAJ

W miarę możliwości pokażę tygodniowo 2-3 zestawy. Przy okazji będzie widać progres brzucha. ;) To nie jest strój dnia (OOTD). :P To jest dokumentacja dla mnie, rodziny w Polsce (kibiców brzucha, ha, ha!), kobiet, które po zajściu w ciążę wpadają w szał kupowania ciuchów ciążowych, w których - nie oszukujmy się - pochodzimy krótko, no chyba, że planujemy 4-5 dzieci, to wtedy można rozważyć kupno czegoś, co w przeciwnym wypadku po 1-2 sezonach byłoby niepotrzebne.

Kilka zestawów z dwudziestego tygodnia. I muszę w kolejnych pamiętać, aby nie łypać na okno cały czas. ;) Brzuch mi zaczyna odstawać, nie mieszczę się w spodnie regularne, takoż w spódnice. A i zdjęcia czasem wyglądają jak robione pralką. Pardon.




Absolutnie nie mam zamiaru kupować na jesień i zimę większego płaszcza. Uważam to za zbędny wydatek, mimo, że największy bęben będę dźwigać w miesiącach zimowych. Co robię teraz? Wchodzę w mój przejściowy płaszczyk i choć guzików na biuście nie dopnę, to trudno, owijam się nim jak mogę, jeszcze paska mi starcza, więc jakoś się nim omotam, a na niedopięte guziki narzucam chusty, czy szale - nie widać ich. ;) Ja zresztą sporo czasu spędzam w samochodzie, więc nie stoję gdzieś i nie marznę. Na spacery po okolicy mam sportowa kurtkę. Na inne okazje płaszcz daje radę. Jest z H&M, ceny nie pamiętam, kupiłam lata temu.

 


Poncho. Najlepszy przyjaciel kobiety w ciąży. Na zakupy, na spacer, do samochodu, w podróż, do siedzenia w ulubionym fotelu z książką. ;) Nie uciska, nie wyrośniemy z niego. Moje kupiłam chyba w Peacocks, na pewno na wyprzedaży, za całe 12 funtów. ;) Będzie noszone często.






Sukienka w stylu boho z Primark, znowu jakieś śmieszne pieniądze, 12-15 funtów? Jeszcze dopinam się w pasek, ale jak już nie będę to można się go pozbyć - sukienka ma dość luźną gumkę. Jakby ktoś pytał, to botki są z Red or Dead. A rajstopy z Marilyn (uwielbiam tę polską markę, no i ten model - Erotic, he, he! Po prostu mają gumkę samonośną na wysokości bioder - mój ulubiony patent).




No i moje gacie ciążowe - grafitowe jeansy z Next. Do tego top, który absolutnie kocham i napiszę o tej polskiej marce wkrótce, szczególnie, że wprowadza linię ciążową. Ten top jest z regularnej linii, Biu Biu ubiera kobiece kształty, więc jest miejsce na biust i marszczenie w okolicach brzucha. Top jest z elastycznego materiału, więc mam nadzieję, że posłuży mi w okresie, gdy będę większa. Mam też w beżowym kolorze. Absolutnie je kocham. Model: Portimao, cena 99 złotych.  I botki z Barrats, jakaś taniocha, właśnie się zorientowałam, że wyglądają trochę jak ciżemki Robin Hooda. Ale są wygodne, szczególnie do pracy i prowadzenia samochodu. Następnym razem wypastuję, obiecuję! ;)

To chyba na tyle. W kolejnym tygodniu mam nadzieję zrobić znowu jakieś foty, choć tak sobie myślę, że ta moja garderoba szczególnie ekscytująca nie jest, ale co tam! Pokażę, że można się obejść bez specjalistycznych ciuchów, albo kupować je w minimalnym stopniu. Mam nadzieję, że mi się uda. 

--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

środa, 6 listopada 2013

Zakupy. Next. I Joey z "Friends".


Ależ gdzie ja tam będę kupować ciążowe ciuchy! Prześmigam sobie w tych nieobcisłych sukienkach do pracy, po pracy mogę śmigać w legginsach i długich topach, które mają nieco więcej miejsca na powiększający się biust i brzuch. Yeah right.

Ok. 18 tygodnia ciąży choć brzuch pod ubraniem nie był widoczny, to przestałam się dopinać w moje nudne biurowe spodnie. Do jeansów nie dopinam się od ok. 10 tygodnia, mimo, że na wadze przybyło mi tylko ok. 700g, więc po prostu jeansy odpuściłam. W niektóre sukienki odpowiednie do biura też się nie mieszczę.W legginsach nie bardzo wypada mi chodzić do pracy...

Choć zdjęcia kobiet w ciąży w katalogach z ubraniami zawsze omijałam szerokim łukiem, nie uważałam, że są stylowe, ani urocze, to niestety względy praktyczne zwyciężyły. Najłatwiej było mi zamówić rzeczy z Next, bo dostawa w ciągu 12-24 godzin, a i niekłopotliwe zwroty i rachunek dopiero pod koniec miesiąca. Przypomnę, że mieszkam w środku pola i do sensownych sklepów odzieżowych mam jakieś 50km lub więcej. 

Co zamówiłam, a co zostaje:

Ciemno grafitowe skinny jeansy z gumowymi wstawkami po bokach. Zamówiłam wersję long, a i tak ledwo sięgają mi do kostek, widać taka moda. ;) Cena: £24.

Charcoal skinny jeans, www.next.co.uk

Spodnie w kratę, 100% bawełny, takie same wstawki gumowe po bokach. Dział z przecenami, cena: £12. Odwinęłam mankiety, bo z zawiniętymi wyglądałam, jakbym miała w domu wodę po kostki. ;)

Checked khaki trousers, www.next.co.uk


Może to nie jest szczyt wyrafinowania. Prawie na pewno nie jest to nic modnego. Ale wiecie co? Mój ulubieniec z "Friends" - Joey - miał absolutną rację wkładając ciążowe spodnie Pheobe, aby dokończyć indyka podczas Święta Dziękczynienia (ach ten odcinek z Bradem Pittem! Majstersztyk! :D ). Powiększający się brzuch nie marzy o niczym innym, jak o braku ucisku. Teraz przynajmniej z  ulgą myślę o tegorocznych imprezach świątecznych. ;)    



Co odesłałam?

Skusiłam się, bo pasowała mi długość, kolor i te zamki po bokach. To był jednak koszmarny sweter, w którym nie chodziłabym nawet po domu. Był jak jeden wielki wór i ta worowatość nie była na brzuchu, choć trochę tez, ale tu wybaczam, ostatecznie ma być dużo miejsca na brzuch. W barach był tak szeroki, jakby szyli go dla reprezentacji pływaczek NRD. Poza tym był niemiły w dotyku. Cena: £40. Nie polecam. 

Cable Knit Side Zip Sweater, www.next.co.uk

Tyle w temacie zakupów ubraniowych dla ciężarnych. Prawdopodobnie osobny tekst poświecę bieliźnie. Do tematu ubrań ciążowych nie mam zamiaru prędko wracać, chyba, że jakaś firma olśni mnie swoimi projektami. ;) (Biu Biu liczę na Was! Dla zainteresowanych marką tekst za jakiś czas)

--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina