Pokazywanie postów oznaczonych etykietą uroda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą uroda. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Makijaż. Projekt denko #5


Kolejna edycja wpisu o zużytych kosmetykach, tym razem wzięłam pod lupę kosmetyki kolorowe do makijażu. W następnym wpisie, aby ten nie był koszmarnie długi, pokażę kosmetyki pielęgnacyjne do jego usuwania. Oprócz krótkich opisów dziś będzie także szybkie porównanie kosmetyków kolorowych z tej samej kategorii. 

***

Tusze do rzęs 

Moje rzęsy są dość grube, długie, ale proste i sztywne jak druty. Zawsze używam zalotki, bo bez niej nawet najlepszy tusz nie otworzy mi optycznie oka i moje rzęsy będę sterczały prosto i będą widoczne tylko z  boku.  


Essence, Get BIG! Lashes Triple Black Mascara
Cena ok. 10 zł 

Był to chyba pierwszy tusz do rzęs z firmy Essence, który wypróbowałam, a było to w zimowy, bardzo wietrzny i wilgotny dzień. Tusz dał efekt wydłużonych i lekko pogrubionych rzęs, utrzymywał się przez większość dnia, ale wieczorem już było widać delikatne osypywanie się końcówek i czarne kropki pod oczami. W dzień, gdy jest sucho tusz wydaje lepiej siedzieć na rzęsach. Szczotka jest z tradycyjnym włosiem, dość gęsta i duża o lekko klepsydrowym kształcie. Może sprawiać trudności z malowaniem dolnych rzęs, albo małych oczu. U mnie sprawdziła się dobrze, choć z dolnymi rzęsami muszę uważać. Rozczesuje, efekt można budować (2 warstwy maksymalnie, potem ma tendencję do sklejania). Makijażystka na stoisku Estee Lauder nie mogła się nachwalić, jak fantastycznie wyglądają moje rzęsy. Jej zdziwienie było wielkie, jak wyznałam, że to tusz za równowartość mniejszą niż 2 funty. Tusz wg mnie trochę szybko wysycha i używam go maksymalnie 3-4 miesiące i wyrzucam, bo traci szybko na jakości, ale za tę cenę, to można sobie pozwolić na kupowanie świeżego częściej.

Essence, Get BIG! Lashes Volume Boost Mascara
Cena ok. 10 zł 

W zasadzie robi to samo, co tusz opisany powyżej, ale wydaje mi się, że nieco lepiej trzyma się rzęs (a może po prostu pogoda bardziej sucha?), a także ma nieco inny kształt szczoteczki (bardziej jak kolba kukurydzy). Gdybym miała wybierać między tymi dwoma, to chyba postawiłabym na poprzedni tusz. Różnica jest jednak subtelna i chyba nie leży w formule jako takiej, a raczej w szczoteczce i przez to aplikacji tuszu.  Oba tusze są dość upierdliwe w aplikacji na dolne rzęsy z powodu wielkich szczoteczek, a ja mam duże oczy! Podkreślę jednak ponownie, że za tę cenę są to produkty bardzo dobre i mile mnie zaskoczyły. 

Covergirl Lash Blast Volume (maskara pogrubiająca, wydłużająca, wersja wodoodporna) 
Cena ok. 5-8 funtów

Rzuciłam w listopadzie hasło na profilu bloga na facebook - jaka wodoodporna maskara jest godna polecenia? Dziewczyny polecały różne, a Ewelina  od razu zaproponowała podesłanie mi tuszu niedostępnego w UK (jak mi się wtedy wydawało, bo dziś już wiem, że Covergirl można trafić na Amazon, w drogeriach ta marka jest natomiast niedostępna). Nie zwlekałam długo, zaproponowałam wymianę i za parę tygodni miałam w domu paczkę ze Szwajcarii! 

Dlaczego wodoodporna? W listopadzie zaczęłam moją pierwszą regularną grupę Zumby. O ile ćwicząc jako uczestnik mogłam gdzieś tam momentami pościemniać, o tyle jako instruktor muszę dawać z siebie 200%. A to oznacza pot kapiący z nosa. I prawdopodobieństwo rozmazanego makijażu. Zastanawiacie się po cholerę robię makijaż na trening? A z kilku powodów. Jeden jest taki, że w dniu, kiedy prowadzę wieczorem zajęcia spędzam cały dzień w biurze - spotykam klientów, jeżdżę na konferencję, muszę wyglądać jak człowiek, a nie jak zombie, co przy 15 miesiącach ani jednej nieprzespanej nocy jest raczej smutną normą. Po drugie - jestem na widoku wszystkich na treningu i chcę prezentować się schludnie (tak - mimo spoconej gęby w połowie treningu!). Robię więc lekki makijaż, a podkreślenie rzęs to jego podstawa! No i do rzeczy - jaki jest ten tusz?

Genialny. Rozdziela, pogrubia, przedłuża rzęsy. Ma silikonową szczoteczkę, której ja się okrutnie bałam, ale pracuje się z nią rewelacyjnie. Robię makijaż ok. 7 rano, wracam do domu spocona po zajęciach po 20 wieczorem, a rzęsy wyglądają jakbym je pomalowała 5 minut temu. Polecam gorąco, ja zostałam wierną fanką tego tuszu. Zamówiłam kolejne opakowanie.


Covergirl Lashexact (maskara wydłużająca i rozdzielająca rzęsy, wersja wodoodporna)
Cena ok. 5-8 funtów

Historia otrzymania tego tuszu taka sama, jak wyżej (Ewelino, jeszcze raz setne dzięki! ♥). Tusz jeszcze lepszy niż ten opisany powyżej. Ma silikonową, ale nieco subtelniejszą szczoteczkę, przez co można bardzo łatwo budować efekt. Rzęsy są wydłużone, rozdzielone i tylko delikatnie pogrubione. Mój absolutny faworyt! Ewelina podobno szykuje mi jeszcze jeden do wypróbowania, jak będzie równie dobry, to chyba oszaleję na punkcie tej marki, tym bardziej, że z tego co widzę ceny tuszy Covergirl wahają się w granicach 5-8 funtów (choć widziałam u sprzedawców na Amazon i Ebay, że ceny potrafią sięgać i 20 funtów!), co jest bardzo do przyjęcia. 


Bourjois, Volume Glamour Ultra Curl Mascara (tusz podkręcający do rzęs)
Cena ok. 8 funtów 

Skusiłam się, bo byłam ciekawa, czy faktycznie podkręci moje proste jak druty rzęsy. A dupa. Nic nie podkręca. Formuła jest poprawna, nie rozmazuje się, trzyma się dość dobrze przez większość dnia, ale nie robi żadnego spektakularnego efektu. Szczoteczka jest z tradycyjnym włosiem, wygięta w łuk i łatwo się nią pracuje. Tusz jak większość na ryku. Nie będę wracać. 

Clinique, High Impact Mascara (tusz pogrubiający, podkręcający, wydłużający) 
Cena regularna 17.50 funta, ja miałam miniaturkę z gazety (cena gazety ok. 3 funtów) 

Szczoteczka cudna - tradycyjna, nieduża, z gęstym włosiem. Tusz bardzo dobry, ale wymaga nakładu pracy. Jedna warstwa to bardzo naturalny efekt, co na maskarę, która w nazwie ma słowa 'high impact" zaskakuje. Przy dwóch warstwach rzęsy są już ładnie podkreślone, ale też nadal dość miękkie i nie wyglądające teatralnie. Podobno w składzie są substancje pielęgnujące - za krótko używałam, aby się przekonać o ich działaniu, miniaturka miała 3,5g i starczyła na ok. 6 tygodni codziennego użytkowania. Nie kruszy się, nie rozmazuje. Bardzo dobry tusz. Dla mnie jednak jego cena jest zaporowa. Taki sam efekt można uzyskać maskarą o połowę tańszą.


***

Eyelinery

Kiedyś byłam fanką tych żelowych w słoiczku, ale zauważyłam, że szybko mi wysychają i z reguły pół słoiczka lądowało w koszu. Dodatkowo miałam problem z dobraniem odpowiedniego pędzelka, bo te dołączone do linerów były średnio użyteczne. Postanowiłam wypróbować te pisaku, bo tradycyjnych w kałamarzach nie lubię.  Na tapecie miałam trzy produkty. 


Eyeko, Skinny Liquid Eyeliner (Cienki eyeliner w pisaku)
Cena regularna 12 funtów, miałam jako gratis w gazecie za ok. 2-3 funty 

Absolutnie fantastyczny produkt. Możliwość robienia cienkiej kreski i budowania jej. Precyzyjny, końcówka do malowania cienka, długa, kosmetyk nie zasycha natychmiastowo, co ułatwia jego aplikację. Kolor czarny nie blednie, nie rozmazuje się, siedzi na powiece cały dzień, a testowałam w upalne dni i podczas treningów Zumby. Ale też nie mam zbyt mocno tłuszczącej się skóry na powiekach - nie muszę używać baz itp. Cena regularna nie jest najniższa, ale to dobry produkt. Biorąc pod uwagę, że porwałam go z półki z magazynem, którego nie znoszę, bo akurat stałam w kolejce aby zapłacić za paliwo, to ten kosmetyk był jak wygrana na loterii, bowiem produkty Eyeko są w zestawach wielu uznanych makijażystów (np. Lisy Eldridge), a konsultantem firmy jest ikona stylu Alexa Chung, której perfekcyjne linie na powiekach są znakiem rozpoznawczym. 

L'Oreal Paris Super Liner Blackbuster Intense (Eyliner w pisaku) 
Cena ok 35 złotych 

Zacznę od tego, że jak byłam w Polsce, to skończył mi się Eyeko (tak, ten o którym pisałam kilka linijek wcześniej). Duży Rossmann w Tychach był remontowany, dotarłam do małego, a tam był lipny wybór eyelinerów w pisakach. Znalazłam ten pisak, nie było testera, a produkt był zafoliowany. Kupiłam. Jedno słowo? Bubel. Kolor nie jest wcale bardzo intensywny, aplikacja jest koszmarna, o chyba, że chcecie krechę a'la Amy Winehouse. Nigdy więcej. 

Collection Extreme 24Hr Felt Tip Liner (Estremalny eyliner w pisaku, trwałość 24h)
Cena ok. 3-4 funtów

Godny następca eyelinera Eyeko! Wprawdzie kolor nie jest tak bardzo intensywny, ale aplikacja niemal identyczna, końcówka też bardzo precyzyjna, kosmetyk siedzi na powiece przez cały dzień. Mam jedynie problem z końcówkami, bo ostatnio mam tendencję do łzawiących oczu i zdarza mi się, że pod koniec dnia końcówki są lekko starte. Ale są dni, że nakładam go ok. 6.45 rano i do 20.45 kreska jest nienaruszona - po całym dniu w biurze i prowadzeniu Zumby wieczorem, na której dosłownie pot kapie mi z twarzy. Biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości, trzeba przyznać, że jest to kosmetyk rewelacyjny. Dostępny w czterech kolorach, być może w przyszłości skuszę się na inny niż czarny. Służył mi przez ok. 4 miesiące codziennej aplikacji. 


***

Pozostałe kosmetyki 

Lavera, Mineral Sun Glow Powder (puder brązujący) 
Cena mi nieznana, dostałam w prezencie 

Ania wygrała konkurs, bo wiedzieć musicie, że jest ona specjalistką od brania udziału w konkursach i co chwilę coś wygrywa! W nagrodę dostała zestaw kosmetyków i mogła wytypować drugą osobę, która otrzymała ten sam zestaw. Wybrała mnie, a ja w zestawie miałam między innymi ten brązer. O firmie już słyszałam, że naturalne, organiczne, bio i w ogóle cacy. Niestety nie wiem, w jakim odcieniu go miałam, gdyż etykieta się starła. Dawał dość subtelny efekt, który można było budować, ale miał delikatne drobinki, przez co nadawał się do muśnięcia całej twarzy, ale już niekoniecznie do konturowania. Zdecydowanie kupiłabym go, gdyby był łatwiej dostępny w UK i stosowałabym w okresie, gdy mam lekką opaleniznę, do jej podkreślenia i nadania blasku. Kosmetyk rozprowadzał się łatwo, nie tworzył plam, nie zapychał. Bardzo dobry! Aniu, dziękuję!


Collection, Long Lasting Concealer (długotrwały korektor) 
cena ok. 4-5 funtów 

Stosuję pod oczy. Mocno kryje, niestety ma czasem tendencję do zbierania się w zmarszczkach, ale nie miałam jeszcze takiego korektora pod oczy, który by tego nie robił. Długotrwały, dostępny w 4 odcieniach. Stosuję najjaśniejszy Fair, który jest tak popularny w UK i tak dobry za tak niską cenę, że ostatnio dostanie go nawet w dużych, dobrze zaopatrzonych drogeriach graniczy z cudem! Kosmetyk, bez którego po 15 miesiącach niespania nie mogę się obejść. Polecam tym, którzy mają podobny problem do zatuszowania. Nie wiem, jak się sprawdza na niedoskonałościach, bo w zasadzie takowych nie mam, albo radzi sobie z nimi krem BB. 

Biochemia Urody, Puder Bambusowy z Jedwabiem 
Cena 16.80 PLN 

Pudru potrzebuję do zmatowienia strefy T i zagruntowania korektora pod oczami. Ten puder sprawdza się idealnie. Nie daje sztucznego matowego efektu, a jedynie delikatnie matuje skórę. Ma niesamowicie drobną konsystencję, podobno dodatek jedwabiu działa nawilżająco (nie zauważyłam), na pewno skóra wygląda bardzo naturalnie, a jednocześnie nadmiar sebum (którego szczerze mówiąc nie mam aż tak dużo; cera mieszana) zostaje przez parę godzin pod kontrolą. Mój zdecydowany faworyt po latach testowania różnych drogeryjnych pudrów transparentnych. Zastrzeżenie mam do opakowania, gdyż na tę ilość pudru, który zużywa się ponad rok przy codziennym użytkowaniu powinno być lepszej jakości. U mnie po paru miesiącach połamało się wieczko, co uniemożliwiało sprawny transport na wyjazdach. Nauczona tym doświadczeniem dokupiłam w Biochemii Urody małe pudełeczko podróżne na puder sypki i jest ono o wiele lepszej jakości. 

Bourjois, Effet 3D lipgloss (błyszczyk do ust) 
Cena  ok. 8 funtów 

Po boomie na błyszczyki L'Oreal w czasach gdy byłam na studiach miałam traumę i w zasadzie nie używałam tego typu kosmetyków. Nienawidzę gdy błyszczyk wysusza mi usta, klei je i gdy włosy mi się do niego kleją. Brrrr... Ta seria ma nową formułę, wolną od parabenów, kosmetyk jest dość lekki, nie klei ust, nie wysusza ich. Ośmiogodzinna trwałość jest oczywiście przesadzona. No chyba, że ktoś nie mówi, nie je, nie całuje się. Z chęcią powrócę do tego błyszczyku, w chwili obecnej używanie kosmetyków kolorowych na usta nie ma sensu, bo mój syn pewnie rozmaże mi go po połowie twarzy. Miałam kolor 51, Rose Chimeric i jest to subtelny pudrowy róż. Mam jedno zastrzeżenie - dotyczące opakowania, a mianowicie pędzelek nie dosięga dna i nieco kosmetyku pozostaje nie do zużycia. Natomiast zadowolona jestem z aplikatora - jest to dość cienki pędzelek. Cena przystępna, więc jeśli tylko zdecyduję się ponownie na błyszczyk, to pewnie będzie to ten sam. 



Bourjois, Happy Light Luminous Serum Primer (rozświetlająca baza pod makijaż) 
Cena ok.  10 funtów 

Jej celem ma być wyrównanie powierzchni skóry, nawilżenie, rozświetlenie jej i przygotowanie do makijażu. I ona to wszystko robi. Problem polega na tym, że rozświetlenie znika pod moim kremem BB, który nie jest aż tak szalenie kryjący. Zatem dla mnie stosowanie tej bazy nie ma większego sensu. Owszem skóra jest dobrze przygotowana do przyjęcia makijażu, ale bez tej bazy mój makijaż też dobrze się nakłada i trzyma. Ma ona lekką konsystencję, szybko się wchłania. Zdecydowany różowy odcień, przez co nie nadaje się dla osób z wyraźnie żółtymi tonami w skórze. Drobinki są bardzo subtelne i nie nadają bazarowego wyglądu. Dodam, że jest to baza z silikonami, więc może kogoś zapychać; ja nie miałam tego problemu. Opakowanie szklane z pompką, wygodne dozowanie, ale też rurka, która nie dosięga do dna, przez co nieco kosmetyku pozostaje niewykorzystane. Ciekawy kosmetyk, ale nie spełniający moich oczekiwań, jeśli chodzi o rozświetlenie. Cena w stosunku do ilości (15ml) i słabej wydajności także nie zachęca mnie do ponownego zakupu. 

 
Na zdjęciu widzicie też dwa kremy BB, które zużyłam w ostatnich miesiącach. Oba są marki Skin Food i pisałam już o nich na blogu.  TUTAJ o grzybkowym, a TUTAJ o herbacianym.


Ufff...

To na razie na tyle. Nie używam ostatnio zbyt wielu kosmetyków kolorowych, niektóre zaprezentowane dziś kupiłam niemal 2 lata temu! W następnym odcinku denka będzie o demakijażu.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina 

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Projekt denko #4


Dawno nie było, a torba z pustymi opakowaniami po kosmetykach pęka w szwach. Zatem krótki opis i moja opinia, jedziemy!


Dry Hand Fix, Nip & Fab
75 ml, cena regulara 9.99 funta, zapłaciłam połowę
(krem naprawczy do suchych dłoni) 

Ten krem jest absolutnie fantastyczny. Rewelacyjnie nawilża skórę, nie zawiera parafiny, czyli nie daje złudnego uczucia nawilżenia. Bardzo szybko się wchłania, niezwykle intensywnie pachnie - jest to zapach pistacji i migdałów. Mocny, dla niektórych może być mdły, duszący. Ja go pokochałam. Kupuję, jeśli jest w promocji. Cena regularna jest według mnie za wysoka.  Producent obiecuje rozjaśnienie skóry, ale tego nie zauważyłam.

Revitalising Face Oil, Aromatherapy Associates 
15 ml, cena 42 funty 
(olejek rewitalizujący do twarzy)

Kupiłam go jakoś krótko przed porodem z dwóch powodów - chciałam się rozpieścić czymś dobrej jakości w okresie połogu, a także uznałam, że to może być ostatnia szansa na kupienie czegoś tak drogiego do pielęgnacji twarzy - odkąd mamy dziecko inaczej wydajemy pieniądze. 

Jest to produkt, który mnie powalił na kolana, co będę dużo pisać. Mieszanka olejków jest skomponowana w taki sposób, że skóra po nocy wygląda jakby przeszła zabieg naprawczy, olejek pachnie bardzo przyjemnie (dominuje róża, geranium, paczuli), dosłownie trzy krople starczają na całą twarz.  Większość się wchłania, pozostawiając jedynie lekko tłusty film - dla mnie to było bez znaczenia, bo używałam go na noc, lub w dni, w które nie nakładałam makijażu. 

Bardzo, ale bardzo chętnie wróciłabym do niego, lub innych olejków z tej serii (są też: łagodzący, odżywczy, redukujący drobne zmarszczki i inne), ale nie ukrywam, że na chwilę obecną jest to dla mnie produkt luksusowy i nie pozwoliłam sobie na niego ponownie. Opakowanie choć szokująco małe, starcza na ok. 2 miesiące codziennego używania.

Brzozowa Pomadka Ochronna z Betuliną, Sylveco 
4.4g, cena ok. 10 złotych 

Co obiecuje producent? Brzozowa pomadka ochronna z betuliną jest hypoalergiczna i zawiera tylko naturalne składniki. Masło Shea (karite) i masło kakaowe wygładzają i uelastyczniają usta, natomiast olej sojowy, jojoba i wiesiołkowy nawilżają je oraz zapobiegają ich wysychaniu i pękaniu.  Pomadka stanowi doskonałą barierę ochronną przed mrozem, wiatrem i promieniami słonecznymi. Aktywny składnik - betulina - działa kojąco i regenerująco na wszelkie podrażnienia, łagodzi objawy opryszczki.

I ja to wszystko mogę potwierdzić. Poza opryszczką, gdyż w życiu nie miałam. Pomadkę dostałam w prezencie ponad rok temu i teraz zawsze gdy jestem w Polsce staram się ją kupić. Ma fantastyczny skład i dobre działanie, plusem jest też cena. Do Sylveco w ogóle odczuwam sympatię - bo polska firma, kosmetyki mają naturalne składy i niewysokie ceny. Obecnie testuję też krem pod oczy - pojawi się w projekcie denko w przyszłości. 


Reve de Miel Lip Balm, Nuxe
15g, cena ok. 9-10 funtów 
(balsam do suchych ust)

Mój św. Graal produktów do ust. Jeśli mam się przyczepić, to jedynie do słoiczka - wkładanie paluchów do kosmetyków nie jest specjalnie higieniczne, stąd jest to balsam do ust, który stoi od dwóch lat na mojej szafce nocnej w sypialni. Nakładam warstwę balsamu na noc, przed zaśnięciem, czystymi rękoma. Gdybym miała robić to wciągu dnia, to musiałabym upewnić się, że mam każdorazowo umyte ręce - to byłoby dość kłopotliwe. 

Poza tym - same ochy i achy. Konsystencja (bardzo gęsty, wydajny), zapach (grejpfrut), skład (miód, masło shea, olejki roślinne, witamina E i inne), działanie - nie mam się do czego przyczepić. Niektórzy mówią, że drogi. Tani nie jest, ale słoiczek starcza mi na 10-11 miesięcy codziennego użytkowania! Super wydajny produkt wart swojej ceny. Pozostawia usta bardzo dobrze nawilżone i odżywione, gładkie, gotowe na przyjęcie szminki. Jest bezbarwny, ale pozostawia matowe wykończenie. 
  
Mushroom Multicare BB Cream, Skinfood 
50g, cena ok. 8-9 funtów 
(Krem BB z ekstraktem z grzybów)


Jak już Wam wspominałam w TYM WPISIE przepadłam na punkcie koreańskich kremów BB. Miałam próbki kemów produkowanych przez zachodnie koncerny i to nie jest to samo! Obok tego z czarną herbatą, kupiłam też drugi z ekstraktem z grzybów. I to do niego jednak od niemal roku wracam - obecnie mam trzecie opakowanie. 


Jest to krem o działaniu rozjaśniającym i przeciwstarzeniowym. Zawiera ekstrakt grzybowy, którego składniki poprawiają strukturę skóry. Równomiernie wyrównuje koloryt cery, nawilża oraz działa kojąco. Początkowo kupiłam odcień 1 (jaśniejszy), ale był ciut za jasny i musiałam się przyciemniać mocnej bronzerem, teraz kupuję odcień 2, który nadal jest odcieniem dość jasnym, więc jeśli macie jasną skórę, o tonach neutralnych lub lekko żółtych, to jest to krem dla Was. 

Ma dość dobre krycie, ale ja w zasadzie poza cieniami pod oczami i kilkoma małymi plamkami po zmianach hormonalnych w ciąży nie mam problemów z przebarwieniami skóry. Daje naturalne wykończenie, lekko wilgotne w wyglądzie, nakładam go zmoczoną gąbką (beauty blender). Długotrwały! W środy nakładam go ok. 7 rano, spędzam cały dzień w biurze, a o 19 prowadzę zajęcia Zumby i przed wyjściem nie muszę poprawiać makijażu. Nawilża, dba o skórę, zawiera SPF 20. Na mojej mieszanej skórze wymaga lekkiego przypudrowania w strefie T. Będę na pewno kupować kolejne opakowania (tyle, że na pewno nie u polskich pośredników, bo wtedy przepłacę!).

Angel EDP, Thierry Mugler
100ml, cena ok. 600 złotych 

Perfumy, których używam od ok. 18 roku życia (to już niemal 16 lat!). Zdradziłam je może dwa razy, ale od 10 lat nie zamieniłam ich ani razu na żadne inne. Kupuję, czy też dostaję butelkę za butelką i szczerze mówiąc jestem do nich tak przywiązana, że nie mam ochoty testować nowych zapachów. Jest to zapach, z którym bardzo mocno utożsamiają mnie moi bliscy. 

Jeśli ich nie znacie, to niech Was nie zwiedzie zimny kolor perfum - kompozycja jest bardzo ciepła. Nuty drzewno - orientalne, bergamota, wanilia, jeżyna,karmel, miód, a także czekolada - to pierwsze na świecie perfumy, do których użyto tego aromatu. Zapach tak specyficzny, że albo się go kocha, albo nienawidzi. Początkowo ciężki, ale potem słodki i intrygujący. Bywam zaczepiana na ulicy, czy w sklepie i pytana czym pachnę. 

Kosztują sporo, ale to dobrze wydane pieniądze - zapach jest bardzo trwały i intensywny, co czyni go niezwykle wydajnym. 

Myjący Olejek, wersja pomarańczowa, Biochemia Urody 
120ml, cena 11.80 złotego 

Bardzo dobra alternatywa dla osób, które chciałyby zmywać twarz środkami bez detergentów czy olejkami, ale nie chce im się bawić w metodę OCM (o metodzie TUTAJ). Używam olejku do zmywania makijażu, na przemian z moją mieszanką do OCM. Gdy akurat jestem w Polsce, albo ktoś wysyła mi paczkę, to lubię dołożyć tej olejek do zamówienia - daje mi to szybszą alternatywę do OCM, a efekty są niemal takie same. Chętnie wracam do tego kosmetyku, ale jako, że nie mam do niego łatwego dostępu to używam tylko do mycia twarzy, aby na dłużej mi starczył.

Jest to olejek hydrofilny, czyli lubiący wodę - pomimo oleistej formy, dzięki obecności odpowiedniego emulgatora, produkt ten miesza się z wodą i skutecznie zmywa zanieczyszczenia skóry. Bazą olejku jest zimnotłoczony olej słonecznikowy, wybrany ze względu na gojące i nawilżające właściwości, a wersja pomarańczowa zawiera dodatkowo pomarańczowy olejek eteryczny - ma pobudzający, świeży zapach, a także właściwości dezynfekujące, łagodzące i przeciwzmarszczkowe. Ponieważ formuła olejku nie zawiera wody, dlatego jest on trwały i nie wymaga dodatku substancji konserwujących. 

Kosmetyki z Biochemii Urody są specyficzne, jeśli macie ochotę, to zajrzyjcie do TYCH WPISÓW i poczytajcie na temat kilku rzeczy z ich oferty.  

Na dziś to na tyle, choć pokazałam chyba jedną trzecią zawartości torby z pustymi opakowaniami. Zatem jeśli tylko dar boży pozwoli, to siądę do kolejnego wpisu z tej serii. ;)

Dajcie znać, jeśli używacie któregoś z wyżej wymienionych, albo macie ochotę wypróbować. Chętnie poczytam Wasze opinie. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

sobota, 24 stycznia 2015

Porada kosmetyczna. Sucha skóra zimą.


"Proszę chwilowo o spokój, gdyż ADM do mnie dzwoni! Słucham pani kierowniczko. Tak jest… Pani kierowniczko… Pani kierowniczko, ja to wszystko rozumiem… Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima to musi być zimno, tak? Pani kierowniczko, takie jest odwieczne prawo natury! Czy ja palę? Pani kierowniczko! Ja palę przez cały czas! Na okrągło! Nie no, nie ma za co. Moje uszanowanie dla pani kierowniczki! Moje uszanowanie!"



No właśnie. Jest zimno. Ogrzewanie chodzi, a moja skóra nieco cierpi. Naturalnie nie jest sucha, ale dogrzewanie się farelką w biurze (od grudnia wróciłam do pracy), a także zimowa kuracja bardziej stężonymi kwasami powodują, że skóra lubi mi się łuszczyć.

Jak wiecie, albo może nie doczytaliście jeszcze - jestem wielką fanką olejków. Problem polega na tym, że na dzień pod krem BB olejek daje mi efekt lodowiska - makijaż się na nim dość ślizga. Kremy nawilżające i sera nie dały mi takiego efektu jakby chciała - po nałożeniu na nie kremu BB suche skórki były bardzo widoczne. Postanowiłam podejść do olejków od innej strony.

Na grzbiet dłoni wycisnęłam porcję kremu BB (chcecie poczytać, jakiego używam? Zajrzyjcie do TEGO WPISU, ostatnio do kolekcji dodałam krem grzybowy z tej samej firmy, ten pojawi się w kolejnym projekcie denko) i dodałam do niego jedną kroplę oleju ze słodkich migdałów (o oleju TUTAJ). Wymieszałam i nałożyłam beauty blenderem (gąbką do nakładania podkładu). Efekt był niesamowity. Krycie kremu nie zmieniło się, natomiast nawilżenie skóry było o stokroć lepsze.  

Jedna uwaga. Nie jest to rozwiązanie dla ludzi z bardzo tłustą skórą, ani takich, którzy preferują totalnie matowy wygląd. Ja nie jestem zwolenniczką zupełnie matowej skóry - uważam, że to wykończenie postarza. Transparentny i bardzo drobno zmielony puder bambusowy nakładam oszczędnie na strefę T, resztę twarzy zostawiam z naturalnym błyskiem (ang. dewy - zroszony, to wygląd skóry do jakiego dążę).  Metoda z kroplą olejku w kremie BB daje mi dokładnie taki efekt, o jaki mi chodzi. Lekko błyszczące czoło pojawia się po ok. 4-6 godzinach, co mi akurat nie przeszkadza, bo nadal nie jest to efekt psich jajek.

Podejrzewam, choć nie próbowałam, że metoda ta powinna zadziałać z płynnymi podkładami, podkładami w kremie, jedynie podkłady mineralne raczej nie zagrają z olejem. Dobór olejku pozostawiam Wam - sami wiecie najlepiej, co służy Waszej skórze. Na myśli mam takie olejki jak ze słodkich migdałów, z pestek winogron, arganowy, a nie olejki eteryczne.

Dodam tylko, że za parę tygodni stukną mi 34 wiosny, a w życiu nie zebrałam tylu komplementów pod adresem mojej skóry. Jak nie kochać olejków (i kwasów!)? :)

Dajcie proszę znać, jeśli wypróbujecie ten trik. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

poniedziałek, 24 listopada 2014

Mama bez wymówek (No excuse mom). Szlify z ostatnich 12 tygodni.



Z lewej zdjęcie z 1 września, środek i po prawej z 23 listopada. 12 tygodni różnicy.

Jak powrócić do formy po ciąży? To pytanie zadaje sobie wiele kobiet. Dla mnie nie ma miejsca na szybkie, doraźne rozwiązania. Wiedziałam, że po ciąży i nadprogramowych kilkunastu kilogramach będę musiała ostro popracować, ale chciałam, aby w moim życiu nastąpiły zmiany, które pomogłyby mi być zdrową i szczupłą na co dzień. Nie zależało mi na ekspresowym zrzuceniu nadwagi. Nie mogłam pozwolić sobie na ostre diety, bo karmię piersią. Większość ludzi mówiła mi, że przecież i tak dobrze wyglądam, w ciąży kwitłam, a przy karmieniu piersią kilogramy same polecą w dół. Zgadnijcie co? Nie poleciały. 

Zabrałam się za siebie po powrocie z urlopu w lipcu, 4 miesiące po porodzie. Na zdjęciach widziałam zmęczoną kluchę. Waga powoli leciała, ale uświadomiłam sobie, że to już nie tylko o tę cholerną wagę chodzi. Ja chciałam czuć się lepiej. W sierpniu Maria Kang, o której pisałam Wam w TYM wpisie ogłosiła konkurs - 12 tygodni na zmianę swoich nawyków żywieniowych i fitness, na zmianę sylwetki, na znalezienia balansu w życiu codziennym. Często jest tak, że tracimy czas i energię na niepotrzebne, nie wnoszące nic do naszego życia aktywności. Te 12 tygodni miały również służyć temu, aby zastanowić się nad tym i zainicjować zmiany. 

Szczerze mówiąc nie miałam problemu z pilnowaniem tego, co jem. Mam dobre nawyki żywieniowe, gotuję głównie ze świeżych składników, mam różnicowaną dietę, słodkie soki, napoje gazowane, fast foody, większość kupnych słodyczy omijam z daleka. Problem miałam z regularnym jedzeniem. Odkąd na świecie pojawił się nasz syn, nie mogłam już jeść kiedy chciałam. Często siadałam do posiłku, a on się budził z płaczem. Odchodziłam od stołu zła (nie na niego, raczej z głodu) i na znak protestu nie chciałam już w ogóle jeść. Idiotka, co? No cóż, całe życie robiłam co i kiedy mi się podobało, a nagle pojawił się mały człowieczek, który to wszystko postawił na głowie, a mi zajęło ładnych parę miesięcy, aby się z ty oswoić. Zaczęłam lepiej planować posiłki, starałam się jeść mniejsze porcje, a częściej. Nie dopuszczałam do odwodnienia - wszędzie noszę ze sobą butelkę z wodą. Piję mało kawy, alkohol symbolicznie i sporadycznie. Kwestia jedzenia to był dla mnie pikuś w tym wyzwaniu. 

Treningi. Tu sprawa wyglądała nieco trudniej. Dlaczego? Poza tym, że znowu atencji wymaga nasze dziecko, które w ciągu dnia ucina sobie maksymalnie 20-30 minutowe drzemki (jeśli mam szczęście! w niektóre dni potrafi nie spać w ogóle, albo tylko podczas jazdy samochodem), to do dochodziło też zwykłe fizyczne zmęczenie. Od marca nie przespałam ani jednej nocy bez przerywania snu 3-4 krotnie. Często czuję, że moje ciało zostało doprowadzone do granic wytrzymałości. Mimo to, gdy młody tylko wyglądał na śpiącego, przebierałam się w ubrania do ćwiczenia, zakładałam buty i próbowałam go uśpić. Gdy tylko zasypiał, to ja biegłam do sztangi, czy rowerku, albo ćwiczyłam 4-5 utworów na Zumbę. Czasem po 20 minutach wystarczyło go przenieść w pobliże mnie, podać zabawki i posiedział kolejne 30-40 minut, a ja mogłam dokończyć trening. Czasem ćwiczyłam tylko 15 minut, dlatego ćwiczyłam tak intensywnie, aby to 15 minut coś się liczyło. Wierzcie mi - marzyłam, aby usiąść na sofie, albo iść spać. Zmuszałam się do treningu, ale po nim czułam się o wiele lepiej. Zmiana nastawienia spowodowała, że po 12 tygodniach nie wyobrażam sobie już mieć dłuższą przerwę w ćwiczeniu niż 2 dni.


Działo się! (12 tygodniowe wyzwanie w kolażu)

Co mi dały te tygodnie poza tym, że w swoim ciele czuję się teraz najlepiej w życiu? Przestałam być niewolnikiem cyferek na wadze. Ważę więcej niż kilka lat temu, ale nigdy nie wyglądałam tak dobrze, bo zamieniłam część tkanki tłuszczowej na mięśnie. Centymetry poleciały, kilogramy wolniej, ale mam to w nosie, skoro świetnie wyglądam. Ludzie się za głowę łapią, jak mówię ile ważę, bo podobno 'nie wyglądam'. 

Wyrobiłam nawyk regularnego ćwiczenia - to z pewnością jest bonus, który zaprocentuje w przyszłości. Stawiam sobie kolejne wyzwania - 12 tygodni temu nie mogłam przebiec mili bez zatrzymania się 3-4 razy na złapanie oddechu. Dziś potrafię to zrobić. Nadal nie lubię biegać, ale wiem, że potrafię. Dziś nie potrafię podciągnąć się na drążku ze zwisu - mam nadzieję, że za kolejne 12 tygodni będę potrafiła podciągnąć się co najmniej 3 razy. Ten konkurs skończył się wczoraj, pewnie go nie wygram (700 uczestniczek z całego świata, szanse mam marne, wyniki 5 grudnia), ale dla mnie zabawa się dopiero zaczyna. To początek mojej drogi, a nie koniec. Ja i tak czuję, że wygrałam. 

Przepełnia mnie dobre samopoczucie, poczucie spełnienia, uczucie dumy. Zrobiłam to. Nikt nie przyjeżdżał opiekować się małym, nikt nie robił zakupów, czy pomagał w ogarnieniu reszty obowiązków. Mam wymagające dziecko. Miałam ugotowany obiad, posprzątany dom, wyprane pranie. Zostałam instruktorką Zumby i prowadzę z powodzeniem swoją grupę. Zrobiłam to wszystko tylko ze wsparciem lubego, zarówno fizycznym (pomagał w treningach, pilnował młodego, wieszał pranie, gotował obiady od czasu do czasu itd.) i psychicznym (dużo rozmawialiśmy, dopytywał jak mi idzie, chwalił postępy itd.), ale tak naprawdę od początku do końca była to zmiana, której dokonałam SAMA. Przestałam tylko szukać wymówek. (przyznaję, że poluzowałam sobie w Polsce, gdzie spędziłam 2 tygodnie i nie miałam tak intensywnych treningów, ani nie odmawiałam sobie rzeczy, których na co dzień nie jem)

Kolejne wyzwanie przede mną - od 1 grudnia wracam do pracy. Będę chciała pogodzić to wszystko z pracą zawodową, a i już mam pytania o drugą grupę Zumby w 2015 roku. 

Ja nie dam rady? ;) 

P.S. Poniżej dowód na to, że podnoszenie ciężarów nie zrobiło ze mnie zmaskulinizowanego babiszona. :D



--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

czwartek, 11 września 2014

Mama bez wymówek (No Excuse Mom). Przegląd tygodnia #4. Ćwiczenia.


Nie bójcie się sztangi, drogie panie. Nie będziecie wyglądać jak Arnie S. Nawet gdybyście wyciskały dziesiątki kilogramów, żyły na kurczaku i ryżu, to i tak będzie Wam brakować testosteronu, aby tak wyglądać. A trening ze sztangą wzmacnia ciało, pomaga posturze, modeluje pośladki, nogi i można stawiać sobie co raz to nowe wyzwania - więcej powtórzeń, większe obciążenie. Polecam.


W tym tygodniu zaliczyłam:

Poniedziałek

- 20 minut Zumby
- 10 minut ćwiczeń modelujących ramiona (z hantlami)
- 40 minut spaceru

Wtorek 

- 25 minut spinningu interwałowego
- kilka serii ćwiczeń na pośladki (bez sztangi)
- 40 minut spaceru 

Środa

- dzień odpoczynku, choć nie do końca - 1.5 godziny spaceru po wzgórzach z młodym w nosidle (prawie 8kg!)

Czwartek 

- 25 minut spinningu interwałowego
- 10 minut ćwiczeń na modelowanie ramion 

Piątek

- 55 minut Zumby
- 10 minut wykroków ze sztangą
- spaceru brak - drugi dzień ulew


Sobota 

- 45 minut spinningu 
- 45 minut spaceru

Niedziela

- na YouTube znalazłam 15 minut treningu Insanity Shauna T i wykonałam go - za jego dvd trzeba płacić dość słono, filmy nie są dostępne na YouTube, albo nielegalnie tam trafiają, ale Shaun był gościem pewnego programu i zaprezentował tam szybki, krótki trening (link dla zainteresowanych)
- 60 minut spaceru.

Byłam pytana o ćwiczenia na pośladki - dobre ćwiczenia są u dziewczyn na tym kanale, polecam, bo sama widzę zmianę!



Z perspektywy tego tygodnia muszę przyznać, że w okolicach wtorku złapał mnie kryzys - tj. ciężko było mi się zabrać do ćwiczeń, ale zmusiłam się i dałam sobie dzień odpoczynku w środę. Nagroda? Zapinam pasek w spodniach o jedną dziurkę ciaśniej. :D Waga nie leci gwałtownie, ale obwody się zmniejszają. Po 3 tygodniach podobnej rutyny przeszłam na system 3 dni ćwiczeń i 1 dzień odpoczynku, bo organizm dawał znać, że ma dosyć.O ćwiczeniach na pewno będę jeszcze pisać w najbliższej przyszłości, więc zainteresowanych serdecznie zapraszam do zaglądania tutaj.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

wtorek, 9 września 2014

Mama bez wymówek (No Excuse Mom). Przegląd tygodnia #3. Menu.

Kolejny przegląd menu. Od poprzedniego minęły wieki i już wiem, że ciężko mi po prostu ogarnąć zdjęcia i zapisywanie co dokładnie przygotowałam, więc w przyszłości będzie tylko kilka propozycji z każdego tygodnia.

Poniedziałek 



- szklanka ciepłej wody z sokiem z cytryny,
- zielony sok (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi),
- 2 tostowane pity razowe z 2 rodzajami hummusu, rzeżuchą, ogórkiem pomidorem, 3 rzodkiewkami i kilkoma listkami sałaty,
- czerwona herbata i batonik raw (surowy)
- 60g makaronu razowego, kilka kawałków kurczaka pieczonego (z poprzedniego dnia), kilka pomidorków koktajlowych, kilka oliwek, kilka różyczek brokułów ugotowanych al dente, dressing musztardowy. 
- zupa pomidorowa z kawałkami marchewki i pora, 2 wafle ryżowe,
- pieczony słodki ziemniak i 4 łyżki fasolki w sosie pomidorowym, 
- koktajl - szklanka mleka migdałowego, banan, łyżka masła orzechowego, łyżeczka naturalnego ciemnego kakao. 

Wtorek 


- szklanka ciepłej wody z sokiem z cytryny,
- zielony sok (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi),
- 2 jajka na miękko, 2 kromki chleba na zakwasie z ziarnami i płatkami owsianymi, 3 łyżki fasolki śniadaniowej w sosie pomidorowym, nieco rzeżuchy,
- 2 wafle ryżowe, masło orzechowe, czerwona herbata,
- 60g razowego makaronu, garść rukoli, nieco lekko ugotowanych brokułów, kilka pomidorków koktajlowych, nieco fety i dressing musztardowy, 
- 2 plastry pieczeni z mielonego indyka, pieczony słodki ziemniak, sałatka z selera naciowego i gruszki z dresingiem musztardowym,
- mała kawa z mlekiem migdałowym i połowa batonika Nature Valley
- koktajl - garść mrożonych kostek mango, nieco borówek, 1 daktyl, szklanka mleka migdałowego.

Środa


- szklanka ciepłej wody z cytryną
- zielony sok (szpinak, pomarańcza, seler, gruszka)
- 70g musli z mlekiem migdałowym i płaską brzoskwinią 
 - tostowana razowa pita z serkiem kremowym, rzezuchą, 2 plastry gotowanej szynki, nieco sałaty, 3 rzodkiewki 3 pomidorki koktajlowe,
- herbata ziołowa i połowa batonika Nature Valley
- zupa z cukinii, fety i mięty 
- 1.5 tostowanej pity z sałatą, pieczenią z mielonego indyka i odrobiną majonezu, 
- 4 łyżki greckiego jogurtu z garścią borówe i posiekanymi naturalnymi pistacjami. 


Czwartek

- szklanka ciepłej wody z cytryną
- zielony sok (szpinak, pomarańcza, seler, gruszka)
- 1 tostowana razowa pita z połową awokado z sokiem z cytryny posiekanego z tuńczykiem z puszki + rukola, 3 rzodkiewki, 3 pomidorki koktajlowe, 4 słupki ogórka, 

- mała miska zupy z cukinii, fety i mięty + 2 wafle ryżowe z hummusem 
- łosoś pieczony ze słodkim sosem chilli, surówka z cukinii i marchewki z dressingiem z mięty i limonki, rustykalne pure z pasternaku i brukwi,
- surowy batonik i czerwona herbata,
- 2 wafle ryżowe z masłem orzechowym

Piątek



- szklanka ciepłej wody z cytryną, 
- zielony sok (szpinak, ananas, gruszka, pomarańcza),
- jajecznica z 2 jajek, 1 tostowana razowa pitta z serkiem kremowym i rzeżuchą, 3 rzodkiewki, 3 pomidorki koktajlowe,
- 2 wafle ryżowe z hummusem, rukolą, 4 nadziewane oliwki, nieco perłowych papryczek chilli (marynowanych), 4 słupki ogórka,
- zupa soczewicowo - kokosowa z indyjskimi przyprawami
- pizza na razowej picie - z tuńczykiem, suszonymi pomidorami, perłowymi papryczkami chillli, ketchupem, mozzarellą i rukolą, 
- koktajl z banana, łyżki masła orzechowego, ciemnego kakao i szklanki mleka migdałowego. 


Sobota 



- szklanka ciepłej wody z cytryną, 
- zielony sok (szpinak, ananas, gruszka, pomarańcza),
- 1 tostowana razowa pitta z połową awokado, 1 pomidorem, rzeżuchą i kiełbaskami dziecięcymi (nie mam pojęcia, czy to drobiowe, czy wieprzowe, ale to moja przyjemność, po której mam wyrzuty umienia czasami, ale one - kiełbaski, nie wyrzuty - przypominają mi dzieciństwo i Mami mi je przywozi ;) )
- 2 kromki mojego domowego chleba na zakwasie, 2 plastry dojrzałego cheddara, 3 łyżki fasolki w sosie pomidorowym, nieco sałaty 
- zupa soczewicowo - kokosowa z indyjskimi przyprawami i jogurtem greckim
- kasza jaglana wymieszana z ugotowanym groszkiem, marchewką, fasolką szparagową, kukurydzą, sokiem z cytryny i rukolą oraz łosoś pieczony ze słodkim sosem chilli 
- czarna herbata z cytryną i miodem oraz surowy batonik
- 2 wafle ryżowe z 2 rodzajami hummusu, rzodkiewkami i sałatą.



Niedziela 


- szklanka ciepłej wody z cytryną, 

- zielony sok (szpinak, ananas, gruszka, pomarańcza),
- 2 jajka na miękko, pół czerwonej papryki, 2 kromki domowego chleba na zakwasie, pół awokado, nieco sałaty,
- placuszki z serka wiejskiego i otrębów owsianych z jogurtem greckim, odrobiną miodu, borówkami i świeżą miętą,
- zupa z grzybów i pieczarek brązowych,
- ok. 100g razowego makaronu, sałata, pieczona pierś kurczaka, kilka oliwek, kilka suszonych pomidorów, perłowych papryczek chilli + dressing czosnkowy, 
 - kawa z mlekiem migdałowym i surowy batonik. 

Dziękuję za uwagę. :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

piątek, 1 sierpnia 2014

Mama bez wymówek (No Excuse Mom). Przegląd tygodnia #2. Ćwiczenia.


Jak wspomniałam ostatnio moje dwie panie od Zumby zrezygnowały z prowadzenia zajęć w okresie wakacyjnym. W sumie dobrze się złożyło, bo zmotywowało to mnie do ćwiczenia w domu, a ćwiczyć muszę, bo pod koniec września mam zamiar zrobić uprawnienia instruktorskie, a już w październiku na kilka tygodni przejmuję jedną grupę, a także planuję ruszyć ze swoją. Moja instruktorka Lynne od dawna wspiera mnie w moich wysiłkach i planach i nawet pozwala prowadzić układy na jej zajęciach, co możecie zobaczyć na tym filmie. :) (wiem, kiepskiej jakości, ale próby przesłania lepszej wersji spełzły na niczym :( )






Ćwiczę więc Zumbę w domu i staram się robić to co drugi dzień. Poza tym rower (spinning) i ćwiczenia modelujące. No i spacery. A te bywają dość mocno angażujące mięśnie - mieszkam w terenie pagórkowatym - albo pcham wózek, albo zakładam nosidło, a młody waży już ponad 7kg.

W domu staram się ćwiczyć, jeśli młody zaśnie - przygotowuję się do ćwiczeń (zakładam ciuchy i buty, spinam włosy), karmię go na łóżku i zdarza mu się zasnąć na 30-40 minut. A ja już jestem gotowa do ćwiczeń - nie marnuję czasu na ubieranie się. A jeśli nie zaśnie, to organizuję mu matę z zabawkami, albo sadzam do bujaka. Wytrzymuje czasem i godzinę! Zwykle kwęka, ale wtedy np. ćwicząc Zumbę, czy cokolwiek innego na podłodze (np. w przerwach między seriami ze sztangą), podchodzę do niego tanecznym krokiem, robię głupie miny, albo mówię śmiesznym głosem - on się śmieje i znowu jest chwilę spokojny. Myślę, że wciśnięcie aktywności fizycznej do planu dnia to małe piwo na macierzyńskim z jednym dzieckiem. Rozumiem, że przy dwójce, trójce to może być wyzwanie. 

A u mnie w ubiegłym tygodniu było tak:

Poniedziałek

- 55 minut Zumby 
- 40 minut spaceru z wózkiem 

Wtorek 

- 25 minutowy trening na rowerze - rozgrzewka + interwałowy spinning + szybkie rozciąganie
- 60 minut spaceru z wózkiem

Środa 

- 30 minut Zumby 
- 10 minut ćwiczeń modelujących pośladki 
- 40 minut spaceru z nosidłem

Czwartek 

- 25 minutowy trening na rowerze - rozgrzewka + interwałowy spinning + szybkie rozciąganie 
- seria przysiadów i wykroków z hantlami 
- 60 minut spaceru z wózkiem 

Piątek

A w piątek miałam przerwę. Potrzebowałam jej, a i tak umęczyłam się na dużych zakupach spożywczych na targu i w sklepach. ;) 

Sobota

Jako, że w piątek nic nie robiłam specjalnego, to w sobotę dałam sobie wycisk. 

- 30 minut Zumby 
-  25 minutowy trening na rowerze - rozgrzewka + interwałowy spinning + szybkie rozciąganie 
- kilka serii ćwiczeń ze sztangą na nogi i pupę.
- 60 minut spaceru

Niedziela 

- 50 minut Zumby 
- 60 minut spaceru

A czasem po treningu nawet znajdę czas na 25 minut w wannie z peelingiem na buzi. ;) Jeśli nie mogę być sama, to nadal nie rezygnuję z części zabiegów - młodego wtedy wsadzam w bujak i zagaduję, a jak luby jest w domu, to on się nim zajmuje, abym miała chwilę tylko dla siebie.


--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina


środa, 30 lipca 2014

Mama bez wymówek (No Excuse Mom). Przegląd tygodnia #1. Menu.

Czyli co jadłam i piłam w ostatnim tygodniu. Regularne jedzenie, większa ilość i zróżnicowanie posiłków spowodowały, że miałam więcej energii, a lepiej zaplanowane posiłki (i reszta dnia) dały mi też więcej okazji i siły do aktywności fizycznej.

Gdyby się Wam coś konkretnego podobało, to dajcie znać - postaram się wrzucić przepis na blog kulinarny, choć z wieloma rzeczami improwizowałam i nie pamiętam proporcji - ale damy radę, prawda? :) 

Poza tym co na zdjęciach w ciągu dnia wypijam 1-2 herbaty (czerwoną i ziołowo - owocową) oraz ok. 1.2l wody, sporadycznie kawę.  

Na końcu wpisu zaznaczę, jeśli jakieś produkty były kupione, a nie domowej roboty. 

Poniedziałek


- pinta ciepłej wody z sokiem z cytryny,
- sok (szpinak, ananas, marchewka, pomarańcza, kiwi) oraz nektarynka,
- 1.5 jajka na twardo faszerowanego tuńczykiem, kilka plastrów pomidora, kilka liści sałaty, 3 rzodkiewki, tostowana pełnoziarnista pitta z serkiem kremowym i rzeżuchą,
- zupa z pieczonych pomidorów, 2 cienkie wafle kukurydziane,
- sałatka z liści sałaty, selera naciowego, pomidora, ogórka, rzeżuchy z dressingiem z musztardą angielską oraz 3 falafelami
- 170g jogurtu greckiego, garść świeżych truskawek, garść naturalnych pistacji (bez soli, nieprażonych), pół łyżeczki miodu 
- 2 wafle kukurydziane z hummusem, pomidorem i 1 kabanos


Wtorek 



- duża szklanka ciepłej wody z sokiem z cytryny,
- sok (szpinak, ananas, marchewka, pomarańcza, kiwi),
- musli (ok. 70g) z mlekiem migdałowym i garścią świeżych truskawek, 
- 1.5 jajka na twardo faszerowanego tuńczykiem, 3 rzodkiewki, kilka kęsów ogórka, 3 wafle kukurydziane z hummusem i sałatą,
- tostowana pełnoziarnista pita z hummusem i rukolą, 4 oliwki nadziewane suszonymi pomidorami, pół żółtej papryki
- 2 wafle ryżowe z naturalnym masłem orzechowym (bez soli i cukru) 
- pieczony słodki ziemniak (z odrobiną oliwy, wędzonej papryki, pieprzu, soli), tzatziki na liściu sałaty i szaszłyki z piersi kurczaka marynowanej w paście tikka masala i papryki, 
- koktajl z mleka migdałowego, garści borówek, daktyla i łyżki masła orzechowego 

Wypiłam też dużą latte w kawiarni - umówiłam się z koleżanką w mieście, ale odmówiłam ciastka! :)

Środa 




- szklanka ciepłej wody z cytryną,
- szklanka zielonego soku (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi),
- 3 wafle ryżowe z posiekaną połową awokado, połową jajka na twardo i tuńczykiem oraz rukola, 3 rzodkiewki, 3 pomidorki koktajlowe, pół świeżej papryki,
- wafel ryżowy z masłem orzechowym,
- sałatka: rukola + 60g razowego makaronu (waga po ugotowaniu) + nieco oliwy i octu balsamicznego + połowa awokado + kilka oliwek i pomidorków + jeden szaszłyk z wczorajszego obiadu (kurczak z paprykami),
- tostowana razowa pita, kolorowe papryki, dip z bobu, mięty i jogurtu,
- zupa z dyni piżmowej z kuminem i kolendrą + kilka grzanek z chleba na zakwasie, oliwy i pieprzu kajeńskiego,
- koktajl - kilka mrożonych kostek mango, pół banana i szklanka mleka migdałowego. Posypany cynamonem.

Czwartek 



  

- szklanka ciepłej wody z cytryną,
- szklanka zielonego soku (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi),
- kopiasta serka serka wiejskiego, 1 tostowana razowa pita (połówka z dipem z bobu, połówka z serkiem kremowym), 3 rzodkiewki, 4 kawałki ogórka, 3 pomidorki koktajlowe, kilka liści sałaty, 
- 2 wafle ryżowe z naturalnym masłem orzechowym i połową banana 
- pieczony słodki ziemniak i 3 łyżki fasolki w sosie pomidorowym,
- zupa krem z dyni piżmowej z kilkoma grzankami z pieprzem kajeńskim, 
- 100g makaronu razowego (zważony po ugotowaniu), duża garść rukoli, kilka pomidorków koktajlowych, kilka oliwek nadziewanych suszonymi pomidorami oraz kawałek łososia pieczonego ze słodkim sosem chilli + limonka + lekki dressing musztardowy 
- koktajl ze szklanki mleka migdałowego, 2 daktyli i garści mieszanki owoców letnich - jeżyn, malin czarnych i czerwonych porzeczek. 


Piątek




- szklanka ciepłej wody z cytryną,
- szklanka zielonego soku (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi, marchewka),
- 1 razowa tostowana pitta z serkiem kremowym, pół awokado, 1 jajko na twardo, 3 rzodkiewki, 3 pomidorki koktajlowe, nieco sałaty, 
- placuszki z serka wiejskiego i otrębów z jogurtem greckim, pół łyżeczki miodu i owocami letnimi i miętą, 
- 2 wafle ryżowe z posiekaną połówką jajka na twardo i ćwiartką awokado posypane rzeżuchą, 
- kubek czerwonej herbaty i batonik raw (surowy)
- stek rib -eye (ok. 125g) z pieprzem syczuańskim oraz warzywa stir fry - brokuły, papryki, dymki, cukinia z czosnkiem, chilli, imbirem i sosem sojowym, 
- szczodry plaster zimnego arbuza. 

Sobota





- szklanka ciepłej wody z cytryną,
- szklanka zielonego soku (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi, marchewka),
- 1 razowa tostowana pitta z serkiem kremowym i łososiem, 3 rzodkiewki, 3 pomidorki koktajlowe, nieco sałaty, kilka plastrów ogórka,
- placuszki z serka wiejskiego i otrębów z jogurtem greckim, pół łyżeczki miodu, brzoskwinią i miętą, 
- 2 kromki chleba na zakwasie z ziarnami z posiekaną połówką jajka na twardo i ćwiartką awokado posypane rzeżuchą, 
- miseczka zupy kremu z buraków i pomidorów z jogurtem greckim wymieszanym z chrzanem + 4 kotleciki z twarogu i kaszy gryczanej w otrębach owsianych,
- czerwona herbata i batonik raw (surowy)- szczodry plaster arbuza 

 Niedziela
 


- szklanka ciepłej wody z cytryną,
- szklanka zielonego soku (szpinak, ananas, pomarańcza, kiwi)
- 3 kromki chleba na zakwasie z ziarnami z serkiem kremowym i wędzonym łososiem, 2 jajka w koszulkach, kilka plastrów ogórka, pomidora, kilka liści sałaty, 3 rzodkiewki, - mała kawa z mlekiem migdałowym i batonik raw (surowy)
- miska zupy kremu z buraków i pomidorów z jogurtem greckim wymieszanym z chrzanem + 4 kotleciki z twarogu i kaszy gryczanej w otrębach owsianych,
- ok. 180g ugotowanej polenty, pierś kurczaka marynowana w cytrynie i koprze włoskim upieczona + pieczone cukinie, pomidorki i papryki + pół łyżeczki startego parmezanu   
- 2 wafle ryżowe z 2 rodzajami hummusu (z pieczonymi paprykami i czarnymi oliwkami), 2 nadziewane oliwki, 2 pomidorki koktajlowe, 
- plaster arbuza + pół płaskiej brzoskwini + kilka listków mięty. 


W tym tygodniu KUPNE produkty, które można zrobić samemu w domu - hummus, falafele, pity,  masło orzechowe, mleko migdałowe, musli (mam teraz Dorset Cereals - bardzo dobry skład!), pasta tikka masala, batoniki Nakd, fasolka śniadaniowa (Heinz organiczna, zwykła ma syrop glukozowy!) -
poza tym wszystkie inne typu bulion na zupę, dressing, chleb z ziarnami etc. domowej roboty. 

Mam nadzieję, że zainspiruję jakieś mamy do tego, aby zadbały o swoje potrzeby. Jak wspomniałam w poprzednim wpisie - te małe zmiany spowodowały, że moje samopoczucie poprawiło się diametralnie. W kolejnym wpisie będzie o aktywności fizycznej.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina