Pokazywanie postów oznaczonych etykietą buble. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą buble. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Makijaż. Projekt denko #5


Kolejna edycja wpisu o zużytych kosmetykach, tym razem wzięłam pod lupę kosmetyki kolorowe do makijażu. W następnym wpisie, aby ten nie był koszmarnie długi, pokażę kosmetyki pielęgnacyjne do jego usuwania. Oprócz krótkich opisów dziś będzie także szybkie porównanie kosmetyków kolorowych z tej samej kategorii. 

***

Tusze do rzęs 

Moje rzęsy są dość grube, długie, ale proste i sztywne jak druty. Zawsze używam zalotki, bo bez niej nawet najlepszy tusz nie otworzy mi optycznie oka i moje rzęsy będę sterczały prosto i będą widoczne tylko z  boku.  


Essence, Get BIG! Lashes Triple Black Mascara
Cena ok. 10 zł 

Był to chyba pierwszy tusz do rzęs z firmy Essence, który wypróbowałam, a było to w zimowy, bardzo wietrzny i wilgotny dzień. Tusz dał efekt wydłużonych i lekko pogrubionych rzęs, utrzymywał się przez większość dnia, ale wieczorem już było widać delikatne osypywanie się końcówek i czarne kropki pod oczami. W dzień, gdy jest sucho tusz wydaje lepiej siedzieć na rzęsach. Szczotka jest z tradycyjnym włosiem, dość gęsta i duża o lekko klepsydrowym kształcie. Może sprawiać trudności z malowaniem dolnych rzęs, albo małych oczu. U mnie sprawdziła się dobrze, choć z dolnymi rzęsami muszę uważać. Rozczesuje, efekt można budować (2 warstwy maksymalnie, potem ma tendencję do sklejania). Makijażystka na stoisku Estee Lauder nie mogła się nachwalić, jak fantastycznie wyglądają moje rzęsy. Jej zdziwienie było wielkie, jak wyznałam, że to tusz za równowartość mniejszą niż 2 funty. Tusz wg mnie trochę szybko wysycha i używam go maksymalnie 3-4 miesiące i wyrzucam, bo traci szybko na jakości, ale za tę cenę, to można sobie pozwolić na kupowanie świeżego częściej.

Essence, Get BIG! Lashes Volume Boost Mascara
Cena ok. 10 zł 

W zasadzie robi to samo, co tusz opisany powyżej, ale wydaje mi się, że nieco lepiej trzyma się rzęs (a może po prostu pogoda bardziej sucha?), a także ma nieco inny kształt szczoteczki (bardziej jak kolba kukurydzy). Gdybym miała wybierać między tymi dwoma, to chyba postawiłabym na poprzedni tusz. Różnica jest jednak subtelna i chyba nie leży w formule jako takiej, a raczej w szczoteczce i przez to aplikacji tuszu.  Oba tusze są dość upierdliwe w aplikacji na dolne rzęsy z powodu wielkich szczoteczek, a ja mam duże oczy! Podkreślę jednak ponownie, że za tę cenę są to produkty bardzo dobre i mile mnie zaskoczyły. 

Covergirl Lash Blast Volume (maskara pogrubiająca, wydłużająca, wersja wodoodporna) 
Cena ok. 5-8 funtów

Rzuciłam w listopadzie hasło na profilu bloga na facebook - jaka wodoodporna maskara jest godna polecenia? Dziewczyny polecały różne, a Ewelina  od razu zaproponowała podesłanie mi tuszu niedostępnego w UK (jak mi się wtedy wydawało, bo dziś już wiem, że Covergirl można trafić na Amazon, w drogeriach ta marka jest natomiast niedostępna). Nie zwlekałam długo, zaproponowałam wymianę i za parę tygodni miałam w domu paczkę ze Szwajcarii! 

Dlaczego wodoodporna? W listopadzie zaczęłam moją pierwszą regularną grupę Zumby. O ile ćwicząc jako uczestnik mogłam gdzieś tam momentami pościemniać, o tyle jako instruktor muszę dawać z siebie 200%. A to oznacza pot kapiący z nosa. I prawdopodobieństwo rozmazanego makijażu. Zastanawiacie się po cholerę robię makijaż na trening? A z kilku powodów. Jeden jest taki, że w dniu, kiedy prowadzę wieczorem zajęcia spędzam cały dzień w biurze - spotykam klientów, jeżdżę na konferencję, muszę wyglądać jak człowiek, a nie jak zombie, co przy 15 miesiącach ani jednej nieprzespanej nocy jest raczej smutną normą. Po drugie - jestem na widoku wszystkich na treningu i chcę prezentować się schludnie (tak - mimo spoconej gęby w połowie treningu!). Robię więc lekki makijaż, a podkreślenie rzęs to jego podstawa! No i do rzeczy - jaki jest ten tusz?

Genialny. Rozdziela, pogrubia, przedłuża rzęsy. Ma silikonową szczoteczkę, której ja się okrutnie bałam, ale pracuje się z nią rewelacyjnie. Robię makijaż ok. 7 rano, wracam do domu spocona po zajęciach po 20 wieczorem, a rzęsy wyglądają jakbym je pomalowała 5 minut temu. Polecam gorąco, ja zostałam wierną fanką tego tuszu. Zamówiłam kolejne opakowanie.


Covergirl Lashexact (maskara wydłużająca i rozdzielająca rzęsy, wersja wodoodporna)
Cena ok. 5-8 funtów

Historia otrzymania tego tuszu taka sama, jak wyżej (Ewelino, jeszcze raz setne dzięki! ♥). Tusz jeszcze lepszy niż ten opisany powyżej. Ma silikonową, ale nieco subtelniejszą szczoteczkę, przez co można bardzo łatwo budować efekt. Rzęsy są wydłużone, rozdzielone i tylko delikatnie pogrubione. Mój absolutny faworyt! Ewelina podobno szykuje mi jeszcze jeden do wypróbowania, jak będzie równie dobry, to chyba oszaleję na punkcie tej marki, tym bardziej, że z tego co widzę ceny tuszy Covergirl wahają się w granicach 5-8 funtów (choć widziałam u sprzedawców na Amazon i Ebay, że ceny potrafią sięgać i 20 funtów!), co jest bardzo do przyjęcia. 


Bourjois, Volume Glamour Ultra Curl Mascara (tusz podkręcający do rzęs)
Cena ok. 8 funtów 

Skusiłam się, bo byłam ciekawa, czy faktycznie podkręci moje proste jak druty rzęsy. A dupa. Nic nie podkręca. Formuła jest poprawna, nie rozmazuje się, trzyma się dość dobrze przez większość dnia, ale nie robi żadnego spektakularnego efektu. Szczoteczka jest z tradycyjnym włosiem, wygięta w łuk i łatwo się nią pracuje. Tusz jak większość na ryku. Nie będę wracać. 

Clinique, High Impact Mascara (tusz pogrubiający, podkręcający, wydłużający) 
Cena regularna 17.50 funta, ja miałam miniaturkę z gazety (cena gazety ok. 3 funtów) 

Szczoteczka cudna - tradycyjna, nieduża, z gęstym włosiem. Tusz bardzo dobry, ale wymaga nakładu pracy. Jedna warstwa to bardzo naturalny efekt, co na maskarę, która w nazwie ma słowa 'high impact" zaskakuje. Przy dwóch warstwach rzęsy są już ładnie podkreślone, ale też nadal dość miękkie i nie wyglądające teatralnie. Podobno w składzie są substancje pielęgnujące - za krótko używałam, aby się przekonać o ich działaniu, miniaturka miała 3,5g i starczyła na ok. 6 tygodni codziennego użytkowania. Nie kruszy się, nie rozmazuje. Bardzo dobry tusz. Dla mnie jednak jego cena jest zaporowa. Taki sam efekt można uzyskać maskarą o połowę tańszą.


***

Eyelinery

Kiedyś byłam fanką tych żelowych w słoiczku, ale zauważyłam, że szybko mi wysychają i z reguły pół słoiczka lądowało w koszu. Dodatkowo miałam problem z dobraniem odpowiedniego pędzelka, bo te dołączone do linerów były średnio użyteczne. Postanowiłam wypróbować te pisaku, bo tradycyjnych w kałamarzach nie lubię.  Na tapecie miałam trzy produkty. 


Eyeko, Skinny Liquid Eyeliner (Cienki eyeliner w pisaku)
Cena regularna 12 funtów, miałam jako gratis w gazecie za ok. 2-3 funty 

Absolutnie fantastyczny produkt. Możliwość robienia cienkiej kreski i budowania jej. Precyzyjny, końcówka do malowania cienka, długa, kosmetyk nie zasycha natychmiastowo, co ułatwia jego aplikację. Kolor czarny nie blednie, nie rozmazuje się, siedzi na powiece cały dzień, a testowałam w upalne dni i podczas treningów Zumby. Ale też nie mam zbyt mocno tłuszczącej się skóry na powiekach - nie muszę używać baz itp. Cena regularna nie jest najniższa, ale to dobry produkt. Biorąc pod uwagę, że porwałam go z półki z magazynem, którego nie znoszę, bo akurat stałam w kolejce aby zapłacić za paliwo, to ten kosmetyk był jak wygrana na loterii, bowiem produkty Eyeko są w zestawach wielu uznanych makijażystów (np. Lisy Eldridge), a konsultantem firmy jest ikona stylu Alexa Chung, której perfekcyjne linie na powiekach są znakiem rozpoznawczym. 

L'Oreal Paris Super Liner Blackbuster Intense (Eyliner w pisaku) 
Cena ok 35 złotych 

Zacznę od tego, że jak byłam w Polsce, to skończył mi się Eyeko (tak, ten o którym pisałam kilka linijek wcześniej). Duży Rossmann w Tychach był remontowany, dotarłam do małego, a tam był lipny wybór eyelinerów w pisakach. Znalazłam ten pisak, nie było testera, a produkt był zafoliowany. Kupiłam. Jedno słowo? Bubel. Kolor nie jest wcale bardzo intensywny, aplikacja jest koszmarna, o chyba, że chcecie krechę a'la Amy Winehouse. Nigdy więcej. 

Collection Extreme 24Hr Felt Tip Liner (Estremalny eyliner w pisaku, trwałość 24h)
Cena ok. 3-4 funtów

Godny następca eyelinera Eyeko! Wprawdzie kolor nie jest tak bardzo intensywny, ale aplikacja niemal identyczna, końcówka też bardzo precyzyjna, kosmetyk siedzi na powiece przez cały dzień. Mam jedynie problem z końcówkami, bo ostatnio mam tendencję do łzawiących oczu i zdarza mi się, że pod koniec dnia końcówki są lekko starte. Ale są dni, że nakładam go ok. 6.45 rano i do 20.45 kreska jest nienaruszona - po całym dniu w biurze i prowadzeniu Zumby wieczorem, na której dosłownie pot kapie mi z twarzy. Biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości, trzeba przyznać, że jest to kosmetyk rewelacyjny. Dostępny w czterech kolorach, być może w przyszłości skuszę się na inny niż czarny. Służył mi przez ok. 4 miesiące codziennej aplikacji. 


***

Pozostałe kosmetyki 

Lavera, Mineral Sun Glow Powder (puder brązujący) 
Cena mi nieznana, dostałam w prezencie 

Ania wygrała konkurs, bo wiedzieć musicie, że jest ona specjalistką od brania udziału w konkursach i co chwilę coś wygrywa! W nagrodę dostała zestaw kosmetyków i mogła wytypować drugą osobę, która otrzymała ten sam zestaw. Wybrała mnie, a ja w zestawie miałam między innymi ten brązer. O firmie już słyszałam, że naturalne, organiczne, bio i w ogóle cacy. Niestety nie wiem, w jakim odcieniu go miałam, gdyż etykieta się starła. Dawał dość subtelny efekt, który można było budować, ale miał delikatne drobinki, przez co nadawał się do muśnięcia całej twarzy, ale już niekoniecznie do konturowania. Zdecydowanie kupiłabym go, gdyby był łatwiej dostępny w UK i stosowałabym w okresie, gdy mam lekką opaleniznę, do jej podkreślenia i nadania blasku. Kosmetyk rozprowadzał się łatwo, nie tworzył plam, nie zapychał. Bardzo dobry! Aniu, dziękuję!


Collection, Long Lasting Concealer (długotrwały korektor) 
cena ok. 4-5 funtów 

Stosuję pod oczy. Mocno kryje, niestety ma czasem tendencję do zbierania się w zmarszczkach, ale nie miałam jeszcze takiego korektora pod oczy, który by tego nie robił. Długotrwały, dostępny w 4 odcieniach. Stosuję najjaśniejszy Fair, który jest tak popularny w UK i tak dobry za tak niską cenę, że ostatnio dostanie go nawet w dużych, dobrze zaopatrzonych drogeriach graniczy z cudem! Kosmetyk, bez którego po 15 miesiącach niespania nie mogę się obejść. Polecam tym, którzy mają podobny problem do zatuszowania. Nie wiem, jak się sprawdza na niedoskonałościach, bo w zasadzie takowych nie mam, albo radzi sobie z nimi krem BB. 

Biochemia Urody, Puder Bambusowy z Jedwabiem 
Cena 16.80 PLN 

Pudru potrzebuję do zmatowienia strefy T i zagruntowania korektora pod oczami. Ten puder sprawdza się idealnie. Nie daje sztucznego matowego efektu, a jedynie delikatnie matuje skórę. Ma niesamowicie drobną konsystencję, podobno dodatek jedwabiu działa nawilżająco (nie zauważyłam), na pewno skóra wygląda bardzo naturalnie, a jednocześnie nadmiar sebum (którego szczerze mówiąc nie mam aż tak dużo; cera mieszana) zostaje przez parę godzin pod kontrolą. Mój zdecydowany faworyt po latach testowania różnych drogeryjnych pudrów transparentnych. Zastrzeżenie mam do opakowania, gdyż na tę ilość pudru, który zużywa się ponad rok przy codziennym użytkowaniu powinno być lepszej jakości. U mnie po paru miesiącach połamało się wieczko, co uniemożliwiało sprawny transport na wyjazdach. Nauczona tym doświadczeniem dokupiłam w Biochemii Urody małe pudełeczko podróżne na puder sypki i jest ono o wiele lepszej jakości. 

Bourjois, Effet 3D lipgloss (błyszczyk do ust) 
Cena  ok. 8 funtów 

Po boomie na błyszczyki L'Oreal w czasach gdy byłam na studiach miałam traumę i w zasadzie nie używałam tego typu kosmetyków. Nienawidzę gdy błyszczyk wysusza mi usta, klei je i gdy włosy mi się do niego kleją. Brrrr... Ta seria ma nową formułę, wolną od parabenów, kosmetyk jest dość lekki, nie klei ust, nie wysusza ich. Ośmiogodzinna trwałość jest oczywiście przesadzona. No chyba, że ktoś nie mówi, nie je, nie całuje się. Z chęcią powrócę do tego błyszczyku, w chwili obecnej używanie kosmetyków kolorowych na usta nie ma sensu, bo mój syn pewnie rozmaże mi go po połowie twarzy. Miałam kolor 51, Rose Chimeric i jest to subtelny pudrowy róż. Mam jedno zastrzeżenie - dotyczące opakowania, a mianowicie pędzelek nie dosięga dna i nieco kosmetyku pozostaje nie do zużycia. Natomiast zadowolona jestem z aplikatora - jest to dość cienki pędzelek. Cena przystępna, więc jeśli tylko zdecyduję się ponownie na błyszczyk, to pewnie będzie to ten sam. 



Bourjois, Happy Light Luminous Serum Primer (rozświetlająca baza pod makijaż) 
Cena ok.  10 funtów 

Jej celem ma być wyrównanie powierzchni skóry, nawilżenie, rozświetlenie jej i przygotowanie do makijażu. I ona to wszystko robi. Problem polega na tym, że rozświetlenie znika pod moim kremem BB, który nie jest aż tak szalenie kryjący. Zatem dla mnie stosowanie tej bazy nie ma większego sensu. Owszem skóra jest dobrze przygotowana do przyjęcia makijażu, ale bez tej bazy mój makijaż też dobrze się nakłada i trzyma. Ma ona lekką konsystencję, szybko się wchłania. Zdecydowany różowy odcień, przez co nie nadaje się dla osób z wyraźnie żółtymi tonami w skórze. Drobinki są bardzo subtelne i nie nadają bazarowego wyglądu. Dodam, że jest to baza z silikonami, więc może kogoś zapychać; ja nie miałam tego problemu. Opakowanie szklane z pompką, wygodne dozowanie, ale też rurka, która nie dosięga do dna, przez co nieco kosmetyku pozostaje niewykorzystane. Ciekawy kosmetyk, ale nie spełniający moich oczekiwań, jeśli chodzi o rozświetlenie. Cena w stosunku do ilości (15ml) i słabej wydajności także nie zachęca mnie do ponownego zakupu. 

 
Na zdjęciu widzicie też dwa kremy BB, które zużyłam w ostatnich miesiącach. Oba są marki Skin Food i pisałam już o nich na blogu.  TUTAJ o grzybkowym, a TUTAJ o herbacianym.


Ufff...

To na razie na tyle. Nie używam ostatnio zbyt wielu kosmetyków kolorowych, niektóre zaprezentowane dziś kupiłam niemal 2 lata temu! W następnym odcinku denka będzie o demakijażu.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina 

poniedziałek, 24 lutego 2014

Projekt denko #3

Kolejna odsłona projektu denko, czyli krótki opisy i recenzje kosmetyków, które zużyłam w ostatnich tygodniach. Trochę się tego nazbierało, cześć czekała na swoją recenzję od grudnia. Więc lecimy!


Organix Brazilian Keratin Therapy Shampoo
Organix Brazilian Keratin Therapy Conditioner
Szampon i odżywkę kupiłam w promocji łączonej - za oba produkty zapłaciłam £10 funtów, ceny w zależności od sklepu wahają się od 5-7.5 funta za butelkę (w UK; w USA pewnie taniej), obie butelki mają pojemność 385ml 

Mam tendencje do przesuszonej (a co za tym idzie) do łuszczenia się skóry głowy podczas używania większości drogeryjnych szamponów. Szukając w internecie informacji na temat tego problemu, doszłam do wniosku, że szkodzić mogą jej detergenty (SLS-y). Poszukałam więc szamponu bez tego składnika. 

Ten okazał się być świetny dla moich włosów, takoż odżywka. Testowałam wersję z keratyną, która miała wygładzić włosy. Dodatkowo w składzie jest olej kokosowy, z awokado, czy masło kakaowe. Ta mieszanka składników okazała się być odpowiednia dla moich gęstych, grubych, ale czasem lubiących się puszyć włosów. Ani szampon, ani odżywka nie obciążały ich, ułatwiały rozczesywanie, wygładzały włosy (uwaga! odżywkę stosuję mniej więcej od 2/3 długości włosów, nie nakładam na włosy przy skórze głowy). Zapach kosmetyków jest przyjemny, a ich niewątpliwym plusem jest to, że są bardzo, ale to bardzo gęste i wydajne. Niektórzy gęstość tych kosmetyków mogą postrzegać za minus - trzeba się trochę natrudzić, aby wycisnąć je z butelek. Dla mnie to jest atut, bo nie spływają z włosów podczas stosowania i nie przelewają się przez palce. Obecnie skusiłam się na inny szampon i odżywkę z tej firmy i też są dobre, ale chyba wrócę do tych z keratyną.

Olejek z orzechów makadamia, L'orient 
Cena ok. 30 złotych za 50ml

O tym olejku przeczytacie w TYM wpisie. Jeśli bedę akurat wybierać się do Polski, to na pewno zamówię. W przeciwnym wypadku poszukam godnego następcy na rynku brytyjskim. 

Maska uspokajająca, Ziaja Pro 
Cena ok. 25 złotych za 250ml 

Zużyłam tylko próbkę, ale rozważam kupienie pełnowymiarowego opakowania. Nie jest to produkt napakowany naturalnymi składnikami (niestety ma nieco parabenów, czy pochodną formaldehydu), ale cześć składników czynnych jest bardzo w porządku (alantoina, alga brunatna bogata w oligoelementy, proteiny, polisacharydy,  olej bawełniany, witamina E, prowitamina B5 czyli D-panthenol) i okazuje się, że na mojej skórze twarzy sprawdza się bez zarzutu. Maski z tej serii Pro (mam opakowanie innej, pojawi się w kolejnym denku) nakładam wieczorem grubą warstwą na oczyszczona twarz, po ok. 20-30 minutach ściągam nadmiar chusteczką i idę spać. Rano buzie mam bardzo dobrze odżywiona, skóra jest sprężysta, ukojona. Niewątpliwym atutem jest cena. Minusem, poza mało naturalnym składem - dostępność (w drogeriach raczej jej nie dostaniecie, zostają targi kosmetyczne, hurtownie kosmetyków dla profesjonalistów, albo... internet ;)). Ciągle się waham nad kupieniem pełnowymiarowego opakowania.

Babydream für Mama  (olejek do pielęgnacji ciała dla kobiet w ciąży)
Cena ok. 10-12 złotych za 250ml, dostępna tylko w Rossmann

O tym olejku przeczytacie szczegółowo w TYM wpisie. Z pewnością będę do niego wracać, bo to świetny kosmetyk, nie tylko dla kobiet w ciąży. 


ECO, Prenatal Massage & Body Oil (olejek do masażu i ciała dla kobiet w ciąży)
Cena ok.15 dolarów australijskich za 95ml, ja kupiłam w TK Maxx za 6.99 funta

Kolejny olejek, który będę kupować także po ciąży, bo bardzo dobrze sprawdził się na mojej skórze. O szczegółach przeczytacie w TYM wpisie. Właśnie zaczęłam drugie opakowanie, stosuję zamiennie z olejkiem Babydream.

Aqualia Thermal Rich - 48 Hour Hydration for Sensitive Skin - Dry Skin 
(krem dla cery suchej, wrażliwej, wersja bogata - w odróżnieniu od wersji lekkiej, 48 godzin nawilżenia)
Cena ok. 15 funtów za 40ml


Przyznam, że nie kocham Vichy. Zadziwia mnie szał na tę markę w Polsce, jeszcze bardziej otwieram buzię ze zdziwienia, jak widzę, jakich cen osiągają kosmetyki tej firmy w kontekście składu i działania. Choć oczywiście, to ostatnie jest dyskusyjne - na jednych działa świetnie, na innych wręcz przeciwnie. 

Ten krem zakupiłam skuszona kuponem z 30% zniżką. Gdybym go kupiła za regularną cenę, to byłabym mocno wkurzona. Dlaczego? Bo choć bardzo dobrze nawilża, to krem Oilatum Natural Repair Face Cream (pisałam o nim TUTAJ), którego używam od dawna, a który ma w składzie o połowę mniej chemicznych dodatków i kosztuje 7-8 funtów za 50ml w regularnej sprzedaży, działa dokładnie tak samo. Zdecydowanie nie będę wracać do tego kremu Vichy. Jak nie widać różnicy, to po co przepłacać? ;)

Heel Genious Amazing Foot Cream, Soap & Glory (krem do stóp)

Cena ok. 5 funtów za 125ml

Jak nie uwielbiam Soap & Glory, to za ten krem (oraz ich krem do rąk, o którym w następnym denku) mogę im wystawić laurkę. ;) Jednak zaznaczam, że moje stopy nie są super wymagające, nie mam stwardnień, czy pęknięć - od kremu oczekuję nawilżenia, lekkiego chłodzenia, w miarę szybkiego wchłaniania. I zdaję sobie sprawę, że większość kremów działa powierzchownie. I to wszystko dostaję od Heel Genious, ale dla kogoś z większymi wymaganiami ten krem może być zbyt mało intensywny. W składzie są m.in. gliceryna, wyciągi owocowe, alantoina, olej z orzechów makadamia, mocznik, mentol. Krem, do którego będę wracać, bo jest przyjemny w użytkowaniu, wydajny, a tubka bardzo dobrej wielkości. 

Caudalie Vinosource S.O.S Thirst-Quenching Serum
Cena ok. 30 funtów za 30ml

O tym nawilżającym serum pisałam Wam już obszerniej i zainteresowanych zapraszam do TEGO wpisu. Dodam jedynie, że nadal uważam, że to świetny kosmetyk, jednak moje problemy z nadmiernie przesuszoną skórą zniknęły - myślę, że było to spowodowane ciążową burzą hormonalną. W związku z tym nie będę na razie kupować kolejnego opakowania - krem nawilżający i oleje na noc znowu sprawdzają się u mnie świetnie.  

Jestem ciekawa, czy znacie jakiś z wymienionych kosmetyków i co o nim sądzicie. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina 


czwartek, 12 grudnia 2013

Tanie kosmetyki. Makijaż.


Nie jestem fanatyczką kosmetyków kolorowych. Mam w domu podstawowe (w moim mniemaniu, choć nie mogę powiedzieć, że moje to minimalistyczne podejście) kosmetyki do wykonania w miarę neutralnego makijażu, na większe wyjścia z reguły mam bardziej wyrazistą kreskę i czerwoną szminkę. Nie biegam więc po drogeriach jarając się nowymi kolorami cieni, czy innych kosmetyków kolorowych, bo o ile podobają mi się na kimś, to sama nie mam odwagi i umiejętności, aby walnąć sobie mocniejszy makijaż. Z tego powodu też nie jestem na bieżąco i w zasadzie tylko dzięki kilku brytyjskim guru makijażowym sięgam po firmy czy produkty, których nie znam - jeśli pochwalą je na swoich blogach/vlogach, to ja przy okazji zakupów w mieście zaglądam do firmowych szaf i coś kupuję. Sama z siebie, praktycznie nigdy. Kiedyś miałam inne podejście i kończyło się to tonami kosmetyków wyrzucanych, bo się przeterminowały, nieużywanych bo były kiepskie, albo oddawanych znajomym. Pieniądze wyrzucone w błoto.

Tym razem skusiłam się na kosmetyki makijażowe dwóch firm, z którymi nie miałam do czynienia poprzednio - Make Up Academy (MUA) oraz Collection (zwane wcześniej Collection 2000). Dwa z moich wyborów okazały się być bardzo trafne (poparte opiniami wizażystów), jeden, na który skusiłam się przy okazji, bo była promocja okazał się być bublem. Bublem dla mnie - przypominam, że nie ma kosmetyków idealnych, są tylko idealnie dobrane. Obie firmy są w gamie kosmetyków niskobudżetowych, przynajmniej w UK.

Czaiłam się na inną neutralną paletę MUA, która mogłaby konkurować z drogą (moim zdaniem) Naked od Urban Decay, ale niestety wydaje się być wyprzedana. Jak wróci do sprzedaży, to na pewno ją kupię (Undress Me Too). Tymczasem kupiłam

12 Shade Undressed, Make Up Academy
4 funty 

Jest to paletka 12 cieni w tonacjach brązowo - beżowych, ale także z nutami złota i dwoma kolorami szarymi. Na moje oko  jeden ciemniejszy beż i jasny brąz to maty. Jasne kolory nie są szalenie mocno napigmentowane, ciemniejsze dobrze, ale do wykonania codziennego makijażu dla mnie jest to paletka niemal idealna. Do absolutnego ideału brakuje mi powiedzmy jednego jasnego matowego cienia bazowego. Myślę, że spokojnie można nią wykonać wieczorowe smokey. Większość brązów i beżów opalizuje w ciepłym tonach, dobra opcja dla niebieskookich - wydobywa to naturalny kolor tęczówki.

Cienie na moich powiekach (które się nie przetłuszczają), z bazą Inglot trzymają się ok. 8-10 godzin, choć pod koniec dnia nie są już intensywne. Nie zauważyłam zbierania się w załamaniu powiek, czy osypywania.

W opakowaniu jest dwustronny aplikator gąbkowy, który dla mnie jest bezużyteczny - używam swoich pędzli. Aby nie raziło Was, że paleta wynaleziona w UK jest produkowana w Chinach, to producent napisał na spodzie opakowania, że wyprodukowano w tajemniczym PRC, ha, ha! (Chińska Republika Ludowa po angielsku)

Za tę cenę (!!!) naprawdę nie mam na co narzekać - to zacna paleta, ale nie oczekujmy cudów jak z cieniami MAC. 

Jako, że MUA ma duże obniżki cen przed świętami, a ja miałam tusz na wykończeniu, to zamówiłam też dwustronny tusz 


Fashionista Double Collection Mascara, Make Up Academy 
cena regularna 8 funtów, ja zapłaciłam 1.5 funta w promocji

Całe szczęście, że zapłaciłam cenę promocyjną, bo miałabym wnerwa jak stąd do Szetlandów. Skusiłam się na tę maskarę głównie dlatego, że jest podwójna, co oznacza bazę wydłużająco - pogrubiającą rzęsy, a potem kolor. No, a kolor wg producenta to ultra czarny. A maskara nadająca rzęsom objętości i długości.

Maskara ta daje efekt bardzo naturalnych rzęs, na czym mi nie zależy. Mam naturalnie dość długie rzęsy, ale proste jak druty i muszę je podkręcać i mocno tuszować, aby otworzyć optycznie oko. Stąd maskary udające naturalne rzęsy są nie dla mnie. A ta taka właśnie jest. Poza tym nie mogę jej nic zarzucić - dobrze się nakłada, nie skleja rzęs, trzyma się ok. 10 godzin.  Dla mnie bubel, bo nie spełnia obietnic producenta. Nie zauważyłam jakiegoś wydłużenia, a już na pewno nie pogrubienia. Dla kogoś, kto szuka bardzo subtelnego efektu może być OK. Ja jej już nigdy nie kupię.

Za to na pewno będę wracać do korektora


Lasting Perfection Ultimate Wear Concealer, Collection 
cena ok. 4.20 funta 

Produkt zachwalany przez wiele osób, jego cena jest powalająco niska w porównaniu np. do korektora Estee Lauder Double Wear, który dawał podobny efekt, a kosztuje 4 razy więcej. 

Produkowany w 4 odcieniach (ja mam najjaśniejszy, Fair nr 1), w Chinach, a jakże, to jeden z popularniejszych korektorów w UK sądząc po tym, że pojawia się niemal na każdym tutejszym blogu urodowym. 

Ma bardzo dobre krycie, ale ja nie mam bardzo dużych cieni pod oczami. Używam go też na przebarwienia skórne czy zaczerwienienia koło nosa - tu też sprawdza się bez zarzutu. Od korektora pod oczy mogłabym wymagać jeszcze tylko dwóch rzeczy, których ten produkt nie ma - właściwości odbijających światło, a także lżejszej konsystencji. To myślę, jest konsekwencją niskiej ceny - gdzieś trzeba iść na kompromis.

Wydaje mi się, że mój odcień ma dość neutralne tony - nie znoszę korektorów z różowymi tonami, gdyz one nie korygują cieni po oczami, które mają tendencje do bycia fioletowo - niebieskimi. Z takimi lepiej u mnie radzą sobie korektory neutralne, znowu byle nie za żółte - w drugą stronę też niedobrze.  

Producent podaje, że jego trwałość to 16 godzin. Zapomnijcie. Testowałam go w warunkach biurowych (ok. 9 godzin w pomieszczeniu), a także podczas całodniowego wypadu, gdzie przebywałam przez ok. 6 godzin na powietrzu (w tym na plaży - wiało, było wilgotno i zimno). Korektor trzyma się dobrze (ja go utrwalam transparentnym pudrem bambusowym), ale 10 godzin to max. co mu daję, przy czym po tym czasie część z niego gdzieś się ulatnia i efekt nie jest taki, jak po nałożeniu. Mnie to satysfakcjonuje, bo nie oczekuję od makijażu trwałości szesnastogodzinnej. Do codziennego użytku jest świetny; jakbym szła na czerwony dywan i pod flesze aparatów, to pewnie wybrałabym inny produkt. ;)
 
Plusem dla mnie jest aplikator z gąbką - nie trzeba wyciskać produktu na dłoń i używać dodatkowego pędzelka. Ja po nałożeniu go pod oczy wklepuję go palcami.  

Podsumowując - dobry produkt za niewielką cenę, ale cudów też nie można oczekiwać - wydaje mi się, że to nie jest produkt, który pomoże zatuszować gigantyczne cienie pod oczami (jak profesjonalne kamuflaże) i dla niektórych jego konsystencja (dość gęsta jak na korektor pod oczy) może być nie do zaakceptowania. Ja jestem zadowolona. 

Mam nadzieję, że te informacje będą Wam przydatne, gdybyście szukali kosmetyków za względnie niską cenę i dość dobrej jakości. Z tego co wiem, że MUA jest w Polsce, a Collection można kupić na Allegro, ale na pewno znacie kogoś, kto mógłby Wam go kupić na wyspach.

Dajcie proszę znać, czy znacie te produkty, a może planujecie kupić?

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

poniedziałek, 25 listopada 2013

Stan błogosławiony. Przekleństwo to ludzie.


Nie, nie mogę powiedzieć, że w 100% przez cały czas czuję się rewelacyjnie. Tu czasem pobolewa, czy dokucza, ale generalnie rzecz biorąc - tak, mogłabym powiedzieć, że to jest błogosławieństwo - mam w sobie nowe życie (no cóż, Schopenhauer by się ze mną nie zgodził ;) ) i generalnie czuję się dobrze.


źródło: buzzle.com

Co jest przekleństwem w ciąży? Inni ludzie. A w szczególności (przykro mi to stwierdzić) - kobiety. 

Dla porównania: mój szef codziennie rano: dzień dobry, jak się ma duży brzuszek? (nawet gdy jeszcze nie było go widać) kontra nasza sekretarka: rzygasz już? Nie? Możesz jeść, masz apetyt, serio? To dziwne. W nocy nie jesz? Ale zobaczysz jak Ci tylko brzuch wywali, ten pępek wygląda okropnie... 

Ale i tak najlepsza była w kwestii gratulacji. O tak, gratulacje to osobny rozdział. 

Kobieta oczekującą dziecka ostatnie czego chce usłyszeć to:

- kiedy wrócisz do pracy?
- kto się zajmie dzieckiem? Przecież nie macie rodziny i nikogo do pomocy w pobliżu.

Ale najlepsze jest: jeszcze nie gratuluję, jest za wcześnie (w sensie - możesz jeszcze stracić to dziecko).

Co się stało ze starodawnym, grzecznym: gratuluję albo wszystkiego dobrego? Na to było stać moich znajomych i przyjaciół, którzy nie znoszą wręcz dzieci, ich nie mają lub/i nie planują mieć. Jak widać, nie wszystkim to od razu przychodzi do głowy, gdy słyszą, że ktoś jest w ciąży. A szkoda.

Rzygasz?

Skoro ja rzygałam, ciocia Hela rzygała, Krysia z drugiego piętra też, to Ty także musisz. Jak nie rzygasz, to może jednak nie jesteś w ciąży? Pierunie! Jestem w ciąży i nie, ani razu nie rzygałam - serio, mówię Wam, I tell you. ;) 

Śledzie, kiszone ogórki, lody, ciasteczka imbirowe? 

Moje życie w dużej mierze podporządkowane jest kulinariom. Czytam o nich, gotuję, oglądam na YouTube, często o nich myślę i przez ostatnie powiedzmy 20 lat, albo od kiedy pamiętam miewam napady uczucia, że coś muszę nagle zjeść. Takie zachcianki. Dotyczą rożnych rzeczy - pikli, domowego ciasta z okresu dzieciństwa, pierogów, kuchni indyjskiej, czy lodów. Śledzie takie typowo polskie, to u mnie rarytas, do polskiego sklepu mam 50km, nie chce mi się tam jeździć regularnie, więc miewam na nie napady - jak to na rarytas. Ciąża nie ma nic do tych smaków. No, ale jak wyżej - skoro Ty miałaś ochotę na śledzie, ciocia Hela itd... Albo - na kwaśne to chłopak, na słodkie - dziewczynka. Co ja bym zrobiła bez tych biblijnych przypowieści? (sic!)

Kiedy będziesz odpoczywać?

Eeee... Jak się zmęczę, to odpoczywam? Kładę się na sofie z książką, filmem, czy tak po prostu pod kocem i odpoczywam? Co więcej - chodzę na fitness i ćwiczę w domu - dla mnie to forma relaksu. To chyba zasługuje na osobny wpis. :)

Dlaczego jeszcze pracujesz? Nie idziesz na L4? 

A dlaczego miałabym nie pracować, skoro czuję się dobrze, a ciąża rozwija się prawidłowo? Siedzę przy biurku większość dnia, z przerwami na krótkie spacery po biurze, do banku czy na pocztę (jak ładna pogoda, to w przerwie na lunch na świeżym powietrzu), a jak skończy mi się papier do drukarki, to kolega wnosi mi na piętro cały karton, abym nie dźwigała. Zwolnienie lekarskie z powodu ciąży? To nie jest Polska... 

A propos różnic miedzy UK, a Polską, to jest kilka ciekawostek. Chyba poświecę im osobny wpis. 

Zęby Ci się już psują? Ewentualnie: uważaj, bo zęby Ci się będą psuły.

A najlepsze jest to, że usłyszałam to od jednej pani, której dieta pozostawia wiele do życzenia, a jedynym źródłem wapnia w jej menu wydaje się być serek Danio. 

Serio - jakby to wziąć do kupy wszystko, to pomyślałabym, że ostatnie 5 miesięcy miało być orką na ugorze, a ja będę się wiła z bólu, w środku nocy wysyłała lubego po pudełko lodów, albo będę musiała zbierać na sztuczną szczękę. I tak wiem - jeszcze dużo przede mną. Piszę tu o reakcjach, radach i pytaniach, które wywoływały we mnie nieodpartą chęć ucieczki na totalne pustkowie i wycia do księżyca.

I moje ulubione na koniec. TADAM!

Co z kotami? albo Nie zmieniasz chyba kuwet? albo Serio nie miałaś testu na toksoplazmozę? 

Co ma być z kotami? Poza tym, że chyba czują, że jestem w ciąży, bo się tulą bardzo, nawet Buka, która w przeciągu ostatnich 7 lat przejawiała miłe uczucia może trzy razy, to teraz codziennie wchodzi mi na kolana, ugniata i mruczy, a najchętniej śpi obok mojego brzucha.

Kuwety to działka lubego i zawsze tak było w naszym domu. A testu nie miałam, gdyż wg brytyjskiego systemu zdrowotnego nie jestem w grupie podwyższonego ryzyka (jak kobiety pracujące na farmie, czy w biznesie weterynaryjnym). Testu się dla mnie nie przewiduje, a ja nie jestem Don Kichotem, aby walczyć z systemem - wydaje mi się, że warto w tym okresie poświecić energię na inne działania i zadbać o siebie jak najlepiej mogę. 

Zabawne, że nikt nie spytał, kto zajmuje się naszym ogródkiem warzywnym, albo czy myję dokładnie sałatę, albo czy oprawiam surowe mięso w rękawiczkach? Tak, toksoplazmoza to nie jest od kocia choroba, ryzyko czai się gdzieś indziej. Nie bagatelizuję jej, bo to choroba, która zagraża ciąży, ale mówię, że koty to nie jest największy problem, a ona sama obrosła grubą warstwą mitów. A wszystkim, którzy wyrzucili koty z domu, gdy pojawiła się ciąża powiem tak: nie zasłużyliście na kota. Nie jestem pewna, czy w ogóle na jakiekolwiek zwierzę poza rybkami w akwarium.  Nawet w przypadku, gdy kobieta nie ma przeciwciał, co wykazuje test, to należy zachować środki ostrożności, a nie pozbywać się zwierzęcia z domu.


Z reguły po każdym z tych pytań pada moja grzeczna odpowiedź (tak, pomyślałam, że dam upust emocjom na blogu), po której następuje zdziwienie pytającej. Bo przecież każda kobieta musi znosić ciążę tak samo. A systemy opieki zdrowotnej na całym świecie funkcjonują na tych samych zasadach. A już najlepsi są po prostu ginekolodzy z Polski i tylko do nich powinnam latać, nie zważając na koszty (moje i podatników) i ewentualnie konsekwencje zdrowotne. 

 A i czekam jeszcze na opowieści o koszmarze porodu, bo tego właśnie mi trzeba. ;)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

niedziela, 10 listopada 2013

Projekt denko #1


Czyli jakie produkty kosmetyczne (pielęgnacja i makijaż) zużyłam w ostatnich tygodniach i co o nich sądzę.




Biały Jeleń, Mydło naturalne Premium (z wyciągiem z lnu), Pollena-Ostrzeszów, 100g, ok. 4 złote

Jedno z moich ulubionych mydeł, nie zliczę, które to opakowanie i mam zapas w domu, więc będę sięgać po nie regularnie. Nie wysusza skóry, nie powoduje uczucia ściągnięcia, swędzenia (powodowanego przez wiele mydeł zawierających SLS-y). Pomaga goić się drobnym zmianom skórnym. Dodatkowy plus to niewątpliwie niska cena. Jak nie mam czasu i ochoty na oczyszczanie olejowe, to myję nim nawet twarz (radzi sobie świetnie z demakijażem).


Hipoalergiczne mydło naturalne Biały Jeleń z otrębami pszennymi, 100g, ok. 5-6 złotych 
 
Jak wyżej - uwielbiam to mydło i stosuję zamiennie z tym z lnem. Otręby pszenne oraz ekstrakt z owsa doskonale oczyszczają i wygładzają  skórę, ale mydło jest na tyle delikatne, że taki peeling można sobie fundować nawet codziennie. Obowiązkowy produkt w mojej łazience. 


Krem Oilatum Natural Repair Face Cream, 50ml, ok. 7-8 funtów 


Cudownie lekki, mocno nawilżający, idealny dla skóry odwodnionej, wrażliwej, alergicznej. Nieperfumowany. Stosuję na noc, po użyciu serum, a także na dzień w dni, które nie wychodzę na zewnątrz i w związku z tym nie stosuję filtra SPF. Kupuję regularnie, ale teraz zrobiłam przerwę, bo testuję coś nowego. Produkt do którego prędzej czy później wrócę. 


REN Skincare Evercalm Global Protection Day Cream, 50ml, ok. 27 funtów 
(zużyłam miniaturkę 10ml)

Formuła mocno nawilżająca i kojąca dla skóry narażonej na zanieczyszczenia (smog, życie w mieście) i tak rzeczywiście działa (w sensie nawilżenia), ale poza tym nie ma w moim odczuciu więcej plusów. Co więcej regularna cena mnie odstrasza do kupowania, nie jestem grupą docelową, bo mieszkam na wsi, więc zanieczyszczenia miejskie mnie nie dotyczą. Drażni mnie zapach - jest różany, ale dość mocny. Nie lubię tego w kremie do twarzy. Zużyłam miniaturkę i nie kupię regularnej wersji.


REN Skincare Gentle Cleansing Milk, 150ml, ok. 16 funtów 
(zużyłam miniaturkę 10ml)

Czyli mleczko do oczyszczania do kompletu z wyżej wymienionym kremem. Zapach mi odpowiadał, bo choć podobnie intensywny jak w przypadku kremu, to przy oczyszczaniu twarzy mi nie przeszkadza. Co mam powiedzieć? Nie jestem fanką mleczek kosmetycznych. Nie używam, ten produkt był miniaturką do wypróbowania. I byłam miło zaskoczona. Wg zaleceń producenta mleczko rozprowadza się dłońmi bezpośrednio na skórę, masuje, a potem spłukuje ciepłą wodą. Dla mnie brak konieczności bawienia się wacikami (nie cierpię!) to duży plus. Mleczko dobrze oczyszcza, ściąga delikatnie makijaż, skóra jest po nim miękka i odżywiona. Ciekawy produkt, ale dla mnie za drogi do używania codziennego, więc nie kupię regularnej wersji. Lubicie mleczka oczyszczające? Wtedy polecam. 


SKINFOOD Good Afternoon Honey Black Tea - krem BB, kolor - Light, 30g, ok.6 funtów 

Mój absolutnie ukochany produkt, który poleciła mi Ptasia. Odkąd go używam odeszłam od mojego świetnego, acz kosztownego podkładu Estee Lauder. Krycie jest średnie, co mi odpowiada, konsystencja kremowa (do aplikacji używam wilgotnego Beauty Blendera, daje lepsze efekty przy tej konsystencji niż palce czy pędzle), pięknie pachnie, zawiera SPF 20. Jeśli chodzi o krycie - wyrównuje koloryt skóry, ale np. nie zakrywa zupełnie piegów, dlatego go tak lubię, bo na przebarwienia i zmiany skórne stosuję korektor. Na mojej mieszanej cerze wymaga przypudrowania w strefie T.

Co obiecuje producent?

Nawilżający krem BB dodający blasku cerze. Słodki miód i aromatyczna herbata zmiękczają skórę sprawiając, że jest ona sprężysta. Dzięki zawartości herbaty skóra jest promienna i żywa przez cały dzień.


W moim przypadku tak właśnie jest. Wracam do produktu, właśnie zaczęłam 3 opakowanie (od maja). Polecam gorąco, ale nie od polskich pośredników (!), a najlepiej prosto z Korei. Znam jeden sklep (Cosmetic Love), w którym wysyłają na cały świat (ekonomiczna przesyłka za darmo), zamawiam od nich od pół roku, żadna paczka nie zaginęła, maksymalnie czekałam ok. 2 tygodni, zawsze dorzucają próbki. 

Apha H Liquid Gold, płyn z kwasem glikolowym, 100ml, ok. 30-32 funty 

To jest mój Święty Graal toników specjalistycznych i w ogóle produktów pielęgnacyjnych. Poświęcę mu osobną recenzję już wkrótce, także w kontekście używania kwasów w ciąży. Co więcej - będą zdjęcia mojej twarzy przed i po kuracji. Zmiany spektakularne, więc zaglądajcie tu proszę.


Znacie, używacie któregoś z tych produktów? Dajcie znać, co o nich sądzicie.

--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

środa, 6 listopada 2013

Zakupy. Next. I Joey z "Friends".


Ależ gdzie ja tam będę kupować ciążowe ciuchy! Prześmigam sobie w tych nieobcisłych sukienkach do pracy, po pracy mogę śmigać w legginsach i długich topach, które mają nieco więcej miejsca na powiększający się biust i brzuch. Yeah right.

Ok. 18 tygodnia ciąży choć brzuch pod ubraniem nie był widoczny, to przestałam się dopinać w moje nudne biurowe spodnie. Do jeansów nie dopinam się od ok. 10 tygodnia, mimo, że na wadze przybyło mi tylko ok. 700g, więc po prostu jeansy odpuściłam. W niektóre sukienki odpowiednie do biura też się nie mieszczę.W legginsach nie bardzo wypada mi chodzić do pracy...

Choć zdjęcia kobiet w ciąży w katalogach z ubraniami zawsze omijałam szerokim łukiem, nie uważałam, że są stylowe, ani urocze, to niestety względy praktyczne zwyciężyły. Najłatwiej było mi zamówić rzeczy z Next, bo dostawa w ciągu 12-24 godzin, a i niekłopotliwe zwroty i rachunek dopiero pod koniec miesiąca. Przypomnę, że mieszkam w środku pola i do sensownych sklepów odzieżowych mam jakieś 50km lub więcej. 

Co zamówiłam, a co zostaje:

Ciemno grafitowe skinny jeansy z gumowymi wstawkami po bokach. Zamówiłam wersję long, a i tak ledwo sięgają mi do kostek, widać taka moda. ;) Cena: £24.

Charcoal skinny jeans, www.next.co.uk

Spodnie w kratę, 100% bawełny, takie same wstawki gumowe po bokach. Dział z przecenami, cena: £12. Odwinęłam mankiety, bo z zawiniętymi wyglądałam, jakbym miała w domu wodę po kostki. ;)

Checked khaki trousers, www.next.co.uk


Może to nie jest szczyt wyrafinowania. Prawie na pewno nie jest to nic modnego. Ale wiecie co? Mój ulubieniec z "Friends" - Joey - miał absolutną rację wkładając ciążowe spodnie Pheobe, aby dokończyć indyka podczas Święta Dziękczynienia (ach ten odcinek z Bradem Pittem! Majstersztyk! :D ). Powiększający się brzuch nie marzy o niczym innym, jak o braku ucisku. Teraz przynajmniej z  ulgą myślę o tegorocznych imprezach świątecznych. ;)    



Co odesłałam?

Skusiłam się, bo pasowała mi długość, kolor i te zamki po bokach. To był jednak koszmarny sweter, w którym nie chodziłabym nawet po domu. Był jak jeden wielki wór i ta worowatość nie była na brzuchu, choć trochę tez, ale tu wybaczam, ostatecznie ma być dużo miejsca na brzuch. W barach był tak szeroki, jakby szyli go dla reprezentacji pływaczek NRD. Poza tym był niemiły w dotyku. Cena: £40. Nie polecam. 

Cable Knit Side Zip Sweater, www.next.co.uk

Tyle w temacie zakupów ubraniowych dla ciężarnych. Prawdopodobnie osobny tekst poświecę bieliźnie. Do tematu ubrań ciążowych nie mam zamiaru prędko wracać, chyba, że jakaś firma olśni mnie swoimi projektami. ;) (Biu Biu liczę na Was! Dla zainteresowanych marką tekst za jakiś czas)

--

Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

wtorek, 5 listopada 2013

Wyznanie grzechów #1


Generalnie nie jadam fast foodów. Źle się po nich czuję, 90% z nich jest za słona/za tłusta/ niesmaczna/niepotrzebne skreślić. Brzuch mi po nich wydyma, a tego w obecnym stanie mi niespecjalnie trzeba, a gdy trzęsłam się nad każdym przybywającym kilogramem w czasach, gdy o potomku nawet nie myślałam, to tym bardziej wtedy wygląd na sześciomiesięczną ciążę nie był przeze mnie pożądany.  Przezornie zrobiłam kanapkę i wzięłam jabłko do torebki, ale zakupy zajęły dłużej niż się spodziewałam, a wiedzieć Wam trzeba, że jestem teraz głodna średnio co 2 godziny, a do domu z Ikea mam ponad godzinę drogi - wieczność dla głodnej ciężarnej! Głodna jestem bardzo nieprzyjemna...

W akcie desperacji i napadzie głodu zjadłam hot doga z Ikea. 



Zdjęcia nie zrobiłam, parówę i bułę próbuję wymazać ze świadomości, a notatkę piszę ku przestrodze. ;)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina