Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciąża. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciąża. Pokaż wszystkie posty

piątek, 9 maja 2014

Kapsułki z łożyska


Zdecydowałam się w  końcu i zamówiłam doulę, aby przyjechała do szpitala po moje łożysko. Cztery dni po porodzie miałam do dyspozycji słoiczek z 181 kapsułkami. Poprosiłam o opcję "surową" - łożysko nie jest gotowane, ale suszone w niskiej temperaturze i potem mielone, a proszek zamykany w kapsułki. Tak przygotowane łożysko nie traci swoich właściwości, ale też nie można przechowywać go przez lata w zamrażarce, jak w przypadku kapsułek z łożyska poddanego obróbce cieplnej.

Moje kapsułki były przygotowane tylko i wyłącznie z mojego łożyska. To ważna informacja, bo wiem, że np. w USA miesza się proszek z łożyska z ziołami i kobiety różnie na to reagują. Zioła mogą być uczulające, więc dla mnie to nie byłaby dogodna opcja, zresztą prawdą jest, że niektórym kobietom nie służą nawet te kapsułki z czystym łożyskiem. Nie ma tu zasady one size fits all (jeden rozmiar pasuje wszystkim).




Kapsułki należy przechowywać w lodówce i wtedy spożyć w ciągu 6 miesięcy, albo zamrażarce przez 1 rok. Spożywać między 1-6 kapsułek dziennie, w zależności od zapotrzebowania. Ja zażywałam 6 kapsułek tylko w dniach, gdy zauważałam, że produkcja mleka nie nadąża za wymaganiami naszego syna i zauważyłam poprawę w ilości produkowanego pokarmu. W przeciwnym razie brałam 3 dziennie, ale bywały dni, że zapominałam o nich.

Średnio z łożyska można uzyskać między 100 a 200 kapsułek. Ja miałam ich 181, czyli przy regularnym zażywaniu zapas na ok. 4-8 tygodni. 4 tygodnie, to okres, w którym praktycznie zupełnie zregenerowałam się po trudnym doświadczeniu naturalnego porodu bez środków znieczulających. Czy za sprawą kapsułek? Tego nie wiem, pisałam Wam, że traktuję całą sprawę jak totalny eksperyment, nie mam porównania do okresu połogu bez kapsułek, bo to moje pierwsze tego typu doświadczenie. Być może to efekt placebo. 

Pewne jest, że poziom żelaza wrócił mi do normy. Pewne jest, że poza tym, że płakałam kilka razy ze zmęczenia (pierwsze 5 dni po porodzie to był dla mnie dramat w sensie fizycznym - trzęsłam się cała po przejściu 20 metrów, albo staniu 15 minut w kuchni, a całe życie byłam osobą sprawną i wytrzymałą), to nie doświadczyłam baby blues, czyli spadku samopoczucia psychicznego, które może prowadzić do depresji poporodowej. Dodatkowo położne były w szoku, jak szybko obkurcza mi się macica. Po paru dniach po porodzie macicę miałam już regularnych rozmiarów, a i fałda brzucha się zmniejszyła rewelacyjnie, pozostałam jedynie z oponką tłuszczu do zrzucenia, ale tu pomoże tylko fitness. ;)




Kapsułki przechodzą przez gardło, tak jak każde inne tabletki. Mają specyficzny, mięsny zapach, ale słabo go czuć podczas zażywania, jedynie, gdy zapuści się nos w opakowanie. 

Moim łożyskiem zajęła się Ruth Willis - osoba bardzo ciepła, pomocna i otwarta na potrzeby klientek. Polecam jej serwis, gdyby ktoś z północnej Anglii potrzebował usług douli.

To chyba na tyle. Jeśli macie pytania, to chętnie odpowiem.

--
Pozdrawiam i do następnego razu!

Karolina

piątek, 2 maja 2014

Powrót do formy po ciąży. Publiczna deklaracja, o!

Czas na publiczną deklarację, abym czuła większą presję. :P

W ciąży przytyłam 16kg. Dobre wieści są takie, że nie dorobiłam się ani pół rozstępu (juhu!), a rozciągnięta na brzuchu skóra wróciła na swoje miejsce, tyle, że została mi mała opona tłuszczu. W 6 tygodni po porodzie zeszło mi już 8kg, nie ćwiczyłam, spacerowałam nieco z wózkiem i tyle. Nie ograniczałam jedzenia, bo karmię piersią i to byłoby nierozsądne, a i jestem głodna co 2-3 godziny. Ale fakty są takie, że od 2 tygodni waga stoi jak zaklęta, a mój apetyt nie słabnie. Od poniedziałku wracam na Zumbę dwa razy w tygodniu, a w wakacje lub wczesną jesienią chcę zrobić uprawnienia instruktorskie. :) I muszę się pilnować z cukrem, bo z tego zmęczenia i nieregularnego jedzenia (nie mam stałych pór przy młodym - kolejne postanowienie - zorganizować się lepiej, abym jadła regularnie) sięgam po słodycze, aby mieć szybki strzał energii.

Plan taki - mniej słodyczy, więcej ruchu. W miarę możliwości szybkie i intensywne treningi ze sztangą w domu. Do zrzucenia 8kg, no może 10kg jak się uda. Nie będę się ślepo trzymać wagi, bo mięśnie ważą więcej niż tłuszcz i jeśli uda mi się osiągnąć zadowalającą sylwetkę, to waga nie będzie mieć aż takiego znaczenia.



Termin: 5 lipca, bo wtedy jedziemy na tydzień do Kornwalii, a ja nie chce inwestować w nowe Levisy czy w ogóle inne części garderoby, którą i tak musiałam uzupełnić przez karmienie piersią (o czym mam nadzieje za parę dni). W związku z powiększeniem się biustu do miseczki G/GG (true story!) musiałam także zainwestować w nowy porządny biustonosz do ćwiczeń. Wybór był dość oczywisty: Shock Absorber, który daje niezłe wsparcie w przeciwieństwie do wielu pseudo sportowych biustonoszy na rynku.
 
Tak więc ruszam tyłek i mam nadzieję zobaczyć efekty za parę tygodni. 



A Wy macie podobne postanowienia przed latem/urlopem/po ciąży? :) Czy może zjecie każdego, kto skomentuje Waszą figurę? ;)

--
 Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina



sobota, 1 marca 2014

Kobieta za kierownicą, czyli zabierzcie mi internety!


W związku z tym, że młody jest już dość duży i ma mniej miejsca, jego ruchy są odczuwalne nieco inaczej niż dotychczas. Poszukałam więc sobie informacji na temat ruchów dziecka w końcowych miesiącach ciąży i trafiłam na taką perełkę:

"Moim zdaniem, również prowadzenie przez ciężarną osobiście samochodu po 20. tygodniu ciąży, nie jest wskazane. Łączy się ze stresem i zwiększa ruchy płodu."

Takie treści zapodaje w tym artukule lekarz medycyny – specjalista ginekolog położnik ze Szpitala Położniczo-Ginekologicznego Ujastek w Krakowie. A ja przecieram oczy ze zdumienia. 

Najpierw zastanawiałam się jak można prowadzić samochód nieosobiście. Jakieś pomysły? :)

Założenie, że każda kobieta stresuje się za kierownicą też całkiem ciekawe. 

Wąska, bez osi, ale to jezdnia dwukierunkowa - podwójny stres? :P

Z drugiej strony to stwierdzenie pewnie nie powinno mnie dziwić, bo wpisuje się idealnie w polski trend traktowania ciąży jak choroby, a nie odmiennego stanu. Tak, w Polsce bowiem ciąża zajmuje się ginekolog, czyli lekarz, a lekarze jak wiadomo są od stanów chorobowych, a co za tym idzie wyszukują u ciężarnych masę różnych rzeczy, albo najlepiej wysyłają je na zwolnienie lekarskie od 7 tygodnia, ot tak - pro forma. Oczywiście nie wszyscy, ale tendencja jest silna i zauważalna, szczególnie dla mnie, która ma porównanie jak prowadzi się moja ciążę, a ciąże koleżanek w Polsce. Na przykład w Polsce od 20 tygodnia miałabym zakaz uprawiania sportów, w zasadzie miałabym zalecenie odpoczywania. Ach i zakaz uprawiania seksu. W UK powiedziano mi, że w 20 tygodniu nie da się postawić diagnozy ze 100% pewnością, bo organizm kobiety w ciąży ciągle się zmienia, poza tym jeśli coś się będzie działo, to da wcześniej znaki i nie ma sensu rezygnować z obu aktywności, bo to dopiero może odbić się stresem na mnie, a co za tym idzie i dziecku. ;) (konkretnie na moim przypadku - łożysko przodujące w 20 tygodniu). Ale nie o tym miało być, a o kobiecie za kierownicą. A szczególnie ciężarną. 

Położna poinstruowała mnie, jak mam zapinać pas bezpieczeństwa przy wielkim brzuchu i powiedziała, że dopóki mieszczę się za kierownica (a niemieszczenie się mi nie grozi, mamy duży samochód :P), to absolutnie nie ma problemu, abym prowadziła do samego końca. Mam sporo koleżanek, które na te bzdury z artykułu zaśmiały się głośno, bo same jeździły do samego rozwiązania, a niektóre gdyby nie odległość do szpitala byłyby w stanie pojechać same na porodówkę. ;)

Oczywiście wg pani ginekolog (proszę wybaczyć - ginekolożka i inne ministry nie przechodzą mi przez gardło, czy w tym wypadku - klawiaturę) wszystkie kobiety stresują się za kierownicą i w związku z tym od 20 tygodnia powinny zatrudnić szoferów, albo nie wiem co? U mnie np. autobus jeździ z wioski rano, a wraca ok. 17.30, poza nim nie wyrwałabym się z tego środka pola, no chyba, że mialabym maszerować górami i dolinami przez 15 km w jedną stronę. Do pracy (pracę skończyłam w piątek - 37 tydzień), do sklepu (bo noszę zakupy!), z kotami do weta (koty i ciąża - dramat sam w sobie!), czy na wizytę z położną (czaicie, że nie opiekuje się mną lekarz? :P). O innych sprawach nie wspomnę. 

Pewna jestem, że jeżdżenie miejską komunikacją, podczas gdy od ładnych paru lat jestem niezależna od niej, dopiero naraziłoby mnie na stres! A tak mam swoje cztery na cztery kółka, ulubioną muzykę, śpiewam na głos, czasem przeklinam traktorzystów, albo czterdziestomilowców, a jedyny korek na jaki trafiam, to taki, w którym farmer przegania stado krów, czy owiec z jednego pola na drugie. Żyć, nie umierać! To znaczy prowadzić samochód w ciąży. I poza nią - bo ja to po prostu lubię. Nie wszystkie kobiety (całe szczęście) trzęsą się, gdy maja siąść za kółkiem.

A Wy jak dajecie radę, mistrzowie kierownicy? ;)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina


wtorek, 18 lutego 2014

Ciuchy w ciąży. Tydzień 34-35.


Wrzucam kolejne dwa zdjęcia, z małym poślizgiem, a to z kilku powodów. Po pierwsze mam ostatnio dziwne pory budzenia się w nocy, co powoduje, że rano zostaję w łóżku dłużej, albo jestem nieprzytomna, albo jedno i drugie. Więc nie miałam czasu czy głowy rano robić zdjęć, a po powrocie z pracy nie mam dobrego światła. Po drugie przez ostatnie 3-4 tygodnie przybrałam znowu na wadze i czuję się jak hipopotam. :( Stąd też moje obiekcje przed robieniem nowych zdjęć, ale skoro słowo się rzekło, to kolejna porcja fotek z dwóch tygodni. Dwa zestawy, gdyż w zasadzie w inne dni noszę zestawy z tygodni 30, 31, 32



W ciążowych wpisach to już ostatni top z BiuBiu. Mam w szafie jeszcze jeden, którego nie pokazywałam - piękny, fuksjowy, ale do niego nie wchodzę, bo jest obcisły na brzuchu, więc czeka na lepsze czasy. Ten dzisiejszy, oberżynowy to Sherwood (99 złotych). To nie jest top z kolekcji macierzyńskiej, ale jak widać na załączonych obrazku jest w stanie pomieścić 35 tygodniowy brzuch. :) Uwielbiam jego krój, a jedyne, co nieco mnie drażni, to fakt, że tkanina elektryzuje mi  włosy. Ale to może być specyfika moich włosów i zimowego sezonu.

Drugi top (zdjęcie z 34 tygodnia) to Pepperberry, czyli firmy, która zaprosiła mnie na casting na modelkę wśród klientek, o czym możecie przeczytać TUTAJ. Znowu - nie jest to top ciążowy, a z ich regularnej kolekcji, kupiony przeze mnie zanim zaszłam w ciążę. Niezwykle wygodny, wiązany z tyłu paskiem, co pozwala na regulację szerokości. Cena oryginalna to 35 funtów, ja kupiłam przeceniony (nie pamiętam ceny), a obecnie jest na wyprzedaży za 12 funtów.

W obu zestawach mam termiczne topy pod spodem, a także ciążowe rurki z Next i ciżemki na płaskiej podeszwie, w których śmigam w zasadzie codziennie do pracy (szpilki teraz ubieram tylko na weekendowe wyjścia, czy gdy chcę wyglądać odświętnie - jak na spotkaniu z klientem w ubiegłym tygodniu). 

Doprawdy nie wiem, czy będę miała co Wam pokazywać przez najbliższe 4 tygodnie.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina  

niedziela, 16 lutego 2014

Jedzenie swojego łożyska (placentofagia). Ciąg dalszy.

W pierwszym wpisie podałam nieco suchych informacji, a teraz przejdziemy do bardziej mięsistych (nomen omen) aspektów spożycia łożyska. ;)



Z czym to się je?

Jeśli macie mocne nerwy i nie jesteście obrzydliwe, to łożysko w zasadzie możecie zabrać do domu i przyrządzić same wg przepisów, których masa jest w internecie. Ważne jest jednak, aby łożysko na surowo było skonsumowane w ciągu 48 godzin od porodu. Po porodzie najlepiej najszybciej dać je do lodówki, gdzie będzie oczekiwało na swój moment. ;) Sprawa się komplikuje, gdy nie wychodzicie ze szpitala tak szybko. Wtedy trzeba mieć kogoś, kto to łożysko zabierze do domu i zamrozi. W przypadku brytyjskich szpitali nie jest to problem, gdyż większość matek, których poród przebiegł bez komplikacji jest gotowa do wyjścia w ciągu 12-24 godzin po porodzie. Należy mieć tylko ze sobą sterylny pojemnik na łożysko, najlepiej oznaczony, że zawiera Wasze łożysko i po zbadaniu przez położne należy umieścić je jak najszybciej w lodówce. Dobrze byłoby mieć też załączoną kartkę z formułką, że łożysko jest przeznaczone do konsumpcji i wszelkie osoby badające je powinny dołożyć starań, aby nie zostało zanieczyszczone. Wychodzicie ze szpitala, zabieracie łożysko, w domu czyścicie z krwi, kroicie i przygotowujecie sobie co tam chcecie - smoothie z owocami leśnymi, tatara (w obu przypadkach łożysko spożywane jest na surowo), parujecie, czy obsmażacie jak stek. Przy czym obróbka cieplna powyżej czterdziestu kilku stopni powoduje, że traci się wiele cennych składników. Dlatego dobrze jest łożysko jest surowe, albo wysuszyć je w suszarce spożywczej przez 12-14 godzin w niskiej temperaturze. Uzyskane w ten sposób "chipsy" można zjeść, lub sproszkować przed konsumpcją. 

Krwawe sporty nie są dla Was?

Sprawa wygląda jednak nieco inaczej, gdy (tak jak ja) macie opory przed samodzielnym obrabianiem łożyska. O ile nie brzydziłabym się dotykać tego i czyścic, bo to jednak - nie oszukujmy się - tylko kawal mięsa, to wspomnienie tego procesu chyba skutecznie odstraszyłoby mnie od dalszej konsumpcji. Tak miałam z kaczką, którą musiałam wybebeszyć i oskubać, więc podejrzewam, że miałabym tak samo w tym przypadku. Ale oczywiście gdzie są wymagania rynku, tam są ludzie, którzy ten popyt zaspokoją podażą. :) I w UK są specjalistki od przerobienia Twojego łożyska do formy, która będzie dla Ciebie akceptowalna. Tyle, że to nie jest tania zabawa. Ale o tym niżej. 

Osoby zajmujące się tym fachem mają z reguły certyfikaty IPEN i są gotowe za odpowiednią opłatą przyjechać do szpitala, zabrać łożysko, aby rodzice nie musieli sobie tym zawracać głowy i potem rozporządzić nim wg Waszych wymagań. I tu znowu możecie wybrać między przygotowaniem smoothie, esencji z łożyska (homeopatycznej), nalewki, maści, czy kapsułek ze sproszkowanym łożyskiem. I na te ostatnie ja zareagowałam dość żywo. :)

Po pierwsze - zaoszczędzono by mi widoku moich własnych flaków. Po drugie - kapsułka z proszkiem jest łatwa do przełknięcia, popicia wodą i puszczenia w niepamięć po 5 sekundach. ;) Po trzecie - cześć kapsułek można zamrozić i przechowywać na inne czasy (niektóre kobiety trzymają je na okres menopauzy). Po czwarte zaś - proces przygotowania proszku do kapsułek odbywa się w niskiej temperaturze, co nie niszczy dobroczynnych składników łożyska. I ta metoda do mnie przemówiła. 

Proces wygląda tak, że zawiera się umowę ze specjalistką (wszystko załatwia się przez maila, jeśli nie macie takiej osoby w najbliższej okolicy), wypełnia formularze, zabiera odpowiednie ze sobą do szpitala (wraz z pojemnikiem), a ona ma upoważnienie, aby odebrać Wasze łożysko i przygotować zlecone przez Was remedium. Formalna strona musi być zorganizowana minimum 2 tygodnie przed planowaną datą porodu, ale najlepiej wcześniej o to zadbać, bo nie wiadomo jak szybko dzieciakowi się pospieszy na ten świat. 

Ile to kosztuje?

I teraz o kwestiach finansowych. Otóż w zależności od tego, gdzie rodzicie, to ceny będą się różniły, bo pani od IPEN może doliczyć sobie ekstra za przejechane kilometry. A wiadomo - na każdym rogu nie pracuje specjalistka od obróbki łożysk, stąd dostępność do tej usługi jest ograniczona, a co za tym idzie - cena niemała. Podaję cenę za odebranie łożyska, wysuszenie i kapsułkowanie go, dostarczenie kapsułek do domu w moich warunkach - czyli mieszkam w środku pola i rodzę w małym prowincjonalnym szpitalu, do którego najbliższa specjalistka ma nieco kilometrów. Tadaaam! 185 funtów. 

I powiem Wam tak szczerze - to jest jedyny aspekt tego zjawiska, który mnie powstrzymuje. Nie podjęłam jeszcze decyzji (w zasadzie nie podjęliśmy, bo finanse dotyczą nas, jako rodziny, nie mogę już myśleć tylko o sobie), ale coś czuję, że w związku z tym, że za parę tygodni przestanę zarabiać konkretne pieniądze, to tego typu wydatek może się okazać zbędną ekstrawagancją. Z drugiej strony teraz nie będę odkładać na parę Louboutinów, bo i tak nie będę miała okazji w nich chodzić. ;) A serio -  nie wiem, jak poradzę sobie fizycznie i psychicznie z okresem połogu i chciałabym mieć takie kapsułki na podorędziu. No i nie ukrywam, że zżera mnie ciekawość, czy na mnie podziałają w jakikolwiek sposób.

Jedno jest pewne - jeśli to zrobię, to na pewno o tym przeczytacie na blogu. :)

A teraz jestem ciekawa, czy Wy zdecydowałybyście się na ten krok, gdyby finanse nie stanowiły bariery? 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

czwartek, 13 lutego 2014

Jedzenie swojego łożyska. Zrobię to, czy nie?

Temat, który mało kogo zostawia obojętnym. ;)

W świecie ssaków zjadanie łożyska przez samice po porodzie to popularne zjawisko. Są dwie teorie na temat takiego zachowania i obie nie wykluczają się nawzajem. Jedna mówi o tym, że samica zjada ślady porodu, aby zataić fakt posiadania nowego potomstwa przed drapieżnikami. Druga za to twierdzi, że łożysko jest naturalnie bogate w pewne związki, które pomagają dojść do równowagi po porodzie, a także, że łożysko jest pierwszym i najłatwiej dostępnym pokarmem proteinowym dla samicy wyczerpanej porodem.

Dowodów naukowych na uzdrawiająca siłę łożyska nie ma, ale myślę, że gdyby jedzenie go musiałoby się odbyć dzięki pośrednictwu czy to koncernów farmaceutycznych, czy spożywczych, to badania i dowody pewnie by się znalazły. A że kobieta może w zasadzie załatwić sprawę sama, to nadal pozostaje to w sferze, nazwijmy to - medycyny ludowej. 



Wbrew pozorom nie jest to nowa moda matek - celebrytek. Niestety dzięki nim to zjawisko zyskało nieco medialnego rozgłosu, a może stety? Nie, raczej niestety - jak mówię, że rozważam zjedzenie łożyska, to wiele osób pyta - jak Kim Kardiashian? :P W Chinach proszkowanie łożyska i spożywanie proszku w celach leczniczych to praktyka popularna od ponad tysiąca lat. 

Najbardziej znanym ekspertem w dziedzinie zjadania łożyska (placentofagii) jest profesor Mark Kristal z University of Buffalo w Stanach Zjednoczonych, który od 40 lat bada to zjawisko. Wg niego mimo, ze nie ma żadnych dowodów na to, że ludzie z jakiegokolwiek kręgu kulturowego zjadali swoje łożyska zaraz po porodzie, to potencjalnie mogłoby ono mieć pozytywny wpływ na zdrowie kobiet... i mężczyzn. Z badan Kristala wynika, że zjadanie łożyska przez zwierzęta zapobiega występowaniu agresji wobec potomstwa i ma też działać znieczulająco na ból w połogu i to w tym ostatnim naukowiec upatruje przyszłość badań nad zasadnością spożywania łożyska przez ludzi. Dla mnie to ciekawy aspekt, bo o ile wszelkie źródła koncentrują się na przebiegu ciąży, porodu, a potem instrukcji obsługi noworodka, to mało z nich mówi prawdę (czasem bolesna) o kondycji psychofizycznej matki w tygodniach po porodzie i sposobów na radzenie sobie ze złym samopoczuciem. 

Nie ma potwierdzonych badań, jakoby spożycie łożyska pomagało kobietom w regeneracji po porodzie, w laktacji, zwalczało zmęczenie i depresję poporodowa, ale spójrzmy na fakty. Łożysko zbudowane jest głownie z protein, zawiera duże ilości żelaza. Przez miesiące był to organ, przez który do dziecka dostawały się składniki odżywcze, witaminy, przeciwciała. Naukowo potwierdzone jest to, ze depresja poporodowa ma związek z brakami ważnych elementów jak witamina B6 czy hormonu CRH, który odpowiedzialny jest za redukowanie poziomu stresu w organizmie. Obie substancje, obok dużej ilości żelaza i protein znajdują się właśnie w łożysku. Dochodzą do tego relacje kobiet, które spożyły łożysko i zauważyły znaczną poprawę nastroju i kondycji w stosunku np. do poprzedniego połogu, podczas którego nie spożyły tego narządu. To oczywiście może być efekt placebo i o niczym nie świadczy, ale uważam, że jeżeli nawet tym efektem, potęga podświadomości można sobie pomoc, to może warto?
 
Jestem smakoszem i w zasadzie wszystkiego spróbuję w życiu. Chociaż raz. Z czystej ciekawości. Jednak zmielenie mojego surowego łożyska z pysznymi owocami leśnymi i spożycie w postaci koktajlu (to jest jedna z opcji, podobno lepsza niż smażenie, które zabija wiele dobroczynnych składników) chyba jest ponad moje siły. Są natomiast inne formy i o nich, a także o tym, czy zdecydowałam się zjeść swoje łożysko i jak to zorganizować w UK, dowiecie się z kolejnego wpisu za kilka dni. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina


poniedziałek, 10 lutego 2014

Ćwiczenia w ciąży. Zumba.




Choć od ponad 15 lat uprawiam różne formy aerobiku i przeszłam już przez klasyczny, step, tae-bo, LBT, kick & tone, to chyba jednak Zumba ze swoimi tanecznymi elementami ujęła mnie najbardziej. Bo oprócz tego, że porządnie się pocę, to z zajęć wychodzę w dobrym humorze - kołysanie biodrami w rytm latynoskich i innych rytmów podnosi mi poziom endorfin. Zumbę regularnie ćwiczę dopiero od ok. roku. Ciąża tego nie zmieniła. No poza paroma tygodniami przerwy. Tak się akurat złożyło - ja w połowie 4 tygodnia ciąży odkryłam, że się spodziewam, a za 2 tygodnie nasza instruktorka zarządziła 6 tygodniową przerwę, bo zarówno ona, jak i większość pań uczęszczających na zajęcia ma dzieci w wielu szkolnym, które właśnie zaczynały wakacje. Ja nie ćwiczyłam więc Zumby między 6, a 12 tygodniem ciąży. Wróciłam w 13 tygodniu i ćwiczę do dziś, czyli 35 tydzień ciąży, gdy piszę ten tekst. Nie było jednak ku temu żadnych przeciwwskazań medycznych (nawet, gdy w 20 tygodniu zostało u mnie zdiagnozowane łożysko przodujące, które... mogło jeszcze się ruszyć, ale to temat na pogadankę porównującą prowadzenie ciąży w UK, a w Polsce). Myślę, że dobrze się złożyło, bo w tym okresie doznawałam strasznej senności i zmęczenia po pracy, a także mieliśmy przez ok. 4 tygodnie non-stop gości w domu - nie musiałam więc rezygnować z zajęć, ani zaniedbywać towarzysko tych, którzy nas odwiedzili w tym okresie. 

O ciąży poinformowałam moją instruktorkę i ona uznała, że jeśli a) położna pozwala (pozwala? ba! była zadowolona, że chcę być w formie!), b) ja się czuję na siłach, to ona będzie bardzo szczęśliwa, jeśli będę kontynuować zajęcia. Powiedziała, że może jedynie powinnam pomyśleć nad tym, aby nie skręcać tułowia zbyt mocno i gwałtownie, a także, aby nie skakać jak dzika. Tak też zrobiłam. Spuściłam nieco z tonu, ale nadal przez 60 minut ćwiczyłam non-stop, przez parę miesięcy dokładając sobie jedynie obciążniki na nogi, każdy po 600g - dzięki temu wzmacniałam nogi (może się przydać przy porodzie!) i mimo zejścia nieco z tonu i wykonywania pewnych ruchów mniej intensywnie, nadal spalałam sporo kalorii. Z obciążników (o których pisałam Wam TUTAJ) zrezygnowałam ok. 30 tygodnia, bo brzuch zaczął się powiększać dość mocno, także moja waga, co powoduje, że łatwiej się męczę.

Mimo tego, że jestem w zaawansowanej ciąży, ok. 32 tygodnia zaczęłam ćwiczyć Zumbę dwa razy w tygodniu. Niedaleko mnie uruchomiono zajęcia z inną instruktorką, a ja musiałam zrezygnować z roweru stacjonarnego, tj. z moim brzuchem wytrzymuję na nim ok. 15 minut, a to nie trening. Jest to rower typowy do spinningu, więc ciężko mi w obecnym kształcie znaleźć na nim wygodną pozycję. Teraz wiem, że nie zamieniłabym Zumby na ten rower. Mimo, że po pracy bywam zmęczona, to w każdy poniedziałek i czwartek prosto z biura idę na salę i przez godzinę ćwiczę. Do domu wracam zmęczona fizycznie, ale pełna energii i w lepszym humorze. 

Zerknijcie na filmik z instruktorką w 8 miesiącu ciąży. To, jak się okazuje, nie jest wcale ewenementem, a coraz więcej kobiet ma świadomość, że pozostanie w formie do końca jest możliwe i wskazane. 

 
W końcówce ciąży pewne ruchy tego treningu mogą pomóc dziecku przesunąć się w dół miednicy i do kanału rodnego, a o to przecież chodzi. ;)

Co jedynie wkurza, to ciągłe pytania innych uczestniczek, czy aby nie powinnam już odpoczywać i czy mam zamiar urodzić na zajęciach. Ostatnio powiedziałam, że ręczniki mamy, ciepła woda też się znajdzie, a one pewnie dadzą świetnie radę w odbieraniu porodu. 

W zeszły czwartek zanim zaczęliśmy zajęcia, Lynn - moja instruktorka powiedziała, że chce coś powiedzieć, zanim zaczniemy. Powiedziała przy całej grupie na głos, że chce mi pogratulować świetnej formy, tego, że nadal chodzę na zajęcia i tego, że położna pochwaliła moje silne mięśnie brzucha. Dodała, że powinnam być inspiracją dla każdej ciężarnej. :))) Miny niektórych były bezcenne. ;)

Dziewczyny, zachęcam Was gorąco do takiej formy ćwiczeń, bo tam nie ma robienia nic na siłę, czy dokładnie jak instruktor pokazuje. Zumba zostawia Wam dość spory margines tolerancji dla Waszego tempa, umiejętności - wykorzystajcie to będąc w ciąży, zwolnijcie może nieco tempo, ale nic co pomoże Wam przygotować się do lżejszego porodu, jest tak przyjemne jak regularne kołysanie biodrami. ;) Nie tylko w Zumbie zresztą. :P

Jestem ciekawa, czy wśród moich czytelników są fani Zumby? :) Ja w tym roku planuję zrobić uprawnienia instruktora. :D

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

piątek, 7 lutego 2014

Olejki. Moja pielęgnacja ciała.



Kolejny z serii wpisów na temat olejków, których używam do pielęgnacji. Tym razem olejki tradycyjne, bo o suchych już Wam pisałam (o TUTAJ). 

Od ponad roku nie używam żadnych balsamów, czy maseł do ciała, bo 95% pielęgnacji mojego ciała (odżywienia i nawilżenia) przejęły olejki. W zasadzie kupuję już tylko kremy do stóp i rąk, bo w tym przypadku używanie ich jest dla mnie bardziej praktyczne, niż olejków. 

Do nawilżenia ciała używam oprócz wymienionych w dzisiejszym wpisie, także oleju kokosowego, o którym szerzej pisałam Wam we wpisie poświęconym olejkom do twarzy (o TUTAJ). Jako olejek nawilżający do ciała sprawdza się idealnie, mam zamiar stosować go także do pielęgnacji młodego. 



Inne oleje, o których jeszcze nie wspomniałam, a które mają stałe miejsce w mojej szafce z kosmetykami, to:

Babydream für Mama - Olejek do pielęgnacji ciała dla kobiet w ciąży 
Cena ok. 10-12 złotych za 250ml, dostępna tylko w Rossmann

Zapomnijcie, że to produkt dla kobiet w ciąży. Ja akurat odkryłam go, gdy szukałam czegoś, co będzie pomagało mi w walce o gładką skórę w ciąży, ale tak polubiłam ten produkt, że będę go stosować stale. 

Jego skład jest krótki, bardzo dobry, bo nie zawiera parafiny, konserwantów, barwników, a substancja zapachowa jest na szarym końcu. Zawiera natomiast olej ze słodkich migdałów, jojoba, sojowy, słonecznikowy i witaminę E. Bardzo dobrze nawilża skórę, stosuję na wilgotne ciało, przyjemnie pachnie (pudrowo), opakowanie ma dziubek-niekapek, dzięki któremu na dłonie nie wylewa mi się za duża ilość produktu. Bardzo wydajny. Konsystencja nie jest lekka, długo się wchłania, stąd stosuję go wyłącznie na noc. Choć często po użyciu bardzo szybko zakładam piżamę, nie zauważyłam, abym dorobiła się jakichś plam na niej, co niewątpliwie jest plusem. 

Szczerze mówiąc jestem zdumiona, że za taką cenę można dostać tak dobry produkt. 

ECO, Prenatal Massage & Body Oil (olejek do masażu i ciała dla kobiet w ciąży)
Cena ok.15 dolarów australijskich za 95ml, ja kupiłam w TK Maxx za 6.99 funta

Kolejny olejek, który będę kupować także po ciąży, bo bardzo dobrze sprawdził się na mojej skórze. Choć o przeciwdziałaniu rozstępom będę mogła powiedzieć dopiero za parę miesięcy, to sam fakt, że olejek cudownie pachnie, nawilża i ma świetny skład przekonuje mnie do używania go mimo wszystko. Co więcej, z chęcią sięgnę po inne produkty tej australijskiej firmy, która do niedawna była mi zupełnie nieznana. 

W składzie ma olej z pestek winogron, ze słodkich migdałów, geranium, mandarynki, witaminę E. Jest to olejek o dość bogatej konsystencji, długo się wchłania, stosuję go na noc. Zapach ma dość orzeźwiający, cytrusowy. Geranium znane jest ze swoich właściwości kojących. Podobno olejek ten jest dobry do masażu zmęczonych mięśni. Ja używam go jedynie jako kosmetyku nawilżającego. 

This Works, Deep Sleep Night Oil (olejek ułatwiający zasypianie)
Cena 25 funtów za 120ml; ja kupiłam w zestawie świątecznym ze sprayem do pościeli i wychodził wtedy taniej 

Moje ostatnie odkrycie, zakupione na fali wyprzedaży noworocznych i w związku z problemami ze snem, które zaczęły się pojawiać (brzuch rośnie, a mi ciężko znaleźć wygodną pozycję plus włącza mi się myślenie po nocach).

Jest to olejek naturalny, o dość lekkiej konsystencji, wchłania się ładnie (nie tak szybko jak suche, ale nie tak długo, jak tradycyjne oleje), a jego największym atutem jest zawartość olejków lawendowego, wetiwerii i dzikiego rumianku, które działają na zmysły relaksująco, odprężająco, łagodzą stres i pomagają szybciej zasnąć. 

Olejku tego nie używam stricte jako kosmetyku nawilżającego, choć dzięki zawartości olejku z pestek winogron ma świetną właściwość utrzymywania wilgoci w skórze. Stosuję go po prysznicu czy kąpieli, po zastosowaniu wszystkich innych kosmetyków. Na koniec dnia, najczęściej po rutynowych działaniach kosmetycznych nakładam ten olejek jako część rytuału wieczornego, który ma mnie przygotować do lepszego snu - delikatnie smaruję nim skronie, szyję i dekolt, a także dłonie i nadgarstki.

Do kompletu mam spray do pościeli This Works Deep Sleep Pillow Spray (wiem, nazwa sugeruje, że do poduszek, ale spryskuję też górę kołdry ;) ), zawierający te trzy "olejki spokoju" zapewniające spokój ciała i ducha. ;)  Nie wiem, czy to potęga sugestii, czy ten duet naprawdę działa, ale faktem jest, że sypiam o wiele lepiej - zasypiam szybciej, mam głęboki sen, a rano jestem bardziej wypoczęta. 

This Works to marka, którą powinni się zainteresować wszyscy, którzy lubią kosmetyki naturalne, bez parabenów, GMO, glikolu propylenowego, parafiny, syntetycznych kolorów i środków zapachowych, SLS-ów. Kosmetyki nie są testowane na zwierzętach, a opakowania nadają się w całości do recyklingu. Ponad to mają rewelacyjną obsługę klienta.

To chyba na tyle. :) W ostatnich dniach przeprowadziłam Was przez moje ulubione olejki do twarzy i ciała. Nadal szukam swojego ideału jeśli chodzi o pielęgnację włosów, jak tylko będę coś ciekawego miała, to uzupełnię serię nowym wpisem. 

Mam nadzieję, że wśród kilku propozycji znajdziecie coś odpowiedniego dla siebie. A może już znacie te kosmetyki? Dajcie koniecznie znać. :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

piątek, 24 stycznia 2014

Ciuchy w ciąży. Tydzień 31-32.






Sukienkę z Asos Wam pokazywałam w TYM wpisie, ale tym razem chciałam pokazać, że z innymi dodatkami nadaje się też na imprezę. No, przynajmniej ja tak uważam, a i prawdą jest że zebrałam ogrom komplementów (obok pytań, czy daję radę w szpilkach :P). 

Tym razem zestawiłam ją z czarnym topem, czarnymi rajstopami i szpilkami a'la tweed oraz bardziej błyszczącą biżuterią i pomalowanym na burgund paznokciami. ;)



Tydzień 32 i moje rurki ciążowe Next z topem BiuBiu, który jest pierwszym i typowym topem ciążowym w moim zestawie. Nadaje się także dla mam karmiących piersią, gdyż ma łatwy dostęp do biustu. Kolekcja macierzyńska BiuBiu jest relatywnie nowa, mój top to Benvenuto (99 złotych) - kopertowy, uszyty z dość treściwej bawełny, lekko elastyczny, bardzo wygodny. No i jak ja kocham kolor czerwony. ♥ 

--

Pozdrawiam i do następnego razu!

Karolina


środa, 8 stycznia 2014

Ciuchy w ciąży. Tydzień 30.


Dzisiaj dwie sukienki. I obie po prostu uwielbiam. 


Pierwsza to ASOS z linii ciążowej, cena to £40, moja jedyna sukienka ciążowa i nie planuję kupować więcej. Jest absolutnie fantastyczna. Uszyta z miękkiej 100% bawełny typu jersey, niezwykle wygodna (odcięcie pod biustem, to dość luźna gumka, poddaje się lekko kiedy nosząca zmienia swój rozmiar). Dziś pokazuję wydanie dziennie, ale z innymi dodatkami dała radę na odświętne wyjście do knajpy - to mam nadzieję pokażę za tydzień. Pod spodem mam top termiczny, rajty mojej ulubionej polskiej firmy Marylin (Karolino, dziękuję! :*), buty moje ukochane kowbojki Red or Dead. 



Druga kiecka jest z kolekcji BiuBiu (o firmie pisałam tutaj), nazywa się Frontera i kosztuje 149 złotych. Uwaga - to nie jest sukienka ciążowa, ale jeszcze do niech wchodzę. :) Jest uszyta z miękkiej, grubej bawełny, niezwykle miękka, elastyczna, ciepła i wygodna. W drugi dzień świąt przebiegałam w niej cały dzień na wyprzedażach kompletując wyprawkę dla młodego w dużych centrach handlowych - ani przez moment nie było mi w niej niewygodnie, a kto miał duży brzuch, ten wie, jak czasem ciężko znaleźć coś, co nie będzie uciskało tu, czy tam. W samochodzie, przy robieniu kilometrów na nogach w centrach handlowych, w knajpie - wszędzie było mi wygodnie i ciepło. Kocham tę sukienkę i rozważam kupno innego koloru. 

Na stopach baleriny Melissa zaprojektowane w kooperacji z Vivienne Westwood. ♥ 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina




sobota, 4 stycznia 2014

Gdzie były służby społeczne? Czyli...


... edukacja muzyczna młodego. :)


Trent Reznor jak dobre wino, yum!

Małemu człowieczkowi, który jeszcze go za bardzo nie przypomina ludzkiej istoty, a raczej coś w rodzaju jaszczura, w 7 tygodniu rosną uszy, ale za to nic nie słyszy, bo aparat słuchowy wytwarza się później - w 14 tygodniu. Dźwięki zaś dochodzą do niego dopiero ok. 5 miesiąca, choć wcześniej wyczuwa drgania receptorami w skórze.

Wobec powyższego postanowiliśmy ok. 6 miesiąca puszczać młodemu muzykę bezpośrednio, bo nie jesteśmy pewni, czy słyszy coś z mojej jazdy samochodem, albo z domowego Hi-Fi. Bezpośrednio, znaczy ja się kładę jak na kozetce w pokoju, który nazywam studio lubego (nagromadzenie sprzętu muzycznego na metr kwadratowy całkiem spore), a on przykłada mi do brzucha wielkie słuchawy. I o ile wybory przyszłego ojca są dość łagodne i np. wybrał mu ten kawałek Porcupine Tree (który nota bene uwielbiam)


albo ten rozkosznie kołyszący "Children of the Sun" Dead Can Dance, szczególnie odkąd wiemy jak damy mu na imię (które oznacza "miłujący dobro", a ten utwór jest właśnie takim hymnem ku czci dobra i oświecenia). 


Oboje jesteśmy wielbicielami muzyki klasycznej, a i wiedząc o tym, że dzieciak w łonie matki lubi rytmiczne żywe utwory postawiliśmy też na Vivaldiego, ale mój wybór (luby nie jest fanem) padł również na kawałek Nine Inch Nails. No co? Rytmiczne? Rytmiczne. Żywe? Żywe. Dobrze, że nikt nie słyszy co puszczam dzieciakowi. Ba! Dobrze, że on sam nie rozumie słów. Sąsiedzi by zrozumieli i mogliby zadzwonić po pracowników służb społecznych i policję, aby dziecko odebrano matce - dla jego dobra, rzecz jasna. ;)

Teledysku raczej nie będę mu szybko puszczać. Sama miałam 13 lat, jak go zobaczyłam po raz pierwszy i do dziś nie wiem, czy nie zaliczyłam jakiegoś uszczerbku na psychice. ;) (i tak drogie dzieci - w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku MTV puszczała muzykę i takie teledyski! ;P )



Dla mnie do dziś "The Downward Spiral" to najlepszy album Nine Inch Nails. Prymitywny, zwierzęcy, emocjonalny.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

wtorek, 31 grudnia 2013

Ciuchy w ciąży. Tydzień 27.


Po świątecznej przerwie wracam do świata żywych. Dziś dwa nowe zdjęcia, potem miałam przerwę, więc kolejne będą z ok. 30 tygodnia i z już dość pokaźnym brzuchem. W pośpiechu przedświątecznym (i z powodu szwankującego aparatu :/) nie zdążyłam zrobić zdjęć w sukience ciążowej, ale nadrobię to w przyszły weekend. Mam też do pokazania nową sukienkę BiuBiu, która jest nieciążowa, a sprawdza się świetnie na mojej obecnej brzuchatej sylwetce i jest niesamowicie wygodna - przebiegałam w niej cały dzień na wyprzedażach świątecznych - o tym za parę dni. :)

Dziś też siądę do recenzji kilku kosmetyków firmy Lush, więc będzie coś dla zainteresowanych mazidłami. 



A jeśli o ciuchy chodzi, to dwa zestawy są ze spodniami ciążowymi, a topy ciągle nieciążowe. Jeden to koronkowy top z Next, drugi t-shirt Heisenberg nawiązujący do serialu, który totalnie mną zawładnął w ostatnich tygodniach (pisząc to wypatruję listonosza z paczką - zamówiłam dwa dni temu sezon finałowy). Mowa o "Breaking Bad". Pod topami mam podkoszulki termiczne. 

Zestaw po lewej był do pracy, a zestaw z Heisenbergiem i czerwoną szminką na sobotę - wypad do kosmetyczki, na lunch i kawę i zakupy. Jestem wielką fanką czerwonych ust wyjętych z kontekstu wieczorowego - uważam, że do rurek i t-shirtu wygląda ona równie dobrze. :) Na ustach mam kultową dla mnie (i wielu innych pań) szminkę MAC Russian Red.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina



piątek, 20 grudnia 2013

Awans społeczny



Wielka Brytania to nadal kraj dość silnych podziałów klasowych, a widzę to najlepiej w mojej pracy, gdzie mam do czynienia z farmerami, klasą średnią, ale także lordami, którzy maja średniowieczne zamki, a meble ubezpieczone na miliony funtów. Awans społeczny może dokonać się w czasie pokolenia, czy dwóch, choć raczej z working class do middle class (czyli z robotniczej do średniej), bo do upper (klasy wyższej) już ciężej się dostać - oni, jak się tu mówi, rzadko się mieszają z innymi. ;) 

zrodlo: http://www.mirror.co.uk/news/uk-news/no-thing-british-class-system-1811962


Ja odkryłam w czwartek na Zumbie, że dokonałam nieświadomie awansu społecznego innego rodzaju. Awansowałamw hierarchii lokalnych kobiet. Serio. 

W ubiegłym tygodniu moja ciąża stała się zauważalna dla osób, które nie były świadome mojego odmiennego stanu. Tym bardziej zauważalna na Zumbie, gdzie noszę dość obcisły top. I nagle okazało się, że jestem godna rozmowy! 95% pan, które od roku widzą się ze mną raz na tydzień i zawsze ograniczały się do zdawkowego hello, a czasem nawet i na to nie było je stać, nagle znalazło ze mną temat do licznych, choć monotematycznych rozmów. 

Naprawdę nie sądziłam, że ciąża może mnie awansować w lokalnym mini systemie społecznym. :P 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina


środa, 18 grudnia 2013

Ciuchy w ciąży. Tydzień 26.


Jeden zestaw, to mój codzienny, służbowo - domowy, popularny w tygodniu pracującym. ;) Drugi weekendowy, czy tez imprezowy (na zdjęciu jeszcze nie miałam zrobionych włosów na wyjście, a śpieszyłam się ze zdjęciem, bo światło uciekało). Nadal poza spodniami nie mam tu ciuchów typowo ciążowych. Oł jes. To jedziemy. :)


Weekendowo - imprezowo mogę sobie pozwolić na sukienkę batmanówę. ;) Kupiłam ją na ebay za kolosalne pieniądze (8 funtów, he, he!), do tego zwykle leginsy (zwane przez niektórych ledżinsami - true story!)  i kowbojki z Red or Dead. Jak ktoś ma odwagę i nogi, to może nosić do rajstop; ja noszę ją jako tunik do kryjących getrów i szczęśliwie się składa, że naciąga się na brzuchu i biuście i mogę w niej śmigać w ciąży. :) Na ustach nieśmiertelny mat Russian Red z MAC'a i można iść do ludzi. ;) 


Rurki z Next, dla ciężarówek (ciekawi jakie? zapraszam tutaj), kolejny top z Biubiu (natomiast o tej firmie pisałam niedawno tutaj) - tym razem Haarlem Cherry (99 złotych), który nosi mi się fantastycznie. Weźcie proszę pod uwagę, że pod spodem mam top termiczny - Haarlem oryginalnie nie ma tego czarnego pod spodem, a kopertowy dekolt, który można sobie regulować w zależności, jak ułożymy górę na biuście. 

W tym tygodniu mam Xmas party z moją ekipą biurową. W ruch pójdzie pierwsza i jedyna jak dotąd sukienka ciążowa, więc zaglądajcie tu proszę! :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Ćwiczenia w ciąży. Z obciążeniem/ciężarkami/hantlami.

Kilka miesięcy temu zdjęcie Lea-Ann Ellinson - 35 letniej mieszkanki Los Angeles, podnoszącej sztangę w zaawansowanej ciąży wzbudziło burzę w mediach. Osobiście daleka jestem od krytykowania kobiety, której kondycji i zdrowia nie znam, a wierzę, że jest pod opieką lekarzy czy położnych, którzy na te ćwiczenia wyrazili zgodę. Zresztą ona sama od lat uprawia dyscyplinę Cross - Fit, która jest dość katorżnicza i łączy w sobie różne elementy np. bieganie, pływanie, rower, podnoszenie ciężarów, skakankę, wspinanie się itd. - wszystko szybko i z maksymalnym wysiłkiem, do granic swoich fizycznych możliwości. Kto robi to dobrze i regularnie, ten ma niesamowitą kondycję, siłę, wydolność i szybkość.


Laa-Ann Ellinson; Photo credit: Nick Stern/WENN.com

Są to ćwiczenia ogólnorozwojowe, poprawiające kondycję i wygląd całościowo. Podejrzewam, że kobieta ze zdjęcia podnosi o wiele mniej będąc w ciąży, niż przed nią. Urodziła właśnie trzecie, zdrowe dziecko, a ćwiczy od wielu lat. I bardzo dobrze dla niej.  

Ja choć uważam się za osobę sprawną, to w ciąży odłożyłam sztangę. Nie mam na tyle wypracowanej techniki i postawy, poza tym nie czuję się na siłach, ale nie mam zamiaru krytykować kobiet, które są sprawniejsze ode mnie i jak mniemam słuchają swojego ciała, znają swoje możliwości, a także są pod opieką położnych. Ja ograniczyłam się do hantli o niedużym ciężarze i obciążników na kostki. 

Mam zestaw hantli od 0.5 do 3kg i używam ich albo siedząc na ławce do ćwiczeń (ćwiczenia na biceps, triceps - poszukajcie w Google), albo w trakcie jazdy na rowerze stacjonarnym. Obciążniki stosuję na Zumbie, o której w następnym odcinku, a także na rowerze (każdy po 600g). Są to ćwiczenia, które nie wymagają ode mnie nieludzkiego wysiłku, a poprawiają krążenie, spalam nieco kalorii, poprawia się moje samopoczucie. 



Moje ciało w ciąży się zmienia i wiem, że ciąża na pewno zostawi na nim ślad. I o ile nie panikuję z tego powodu, bo to naturalna kolej rzeczy i myślę o tym, że nasz syn będzie taką radością, że inne rzeczy będą dla mnie mniej istotne. Takoż nie myślę o tym, że w ciąży uda mi się poprawić rzeźbę, bo nie o to chodzi. Jeśli mogę sobie nieco pomóc i zachować choć część mojej rutynowej aktywności sprzed ciąży, to dlaczego nie? Położna powtarza mi, że to z dobrym efektem dla mnie i młodego. No i liczę na to, że będzie mi łatwiej wrócić do regularnych treningów po porodzie. 

Tak więc - hantle (czy nawet butelki z wodą, jeśli nie macie sprzętu w domu) w ciąży polecam - oczywiście po konsultacji z położną/lekarzem i upewnieniu się, że ciąża przebiega prawidłowo. Ja używam także rękawic bez palców (firmy Lonsdale), która mają gumowe wykończenie - dzięki temu chwyt jest lepszy, mniejsza szansa, że ciężarki wymskną się z dłoni, a także lepiej chronione są nadgarstki (usztywnione).

--
Pozdrawiam i do następnego razu!

Karolina

sobota, 14 grudnia 2013

Ciuchy w ciąży. Tydzień 25.



Czyli jestę fashionistko. ;) To był poniedziałek rano, po moim niemal tygodniowym urlopie. A w niedzielę do późna oglądałam "Breaking Bad", serial od którego wprost nie mogę się oderwać. Czym to poskutkowało? Nieprzytomnością w poniedziałkowy poranek i założeniem spodni w kratkę do swetra z paskami. 



 O wiele lepiej poszło mi w weekend, bo nawet nie ubrałam rajstop w kwiatki do sukienki w groszki. ;) Sukienka nieciążowa, a jakże, jeszcze dopinam się do paska, ale musiałam go przesunąć nieco wyżej niż przed ciążą. Cena była odlotowa - 12 funtów, a sporo osób myśli, że to dużo droższa sukienka, gdy ją widzi. Na zimniejsze dni mam pod spodem top termiczny z długim rękawem i tym sposobem mogę w niej śmigać większość roku. A jak już pasek będzie za mały (lada moment), to będę nosić bez paska - też się obroni, już sprawdzałam. :D 


Na nogach miałam jedne z moich ulubionych szpilek z River Island, które kupiłam na wyprzedażach w Boxing Day (drugi dzień świąt) w grudniu 2011. Kocham te zamszowe buty, bo są ultra kobiece, mają specyficzne wycięcie, ale niestety przez ten krój bywają dość bolesne do biegania po mieście. Wiec na imprezę, jakieś wyjście typu: wskakujemy do taxi, potem do knajpy, teatru itp, potem znowu myk do taxi i do domu, to owszem. Kosztowały oryginalnie 40 funtów, ale na pewno kupiłam je przecenione.

 

Spodnie w kratę, to ciążowe z Next, o których pisałam Wam tutaj, a sweterek jest z angory i uwielbiam go, bo jest cienki, a grzeje niemożebnie. Kupiłam go w TK Maxx.


--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina