Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pielęgnacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pielęgnacja. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Makijaż. Projekt denko #5


Kolejna edycja wpisu o zużytych kosmetykach, tym razem wzięłam pod lupę kosmetyki kolorowe do makijażu. W następnym wpisie, aby ten nie był koszmarnie długi, pokażę kosmetyki pielęgnacyjne do jego usuwania. Oprócz krótkich opisów dziś będzie także szybkie porównanie kosmetyków kolorowych z tej samej kategorii. 

***

Tusze do rzęs 

Moje rzęsy są dość grube, długie, ale proste i sztywne jak druty. Zawsze używam zalotki, bo bez niej nawet najlepszy tusz nie otworzy mi optycznie oka i moje rzęsy będę sterczały prosto i będą widoczne tylko z  boku.  


Essence, Get BIG! Lashes Triple Black Mascara
Cena ok. 10 zł 

Był to chyba pierwszy tusz do rzęs z firmy Essence, który wypróbowałam, a było to w zimowy, bardzo wietrzny i wilgotny dzień. Tusz dał efekt wydłużonych i lekko pogrubionych rzęs, utrzymywał się przez większość dnia, ale wieczorem już było widać delikatne osypywanie się końcówek i czarne kropki pod oczami. W dzień, gdy jest sucho tusz wydaje lepiej siedzieć na rzęsach. Szczotka jest z tradycyjnym włosiem, dość gęsta i duża o lekko klepsydrowym kształcie. Może sprawiać trudności z malowaniem dolnych rzęs, albo małych oczu. U mnie sprawdziła się dobrze, choć z dolnymi rzęsami muszę uważać. Rozczesuje, efekt można budować (2 warstwy maksymalnie, potem ma tendencję do sklejania). Makijażystka na stoisku Estee Lauder nie mogła się nachwalić, jak fantastycznie wyglądają moje rzęsy. Jej zdziwienie było wielkie, jak wyznałam, że to tusz za równowartość mniejszą niż 2 funty. Tusz wg mnie trochę szybko wysycha i używam go maksymalnie 3-4 miesiące i wyrzucam, bo traci szybko na jakości, ale za tę cenę, to można sobie pozwolić na kupowanie świeżego częściej.

Essence, Get BIG! Lashes Volume Boost Mascara
Cena ok. 10 zł 

W zasadzie robi to samo, co tusz opisany powyżej, ale wydaje mi się, że nieco lepiej trzyma się rzęs (a może po prostu pogoda bardziej sucha?), a także ma nieco inny kształt szczoteczki (bardziej jak kolba kukurydzy). Gdybym miała wybierać między tymi dwoma, to chyba postawiłabym na poprzedni tusz. Różnica jest jednak subtelna i chyba nie leży w formule jako takiej, a raczej w szczoteczce i przez to aplikacji tuszu.  Oba tusze są dość upierdliwe w aplikacji na dolne rzęsy z powodu wielkich szczoteczek, a ja mam duże oczy! Podkreślę jednak ponownie, że za tę cenę są to produkty bardzo dobre i mile mnie zaskoczyły. 

Covergirl Lash Blast Volume (maskara pogrubiająca, wydłużająca, wersja wodoodporna) 
Cena ok. 5-8 funtów

Rzuciłam w listopadzie hasło na profilu bloga na facebook - jaka wodoodporna maskara jest godna polecenia? Dziewczyny polecały różne, a Ewelina  od razu zaproponowała podesłanie mi tuszu niedostępnego w UK (jak mi się wtedy wydawało, bo dziś już wiem, że Covergirl można trafić na Amazon, w drogeriach ta marka jest natomiast niedostępna). Nie zwlekałam długo, zaproponowałam wymianę i za parę tygodni miałam w domu paczkę ze Szwajcarii! 

Dlaczego wodoodporna? W listopadzie zaczęłam moją pierwszą regularną grupę Zumby. O ile ćwicząc jako uczestnik mogłam gdzieś tam momentami pościemniać, o tyle jako instruktor muszę dawać z siebie 200%. A to oznacza pot kapiący z nosa. I prawdopodobieństwo rozmazanego makijażu. Zastanawiacie się po cholerę robię makijaż na trening? A z kilku powodów. Jeden jest taki, że w dniu, kiedy prowadzę wieczorem zajęcia spędzam cały dzień w biurze - spotykam klientów, jeżdżę na konferencję, muszę wyglądać jak człowiek, a nie jak zombie, co przy 15 miesiącach ani jednej nieprzespanej nocy jest raczej smutną normą. Po drugie - jestem na widoku wszystkich na treningu i chcę prezentować się schludnie (tak - mimo spoconej gęby w połowie treningu!). Robię więc lekki makijaż, a podkreślenie rzęs to jego podstawa! No i do rzeczy - jaki jest ten tusz?

Genialny. Rozdziela, pogrubia, przedłuża rzęsy. Ma silikonową szczoteczkę, której ja się okrutnie bałam, ale pracuje się z nią rewelacyjnie. Robię makijaż ok. 7 rano, wracam do domu spocona po zajęciach po 20 wieczorem, a rzęsy wyglądają jakbym je pomalowała 5 minut temu. Polecam gorąco, ja zostałam wierną fanką tego tuszu. Zamówiłam kolejne opakowanie.


Covergirl Lashexact (maskara wydłużająca i rozdzielająca rzęsy, wersja wodoodporna)
Cena ok. 5-8 funtów

Historia otrzymania tego tuszu taka sama, jak wyżej (Ewelino, jeszcze raz setne dzięki! ♥). Tusz jeszcze lepszy niż ten opisany powyżej. Ma silikonową, ale nieco subtelniejszą szczoteczkę, przez co można bardzo łatwo budować efekt. Rzęsy są wydłużone, rozdzielone i tylko delikatnie pogrubione. Mój absolutny faworyt! Ewelina podobno szykuje mi jeszcze jeden do wypróbowania, jak będzie równie dobry, to chyba oszaleję na punkcie tej marki, tym bardziej, że z tego co widzę ceny tuszy Covergirl wahają się w granicach 5-8 funtów (choć widziałam u sprzedawców na Amazon i Ebay, że ceny potrafią sięgać i 20 funtów!), co jest bardzo do przyjęcia. 


Bourjois, Volume Glamour Ultra Curl Mascara (tusz podkręcający do rzęs)
Cena ok. 8 funtów 

Skusiłam się, bo byłam ciekawa, czy faktycznie podkręci moje proste jak druty rzęsy. A dupa. Nic nie podkręca. Formuła jest poprawna, nie rozmazuje się, trzyma się dość dobrze przez większość dnia, ale nie robi żadnego spektakularnego efektu. Szczoteczka jest z tradycyjnym włosiem, wygięta w łuk i łatwo się nią pracuje. Tusz jak większość na ryku. Nie będę wracać. 

Clinique, High Impact Mascara (tusz pogrubiający, podkręcający, wydłużający) 
Cena regularna 17.50 funta, ja miałam miniaturkę z gazety (cena gazety ok. 3 funtów) 

Szczoteczka cudna - tradycyjna, nieduża, z gęstym włosiem. Tusz bardzo dobry, ale wymaga nakładu pracy. Jedna warstwa to bardzo naturalny efekt, co na maskarę, która w nazwie ma słowa 'high impact" zaskakuje. Przy dwóch warstwach rzęsy są już ładnie podkreślone, ale też nadal dość miękkie i nie wyglądające teatralnie. Podobno w składzie są substancje pielęgnujące - za krótko używałam, aby się przekonać o ich działaniu, miniaturka miała 3,5g i starczyła na ok. 6 tygodni codziennego użytkowania. Nie kruszy się, nie rozmazuje. Bardzo dobry tusz. Dla mnie jednak jego cena jest zaporowa. Taki sam efekt można uzyskać maskarą o połowę tańszą.


***

Eyelinery

Kiedyś byłam fanką tych żelowych w słoiczku, ale zauważyłam, że szybko mi wysychają i z reguły pół słoiczka lądowało w koszu. Dodatkowo miałam problem z dobraniem odpowiedniego pędzelka, bo te dołączone do linerów były średnio użyteczne. Postanowiłam wypróbować te pisaku, bo tradycyjnych w kałamarzach nie lubię.  Na tapecie miałam trzy produkty. 


Eyeko, Skinny Liquid Eyeliner (Cienki eyeliner w pisaku)
Cena regularna 12 funtów, miałam jako gratis w gazecie za ok. 2-3 funty 

Absolutnie fantastyczny produkt. Możliwość robienia cienkiej kreski i budowania jej. Precyzyjny, końcówka do malowania cienka, długa, kosmetyk nie zasycha natychmiastowo, co ułatwia jego aplikację. Kolor czarny nie blednie, nie rozmazuje się, siedzi na powiece cały dzień, a testowałam w upalne dni i podczas treningów Zumby. Ale też nie mam zbyt mocno tłuszczącej się skóry na powiekach - nie muszę używać baz itp. Cena regularna nie jest najniższa, ale to dobry produkt. Biorąc pod uwagę, że porwałam go z półki z magazynem, którego nie znoszę, bo akurat stałam w kolejce aby zapłacić za paliwo, to ten kosmetyk był jak wygrana na loterii, bowiem produkty Eyeko są w zestawach wielu uznanych makijażystów (np. Lisy Eldridge), a konsultantem firmy jest ikona stylu Alexa Chung, której perfekcyjne linie na powiekach są znakiem rozpoznawczym. 

L'Oreal Paris Super Liner Blackbuster Intense (Eyliner w pisaku) 
Cena ok 35 złotych 

Zacznę od tego, że jak byłam w Polsce, to skończył mi się Eyeko (tak, ten o którym pisałam kilka linijek wcześniej). Duży Rossmann w Tychach był remontowany, dotarłam do małego, a tam był lipny wybór eyelinerów w pisakach. Znalazłam ten pisak, nie było testera, a produkt był zafoliowany. Kupiłam. Jedno słowo? Bubel. Kolor nie jest wcale bardzo intensywny, aplikacja jest koszmarna, o chyba, że chcecie krechę a'la Amy Winehouse. Nigdy więcej. 

Collection Extreme 24Hr Felt Tip Liner (Estremalny eyliner w pisaku, trwałość 24h)
Cena ok. 3-4 funtów

Godny następca eyelinera Eyeko! Wprawdzie kolor nie jest tak bardzo intensywny, ale aplikacja niemal identyczna, końcówka też bardzo precyzyjna, kosmetyk siedzi na powiece przez cały dzień. Mam jedynie problem z końcówkami, bo ostatnio mam tendencję do łzawiących oczu i zdarza mi się, że pod koniec dnia końcówki są lekko starte. Ale są dni, że nakładam go ok. 6.45 rano i do 20.45 kreska jest nienaruszona - po całym dniu w biurze i prowadzeniu Zumby wieczorem, na której dosłownie pot kapie mi z twarzy. Biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości, trzeba przyznać, że jest to kosmetyk rewelacyjny. Dostępny w czterech kolorach, być może w przyszłości skuszę się na inny niż czarny. Służył mi przez ok. 4 miesiące codziennej aplikacji. 


***

Pozostałe kosmetyki 

Lavera, Mineral Sun Glow Powder (puder brązujący) 
Cena mi nieznana, dostałam w prezencie 

Ania wygrała konkurs, bo wiedzieć musicie, że jest ona specjalistką od brania udziału w konkursach i co chwilę coś wygrywa! W nagrodę dostała zestaw kosmetyków i mogła wytypować drugą osobę, która otrzymała ten sam zestaw. Wybrała mnie, a ja w zestawie miałam między innymi ten brązer. O firmie już słyszałam, że naturalne, organiczne, bio i w ogóle cacy. Niestety nie wiem, w jakim odcieniu go miałam, gdyż etykieta się starła. Dawał dość subtelny efekt, który można było budować, ale miał delikatne drobinki, przez co nadawał się do muśnięcia całej twarzy, ale już niekoniecznie do konturowania. Zdecydowanie kupiłabym go, gdyby był łatwiej dostępny w UK i stosowałabym w okresie, gdy mam lekką opaleniznę, do jej podkreślenia i nadania blasku. Kosmetyk rozprowadzał się łatwo, nie tworzył plam, nie zapychał. Bardzo dobry! Aniu, dziękuję!


Collection, Long Lasting Concealer (długotrwały korektor) 
cena ok. 4-5 funtów 

Stosuję pod oczy. Mocno kryje, niestety ma czasem tendencję do zbierania się w zmarszczkach, ale nie miałam jeszcze takiego korektora pod oczy, który by tego nie robił. Długotrwały, dostępny w 4 odcieniach. Stosuję najjaśniejszy Fair, który jest tak popularny w UK i tak dobry za tak niską cenę, że ostatnio dostanie go nawet w dużych, dobrze zaopatrzonych drogeriach graniczy z cudem! Kosmetyk, bez którego po 15 miesiącach niespania nie mogę się obejść. Polecam tym, którzy mają podobny problem do zatuszowania. Nie wiem, jak się sprawdza na niedoskonałościach, bo w zasadzie takowych nie mam, albo radzi sobie z nimi krem BB. 

Biochemia Urody, Puder Bambusowy z Jedwabiem 
Cena 16.80 PLN 

Pudru potrzebuję do zmatowienia strefy T i zagruntowania korektora pod oczami. Ten puder sprawdza się idealnie. Nie daje sztucznego matowego efektu, a jedynie delikatnie matuje skórę. Ma niesamowicie drobną konsystencję, podobno dodatek jedwabiu działa nawilżająco (nie zauważyłam), na pewno skóra wygląda bardzo naturalnie, a jednocześnie nadmiar sebum (którego szczerze mówiąc nie mam aż tak dużo; cera mieszana) zostaje przez parę godzin pod kontrolą. Mój zdecydowany faworyt po latach testowania różnych drogeryjnych pudrów transparentnych. Zastrzeżenie mam do opakowania, gdyż na tę ilość pudru, który zużywa się ponad rok przy codziennym użytkowaniu powinno być lepszej jakości. U mnie po paru miesiącach połamało się wieczko, co uniemożliwiało sprawny transport na wyjazdach. Nauczona tym doświadczeniem dokupiłam w Biochemii Urody małe pudełeczko podróżne na puder sypki i jest ono o wiele lepszej jakości. 

Bourjois, Effet 3D lipgloss (błyszczyk do ust) 
Cena  ok. 8 funtów 

Po boomie na błyszczyki L'Oreal w czasach gdy byłam na studiach miałam traumę i w zasadzie nie używałam tego typu kosmetyków. Nienawidzę gdy błyszczyk wysusza mi usta, klei je i gdy włosy mi się do niego kleją. Brrrr... Ta seria ma nową formułę, wolną od parabenów, kosmetyk jest dość lekki, nie klei ust, nie wysusza ich. Ośmiogodzinna trwałość jest oczywiście przesadzona. No chyba, że ktoś nie mówi, nie je, nie całuje się. Z chęcią powrócę do tego błyszczyku, w chwili obecnej używanie kosmetyków kolorowych na usta nie ma sensu, bo mój syn pewnie rozmaże mi go po połowie twarzy. Miałam kolor 51, Rose Chimeric i jest to subtelny pudrowy róż. Mam jedno zastrzeżenie - dotyczące opakowania, a mianowicie pędzelek nie dosięga dna i nieco kosmetyku pozostaje nie do zużycia. Natomiast zadowolona jestem z aplikatora - jest to dość cienki pędzelek. Cena przystępna, więc jeśli tylko zdecyduję się ponownie na błyszczyk, to pewnie będzie to ten sam. 



Bourjois, Happy Light Luminous Serum Primer (rozświetlająca baza pod makijaż) 
Cena ok.  10 funtów 

Jej celem ma być wyrównanie powierzchni skóry, nawilżenie, rozświetlenie jej i przygotowanie do makijażu. I ona to wszystko robi. Problem polega na tym, że rozświetlenie znika pod moim kremem BB, który nie jest aż tak szalenie kryjący. Zatem dla mnie stosowanie tej bazy nie ma większego sensu. Owszem skóra jest dobrze przygotowana do przyjęcia makijażu, ale bez tej bazy mój makijaż też dobrze się nakłada i trzyma. Ma ona lekką konsystencję, szybko się wchłania. Zdecydowany różowy odcień, przez co nie nadaje się dla osób z wyraźnie żółtymi tonami w skórze. Drobinki są bardzo subtelne i nie nadają bazarowego wyglądu. Dodam, że jest to baza z silikonami, więc może kogoś zapychać; ja nie miałam tego problemu. Opakowanie szklane z pompką, wygodne dozowanie, ale też rurka, która nie dosięga do dna, przez co nieco kosmetyku pozostaje niewykorzystane. Ciekawy kosmetyk, ale nie spełniający moich oczekiwań, jeśli chodzi o rozświetlenie. Cena w stosunku do ilości (15ml) i słabej wydajności także nie zachęca mnie do ponownego zakupu. 

 
Na zdjęciu widzicie też dwa kremy BB, które zużyłam w ostatnich miesiącach. Oba są marki Skin Food i pisałam już o nich na blogu.  TUTAJ o grzybkowym, a TUTAJ o herbacianym.


Ufff...

To na razie na tyle. Nie używam ostatnio zbyt wielu kosmetyków kolorowych, niektóre zaprezentowane dziś kupiłam niemal 2 lata temu! W następnym odcinku denka będzie o demakijażu.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina 

poniedziałek, 24 lutego 2014

Projekt denko #3

Kolejna odsłona projektu denko, czyli krótki opisy i recenzje kosmetyków, które zużyłam w ostatnich tygodniach. Trochę się tego nazbierało, cześć czekała na swoją recenzję od grudnia. Więc lecimy!


Organix Brazilian Keratin Therapy Shampoo
Organix Brazilian Keratin Therapy Conditioner
Szampon i odżywkę kupiłam w promocji łączonej - za oba produkty zapłaciłam £10 funtów, ceny w zależności od sklepu wahają się od 5-7.5 funta za butelkę (w UK; w USA pewnie taniej), obie butelki mają pojemność 385ml 

Mam tendencje do przesuszonej (a co za tym idzie) do łuszczenia się skóry głowy podczas używania większości drogeryjnych szamponów. Szukając w internecie informacji na temat tego problemu, doszłam do wniosku, że szkodzić mogą jej detergenty (SLS-y). Poszukałam więc szamponu bez tego składnika. 

Ten okazał się być świetny dla moich włosów, takoż odżywka. Testowałam wersję z keratyną, która miała wygładzić włosy. Dodatkowo w składzie jest olej kokosowy, z awokado, czy masło kakaowe. Ta mieszanka składników okazała się być odpowiednia dla moich gęstych, grubych, ale czasem lubiących się puszyć włosów. Ani szampon, ani odżywka nie obciążały ich, ułatwiały rozczesywanie, wygładzały włosy (uwaga! odżywkę stosuję mniej więcej od 2/3 długości włosów, nie nakładam na włosy przy skórze głowy). Zapach kosmetyków jest przyjemny, a ich niewątpliwym plusem jest to, że są bardzo, ale to bardzo gęste i wydajne. Niektórzy gęstość tych kosmetyków mogą postrzegać za minus - trzeba się trochę natrudzić, aby wycisnąć je z butelek. Dla mnie to jest atut, bo nie spływają z włosów podczas stosowania i nie przelewają się przez palce. Obecnie skusiłam się na inny szampon i odżywkę z tej firmy i też są dobre, ale chyba wrócę do tych z keratyną.

Olejek z orzechów makadamia, L'orient 
Cena ok. 30 złotych za 50ml

O tym olejku przeczytacie w TYM wpisie. Jeśli bedę akurat wybierać się do Polski, to na pewno zamówię. W przeciwnym wypadku poszukam godnego następcy na rynku brytyjskim. 

Maska uspokajająca, Ziaja Pro 
Cena ok. 25 złotych za 250ml 

Zużyłam tylko próbkę, ale rozważam kupienie pełnowymiarowego opakowania. Nie jest to produkt napakowany naturalnymi składnikami (niestety ma nieco parabenów, czy pochodną formaldehydu), ale cześć składników czynnych jest bardzo w porządku (alantoina, alga brunatna bogata w oligoelementy, proteiny, polisacharydy,  olej bawełniany, witamina E, prowitamina B5 czyli D-panthenol) i okazuje się, że na mojej skórze twarzy sprawdza się bez zarzutu. Maski z tej serii Pro (mam opakowanie innej, pojawi się w kolejnym denku) nakładam wieczorem grubą warstwą na oczyszczona twarz, po ok. 20-30 minutach ściągam nadmiar chusteczką i idę spać. Rano buzie mam bardzo dobrze odżywiona, skóra jest sprężysta, ukojona. Niewątpliwym atutem jest cena. Minusem, poza mało naturalnym składem - dostępność (w drogeriach raczej jej nie dostaniecie, zostają targi kosmetyczne, hurtownie kosmetyków dla profesjonalistów, albo... internet ;)). Ciągle się waham nad kupieniem pełnowymiarowego opakowania.

Babydream für Mama  (olejek do pielęgnacji ciała dla kobiet w ciąży)
Cena ok. 10-12 złotych za 250ml, dostępna tylko w Rossmann

O tym olejku przeczytacie szczegółowo w TYM wpisie. Z pewnością będę do niego wracać, bo to świetny kosmetyk, nie tylko dla kobiet w ciąży. 


ECO, Prenatal Massage & Body Oil (olejek do masażu i ciała dla kobiet w ciąży)
Cena ok.15 dolarów australijskich za 95ml, ja kupiłam w TK Maxx za 6.99 funta

Kolejny olejek, który będę kupować także po ciąży, bo bardzo dobrze sprawdził się na mojej skórze. O szczegółach przeczytacie w TYM wpisie. Właśnie zaczęłam drugie opakowanie, stosuję zamiennie z olejkiem Babydream.

Aqualia Thermal Rich - 48 Hour Hydration for Sensitive Skin - Dry Skin 
(krem dla cery suchej, wrażliwej, wersja bogata - w odróżnieniu od wersji lekkiej, 48 godzin nawilżenia)
Cena ok. 15 funtów za 40ml


Przyznam, że nie kocham Vichy. Zadziwia mnie szał na tę markę w Polsce, jeszcze bardziej otwieram buzię ze zdziwienia, jak widzę, jakich cen osiągają kosmetyki tej firmy w kontekście składu i działania. Choć oczywiście, to ostatnie jest dyskusyjne - na jednych działa świetnie, na innych wręcz przeciwnie. 

Ten krem zakupiłam skuszona kuponem z 30% zniżką. Gdybym go kupiła za regularną cenę, to byłabym mocno wkurzona. Dlaczego? Bo choć bardzo dobrze nawilża, to krem Oilatum Natural Repair Face Cream (pisałam o nim TUTAJ), którego używam od dawna, a który ma w składzie o połowę mniej chemicznych dodatków i kosztuje 7-8 funtów za 50ml w regularnej sprzedaży, działa dokładnie tak samo. Zdecydowanie nie będę wracać do tego kremu Vichy. Jak nie widać różnicy, to po co przepłacać? ;)

Heel Genious Amazing Foot Cream, Soap & Glory (krem do stóp)

Cena ok. 5 funtów za 125ml

Jak nie uwielbiam Soap & Glory, to za ten krem (oraz ich krem do rąk, o którym w następnym denku) mogę im wystawić laurkę. ;) Jednak zaznaczam, że moje stopy nie są super wymagające, nie mam stwardnień, czy pęknięć - od kremu oczekuję nawilżenia, lekkiego chłodzenia, w miarę szybkiego wchłaniania. I zdaję sobie sprawę, że większość kremów działa powierzchownie. I to wszystko dostaję od Heel Genious, ale dla kogoś z większymi wymaganiami ten krem może być zbyt mało intensywny. W składzie są m.in. gliceryna, wyciągi owocowe, alantoina, olej z orzechów makadamia, mocznik, mentol. Krem, do którego będę wracać, bo jest przyjemny w użytkowaniu, wydajny, a tubka bardzo dobrej wielkości. 

Caudalie Vinosource S.O.S Thirst-Quenching Serum
Cena ok. 30 funtów za 30ml

O tym nawilżającym serum pisałam Wam już obszerniej i zainteresowanych zapraszam do TEGO wpisu. Dodam jedynie, że nadal uważam, że to świetny kosmetyk, jednak moje problemy z nadmiernie przesuszoną skórą zniknęły - myślę, że było to spowodowane ciążową burzą hormonalną. W związku z tym nie będę na razie kupować kolejnego opakowania - krem nawilżający i oleje na noc znowu sprawdzają się u mnie świetnie.  

Jestem ciekawa, czy znacie jakiś z wymienionych kosmetyków i co o nim sądzicie. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina 


piątek, 7 lutego 2014

Olejki. Moja pielęgnacja ciała.



Kolejny z serii wpisów na temat olejków, których używam do pielęgnacji. Tym razem olejki tradycyjne, bo o suchych już Wam pisałam (o TUTAJ). 

Od ponad roku nie używam żadnych balsamów, czy maseł do ciała, bo 95% pielęgnacji mojego ciała (odżywienia i nawilżenia) przejęły olejki. W zasadzie kupuję już tylko kremy do stóp i rąk, bo w tym przypadku używanie ich jest dla mnie bardziej praktyczne, niż olejków. 

Do nawilżenia ciała używam oprócz wymienionych w dzisiejszym wpisie, także oleju kokosowego, o którym szerzej pisałam Wam we wpisie poświęconym olejkom do twarzy (o TUTAJ). Jako olejek nawilżający do ciała sprawdza się idealnie, mam zamiar stosować go także do pielęgnacji młodego. 



Inne oleje, o których jeszcze nie wspomniałam, a które mają stałe miejsce w mojej szafce z kosmetykami, to:

Babydream für Mama - Olejek do pielęgnacji ciała dla kobiet w ciąży 
Cena ok. 10-12 złotych za 250ml, dostępna tylko w Rossmann

Zapomnijcie, że to produkt dla kobiet w ciąży. Ja akurat odkryłam go, gdy szukałam czegoś, co będzie pomagało mi w walce o gładką skórę w ciąży, ale tak polubiłam ten produkt, że będę go stosować stale. 

Jego skład jest krótki, bardzo dobry, bo nie zawiera parafiny, konserwantów, barwników, a substancja zapachowa jest na szarym końcu. Zawiera natomiast olej ze słodkich migdałów, jojoba, sojowy, słonecznikowy i witaminę E. Bardzo dobrze nawilża skórę, stosuję na wilgotne ciało, przyjemnie pachnie (pudrowo), opakowanie ma dziubek-niekapek, dzięki któremu na dłonie nie wylewa mi się za duża ilość produktu. Bardzo wydajny. Konsystencja nie jest lekka, długo się wchłania, stąd stosuję go wyłącznie na noc. Choć często po użyciu bardzo szybko zakładam piżamę, nie zauważyłam, abym dorobiła się jakichś plam na niej, co niewątpliwie jest plusem. 

Szczerze mówiąc jestem zdumiona, że za taką cenę można dostać tak dobry produkt. 

ECO, Prenatal Massage & Body Oil (olejek do masażu i ciała dla kobiet w ciąży)
Cena ok.15 dolarów australijskich za 95ml, ja kupiłam w TK Maxx za 6.99 funta

Kolejny olejek, który będę kupować także po ciąży, bo bardzo dobrze sprawdził się na mojej skórze. Choć o przeciwdziałaniu rozstępom będę mogła powiedzieć dopiero za parę miesięcy, to sam fakt, że olejek cudownie pachnie, nawilża i ma świetny skład przekonuje mnie do używania go mimo wszystko. Co więcej, z chęcią sięgnę po inne produkty tej australijskiej firmy, która do niedawna była mi zupełnie nieznana. 

W składzie ma olej z pestek winogron, ze słodkich migdałów, geranium, mandarynki, witaminę E. Jest to olejek o dość bogatej konsystencji, długo się wchłania, stosuję go na noc. Zapach ma dość orzeźwiający, cytrusowy. Geranium znane jest ze swoich właściwości kojących. Podobno olejek ten jest dobry do masażu zmęczonych mięśni. Ja używam go jedynie jako kosmetyku nawilżającego. 

This Works, Deep Sleep Night Oil (olejek ułatwiający zasypianie)
Cena 25 funtów za 120ml; ja kupiłam w zestawie świątecznym ze sprayem do pościeli i wychodził wtedy taniej 

Moje ostatnie odkrycie, zakupione na fali wyprzedaży noworocznych i w związku z problemami ze snem, które zaczęły się pojawiać (brzuch rośnie, a mi ciężko znaleźć wygodną pozycję plus włącza mi się myślenie po nocach).

Jest to olejek naturalny, o dość lekkiej konsystencji, wchłania się ładnie (nie tak szybko jak suche, ale nie tak długo, jak tradycyjne oleje), a jego największym atutem jest zawartość olejków lawendowego, wetiwerii i dzikiego rumianku, które działają na zmysły relaksująco, odprężająco, łagodzą stres i pomagają szybciej zasnąć. 

Olejku tego nie używam stricte jako kosmetyku nawilżającego, choć dzięki zawartości olejku z pestek winogron ma świetną właściwość utrzymywania wilgoci w skórze. Stosuję go po prysznicu czy kąpieli, po zastosowaniu wszystkich innych kosmetyków. Na koniec dnia, najczęściej po rutynowych działaniach kosmetycznych nakładam ten olejek jako część rytuału wieczornego, który ma mnie przygotować do lepszego snu - delikatnie smaruję nim skronie, szyję i dekolt, a także dłonie i nadgarstki.

Do kompletu mam spray do pościeli This Works Deep Sleep Pillow Spray (wiem, nazwa sugeruje, że do poduszek, ale spryskuję też górę kołdry ;) ), zawierający te trzy "olejki spokoju" zapewniające spokój ciała i ducha. ;)  Nie wiem, czy to potęga sugestii, czy ten duet naprawdę działa, ale faktem jest, że sypiam o wiele lepiej - zasypiam szybciej, mam głęboki sen, a rano jestem bardziej wypoczęta. 

This Works to marka, którą powinni się zainteresować wszyscy, którzy lubią kosmetyki naturalne, bez parabenów, GMO, glikolu propylenowego, parafiny, syntetycznych kolorów i środków zapachowych, SLS-ów. Kosmetyki nie są testowane na zwierzętach, a opakowania nadają się w całości do recyklingu. Ponad to mają rewelacyjną obsługę klienta.

To chyba na tyle. :) W ostatnich dniach przeprowadziłam Was przez moje ulubione olejki do twarzy i ciała. Nadal szukam swojego ideału jeśli chodzi o pielęgnację włosów, jak tylko będę coś ciekawego miała, to uzupełnię serię nowym wpisem. 

Mam nadzieję, że wśród kilku propozycji znajdziecie coś odpowiedniego dla siebie. A może już znacie te kosmetyki? Dajcie koniecznie znać. :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

sobota, 1 lutego 2014

Olejki. Moja pielęgnacja ciała olejkami suchymi.


Olejki suche wprowadziłam jako uzupełnienie mojej pielęgnacji ciała w ciąży. Przedtem używałam tylko tradycyjnych olejków, zwykle po prysznicu i raz dziennie, albo rzadziej - w zależności jaka była moja kondycja skóry, czy miałam czas, siłę i ochotę. Natomiast w profilaktyce rozstępów w ciąży postanowiłam wprowadzić olejki suche, jako uzupełnienie kuracji olejami tradycyjnymi (o których za parę dni). Tak mi się spodobały, że zostaną u mnie na stałe. No, przynajmniej jeden z nich.

Dlaczego suche?

Dlatego, że stosuje się je na suchą skórę i wchłaniają się dużo szybciej niż tradycyjne olejki, a także nie pozostawiają bardzo tłustego filmu. Ich stosowanie w ciągu dnia bardzo mi odpowiada, bo po aplikacji mogę się szybko ubrać. Niemal do końca ciąży (macierzyński zaplanowany na 3 tygodnie przed terminem rozwiązania) będę pracować, nie mam więc możliwości wysmarować się dwa razy dziennie tradycyjnymi olejkami, a potem leżeć i pachnieć. ;) Oleje suche mają lżejszą konsystencję, wchłaniają się w ok. 5 minut i nie tłuszczą ubrania.

Jakie zalety?

Lekkie, szybko się wchłaniają, nie pozostawiają tłustej skóry, nie brudzą ubrania. Uniwersalne - do ciała, twarzy, włosów, paznokci. Bardzo wydajne. 

A wady?

Dla mnie jedna - cena. Są droższe niż tradycyjne olejki. 



Jakich marek obecnie używam?

The Body Shop - Strawberry Beautifying Oil
Cena 9 funtów za 100ml

Nie kupiłam go sama, a dostałam w prezencie. Nigdy w życiu nie poszłabym na opcję zapachową z truskawkami, szczególnie, że w linii jest aż jedenaście zapachów (m.in. kokos, masło kakaowe, słodka cytryna, czy różowy grejpfrut). I dla mnie zapach to jego największa wada. Olejek ma dobre właściwości nawilżające, można go stosować na ciało, twarz i włosy - ja używam tylko do ciała (a konkretnie na brzuch, biodra i piersi). Nie wchłania się tak szybko i nie ma też tak naturalnego składu jak ten, o którym napiszę poniżej. Ale dla osób, które chcą spróbować tańszej opcji nie jest to zły olejek, jeśli traficie na swój zapach. Ja raczej nie będę wracać do tego produktu, ponieważ zakochałam się w innym.

Nuxe - Huile Prodigieuse
Cena ok. 28 funtów za 100ml

Tak, to drogi produkt, nie będę zaprzeczać. Cena jest jednak adekwatna do jego jakości. Jak tylko pojawiają się gdzieś wyprzedaże czy promocje, to warto go kupić na zapas. Ja tak zrobiłam, gdy miałam 30% zniżki w pewnym sklepie i cena po obniżce jest łatwiejsza do zaakceptowania. ;) Szczególnie, że jest to w moim odczuciu produkt doskonały. No może jedynie ponarzekałabym na choć bardzo elegancką i klasyczną, to jednak ciężką i nieporęczną butelkę.  Nauczyłam się nakładać go jedną ręką, podczas gdy czystą trzymam butelkę. Jeśli chodzi o opakowanie, to dużym plusem jest natomiast pompka. 

Co do samego produktu, to znajdziecie w nim 98.1% składników naturalnego pochodzenia (!!!) - mieszankę sześciu olejków naturalnych m.in. ze słodkich migdałów, orzechów makadamia, ogórecznika, czy kameliowy, a także witaminę E. Nie zawiera konserwantów. 

Jest to olejek wielozadaniowy - do twarzy, ciała i włosów. Ja stosuję go do ciała, a resztki, które zostaną mi na dłoniach wmasowuję w końcówki włosów. Na włosach nie obciąża ich, nie tłuści, na ciele dość szybko się wchłania, więc nie muszę długo czekać z ubraniem się rano. Jest to produkt dość wydajny - mała ilość starcza, aby dobrze nawilżyć skórę. Jak w przypadku tego pierwszego olejku stosuję rano na brzuch, piersi i biodra. Wiem, że do rozwiązania mam jeszcze 7 tygodni, ale jak dotąd (odpukać!!!) nie mam rozstępów, a skóra na brzuchu nie swędzi mnie tak bardzo w ciągu dnia, jak swędziała mnie, gdy nie używałam tego olejku. 

Kolejną jego niewątpliwą zaletą jest piękny zapach. Lekko kwiatowy, ciepły, pudrowy - przypomina mi perfumy Flower Kenzo. Dostępna jest też wersja letnia, wieczorowa ze złotymi drobinkami (Huile Prodigieuse Or) - letnia, bo podkreśla opaleniznę, a drobinki mienią się w słońcu, ale są bardzo dyskretne, nadają skórze blasku, a nie taniego efektu brokatu. Wieczorowa, bo można skórze nadać wyjątkowego blasku na specjalne okazje. Zdecydowanie kupię ją, jak tylko zrobi się cieplej i będę miała okazję wystawiać skórę na widok publiczny. ;) 

Powiem szczerze, że jeśli miałabym porównać oba olejki, to porównałabym tak: wiadomo, że i Fiatem dojedziecie gdzie chcecie, ale zawsze bardziej komfortowo jest jechać Mercedesem. ;) Jeśli komuś zależy na naturalnym składzie, to dodatkowo olejek Nuxe pozostawia w tyle ten z The Body Shop. Ale rozumiem, że cena może być dla wielu zaporowa. Ja potrafię zrezygnować z wielu  kosmetyków kolorowych (makijaż robię podstawowy i niemal ciągle taki sam), czy myć się Białym Jeleniem (bo lubię, a nie bo oszczędzam, ha, ha!), a na tego typu produktach po prostu nie oszczędzać.

Tak go polubiłam, że nie mogę się doczekać okazji do kupienia i wypróbowania wersji rozświetlającej. 

Jestem ciekawa, czy Wy używacie suchych olejków i jakie polecacie, a może znacie jakiś z tych dwóch, a jeśli tak, to jaką macie opinię na ich temat? 
--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Olejki. Moja pielęgnacja twarzy.


W poprzednim wpisie (o TUTAJ) poświęconym ukochanym przeze mnie olejkom przedstawiłam Wam mój sposób oczyszczania twarzy. Dziś pokażę Wam kilka olejków, które stosuję na skórę twarzy, głównie na noc. Od niemal roku nie używam w ogóle kremów na noc, tylko w dni, w które nie używam toników z kwasami nakładam albo sam olejek (szczególnie jeśli wiem, że następnego dnia będę myła włosy i jeśli się niechcący gdzieś potłuszczą, to nie będzie tragedii), albo olejek wymieszany z żelem hialuronowym - ma wtedy lżejszą konsystencję i szybko się wchłania (o żelu pisałam w TYM wpisie).

Jeśli siedzę cały dzień w domu, to po porannym przetarciu tonikiem też nakładam czysty olejek na całą twarz. Niektóre wchłaniają się szybko, inne zostawiają tłusty film na dłużej - ale jeśli nie wychodzę, czy nie nakładam makijażu, to absolutnie mi to nie przeszkadza - taka całodniowa kuracja nawet raz w tygodniu jest wspaniała dla skóry.

Pamiętajcie, aby olejki, które chcecie używać do pielęgnacji twarzy i ciała były naturalne, tłoczone na zimno, nierafinowane. Optymalnie organiczne, ale nie wszystkie olejki, które ja mam posiadają certyfikaty, a działają świetnie. Poza tym organiczne są zawsze droższe. Warto też zwrócić uwagę, czy oleje są w ciemnych opakowaniach - wolniej tracą właściwości niż te pakowane w butelki/pojemniki z białego szkła/plastiku. 




Olej Monoi Frangipani, ekologiczny 
Cena ok. 22 złotych za 50ml 

Olejek z Biochemii Urody (o której pisałam TUTAJ), o stałej konsystencji, ale szybko zmieniający się w płynny - wystarczy odrobinę potrzymać w ciepłej dłoni. W bazie z zimnotłoczonego oleju kokosowego znajduje się naturalny aromat kwiatów frangipani oraz ekstrakt z macerowanych kwiatów gardenii. Olej monoi łączy w sobie właściwości pielęgnacyjne i piękny zapach. Latem można go używać zamiast perfum (wmasować w miejsca, gdzie puls jest wyczuwalny - skronie, za uszami, w przegubach rąk na nadgarstkach). Ma właściwości nawilżające, wygładzające. Używam samego lub wymieszanego z żelem hialuronowym. Jest bardzo wydajny.


Olejek z orzechów makadamia 
Cena ok. 30 złotych za 50ml

Kolejny olejek, który ma świetne właściwości  nawilżające, używam raczej z żelem hialuronowym, bo sam olejek jest dość gęsty i ciężki. Jest to popularny olejek często stosowany na ciało, gdyż mocno ujędrnia skórę, przeciwdziała rozstępom i pomaga w walce z cellulitem, ale ja mam małą butelkę i używam tylko do twarzy. Głównie z powodu zapachu, choć jego właściwości pielęgnacyjne dla skóry są świetne. Zapach jest bardzo specyficzny, jakby lekko prażonych orzechów. Nie dla wszystkich, bo do neutralnych nie należy.

Swoje właściwości zawdzięcza wysokiej zawartości kwasu Omega 7, który występuje naturalnie w ludzkiej skórze i jest bardzo skutecznym przeciwutleniaczem, ważnym dla młodego wyglądu, kondycji i zdrowia skóry - wspomaga regenerację komórek, ale z wiekiem produkcja tego kwasu maleje, stąd dobrze do dostarczać z zewnątrz. 


Olej kokosowy 
Cena ok. 15 funtów za 800g

Kupuję wielkie opakowanie, gdyż olej ten jest najbardziej uniwersalnym w moim domu - nadaje się do azjatyckich potraw, a jego zastosowanie w kosmetyce jest bardzo wszechstronne.

Do twarzy używam oleju kokosowego bez mieszania go z żelem hialuronowym, gdyż jest to olej dość lekki i szybko się wchłania na mojej twarzy. Dzięki zawartości naturalnych antyutleniaczy i witaminy E zmiękcza i nawilża cerę, i choć brzmi to dziwnie, ale olej kokosowy chroni także przed słońcem, bo zawiera naturalny filtr SPF (niewysoki, ale jednak ma). 

W temperaturze, którą mam w domu przez większość roku ten olej jest w postaci stałej, ale bardzo szybko się rozpuszcza w ciepłych dłoniach i wdzięcznie się z nim współpracuje. Pachnie delikatnie, naturalnie, nie jak kosmetyki aromatyzowane i udające kokos - dla mnie to duży plus, bo nie lubię syntetycznego zapachu kokosowego. 

Podobno ma świetne właściwości lecznicze w problemach skórnych (jak egzema czy trądzik), ale ja na szczęście nie musiałam się o tym przekonywać - używam wyłącznie jako nawilżacza do skóry. 

Niedawno pokazywałam Wam, jak wykonać naturalny peeling z wykorzystaniem tego oleju (o TUTAJ). 

To są trzy najczęściej używane przeze mnie oleje do pielęgnacji twarzy po jej oczyszczeniu.

Jestem ciekawa, jakie są Wasze ulubione olejki do twarzy. :) Czy zauważyliście poprawę stanu cery, odkąd ich używacie? Napiszcie mi o tym w komentarzach proszę. :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Olejki. Moja pielęgnacja skóry twarzy. Oczyszczanie.

Od długiego czasu jestem fanką olejków (chyba od czasu jak dostałam buteleczkę prawdziwego oleju arganowego od Mami, gdy wróciła z Maroko, a było to kilkanaście lat temu), ale od około roku zmieniłam moja pielęgnację twarzy (oraz ciała i włosów, ale o tym innym razem) tak, aby olejki miały w niej stały, w zasadzie codzienny udział.

Mam cerę mieszaną z tendencjami do lekkiego tłuszczenia i wyprysków w strefie T, a od kiedy używam dobrze dobranych olejków zauważyłam, że jej stan się mocno poprawił. Być może to też zasługa kwasów, które wprowadziłam do pielęgnacji, ale zmierzam do tego, że olejki też mogą być stosowane w pielęgnacji cery tłustej, czy trądzikowej, ale muszą być dobrze dobrane. 

Olejków na rynku jest cała masa i jeśli będziecie chcieli wprowadzić je do pielęgnacji, to musicie zrobić rozeznanie, jakie typy są najlepsze dla danego rodzaju cery.  Ja napiszę o moich ulubionych produktach do pielęgnacji i w jaki sposób je stosuje. Dziś na temat samego oczyszczania twarzy, za parę dni o kolejnych krokach pielęgnacyjnych.

Na co na pewno zwróćcie uwagę przy zakupie olejków, ich mieszanek, czy oliwek, to czy mają w miarę naturalny skład i nie zawierają parafiny (kryjącej się pod rożnymi nazwami np. olej mineralny), ta ostatnia ma tendencje zapychające, no i nie każdy chciałby kłaść na twarz substancję będąca pochodną ropy naftowej. Zapewniam, że dobrze dobrany naturalny olejek zapewni świetny poziom nawilżenia i odżywienia skóry i tego typu składnik-bariera jak parafina nie będzie potrzebny.



Olej ze słodkich migdałów (Prunus amygdalus dulcis)
Cena ok. 5-6 funtów za 250ml

Nierafinowany, tłoczony na zimno. Jest bardzo dobrym emolientem, tj. nawilża i wygładza skórę. Ma bardzo wysokie zdolności nawilżania skóry, jeśli jest stosowany systematycznie. Jest to olej bazowy, do którego można dodawać inne oleje w mniejszej ilości, aby uzyskać efekt terapeutyczny. Idealny jest do masażu, dość szybko się wchłania, jest olejem dość lekkim. Olej ze słodkich migdałów zawiera kwas oleinowy, linolowy oraz witaminy:  A, B1, B2, B6, D i E.

W mojej pielęgnacji twarzy używam tego oleju do olejowej metody oczyszczania twarzy (Oil Cleansing Method - OCM - poszukajcie w Google o tej metodzie, działa cuda; poniżej przeczytacie o mojej uproszczonej metodzie). Jest to olej bazowy, stosuje go w ilości ok. 85% całego składu mieszanki. Inne oleje, których używam do OCM to:

Olej rycynowy (Oleum Ricini)
Cena ok. 8 złotych za 100g, ja kupuje w UK za ok. 2-3 funty za 100ml

Dzięki właściwościom przeciwzapalnym, antybakteryjnym i przeciwgrzybicznym jest bardzo dobry do pielęgnacji skory twarzy. Do mojej cery stosuje ok. 10-15% składu mieszanki olejowej do OCM - większa jego ilość może w moim przypadku wysuszyć skórę, ale tu znowu wszystko zależy od indywidualnych właściwości cery. Im bardziej tłusta skóra, tym lepiej zniesie większe ilości oleju rycynowego (max. 30% mieszanki). Uwaga: nie należy stosować samego oleju rycynowego, bo może bardzo wysuszyć skórę.

Olejek lawendowy 
Cena ok. 6 funtów za 30ml

To kolejny, który dodaje do mieszanki olejów do oczyszczania twarzy. Zawsze przygotowuje mieszankę w butelce z dozownikiem o pojemności 50ml i jak wymieszam bazowy z migdałów z olejem rycynowym, to na koniec dokładam ok. 10 kropel lawendowego. Po co? Bo ma właściwości antybakteryjne, łagodzi zmiany i stany zapalne, wygładza, wyrównuje koloryt skory. Jest świetnym środkiem uspokajającym, przyspiesza zasypianie, więc stosuje go w ramach rytuału wieczornego. Wmasowany w skronie, uśmierza ból głowy. Nie wiem, czy to przypadek, ale od kiedy stosuje olejek lawendowy co wieczór, to znacznie rzadziej cierpię na bóle głowy. Poza tym uwielbiam jego zapach.

To sa moje trzy podstawowe olejki stosowane do oczyszczania twarzy. A teraz pokrótce jak ja oczyszczam, bo uprościłam nieco metodę OCM. 

Moja uproszczona metoda olejowego oczyszczania twarzy 

Pod prysznicem mam butelkę (z pompką) z gotową mieszanką olejków. Zabieram pod prysznic zwykły, mały bawełniany ręczniczek do twarzy (kwadratowy, ok. 25x25cm). Na dłoń nabieram nieco olejku, rozmasowuję go miedzy dłońmi, a następnie zaczynam masować całą twarz, początkowo omijając oczy. Wykonuję delikatne ruchy masujące na policzkach, czole, nosie, a potem przechodzę do oczu - zamykam je i delikatnie masuje palcami i olejkiem, pocierając także rzęsy. Oczy mnie nie szczypią, nic się nie dzieje. Następnie moczę ręcznik w ciepłej wodzie, wykręcam i przykładam do twarzy, lekko dociskając dłońmi. Delikatnie ściągam olejek ręcznikiem, poprawiam wycierając nim okolice oczu. Czynność powtarzam, tym razem z mniejszą ilością olejku, bo większość makijażu już się rozpuściła i zeszła, następnie moczę ręcznik w ciepłej wodzie, wykręcam i drugą, czystą stroną powtarzam wycieranie twarzy. I tyle. Skóra jest oczyszczona, naturalna jej bariera zostaje, podczas gdy za pomocą tłuszczy (olejów) zostało rozpuszczone zalegające sebum i kosmetyki. Jeśli zależy mi na dogłębnym oczyszczeniu, to stosuję metodę OCM z parówką lub gorącym ręcznikiem i kończę zawsze zimnym okładem, ale zauważyłam, że metoda uproszczona sprawdza się w moim przypadku równie dobrze. 

Ręczniczek po użyciu myję w Białym Jeleniu (mydle) i suszę, używam następnego dnia. Po drugim użyciu daję do prania. Mam ok. 6 ręczniczków i spokojnie starcza mi to, nawet biorąc pod uwagę, że jest nas w domu dwójka i trochę czasu upływa, zanim uzbiera się pełen bęben prania. Możecie  używać ściereczek muślinowych, jeśli takie macie. 

Metodę Wam gorąco polecam i nawet jeśli zaczniecie, a pojawią się jakieś zmiany, to nie zrażajcie się - być może to zalegające zaskórniki się oczyszczają, być może mieszanka olejów nie jest dla Was odpowiednia - mi zajęło ok. 3 podejść i rożnych mieszanek, aby dobrać idealną, stąd na próbę robiłam małe ilości. Od tamtego momentu nie patrzę za siebie, a metodę OCM stosuję od ok. roku. Od kiedy ja stosuje dostaje regularne komplementy na temat wyglądu mojej cery, od maja ubiegłego roku nie używam już  w ogóle podkładu, tylko lekkiego kremu BB. 

Jestem ciekawa, czy znacie i stosujecie tę metodę i czy również jesteście jej fanami? A może Wam kompletnie nie odpowiada? Bardzo chętnie poczytam Wasze komentarze. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

 

niedziela, 19 stycznia 2014

Domowy, tani, naturalny peeling do ust i dłoni


Pierwsza domowa papka na blogu! ;)

Ja go używam do ust i dłoni, bo do twarzy nie lubię mechanicznych peelingów, a do ciała robię jeszcze inny, który pokażę przy okazji. Usta są po nim niesamowicie odświeżone i gładkie - cukier złuszcza martwy naskórek, a olej kokosowy nawilża je. W dodatku peeling jest naturalny i smaczny, więc można go zlizać z ust. Używam go 1-2 razy w tygodniu, zwykle wieczorem, po zmyciu nakładam tłusty kosmetyk pielęgnacyjny i nie mam problemu z przesuszonymi ustami, nawet zimą. A to ważne, bo lubię moją czerwoną matową szminkę - maty wymagają idealnie wypielęgnowanych ust. 




Raz w tygodniu, gdy mam nieco więcej czasu wmasowuję go też w dłonie, spłukuję cukier, a tłustą warstwę zostawiam (nie zmywam żadnym detergentem) i na 30-40 minut zakładam zagrzane w mikrofalówce bawełniane rękawiczki - to świetna naturalna kuracja wygładzająca i odżywiająca dłonie. 

Do wykonania go potrzebujecie dwóch składników:


drobnego cukru - ok. 2 płaskie łyżki *
oleju kokosowego (naturalnego, tłoczonego na zimno, nierafinowanego) - ok. 2 kopiaste łyżeczki, gdy jest w stanie stałym, po rozpuszczeniu jest go ok. 4 łyżeczek **

Olej kokosowy w temperaturze poniżej 25 stopni przyjmuje konsystencję twardego smalcu. Stąd, aby dobrze wymieszać go z cukrem, należy go nieco ogrzać. W tym celu małą miseczkę z kawałkami stałego oleju włożyć do większej z ciepłą wodą i poczekać, aż się rozpuści. 

Następnie dodać cukier - 1 łyżkę i wymieszać - na tym etapie konsystencja powinna być jeszcze dość płynna. W tym momencie najlepiej dodać kolejne pół łyżki i wymieszać. W zależności od cukru, oleju i jego temperatury masa może zrobić się już dość zbita, ale powinna nadal plastyczna, więc nie dodawać więcej cukru. Jeśli jest nada dość płynna, to można dosypać więcej. 

Peeling przełożyć do pojemniczka. Ja przechowuję go w szafce w łazience, gdzie jest zimno, stąd on mocno twardnieje. Przed każdym użyciem wydłubuję nieco produktu i ogrzewam go w cieple dłoni, a dopiero potem rozmasowuję na ustach, czy dłoniach. Można też zanurzyć pojemnik z peelingiem w gorącej wodzie na chwilę, aby olej odtajał. Twardy olej kokosowy z cukrem, to nic przyjemnego, szczególnie na ustach, więc trzeba dać mu nieco temperatury, aby przyjął trochę  bardziej miękką, śliską formę i dobrze się rozsmarowywał na skórze. 

Peeling ten wymyśliłam czytając składy dość drogich peelingów do ust firmy Lush, które oprócz cukru i naturalnego oleju (chyba ze słodkich migdałów, ja wzięłam kokosowy dla zapachu) miały też barwniki i środki zapachowe. Ten jest niedrogi, naturalny, a efekty jego stosowania są świetne. Czego chcieć więcej? :) 



* użyłam cukru złocistego, stąd zółty kolor peelingu.
** nie musicie specjalnie kupować oleju kokosowego do tego peelingu, ja zawsze mam go w domu, bo ma milion zastosowań i użyłam ze względu na zapach. Inne oleje naturalne, jak arganowy, z orzechów macadamia, czy ze słodkich migdałów też powinny się sprawdzić (tyle, że może w innych proporcjach).
--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Lush. Pasty do czyszczenia twarzy.



W poprzednim wpisie kosmetycznym możecie przeczytać moją opinię o firmie Lush, jej kosmetykach do kąpieli, a dziś skupię się na dwóch pastach do czyszczenia twarzy (i ciała, ale ja używam tylko do twarzy) i będzie dużo bardziej pozytywnie niż ostatnio, choć nadal pewne wątpliwości mam, ale o tym czytajcie niżej. 




O ile w przypadku kosmetyków do kąpieli ponarzekałam sobie na SLS-y, czy niemiły zapach, to w przypadku tych dwóch past skład, zapach i działanie mnie zachwyciły. Obu past używam na skórę oczyszczoną z makijażu, to nie są kosmetyki do demakijażu. Są to pasty świeże, czyli bez konserwantów, ich trwałość to ok. 3 miesięcy.

Let the Good Times Roll
£6.35 za 100g 

Pasta czyszcząca do twarzy, lekko peelingująca i nawet ja, która nie znosi mechanicznych peelingów do twarzy (od długiego czasu używam tylko enzymatycznych kosmetyków złuszczających) jestem zadowolona. Składnik złuszczający to polenta, która jest bardzo drobną kaszką, stąd jej działanie jest delikatne. 

Składniki (odpowiednio do ilości użytej w kosmetyku) to: skrobia kukurydziana, gliceryna, talk, woda, olej kukurydziany, polenta, sproszkowany cynamon, środek zapachowy, wyciąg z gardenii i... popcorn. Przyznaję, że obecność ostatniego jest dla mnie bezsensowna, dla kogoś innego to może być bajer.

Skóra po użyciu jest niezwykle gładka, nawilżona, pięknie pachnąca. ZAPACH! Dla mnie to jest powód, dla którego bym wracała do tej pasty - spalony cukier, jak skorupka z creme brulee. Otwieram słoiczek i mam ochotę wyjeść zawartość łyżką. 

Angels on Bare Skin
£6.35 za 100g

Kolejna pasta oczyszczająca, której podstawą są zmielone słodkie migdały. Następnie gliceryna, glinka, woda, olejek lawendowy, ekstrakt z róży damasceńskiej, olejek rumiankowy, olejek z aksamitki, żywica balsamiczna, kwiaty lawendy. 

Konsystencja jest stała, a mała ilość pasty wymieszana z wodą na dłoni zamienia się w emulsję oczyszczającą, którą należy wmasować w skórę. Ja masuję minutę, czy dwie, potem zostawiam jeszcze na twarzy przed spłukaniem na ok. minutę. Efekt to skóra miękka, nawilżona, lekko złuszczona, pachnąca. Lawenda ma działanie relaksujące, ale i antybakteryjne.

Mój absolutny faworyt, ale przyznać Wam muszę, że podobną pastę ukręciłam sama w domu i efekt był niemal ten sam, stąd moje wątpliwości, czy warto wydawać tyle pieniędzy. Postanowiłam, że policzę koszt pasty wykonanej w domu i dam Wam znać wkrótce. Na pewno pasta Lush mimo swojej dość wysokiej ceny jest wydajna.

Myślę, że jeśli tylko będę w okolicach sklepów stacjonarnych, to skuszę się jeszcze na obie pasty, gdybym miała płacić dodatkowo za wysyłkę, to pewnie bym ich nie kupiła (jak wspomniałam w poprzednim wpisie Lush nie oferuje dobrych cen za wysyłkę). 

Podsumowując - bardzo dobry skład, rewelacyjny zapach i świetne działanie na mojej skórze. Nie dziwi mnie, że to są jedne z ich najbardziej popularnych produktów. 


Chętnie poczytam, czy znacie i lubicie, jakąś z tych past, albo może polecacie inne czyszczące pasty z Lush?

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

czwartek, 2 stycznia 2014

Lush. Kilka słów o marce i produktach do kąpieli.

Przede wszystkim: 

życzę Wam szczęśliwego roku 2014 ! :)

I zapraszam na pierwszy wpis w nowym roku - kosmetyczny (i oby w tym roku szło mi dobrze z wpisami na blogach ;) )

***

Do niedawna byłam Lushową dziewicą. Owszem - słyszałam, znałam pewne kosmetyki z licznych recenzji, ale jakoś nie udało mi się nigdy dotrzeć do sklepu stacjonarnego tej firmy. W końcu na początku grudnia złożyłam dość duże zamówienie w ich sklepie internetowym, z myślą o prezentach dla pań, ale także o mnie - w ostatnich tygodniach pokochałam kąpiele. Jak nigdy nie byłam specjalną fanką, po 10 minutach czułam się poirytowana, znudzona i w ogóle woda już nie była tak ciepła jakbym chciała (ha, ha!), to ostatnio mogę leżeć w wannie 30-40 minut i czerpać z tego przyjemność. Od kąpieli wymagam, aby ładnie pachniała, a najlepiej jeszcze, aby była piana, a skóra po kąpieli nawilżona. Dodatkowe efekty np. relaksujące działanie olejków naturalnych oczywiście też wskazane. 

Do sklepów Lush dotarłam w okresie wyprzedaży świątecznych w Newcastle i York. Dokupiłam więcej kostek do kąpieli, a także pastę do czyszczenia twarzy i ciała. Moja Mami też kupiła pastę i miałam okazję ją wypróbować, stąd w następnym wpisie wyrażę moją opinię o obu.

Kilka słów o samej firmie. Przyznam szczerze, że budzi we mnie mieszane uczucia. Idea jest taka - świeże, ręcznie robione kosmetyki. Ich trwałość jest krótka, mogą tracić na właściwościach z upływem czasu, bo nie mają konserwantów - dla mnie to akurat jest plus. Składniki kosmetyków nie są testowane na zwierzętach i są wegańskie. Tyle dobrych rzeczy. Wspomnieć muszę, że skład nie jest zawsze supernaturalny i może być przyczyną, dla której wiele osób nie polubi się z Lush. Wiele kosmetyków myjących napakowanych jest SLS-ami. Niektórych one mogą podrażniać i wysuszać, ja miałam kilka kostek do kąpieli i nic takiego się nie stało, choć żele innych firm, w których te składniki występują, potrafią mi wysuszyć skórę. Podejrzewam, że w produktach do kąpieli, które miałam, obecność SLS-ów zrównoważona jest olejkami. Produkty te są oznaczone jako naturalne - to może być mylące dla konsumentów, bo o ile kosmetyki organiczne muszą mieć certyfikaty itp, to kosmetyki określane jako naturalne nie podlegają tego typu kontrolom. Aby oddać sprawiedliwość Lushowi - nie reklamują się jako organiczni, trzeba o tym pamiętać.

Lush nie zadowolił mnie jako klientki z powodu ich marketingu. Wiele, wiele brytyjskich firm daje kody zniżkowe na pierwsze zakupy, aby zachęcić nowych klientów. Albo darmową wysyłkę. Albo darmową wysyłkę dla zamówień powyżej jakiejś kwoty (to zależy od sklepu, ale wiele oferuje darmową wysyłkę już od zakupów za £15, moje zamówienie było niemal 4 krotnie droższe!). Zapłaciłam więc za dostawę, kosmetyki przyszły w ogromnym pudle o wielkości niewspółmiernej do zawartości (jakbym wykupiła pół sklepu) - jak na firmę troszczącą się o środowisko, to dziwne. Nie dostałam ani jednej próbki. Podczas zakupów w sklepie stacjonarnym też nie dostałam żadnych próbek. Za to sklep oferuje świeżą maskę do twarzy za zwrócenie 5 czarnych opakowań po ich produktach - dotyczy tylko sklepów stacjonarnych. Wyprzedaże, które zaczęły się w drugi dzień świąt (Boxing Day) nie były też specjalnie atrakcyjne - przecenione o 50% były tylko zestawy świąteczne. Gdyby oferta dotyczyłaby całego asortymentu, to pewnie moje zakupy byłyby większe - gotowe zestawy mnie nie interesowały, ale widziałam, że cieszą się popularnością wśród innych klientek. 

moje kostki do kąpieli minus cztery sztuki, które zużyłam

Na chwilę obecną przetestowałam cztery różne kostki do kąpieli (trzy to były bubble bars, jedna luxury bath melt o czym niżej) i bubble bars pieniły się niesamowicie, do tego stopnia, że po pierwszej kąpieli postanowiłam te większe dzielić na pół i okazało się, że z połowy porcji też wychodzi całkiem miła kąpiel. Te barwiły wodę dość intensywnie, pachniały takoż, a po kąpieli miałam wrażenie, że na skórze został przyjemny film. Niestety zapach jednego (z tego zamówienia on-line, nie miałam okazji powąchać przed kupnem) był dla mnie zbyt drażniący (podobny do proszku do prania). Zresztą jak w końcu dotarłam do sklepów stacjonarnych, to w obu zapach kosmetyków był tak intensywny i podobny do detergentów, a nie naturalnych składników, że ciężko w nim wytrzymać dłużej niż kilka minut.

Do wypróbowania mam jeszcze kilka kostek, w tym kupione w sklepach, gdzie miałam okazję powąchać je, a także inne produkty do kąpieli. Są różne ich rodzaje: bubble bars (te pienią się mocno!), bath bombs (musujące; nie przepadam), luxury bath melts (najbardziej napakowane olejkami i moje ulubione mimo, że nie robią dużej piany). Zapach tych kosmetyków utrzymuje się w łazience długo po kąpieli, więc jeśli tylko traficie na swój zapach, to świetnie, gorzej, jeśli kupicie coś, czego zapach Wam do końca nie odpowiada. 

Na koniec o cenach. Niestety wg mnie za skład, który dostajemy (jednak używają syntetyków, choć zapewniają, że bezpiecznych dla skóry) cena jest zbyt wygórowana. Fakt, że w przypadku past do czyszczenia twarzy (o których za parę dni) mogę powiedzieć, że cena mimo, że wysoka, to wydajność kosmetyku jest zadowalająca, ale w przypadku produktów do kąpieli naprawdę zastanawiam się, czy cena £3.00-4.50 za kąpiel nie jest wygórowana biorąc pod uwagę, że kostki nie mają 100% naturalnego, organicznego składu. Dla mnie to chyba będą kosmetyki używane okazyjnie, gdy będę chciała sprawić sobie małą przyjemność. Będę też bardzo wybiórcza - chyba najbardziej pasują mi luxury bath melts, które są najdroższe.

Za parę dni napiszę o pastach do czyszczenia ciała i twarzy - Angels on Bare Skin oraz Let the Good Times Roll. Będzie bardziej optymistycznie - obie pasty mają zacny skład i przyjemne działanie.

Napiszcie mi proszę, czy używacie tych kosmetyków i jakie są Wasze ulubione. Wiem, że wielkim powodzeniem cieszą się ich szampony w kostce, ja ich nie próbowałam.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina