Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzje. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Makijaż. Projekt denko #5


Kolejna edycja wpisu o zużytych kosmetykach, tym razem wzięłam pod lupę kosmetyki kolorowe do makijażu. W następnym wpisie, aby ten nie był koszmarnie długi, pokażę kosmetyki pielęgnacyjne do jego usuwania. Oprócz krótkich opisów dziś będzie także szybkie porównanie kosmetyków kolorowych z tej samej kategorii. 

***

Tusze do rzęs 

Moje rzęsy są dość grube, długie, ale proste i sztywne jak druty. Zawsze używam zalotki, bo bez niej nawet najlepszy tusz nie otworzy mi optycznie oka i moje rzęsy będę sterczały prosto i będą widoczne tylko z  boku.  


Essence, Get BIG! Lashes Triple Black Mascara
Cena ok. 10 zł 

Był to chyba pierwszy tusz do rzęs z firmy Essence, który wypróbowałam, a było to w zimowy, bardzo wietrzny i wilgotny dzień. Tusz dał efekt wydłużonych i lekko pogrubionych rzęs, utrzymywał się przez większość dnia, ale wieczorem już było widać delikatne osypywanie się końcówek i czarne kropki pod oczami. W dzień, gdy jest sucho tusz wydaje lepiej siedzieć na rzęsach. Szczotka jest z tradycyjnym włosiem, dość gęsta i duża o lekko klepsydrowym kształcie. Może sprawiać trudności z malowaniem dolnych rzęs, albo małych oczu. U mnie sprawdziła się dobrze, choć z dolnymi rzęsami muszę uważać. Rozczesuje, efekt można budować (2 warstwy maksymalnie, potem ma tendencję do sklejania). Makijażystka na stoisku Estee Lauder nie mogła się nachwalić, jak fantastycznie wyglądają moje rzęsy. Jej zdziwienie było wielkie, jak wyznałam, że to tusz za równowartość mniejszą niż 2 funty. Tusz wg mnie trochę szybko wysycha i używam go maksymalnie 3-4 miesiące i wyrzucam, bo traci szybko na jakości, ale za tę cenę, to można sobie pozwolić na kupowanie świeżego częściej.

Essence, Get BIG! Lashes Volume Boost Mascara
Cena ok. 10 zł 

W zasadzie robi to samo, co tusz opisany powyżej, ale wydaje mi się, że nieco lepiej trzyma się rzęs (a może po prostu pogoda bardziej sucha?), a także ma nieco inny kształt szczoteczki (bardziej jak kolba kukurydzy). Gdybym miała wybierać między tymi dwoma, to chyba postawiłabym na poprzedni tusz. Różnica jest jednak subtelna i chyba nie leży w formule jako takiej, a raczej w szczoteczce i przez to aplikacji tuszu.  Oba tusze są dość upierdliwe w aplikacji na dolne rzęsy z powodu wielkich szczoteczek, a ja mam duże oczy! Podkreślę jednak ponownie, że za tę cenę są to produkty bardzo dobre i mile mnie zaskoczyły. 

Covergirl Lash Blast Volume (maskara pogrubiająca, wydłużająca, wersja wodoodporna) 
Cena ok. 5-8 funtów

Rzuciłam w listopadzie hasło na profilu bloga na facebook - jaka wodoodporna maskara jest godna polecenia? Dziewczyny polecały różne, a Ewelina  od razu zaproponowała podesłanie mi tuszu niedostępnego w UK (jak mi się wtedy wydawało, bo dziś już wiem, że Covergirl można trafić na Amazon, w drogeriach ta marka jest natomiast niedostępna). Nie zwlekałam długo, zaproponowałam wymianę i za parę tygodni miałam w domu paczkę ze Szwajcarii! 

Dlaczego wodoodporna? W listopadzie zaczęłam moją pierwszą regularną grupę Zumby. O ile ćwicząc jako uczestnik mogłam gdzieś tam momentami pościemniać, o tyle jako instruktor muszę dawać z siebie 200%. A to oznacza pot kapiący z nosa. I prawdopodobieństwo rozmazanego makijażu. Zastanawiacie się po cholerę robię makijaż na trening? A z kilku powodów. Jeden jest taki, że w dniu, kiedy prowadzę wieczorem zajęcia spędzam cały dzień w biurze - spotykam klientów, jeżdżę na konferencję, muszę wyglądać jak człowiek, a nie jak zombie, co przy 15 miesiącach ani jednej nieprzespanej nocy jest raczej smutną normą. Po drugie - jestem na widoku wszystkich na treningu i chcę prezentować się schludnie (tak - mimo spoconej gęby w połowie treningu!). Robię więc lekki makijaż, a podkreślenie rzęs to jego podstawa! No i do rzeczy - jaki jest ten tusz?

Genialny. Rozdziela, pogrubia, przedłuża rzęsy. Ma silikonową szczoteczkę, której ja się okrutnie bałam, ale pracuje się z nią rewelacyjnie. Robię makijaż ok. 7 rano, wracam do domu spocona po zajęciach po 20 wieczorem, a rzęsy wyglądają jakbym je pomalowała 5 minut temu. Polecam gorąco, ja zostałam wierną fanką tego tuszu. Zamówiłam kolejne opakowanie.


Covergirl Lashexact (maskara wydłużająca i rozdzielająca rzęsy, wersja wodoodporna)
Cena ok. 5-8 funtów

Historia otrzymania tego tuszu taka sama, jak wyżej (Ewelino, jeszcze raz setne dzięki! ♥). Tusz jeszcze lepszy niż ten opisany powyżej. Ma silikonową, ale nieco subtelniejszą szczoteczkę, przez co można bardzo łatwo budować efekt. Rzęsy są wydłużone, rozdzielone i tylko delikatnie pogrubione. Mój absolutny faworyt! Ewelina podobno szykuje mi jeszcze jeden do wypróbowania, jak będzie równie dobry, to chyba oszaleję na punkcie tej marki, tym bardziej, że z tego co widzę ceny tuszy Covergirl wahają się w granicach 5-8 funtów (choć widziałam u sprzedawców na Amazon i Ebay, że ceny potrafią sięgać i 20 funtów!), co jest bardzo do przyjęcia. 


Bourjois, Volume Glamour Ultra Curl Mascara (tusz podkręcający do rzęs)
Cena ok. 8 funtów 

Skusiłam się, bo byłam ciekawa, czy faktycznie podkręci moje proste jak druty rzęsy. A dupa. Nic nie podkręca. Formuła jest poprawna, nie rozmazuje się, trzyma się dość dobrze przez większość dnia, ale nie robi żadnego spektakularnego efektu. Szczoteczka jest z tradycyjnym włosiem, wygięta w łuk i łatwo się nią pracuje. Tusz jak większość na ryku. Nie będę wracać. 

Clinique, High Impact Mascara (tusz pogrubiający, podkręcający, wydłużający) 
Cena regularna 17.50 funta, ja miałam miniaturkę z gazety (cena gazety ok. 3 funtów) 

Szczoteczka cudna - tradycyjna, nieduża, z gęstym włosiem. Tusz bardzo dobry, ale wymaga nakładu pracy. Jedna warstwa to bardzo naturalny efekt, co na maskarę, która w nazwie ma słowa 'high impact" zaskakuje. Przy dwóch warstwach rzęsy są już ładnie podkreślone, ale też nadal dość miękkie i nie wyglądające teatralnie. Podobno w składzie są substancje pielęgnujące - za krótko używałam, aby się przekonać o ich działaniu, miniaturka miała 3,5g i starczyła na ok. 6 tygodni codziennego użytkowania. Nie kruszy się, nie rozmazuje. Bardzo dobry tusz. Dla mnie jednak jego cena jest zaporowa. Taki sam efekt można uzyskać maskarą o połowę tańszą.


***

Eyelinery

Kiedyś byłam fanką tych żelowych w słoiczku, ale zauważyłam, że szybko mi wysychają i z reguły pół słoiczka lądowało w koszu. Dodatkowo miałam problem z dobraniem odpowiedniego pędzelka, bo te dołączone do linerów były średnio użyteczne. Postanowiłam wypróbować te pisaku, bo tradycyjnych w kałamarzach nie lubię.  Na tapecie miałam trzy produkty. 


Eyeko, Skinny Liquid Eyeliner (Cienki eyeliner w pisaku)
Cena regularna 12 funtów, miałam jako gratis w gazecie za ok. 2-3 funty 

Absolutnie fantastyczny produkt. Możliwość robienia cienkiej kreski i budowania jej. Precyzyjny, końcówka do malowania cienka, długa, kosmetyk nie zasycha natychmiastowo, co ułatwia jego aplikację. Kolor czarny nie blednie, nie rozmazuje się, siedzi na powiece cały dzień, a testowałam w upalne dni i podczas treningów Zumby. Ale też nie mam zbyt mocno tłuszczącej się skóry na powiekach - nie muszę używać baz itp. Cena regularna nie jest najniższa, ale to dobry produkt. Biorąc pod uwagę, że porwałam go z półki z magazynem, którego nie znoszę, bo akurat stałam w kolejce aby zapłacić za paliwo, to ten kosmetyk był jak wygrana na loterii, bowiem produkty Eyeko są w zestawach wielu uznanych makijażystów (np. Lisy Eldridge), a konsultantem firmy jest ikona stylu Alexa Chung, której perfekcyjne linie na powiekach są znakiem rozpoznawczym. 

L'Oreal Paris Super Liner Blackbuster Intense (Eyliner w pisaku) 
Cena ok 35 złotych 

Zacznę od tego, że jak byłam w Polsce, to skończył mi się Eyeko (tak, ten o którym pisałam kilka linijek wcześniej). Duży Rossmann w Tychach był remontowany, dotarłam do małego, a tam był lipny wybór eyelinerów w pisakach. Znalazłam ten pisak, nie było testera, a produkt był zafoliowany. Kupiłam. Jedno słowo? Bubel. Kolor nie jest wcale bardzo intensywny, aplikacja jest koszmarna, o chyba, że chcecie krechę a'la Amy Winehouse. Nigdy więcej. 

Collection Extreme 24Hr Felt Tip Liner (Estremalny eyliner w pisaku, trwałość 24h)
Cena ok. 3-4 funtów

Godny następca eyelinera Eyeko! Wprawdzie kolor nie jest tak bardzo intensywny, ale aplikacja niemal identyczna, końcówka też bardzo precyzyjna, kosmetyk siedzi na powiece przez cały dzień. Mam jedynie problem z końcówkami, bo ostatnio mam tendencję do łzawiących oczu i zdarza mi się, że pod koniec dnia końcówki są lekko starte. Ale są dni, że nakładam go ok. 6.45 rano i do 20.45 kreska jest nienaruszona - po całym dniu w biurze i prowadzeniu Zumby wieczorem, na której dosłownie pot kapie mi z twarzy. Biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości, trzeba przyznać, że jest to kosmetyk rewelacyjny. Dostępny w czterech kolorach, być może w przyszłości skuszę się na inny niż czarny. Służył mi przez ok. 4 miesiące codziennej aplikacji. 


***

Pozostałe kosmetyki 

Lavera, Mineral Sun Glow Powder (puder brązujący) 
Cena mi nieznana, dostałam w prezencie 

Ania wygrała konkurs, bo wiedzieć musicie, że jest ona specjalistką od brania udziału w konkursach i co chwilę coś wygrywa! W nagrodę dostała zestaw kosmetyków i mogła wytypować drugą osobę, która otrzymała ten sam zestaw. Wybrała mnie, a ja w zestawie miałam między innymi ten brązer. O firmie już słyszałam, że naturalne, organiczne, bio i w ogóle cacy. Niestety nie wiem, w jakim odcieniu go miałam, gdyż etykieta się starła. Dawał dość subtelny efekt, który można było budować, ale miał delikatne drobinki, przez co nadawał się do muśnięcia całej twarzy, ale już niekoniecznie do konturowania. Zdecydowanie kupiłabym go, gdyby był łatwiej dostępny w UK i stosowałabym w okresie, gdy mam lekką opaleniznę, do jej podkreślenia i nadania blasku. Kosmetyk rozprowadzał się łatwo, nie tworzył plam, nie zapychał. Bardzo dobry! Aniu, dziękuję!


Collection, Long Lasting Concealer (długotrwały korektor) 
cena ok. 4-5 funtów 

Stosuję pod oczy. Mocno kryje, niestety ma czasem tendencję do zbierania się w zmarszczkach, ale nie miałam jeszcze takiego korektora pod oczy, który by tego nie robił. Długotrwały, dostępny w 4 odcieniach. Stosuję najjaśniejszy Fair, który jest tak popularny w UK i tak dobry za tak niską cenę, że ostatnio dostanie go nawet w dużych, dobrze zaopatrzonych drogeriach graniczy z cudem! Kosmetyk, bez którego po 15 miesiącach niespania nie mogę się obejść. Polecam tym, którzy mają podobny problem do zatuszowania. Nie wiem, jak się sprawdza na niedoskonałościach, bo w zasadzie takowych nie mam, albo radzi sobie z nimi krem BB. 

Biochemia Urody, Puder Bambusowy z Jedwabiem 
Cena 16.80 PLN 

Pudru potrzebuję do zmatowienia strefy T i zagruntowania korektora pod oczami. Ten puder sprawdza się idealnie. Nie daje sztucznego matowego efektu, a jedynie delikatnie matuje skórę. Ma niesamowicie drobną konsystencję, podobno dodatek jedwabiu działa nawilżająco (nie zauważyłam), na pewno skóra wygląda bardzo naturalnie, a jednocześnie nadmiar sebum (którego szczerze mówiąc nie mam aż tak dużo; cera mieszana) zostaje przez parę godzin pod kontrolą. Mój zdecydowany faworyt po latach testowania różnych drogeryjnych pudrów transparentnych. Zastrzeżenie mam do opakowania, gdyż na tę ilość pudru, który zużywa się ponad rok przy codziennym użytkowaniu powinno być lepszej jakości. U mnie po paru miesiącach połamało się wieczko, co uniemożliwiało sprawny transport na wyjazdach. Nauczona tym doświadczeniem dokupiłam w Biochemii Urody małe pudełeczko podróżne na puder sypki i jest ono o wiele lepszej jakości. 

Bourjois, Effet 3D lipgloss (błyszczyk do ust) 
Cena  ok. 8 funtów 

Po boomie na błyszczyki L'Oreal w czasach gdy byłam na studiach miałam traumę i w zasadzie nie używałam tego typu kosmetyków. Nienawidzę gdy błyszczyk wysusza mi usta, klei je i gdy włosy mi się do niego kleją. Brrrr... Ta seria ma nową formułę, wolną od parabenów, kosmetyk jest dość lekki, nie klei ust, nie wysusza ich. Ośmiogodzinna trwałość jest oczywiście przesadzona. No chyba, że ktoś nie mówi, nie je, nie całuje się. Z chęcią powrócę do tego błyszczyku, w chwili obecnej używanie kosmetyków kolorowych na usta nie ma sensu, bo mój syn pewnie rozmaże mi go po połowie twarzy. Miałam kolor 51, Rose Chimeric i jest to subtelny pudrowy róż. Mam jedno zastrzeżenie - dotyczące opakowania, a mianowicie pędzelek nie dosięga dna i nieco kosmetyku pozostaje nie do zużycia. Natomiast zadowolona jestem z aplikatora - jest to dość cienki pędzelek. Cena przystępna, więc jeśli tylko zdecyduję się ponownie na błyszczyk, to pewnie będzie to ten sam. 



Bourjois, Happy Light Luminous Serum Primer (rozświetlająca baza pod makijaż) 
Cena ok.  10 funtów 

Jej celem ma być wyrównanie powierzchni skóry, nawilżenie, rozświetlenie jej i przygotowanie do makijażu. I ona to wszystko robi. Problem polega na tym, że rozświetlenie znika pod moim kremem BB, który nie jest aż tak szalenie kryjący. Zatem dla mnie stosowanie tej bazy nie ma większego sensu. Owszem skóra jest dobrze przygotowana do przyjęcia makijażu, ale bez tej bazy mój makijaż też dobrze się nakłada i trzyma. Ma ona lekką konsystencję, szybko się wchłania. Zdecydowany różowy odcień, przez co nie nadaje się dla osób z wyraźnie żółtymi tonami w skórze. Drobinki są bardzo subtelne i nie nadają bazarowego wyglądu. Dodam, że jest to baza z silikonami, więc może kogoś zapychać; ja nie miałam tego problemu. Opakowanie szklane z pompką, wygodne dozowanie, ale też rurka, która nie dosięga do dna, przez co nieco kosmetyku pozostaje niewykorzystane. Ciekawy kosmetyk, ale nie spełniający moich oczekiwań, jeśli chodzi o rozświetlenie. Cena w stosunku do ilości (15ml) i słabej wydajności także nie zachęca mnie do ponownego zakupu. 

 
Na zdjęciu widzicie też dwa kremy BB, które zużyłam w ostatnich miesiącach. Oba są marki Skin Food i pisałam już o nich na blogu.  TUTAJ o grzybkowym, a TUTAJ o herbacianym.


Ufff...

To na razie na tyle. Nie używam ostatnio zbyt wielu kosmetyków kolorowych, niektóre zaprezentowane dziś kupiłam niemal 2 lata temu! W następnym odcinku denka będzie o demakijażu.

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina 

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Projekt denko #4


Dawno nie było, a torba z pustymi opakowaniami po kosmetykach pęka w szwach. Zatem krótki opis i moja opinia, jedziemy!


Dry Hand Fix, Nip & Fab
75 ml, cena regulara 9.99 funta, zapłaciłam połowę
(krem naprawczy do suchych dłoni) 

Ten krem jest absolutnie fantastyczny. Rewelacyjnie nawilża skórę, nie zawiera parafiny, czyli nie daje złudnego uczucia nawilżenia. Bardzo szybko się wchłania, niezwykle intensywnie pachnie - jest to zapach pistacji i migdałów. Mocny, dla niektórych może być mdły, duszący. Ja go pokochałam. Kupuję, jeśli jest w promocji. Cena regularna jest według mnie za wysoka.  Producent obiecuje rozjaśnienie skóry, ale tego nie zauważyłam.

Revitalising Face Oil, Aromatherapy Associates 
15 ml, cena 42 funty 
(olejek rewitalizujący do twarzy)

Kupiłam go jakoś krótko przed porodem z dwóch powodów - chciałam się rozpieścić czymś dobrej jakości w okresie połogu, a także uznałam, że to może być ostatnia szansa na kupienie czegoś tak drogiego do pielęgnacji twarzy - odkąd mamy dziecko inaczej wydajemy pieniądze. 

Jest to produkt, który mnie powalił na kolana, co będę dużo pisać. Mieszanka olejków jest skomponowana w taki sposób, że skóra po nocy wygląda jakby przeszła zabieg naprawczy, olejek pachnie bardzo przyjemnie (dominuje róża, geranium, paczuli), dosłownie trzy krople starczają na całą twarz.  Większość się wchłania, pozostawiając jedynie lekko tłusty film - dla mnie to było bez znaczenia, bo używałam go na noc, lub w dni, w które nie nakładałam makijażu. 

Bardzo, ale bardzo chętnie wróciłabym do niego, lub innych olejków z tej serii (są też: łagodzący, odżywczy, redukujący drobne zmarszczki i inne), ale nie ukrywam, że na chwilę obecną jest to dla mnie produkt luksusowy i nie pozwoliłam sobie na niego ponownie. Opakowanie choć szokująco małe, starcza na ok. 2 miesiące codziennego używania.

Brzozowa Pomadka Ochronna z Betuliną, Sylveco 
4.4g, cena ok. 10 złotych 

Co obiecuje producent? Brzozowa pomadka ochronna z betuliną jest hypoalergiczna i zawiera tylko naturalne składniki. Masło Shea (karite) i masło kakaowe wygładzają i uelastyczniają usta, natomiast olej sojowy, jojoba i wiesiołkowy nawilżają je oraz zapobiegają ich wysychaniu i pękaniu.  Pomadka stanowi doskonałą barierę ochronną przed mrozem, wiatrem i promieniami słonecznymi. Aktywny składnik - betulina - działa kojąco i regenerująco na wszelkie podrażnienia, łagodzi objawy opryszczki.

I ja to wszystko mogę potwierdzić. Poza opryszczką, gdyż w życiu nie miałam. Pomadkę dostałam w prezencie ponad rok temu i teraz zawsze gdy jestem w Polsce staram się ją kupić. Ma fantastyczny skład i dobre działanie, plusem jest też cena. Do Sylveco w ogóle odczuwam sympatię - bo polska firma, kosmetyki mają naturalne składy i niewysokie ceny. Obecnie testuję też krem pod oczy - pojawi się w projekcie denko w przyszłości. 


Reve de Miel Lip Balm, Nuxe
15g, cena ok. 9-10 funtów 
(balsam do suchych ust)

Mój św. Graal produktów do ust. Jeśli mam się przyczepić, to jedynie do słoiczka - wkładanie paluchów do kosmetyków nie jest specjalnie higieniczne, stąd jest to balsam do ust, który stoi od dwóch lat na mojej szafce nocnej w sypialni. Nakładam warstwę balsamu na noc, przed zaśnięciem, czystymi rękoma. Gdybym miała robić to wciągu dnia, to musiałabym upewnić się, że mam każdorazowo umyte ręce - to byłoby dość kłopotliwe. 

Poza tym - same ochy i achy. Konsystencja (bardzo gęsty, wydajny), zapach (grejpfrut), skład (miód, masło shea, olejki roślinne, witamina E i inne), działanie - nie mam się do czego przyczepić. Niektórzy mówią, że drogi. Tani nie jest, ale słoiczek starcza mi na 10-11 miesięcy codziennego użytkowania! Super wydajny produkt wart swojej ceny. Pozostawia usta bardzo dobrze nawilżone i odżywione, gładkie, gotowe na przyjęcie szminki. Jest bezbarwny, ale pozostawia matowe wykończenie. 
  
Mushroom Multicare BB Cream, Skinfood 
50g, cena ok. 8-9 funtów 
(Krem BB z ekstraktem z grzybów)


Jak już Wam wspominałam w TYM WPISIE przepadłam na punkcie koreańskich kremów BB. Miałam próbki kemów produkowanych przez zachodnie koncerny i to nie jest to samo! Obok tego z czarną herbatą, kupiłam też drugi z ekstraktem z grzybów. I to do niego jednak od niemal roku wracam - obecnie mam trzecie opakowanie. 


Jest to krem o działaniu rozjaśniającym i przeciwstarzeniowym. Zawiera ekstrakt grzybowy, którego składniki poprawiają strukturę skóry. Równomiernie wyrównuje koloryt cery, nawilża oraz działa kojąco. Początkowo kupiłam odcień 1 (jaśniejszy), ale był ciut za jasny i musiałam się przyciemniać mocnej bronzerem, teraz kupuję odcień 2, który nadal jest odcieniem dość jasnym, więc jeśli macie jasną skórę, o tonach neutralnych lub lekko żółtych, to jest to krem dla Was. 

Ma dość dobre krycie, ale ja w zasadzie poza cieniami pod oczami i kilkoma małymi plamkami po zmianach hormonalnych w ciąży nie mam problemów z przebarwieniami skóry. Daje naturalne wykończenie, lekko wilgotne w wyglądzie, nakładam go zmoczoną gąbką (beauty blender). Długotrwały! W środy nakładam go ok. 7 rano, spędzam cały dzień w biurze, a o 19 prowadzę zajęcia Zumby i przed wyjściem nie muszę poprawiać makijażu. Nawilża, dba o skórę, zawiera SPF 20. Na mojej mieszanej skórze wymaga lekkiego przypudrowania w strefie T. Będę na pewno kupować kolejne opakowania (tyle, że na pewno nie u polskich pośredników, bo wtedy przepłacę!).

Angel EDP, Thierry Mugler
100ml, cena ok. 600 złotych 

Perfumy, których używam od ok. 18 roku życia (to już niemal 16 lat!). Zdradziłam je może dwa razy, ale od 10 lat nie zamieniłam ich ani razu na żadne inne. Kupuję, czy też dostaję butelkę za butelką i szczerze mówiąc jestem do nich tak przywiązana, że nie mam ochoty testować nowych zapachów. Jest to zapach, z którym bardzo mocno utożsamiają mnie moi bliscy. 

Jeśli ich nie znacie, to niech Was nie zwiedzie zimny kolor perfum - kompozycja jest bardzo ciepła. Nuty drzewno - orientalne, bergamota, wanilia, jeżyna,karmel, miód, a także czekolada - to pierwsze na świecie perfumy, do których użyto tego aromatu. Zapach tak specyficzny, że albo się go kocha, albo nienawidzi. Początkowo ciężki, ale potem słodki i intrygujący. Bywam zaczepiana na ulicy, czy w sklepie i pytana czym pachnę. 

Kosztują sporo, ale to dobrze wydane pieniądze - zapach jest bardzo trwały i intensywny, co czyni go niezwykle wydajnym. 

Myjący Olejek, wersja pomarańczowa, Biochemia Urody 
120ml, cena 11.80 złotego 

Bardzo dobra alternatywa dla osób, które chciałyby zmywać twarz środkami bez detergentów czy olejkami, ale nie chce im się bawić w metodę OCM (o metodzie TUTAJ). Używam olejku do zmywania makijażu, na przemian z moją mieszanką do OCM. Gdy akurat jestem w Polsce, albo ktoś wysyła mi paczkę, to lubię dołożyć tej olejek do zamówienia - daje mi to szybszą alternatywę do OCM, a efekty są niemal takie same. Chętnie wracam do tego kosmetyku, ale jako, że nie mam do niego łatwego dostępu to używam tylko do mycia twarzy, aby na dłużej mi starczył.

Jest to olejek hydrofilny, czyli lubiący wodę - pomimo oleistej formy, dzięki obecności odpowiedniego emulgatora, produkt ten miesza się z wodą i skutecznie zmywa zanieczyszczenia skóry. Bazą olejku jest zimnotłoczony olej słonecznikowy, wybrany ze względu na gojące i nawilżające właściwości, a wersja pomarańczowa zawiera dodatkowo pomarańczowy olejek eteryczny - ma pobudzający, świeży zapach, a także właściwości dezynfekujące, łagodzące i przeciwzmarszczkowe. Ponieważ formuła olejku nie zawiera wody, dlatego jest on trwały i nie wymaga dodatku substancji konserwujących. 

Kosmetyki z Biochemii Urody są specyficzne, jeśli macie ochotę, to zajrzyjcie do TYCH WPISÓW i poczytajcie na temat kilku rzeczy z ich oferty.  

Na dziś to na tyle, choć pokazałam chyba jedną trzecią zawartości torby z pustymi opakowaniami. Zatem jeśli tylko dar boży pozwoli, to siądę do kolejnego wpisu z tej serii. ;)

Dajcie znać, jeśli używacie któregoś z wyżej wymienionych, albo macie ochotę wypróbować. Chętnie poczytam Wasze opinie. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

sobota, 15 marca 2014

Lektury ostatnich miesięcy





"The Big Fat Duck Cook Book" Heston Blumenthal 

Tak - książka kucharska, ale oprócz przepisów, także kawałek historii jednej z lepszych restauracji na świecie i jej właściciela i szefa kuchni. Dodatkowo uczta dla oczu, bo to jedna z piękniej wydanych książek, jakie miałam w rękach. Zainteresowanych odsyłam do mojej pełnej recenzji.


"What to Expect When You're Expecting" Heidi E. Murkoff, Sharon Mazel

Wiadomo - ciąża, poród, macierzyństwo - tematy, które były na topie przez ostatnie miesiące. Książkę tę dostałam w prezencie od przyjaciółki, wkrótce po tym, jak powiedziałam jej o ciąży. Luby dostał także swoją wersję, o której niżej. Jako, że nasi przyjaciele pochodzą z Brazylii, to książka, którą dostałam jest jedną z tych, które są hitem za oceanem. Muszę jednak przyznać, że mimo, że wiele informacji praktycznych nie ma przełożenia na warunki brytyjskie (jak urlopy macierzyńskie, terminy usg, czy różnice w przeprowadzanych badaniach), to większość informacji dotyczących zmian zachodzących w organizmie, przebiegu ciąży, porodu, opieki poporodowej etc. jest przecież tak uniwersalna, że nie zależy od systemu opieki zdrowotnej. Stąd też ta książka okazała się być dla mnie kompendium wiedzy w tym okresie. Podobała mi się także dlatego, że nie ma w niej mamusiowania i ciumkania, dzieci nie są nazywane słodkimi aniołkami, a piersi - cycusiami. Jest czarno na białym, czasem dobitnie i bez ogródek wszystko wyjaśnione - także te mniej przyjemne aspekty odmiennego stanu. Jest i rozdział dla przyszłych ojców. Nie polecam natomiast strony internetowej, na której jedna z autorek zamieszcza filmiki, w których jednak roi się od słodkiego głosu, amerykańskiego akcentu (brrrr) i wybotoksowanej twarzy. Książkę jednak polecam (mam czwarte wydanie). 


"The Expectant Dad's Survival Guide: Everything You Need to Know" Rob Kemp

Jak wyżej - prezent od przyjaciół. Absolutnie fantastyczna i napisana nierzadko z (czarnym) humorem książka dla przyszłych ojców. Napisana praktycznym i konkretnym językiem, z poradami od położnych (także rodzaju męskiego!), psychologów, lekarzy i innych ojców. Przeprowadza panów przez kolejne etapy ciąży, wyjaśniając co dzieje się z ciałem i umysłem ich kobiet, dając im porady jak delikatnie radzić sobie z pewnymi trudnościami wynikającymi z ciąży, ale też jak korzystać z uroków stanu odmiennego. Książka napisana z wielką empatią dla kobiet. Najpierw ją przejrzałam, ale potem przeczytałam niemal całą - kilka tekstów tak mi się spodobało, że postanowiłam, że warto poświęcić jej więcej uwagi. Dodatkowo jest to książka odnosząca się w 100% do brytyjskich realiów, więc podaje masę informacji praktycznych, z których korzystaliśmy lub skorzystamy. Polecam, nie tylko przyszłym ojcom. 


Szczepienia w pytaniach i odpowiedziach dla myślących rodziców” dr Aleksander Kotok

Ostatnia pozycja, którą pokazuję w tym wpisie, a którą przeczytałam w związku z perspektywą zostania rodzicem. Temat szczepień wywołuje kontrowersje, a informacje, które dostajemy z większości mediów, od pediatrów czy położnych są dość jednostronne. Dla myślącego człowieka to może być za mało, aby podjąć decyzję, czy podać swojemu dziecku szczepionkę, czy nie. W tej książce można znaleźć informacje na temat składników szczepionek i ich możliwych skutków ubocznych, a także informacje na temat pochodzenia, przebiegu i leczenia chorób zakaźnych. Polecam tym, którzy chcą się zapoznać z różnymi punktami widzenia przed podjęciem tej ważnej decyzji. 

"Gra o Tron" oraz "Starcie Królów" George R.R. Martin 

Jestem prawdopodobnie jedną z ostatnich osób na świecie, które odkryły te powieści fantastyczne, ale jak to mówią - lepiej późno niż wcale. Obie pozycje to część sagi Pieśń Lodu i Ognia, ich akcja dzieje się w fikcyjnym świecie Siedmiu Królestw (plus za mapę! tego mi brakuje np. u Sapkowskiego), którego karty historii zapisane są gęsto wojnami. Są tu rycerze i damy - honorowi i ciut mniej, jest krew, seks, intrygi, zdrady, są dowcipne dialogi, pradawne rasy i smoki. Książki choć napakowane informacjami (choć do "Silmarillion" im daleko...) są napisane dość lekkim, przystępnym językiem, narracja każdego rozdziału podporządkowana jest jednej postaci, co wg mnie jest ciekawym zabiegiem - ukazuje różne punkty widzenia, niejednokrotnie akcja poszczególnych rozdziałów przeplata się ze sobą i losy bohaterów krzyżują się w ciekawych sytuacjach. Dobra pozycja dla fanów fantastyki, choć zbiera też wiele batów (wielowątkowość porównywana do telenoweli brazylijskich). Dla mnie to niezobowiązująca lektura do wanny, czy na wieczór po ciężkim dniu. 

Twórczość Martina zyskała na jeszcze większej popularności, gdy na jej podstawie telewizja HBO stworzyła serial, którego czwartą serię będziemy mieli okazję przywitać 4 kwietnia (moje urodziny! :D ). Do serialu mam nieco zastrzeżeń, ale przyznaję, że oglądałam z zapartym tchem i czekam na kolejną serię. Po kolejne tomy sagi też mam zamiar sięgnąć. Jedna rada, dla tych, którzy zabierają się za lekturę - nie przywiązujcie się za mocno do bohaterów. ;) 


Dajcie mi proszę znać, co ciekawego przeczytaliście ostatnio. :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina
 
   

poniedziałek, 24 lutego 2014

Projekt denko #3

Kolejna odsłona projektu denko, czyli krótki opisy i recenzje kosmetyków, które zużyłam w ostatnich tygodniach. Trochę się tego nazbierało, cześć czekała na swoją recenzję od grudnia. Więc lecimy!


Organix Brazilian Keratin Therapy Shampoo
Organix Brazilian Keratin Therapy Conditioner
Szampon i odżywkę kupiłam w promocji łączonej - za oba produkty zapłaciłam £10 funtów, ceny w zależności od sklepu wahają się od 5-7.5 funta za butelkę (w UK; w USA pewnie taniej), obie butelki mają pojemność 385ml 

Mam tendencje do przesuszonej (a co za tym idzie) do łuszczenia się skóry głowy podczas używania większości drogeryjnych szamponów. Szukając w internecie informacji na temat tego problemu, doszłam do wniosku, że szkodzić mogą jej detergenty (SLS-y). Poszukałam więc szamponu bez tego składnika. 

Ten okazał się być świetny dla moich włosów, takoż odżywka. Testowałam wersję z keratyną, która miała wygładzić włosy. Dodatkowo w składzie jest olej kokosowy, z awokado, czy masło kakaowe. Ta mieszanka składników okazała się być odpowiednia dla moich gęstych, grubych, ale czasem lubiących się puszyć włosów. Ani szampon, ani odżywka nie obciążały ich, ułatwiały rozczesywanie, wygładzały włosy (uwaga! odżywkę stosuję mniej więcej od 2/3 długości włosów, nie nakładam na włosy przy skórze głowy). Zapach kosmetyków jest przyjemny, a ich niewątpliwym plusem jest to, że są bardzo, ale to bardzo gęste i wydajne. Niektórzy gęstość tych kosmetyków mogą postrzegać za minus - trzeba się trochę natrudzić, aby wycisnąć je z butelek. Dla mnie to jest atut, bo nie spływają z włosów podczas stosowania i nie przelewają się przez palce. Obecnie skusiłam się na inny szampon i odżywkę z tej firmy i też są dobre, ale chyba wrócę do tych z keratyną.

Olejek z orzechów makadamia, L'orient 
Cena ok. 30 złotych za 50ml

O tym olejku przeczytacie w TYM wpisie. Jeśli bedę akurat wybierać się do Polski, to na pewno zamówię. W przeciwnym wypadku poszukam godnego następcy na rynku brytyjskim. 

Maska uspokajająca, Ziaja Pro 
Cena ok. 25 złotych za 250ml 

Zużyłam tylko próbkę, ale rozważam kupienie pełnowymiarowego opakowania. Nie jest to produkt napakowany naturalnymi składnikami (niestety ma nieco parabenów, czy pochodną formaldehydu), ale cześć składników czynnych jest bardzo w porządku (alantoina, alga brunatna bogata w oligoelementy, proteiny, polisacharydy,  olej bawełniany, witamina E, prowitamina B5 czyli D-panthenol) i okazuje się, że na mojej skórze twarzy sprawdza się bez zarzutu. Maski z tej serii Pro (mam opakowanie innej, pojawi się w kolejnym denku) nakładam wieczorem grubą warstwą na oczyszczona twarz, po ok. 20-30 minutach ściągam nadmiar chusteczką i idę spać. Rano buzie mam bardzo dobrze odżywiona, skóra jest sprężysta, ukojona. Niewątpliwym atutem jest cena. Minusem, poza mało naturalnym składem - dostępność (w drogeriach raczej jej nie dostaniecie, zostają targi kosmetyczne, hurtownie kosmetyków dla profesjonalistów, albo... internet ;)). Ciągle się waham nad kupieniem pełnowymiarowego opakowania.

Babydream für Mama  (olejek do pielęgnacji ciała dla kobiet w ciąży)
Cena ok. 10-12 złotych za 250ml, dostępna tylko w Rossmann

O tym olejku przeczytacie szczegółowo w TYM wpisie. Z pewnością będę do niego wracać, bo to świetny kosmetyk, nie tylko dla kobiet w ciąży. 


ECO, Prenatal Massage & Body Oil (olejek do masażu i ciała dla kobiet w ciąży)
Cena ok.15 dolarów australijskich za 95ml, ja kupiłam w TK Maxx za 6.99 funta

Kolejny olejek, który będę kupować także po ciąży, bo bardzo dobrze sprawdził się na mojej skórze. O szczegółach przeczytacie w TYM wpisie. Właśnie zaczęłam drugie opakowanie, stosuję zamiennie z olejkiem Babydream.

Aqualia Thermal Rich - 48 Hour Hydration for Sensitive Skin - Dry Skin 
(krem dla cery suchej, wrażliwej, wersja bogata - w odróżnieniu od wersji lekkiej, 48 godzin nawilżenia)
Cena ok. 15 funtów za 40ml


Przyznam, że nie kocham Vichy. Zadziwia mnie szał na tę markę w Polsce, jeszcze bardziej otwieram buzię ze zdziwienia, jak widzę, jakich cen osiągają kosmetyki tej firmy w kontekście składu i działania. Choć oczywiście, to ostatnie jest dyskusyjne - na jednych działa świetnie, na innych wręcz przeciwnie. 

Ten krem zakupiłam skuszona kuponem z 30% zniżką. Gdybym go kupiła za regularną cenę, to byłabym mocno wkurzona. Dlaczego? Bo choć bardzo dobrze nawilża, to krem Oilatum Natural Repair Face Cream (pisałam o nim TUTAJ), którego używam od dawna, a który ma w składzie o połowę mniej chemicznych dodatków i kosztuje 7-8 funtów za 50ml w regularnej sprzedaży, działa dokładnie tak samo. Zdecydowanie nie będę wracać do tego kremu Vichy. Jak nie widać różnicy, to po co przepłacać? ;)

Heel Genious Amazing Foot Cream, Soap & Glory (krem do stóp)

Cena ok. 5 funtów za 125ml

Jak nie uwielbiam Soap & Glory, to za ten krem (oraz ich krem do rąk, o którym w następnym denku) mogę im wystawić laurkę. ;) Jednak zaznaczam, że moje stopy nie są super wymagające, nie mam stwardnień, czy pęknięć - od kremu oczekuję nawilżenia, lekkiego chłodzenia, w miarę szybkiego wchłaniania. I zdaję sobie sprawę, że większość kremów działa powierzchownie. I to wszystko dostaję od Heel Genious, ale dla kogoś z większymi wymaganiami ten krem może być zbyt mało intensywny. W składzie są m.in. gliceryna, wyciągi owocowe, alantoina, olej z orzechów makadamia, mocznik, mentol. Krem, do którego będę wracać, bo jest przyjemny w użytkowaniu, wydajny, a tubka bardzo dobrej wielkości. 

Caudalie Vinosource S.O.S Thirst-Quenching Serum
Cena ok. 30 funtów za 30ml

O tym nawilżającym serum pisałam Wam już obszerniej i zainteresowanych zapraszam do TEGO wpisu. Dodam jedynie, że nadal uważam, że to świetny kosmetyk, jednak moje problemy z nadmiernie przesuszoną skórą zniknęły - myślę, że było to spowodowane ciążową burzą hormonalną. W związku z tym nie będę na razie kupować kolejnego opakowania - krem nawilżający i oleje na noc znowu sprawdzają się u mnie świetnie.  

Jestem ciekawa, czy znacie jakiś z wymienionych kosmetyków i co o nim sądzicie. 

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina 


piątek, 7 lutego 2014

Olejki. Moja pielęgnacja ciała.



Kolejny z serii wpisów na temat olejków, których używam do pielęgnacji. Tym razem olejki tradycyjne, bo o suchych już Wam pisałam (o TUTAJ). 

Od ponad roku nie używam żadnych balsamów, czy maseł do ciała, bo 95% pielęgnacji mojego ciała (odżywienia i nawilżenia) przejęły olejki. W zasadzie kupuję już tylko kremy do stóp i rąk, bo w tym przypadku używanie ich jest dla mnie bardziej praktyczne, niż olejków. 

Do nawilżenia ciała używam oprócz wymienionych w dzisiejszym wpisie, także oleju kokosowego, o którym szerzej pisałam Wam we wpisie poświęconym olejkom do twarzy (o TUTAJ). Jako olejek nawilżający do ciała sprawdza się idealnie, mam zamiar stosować go także do pielęgnacji młodego. 



Inne oleje, o których jeszcze nie wspomniałam, a które mają stałe miejsce w mojej szafce z kosmetykami, to:

Babydream für Mama - Olejek do pielęgnacji ciała dla kobiet w ciąży 
Cena ok. 10-12 złotych za 250ml, dostępna tylko w Rossmann

Zapomnijcie, że to produkt dla kobiet w ciąży. Ja akurat odkryłam go, gdy szukałam czegoś, co będzie pomagało mi w walce o gładką skórę w ciąży, ale tak polubiłam ten produkt, że będę go stosować stale. 

Jego skład jest krótki, bardzo dobry, bo nie zawiera parafiny, konserwantów, barwników, a substancja zapachowa jest na szarym końcu. Zawiera natomiast olej ze słodkich migdałów, jojoba, sojowy, słonecznikowy i witaminę E. Bardzo dobrze nawilża skórę, stosuję na wilgotne ciało, przyjemnie pachnie (pudrowo), opakowanie ma dziubek-niekapek, dzięki któremu na dłonie nie wylewa mi się za duża ilość produktu. Bardzo wydajny. Konsystencja nie jest lekka, długo się wchłania, stąd stosuję go wyłącznie na noc. Choć często po użyciu bardzo szybko zakładam piżamę, nie zauważyłam, abym dorobiła się jakichś plam na niej, co niewątpliwie jest plusem. 

Szczerze mówiąc jestem zdumiona, że za taką cenę można dostać tak dobry produkt. 

ECO, Prenatal Massage & Body Oil (olejek do masażu i ciała dla kobiet w ciąży)
Cena ok.15 dolarów australijskich za 95ml, ja kupiłam w TK Maxx za 6.99 funta

Kolejny olejek, który będę kupować także po ciąży, bo bardzo dobrze sprawdził się na mojej skórze. Choć o przeciwdziałaniu rozstępom będę mogła powiedzieć dopiero za parę miesięcy, to sam fakt, że olejek cudownie pachnie, nawilża i ma świetny skład przekonuje mnie do używania go mimo wszystko. Co więcej, z chęcią sięgnę po inne produkty tej australijskiej firmy, która do niedawna była mi zupełnie nieznana. 

W składzie ma olej z pestek winogron, ze słodkich migdałów, geranium, mandarynki, witaminę E. Jest to olejek o dość bogatej konsystencji, długo się wchłania, stosuję go na noc. Zapach ma dość orzeźwiający, cytrusowy. Geranium znane jest ze swoich właściwości kojących. Podobno olejek ten jest dobry do masażu zmęczonych mięśni. Ja używam go jedynie jako kosmetyku nawilżającego. 

This Works, Deep Sleep Night Oil (olejek ułatwiający zasypianie)
Cena 25 funtów za 120ml; ja kupiłam w zestawie świątecznym ze sprayem do pościeli i wychodził wtedy taniej 

Moje ostatnie odkrycie, zakupione na fali wyprzedaży noworocznych i w związku z problemami ze snem, które zaczęły się pojawiać (brzuch rośnie, a mi ciężko znaleźć wygodną pozycję plus włącza mi się myślenie po nocach).

Jest to olejek naturalny, o dość lekkiej konsystencji, wchłania się ładnie (nie tak szybko jak suche, ale nie tak długo, jak tradycyjne oleje), a jego największym atutem jest zawartość olejków lawendowego, wetiwerii i dzikiego rumianku, które działają na zmysły relaksująco, odprężająco, łagodzą stres i pomagają szybciej zasnąć. 

Olejku tego nie używam stricte jako kosmetyku nawilżającego, choć dzięki zawartości olejku z pestek winogron ma świetną właściwość utrzymywania wilgoci w skórze. Stosuję go po prysznicu czy kąpieli, po zastosowaniu wszystkich innych kosmetyków. Na koniec dnia, najczęściej po rutynowych działaniach kosmetycznych nakładam ten olejek jako część rytuału wieczornego, który ma mnie przygotować do lepszego snu - delikatnie smaruję nim skronie, szyję i dekolt, a także dłonie i nadgarstki.

Do kompletu mam spray do pościeli This Works Deep Sleep Pillow Spray (wiem, nazwa sugeruje, że do poduszek, ale spryskuję też górę kołdry ;) ), zawierający te trzy "olejki spokoju" zapewniające spokój ciała i ducha. ;)  Nie wiem, czy to potęga sugestii, czy ten duet naprawdę działa, ale faktem jest, że sypiam o wiele lepiej - zasypiam szybciej, mam głęboki sen, a rano jestem bardziej wypoczęta. 

This Works to marka, którą powinni się zainteresować wszyscy, którzy lubią kosmetyki naturalne, bez parabenów, GMO, glikolu propylenowego, parafiny, syntetycznych kolorów i środków zapachowych, SLS-ów. Kosmetyki nie są testowane na zwierzętach, a opakowania nadają się w całości do recyklingu. Ponad to mają rewelacyjną obsługę klienta.

To chyba na tyle. :) W ostatnich dniach przeprowadziłam Was przez moje ulubione olejki do twarzy i ciała. Nadal szukam swojego ideału jeśli chodzi o pielęgnację włosów, jak tylko będę coś ciekawego miała, to uzupełnię serię nowym wpisem. 

Mam nadzieję, że wśród kilku propozycji znajdziecie coś odpowiedniego dla siebie. A może już znacie te kosmetyki? Dajcie koniecznie znać. :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

sobota, 1 lutego 2014

Olejki. Moja pielęgnacja ciała olejkami suchymi.


Olejki suche wprowadziłam jako uzupełnienie mojej pielęgnacji ciała w ciąży. Przedtem używałam tylko tradycyjnych olejków, zwykle po prysznicu i raz dziennie, albo rzadziej - w zależności jaka była moja kondycja skóry, czy miałam czas, siłę i ochotę. Natomiast w profilaktyce rozstępów w ciąży postanowiłam wprowadzić olejki suche, jako uzupełnienie kuracji olejami tradycyjnymi (o których za parę dni). Tak mi się spodobały, że zostaną u mnie na stałe. No, przynajmniej jeden z nich.

Dlaczego suche?

Dlatego, że stosuje się je na suchą skórę i wchłaniają się dużo szybciej niż tradycyjne olejki, a także nie pozostawiają bardzo tłustego filmu. Ich stosowanie w ciągu dnia bardzo mi odpowiada, bo po aplikacji mogę się szybko ubrać. Niemal do końca ciąży (macierzyński zaplanowany na 3 tygodnie przed terminem rozwiązania) będę pracować, nie mam więc możliwości wysmarować się dwa razy dziennie tradycyjnymi olejkami, a potem leżeć i pachnieć. ;) Oleje suche mają lżejszą konsystencję, wchłaniają się w ok. 5 minut i nie tłuszczą ubrania.

Jakie zalety?

Lekkie, szybko się wchłaniają, nie pozostawiają tłustej skóry, nie brudzą ubrania. Uniwersalne - do ciała, twarzy, włosów, paznokci. Bardzo wydajne. 

A wady?

Dla mnie jedna - cena. Są droższe niż tradycyjne olejki. 



Jakich marek obecnie używam?

The Body Shop - Strawberry Beautifying Oil
Cena 9 funtów za 100ml

Nie kupiłam go sama, a dostałam w prezencie. Nigdy w życiu nie poszłabym na opcję zapachową z truskawkami, szczególnie, że w linii jest aż jedenaście zapachów (m.in. kokos, masło kakaowe, słodka cytryna, czy różowy grejpfrut). I dla mnie zapach to jego największa wada. Olejek ma dobre właściwości nawilżające, można go stosować na ciało, twarz i włosy - ja używam tylko do ciała (a konkretnie na brzuch, biodra i piersi). Nie wchłania się tak szybko i nie ma też tak naturalnego składu jak ten, o którym napiszę poniżej. Ale dla osób, które chcą spróbować tańszej opcji nie jest to zły olejek, jeśli traficie na swój zapach. Ja raczej nie będę wracać do tego produktu, ponieważ zakochałam się w innym.

Nuxe - Huile Prodigieuse
Cena ok. 28 funtów za 100ml

Tak, to drogi produkt, nie będę zaprzeczać. Cena jest jednak adekwatna do jego jakości. Jak tylko pojawiają się gdzieś wyprzedaże czy promocje, to warto go kupić na zapas. Ja tak zrobiłam, gdy miałam 30% zniżki w pewnym sklepie i cena po obniżce jest łatwiejsza do zaakceptowania. ;) Szczególnie, że jest to w moim odczuciu produkt doskonały. No może jedynie ponarzekałabym na choć bardzo elegancką i klasyczną, to jednak ciężką i nieporęczną butelkę.  Nauczyłam się nakładać go jedną ręką, podczas gdy czystą trzymam butelkę. Jeśli chodzi o opakowanie, to dużym plusem jest natomiast pompka. 

Co do samego produktu, to znajdziecie w nim 98.1% składników naturalnego pochodzenia (!!!) - mieszankę sześciu olejków naturalnych m.in. ze słodkich migdałów, orzechów makadamia, ogórecznika, czy kameliowy, a także witaminę E. Nie zawiera konserwantów. 

Jest to olejek wielozadaniowy - do twarzy, ciała i włosów. Ja stosuję go do ciała, a resztki, które zostaną mi na dłoniach wmasowuję w końcówki włosów. Na włosach nie obciąża ich, nie tłuści, na ciele dość szybko się wchłania, więc nie muszę długo czekać z ubraniem się rano. Jest to produkt dość wydajny - mała ilość starcza, aby dobrze nawilżyć skórę. Jak w przypadku tego pierwszego olejku stosuję rano na brzuch, piersi i biodra. Wiem, że do rozwiązania mam jeszcze 7 tygodni, ale jak dotąd (odpukać!!!) nie mam rozstępów, a skóra na brzuchu nie swędzi mnie tak bardzo w ciągu dnia, jak swędziała mnie, gdy nie używałam tego olejku. 

Kolejną jego niewątpliwą zaletą jest piękny zapach. Lekko kwiatowy, ciepły, pudrowy - przypomina mi perfumy Flower Kenzo. Dostępna jest też wersja letnia, wieczorowa ze złotymi drobinkami (Huile Prodigieuse Or) - letnia, bo podkreśla opaleniznę, a drobinki mienią się w słońcu, ale są bardzo dyskretne, nadają skórze blasku, a nie taniego efektu brokatu. Wieczorowa, bo można skórze nadać wyjątkowego blasku na specjalne okazje. Zdecydowanie kupię ją, jak tylko zrobi się cieplej i będę miała okazję wystawiać skórę na widok publiczny. ;) 

Powiem szczerze, że jeśli miałabym porównać oba olejki, to porównałabym tak: wiadomo, że i Fiatem dojedziecie gdzie chcecie, ale zawsze bardziej komfortowo jest jechać Mercedesem. ;) Jeśli komuś zależy na naturalnym składzie, to dodatkowo olejek Nuxe pozostawia w tyle ten z The Body Shop. Ale rozumiem, że cena może być dla wielu zaporowa. Ja potrafię zrezygnować z wielu  kosmetyków kolorowych (makijaż robię podstawowy i niemal ciągle taki sam), czy myć się Białym Jeleniem (bo lubię, a nie bo oszczędzam, ha, ha!), a na tego typu produktach po prostu nie oszczędzać.

Tak go polubiłam, że nie mogę się doczekać okazji do kupienia i wypróbowania wersji rozświetlającej. 

Jestem ciekawa, czy Wy używacie suchych olejków i jakie polecacie, a może znacie jakiś z tych dwóch, a jeśli tak, to jaką macie opinię na ich temat? 
--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Olejki. Moja pielęgnacja twarzy.


W poprzednim wpisie (o TUTAJ) poświęconym ukochanym przeze mnie olejkom przedstawiłam Wam mój sposób oczyszczania twarzy. Dziś pokażę Wam kilka olejków, które stosuję na skórę twarzy, głównie na noc. Od niemal roku nie używam w ogóle kremów na noc, tylko w dni, w które nie używam toników z kwasami nakładam albo sam olejek (szczególnie jeśli wiem, że następnego dnia będę myła włosy i jeśli się niechcący gdzieś potłuszczą, to nie będzie tragedii), albo olejek wymieszany z żelem hialuronowym - ma wtedy lżejszą konsystencję i szybko się wchłania (o żelu pisałam w TYM wpisie).

Jeśli siedzę cały dzień w domu, to po porannym przetarciu tonikiem też nakładam czysty olejek na całą twarz. Niektóre wchłaniają się szybko, inne zostawiają tłusty film na dłużej - ale jeśli nie wychodzę, czy nie nakładam makijażu, to absolutnie mi to nie przeszkadza - taka całodniowa kuracja nawet raz w tygodniu jest wspaniała dla skóry.

Pamiętajcie, aby olejki, które chcecie używać do pielęgnacji twarzy i ciała były naturalne, tłoczone na zimno, nierafinowane. Optymalnie organiczne, ale nie wszystkie olejki, które ja mam posiadają certyfikaty, a działają świetnie. Poza tym organiczne są zawsze droższe. Warto też zwrócić uwagę, czy oleje są w ciemnych opakowaniach - wolniej tracą właściwości niż te pakowane w butelki/pojemniki z białego szkła/plastiku. 




Olej Monoi Frangipani, ekologiczny 
Cena ok. 22 złotych za 50ml 

Olejek z Biochemii Urody (o której pisałam TUTAJ), o stałej konsystencji, ale szybko zmieniający się w płynny - wystarczy odrobinę potrzymać w ciepłej dłoni. W bazie z zimnotłoczonego oleju kokosowego znajduje się naturalny aromat kwiatów frangipani oraz ekstrakt z macerowanych kwiatów gardenii. Olej monoi łączy w sobie właściwości pielęgnacyjne i piękny zapach. Latem można go używać zamiast perfum (wmasować w miejsca, gdzie puls jest wyczuwalny - skronie, za uszami, w przegubach rąk na nadgarstkach). Ma właściwości nawilżające, wygładzające. Używam samego lub wymieszanego z żelem hialuronowym. Jest bardzo wydajny.


Olejek z orzechów makadamia 
Cena ok. 30 złotych za 50ml

Kolejny olejek, który ma świetne właściwości  nawilżające, używam raczej z żelem hialuronowym, bo sam olejek jest dość gęsty i ciężki. Jest to popularny olejek często stosowany na ciało, gdyż mocno ujędrnia skórę, przeciwdziała rozstępom i pomaga w walce z cellulitem, ale ja mam małą butelkę i używam tylko do twarzy. Głównie z powodu zapachu, choć jego właściwości pielęgnacyjne dla skóry są świetne. Zapach jest bardzo specyficzny, jakby lekko prażonych orzechów. Nie dla wszystkich, bo do neutralnych nie należy.

Swoje właściwości zawdzięcza wysokiej zawartości kwasu Omega 7, który występuje naturalnie w ludzkiej skórze i jest bardzo skutecznym przeciwutleniaczem, ważnym dla młodego wyglądu, kondycji i zdrowia skóry - wspomaga regenerację komórek, ale z wiekiem produkcja tego kwasu maleje, stąd dobrze do dostarczać z zewnątrz. 


Olej kokosowy 
Cena ok. 15 funtów za 800g

Kupuję wielkie opakowanie, gdyż olej ten jest najbardziej uniwersalnym w moim domu - nadaje się do azjatyckich potraw, a jego zastosowanie w kosmetyce jest bardzo wszechstronne.

Do twarzy używam oleju kokosowego bez mieszania go z żelem hialuronowym, gdyż jest to olej dość lekki i szybko się wchłania na mojej twarzy. Dzięki zawartości naturalnych antyutleniaczy i witaminy E zmiękcza i nawilża cerę, i choć brzmi to dziwnie, ale olej kokosowy chroni także przed słońcem, bo zawiera naturalny filtr SPF (niewysoki, ale jednak ma). 

W temperaturze, którą mam w domu przez większość roku ten olej jest w postaci stałej, ale bardzo szybko się rozpuszcza w ciepłych dłoniach i wdzięcznie się z nim współpracuje. Pachnie delikatnie, naturalnie, nie jak kosmetyki aromatyzowane i udające kokos - dla mnie to duży plus, bo nie lubię syntetycznego zapachu kokosowego. 

Podobno ma świetne właściwości lecznicze w problemach skórnych (jak egzema czy trądzik), ale ja na szczęście nie musiałam się o tym przekonywać - używam wyłącznie jako nawilżacza do skóry. 

Niedawno pokazywałam Wam, jak wykonać naturalny peeling z wykorzystaniem tego oleju (o TUTAJ). 

To są trzy najczęściej używane przeze mnie oleje do pielęgnacji twarzy po jej oczyszczeniu.

Jestem ciekawa, jakie są Wasze ulubione olejki do twarzy. :) Czy zauważyliście poprawę stanu cery, odkąd ich używacie? Napiszcie mi o tym w komentarzach proszę. :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina

piątek, 10 stycznia 2014

Serial (jak narkotyk). Breaking Bad.

Uwaga! Ten wpis nie zawiera treści, które mogłyby Wam zepsuć oglądanie serialu. :)

***
http://www.breakingbadstore.com
Bohater serialu, pięćdziesięcioletni Walter White, nauczyciel chemii w szkole średniej dorabiający sobie w myjni samochodowej przeżył swoje dotychczasowe życie w strachu, obawiając się rzeczy, które wydarzyły się, mogły czy nie mogły się wydarzyć. Przez lata budził się w środku nocy i nie mógł zasnąć. Poznajemy go w przełomowym momencie jego życia - dzień po pięćdziesiątych urodzinach dowiaduje się, że ma nieoperacyjnego raka płuc i w najlepszym przypadku kilka miesięcy, a może nieco dłużej do przeżycia.

W wyniku tej diagnozy Walter doznaje przebudzenia. Zaczyna żyć. Śpi dobrze jak nigdy dotąd. Zdaje sobie sprawę, że prawdziwym jego wrogiem jest strach, więc postanawia mu skopać tyłek. Przechodzi na ciemną stronę mocy - w wyniku splotu kilku wydarzeń postanawia produkować niemal idealnie czystą formę metamfetaminy i sprzedając ją uzbierać środki finansowe, które zabezpieczyłyby jego rodzinę, gdy jego już nie będzie - ciężarną żonę, nienarodzoną córkę i nastoletniego syna, który cierpi na porażenie mózgowe. Od tego momentu życie Waltera i ludzi, którzy zwiążą z nim swoje losy - świadomie i dobrowolnie, czy też zupełnie przypadkiem będzie niczym chemia - akcje będą wywoływać reakcje, podjęte decyzje, wydarzenia będą pociągać za sobą konsekwencje. Chemia, jak przekazuje Walt swoim uczniom - to nauka o zmianie. Zmianie ciągłej, stałej, cyklicznej.  O wzroście i wreszcie o umieraniu i gniciu. Taka jest dokładnie historia tego bohatera, a jej psychologiczny aspekt jest clue tego fantastycznego widowiska telewizyjnego. 

Transformacja głównego bohatera to w mojej opinii najlepsza część serialu. Poznajemy geniusza, szaleńca, manipulatora, wrażliwca, cynika w jednej osobie, który robi różne złe rzeczy dla dobrego celu (a może dla siebie?). Jego decyzje będą miały wpływ na życie, które mu pozostało i jego jakość. Dzięki tej postaci dostajemy niezwykły dramat psychologiczny, który jest prawdziwą ucztą dla oglądającego, ale czasem bywa bolesny. W serialu jest dużo akcji sensacyjnej, często brutalnej, ale mam wrażenie, że ona nigdy nie jest esencją żadnego odcinka, stąd byłabym ostrożna z określaniem tego serialu jako sensacyjnego. Jej zwroty są jednak częste i zaskakujące i na pewno trzyma ona w napięciu. 

http://www.businessinsider.com
Aktorsko jest to serial na najwyższym poziomie. Nie ma tu źle zagranych ról, pierwszo czy drugoplanowych, a odtwórca głównej roli sprawia wrażenie, że po prostu na 5 lat realizacji wszystkich serii widowiska stał się Walterem. Czapki z głów, proszę państwa! List dziękczynny do Briana Cranstona (Walter White) z pochwałą dla niego i całej ekipy wystosował nawet sam Sir Anthony Hopkins, który 62 odcinki serialu obejrzał w 2 tygodnie. :) Co ciekawe mogłoby się wydawać, że tak dobrze zagrana i ciekawa postać jak Walt może zdominować pozostałych bohaterów - nic bardziej mylnego. Oprócz niego pojawia się wiele ciekawych osób, moimi osobistymi ulubieńcami są na pewno Jesse, Mike, Saul, Gustavo, czy Hector (genialny Mark Margolis!) .

O samej realizacji też mogę napisać tylko w samych superlatywach. Akcja serialu toczy się w Nowym Meksyku i często malownicze kadry przypominają klimatem western, zresztą część scen jest nakręcona w stylu typowym dla tego gatunku. Ujęcia są często dość nietypowe dla serialu (jako gatunku), takoż szybki montaż, czy kamera z ręki (kojarzą mi się z teledyskami). Światło, zdjęcia poklatkowe tylko dodają poetyki temu obrazowi. Sceny są długie, naturalne, dialogi inteligentne, często z humorem (bywa, że czarnym), to wszystko powoduje, że serial wydaje się bardzo realistyczny, mimo, że przedstawione w nim sytuacje nie są codzienne dla większości widzów. Co za tym idzie - można się bardzo mocno w niego zaangażować. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to pierwszy serial, w który tak mocno i emocjonalnie wpadłam.

Muzyka to kolejny mocny punkt - niewątpliwie świetna, nieprzewidywalna, utwory dopasowane do kontekstu. Czołówka - krótka, szybka, charakterystyczna. Kto z Was nieraz myślał, aby przewinąć czołówkę serialu? Tu tak nie będzie. 



Próbuję się doszukać słabych stron serialu, ale jakoś nie potrafię. Ktoś mu zarzucił, że jest przegadany - ja nie nudziłam się ani przez moment podczas scen z długimi dialogami, bo one są po prostu dobrze napisane. Kto chce mniej gadaniny, niech włączy sobie "Transformers". ;)

Dla mnie jest to serial łamiący schematy tego gatunku. Często mówi się, że serial jest tak dobry jak film, a ja myślę, że teraz będzie można spokojnie powiedzieć o jakimś filmie, że jest tak dobry jak serial "Breaking Bad".

Pierwszy raz od czasów nastoletnich kupiłam sobie fanowski T-shirt (który pokazywałam w tym wpisie) - to chyba o czymś świadczy? :D 

Dajcie proszę znać, czy znacie ten serial i co o nim sądzicie. :)

--
Pozdrawiam i do następnego razu!

Karolina