Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 368
Rok wydania: 2017
Doskonale pamiętam ten moment: stoimy nad brzegiem morza, patrząc, jak
zachodzące słońce rozświetla horyzont. Wtedy Anna zapytała:
„Czy wciąż byś mnie kochał, gdybym zrobiła coś naprawdę złego?”.
Co mogłem odpowiedzieć? Anna była kobietą mojego życia. Za trzy miesiące mieliśmy się pobrać. Oczywiście, że ją kochałem, niezależnie od tego, co zrobiła.
Tak przynajmniej myślałem, gdy ona gorączkowo szperała w torebce i wręczała mi zdjęcie, mówiąc: „Oto, co zrobiłam”.
Patrzyłem oszołomiony na jej sekret i wiedziałem, że nasz los odmienił się bezpowrotnie. Zszokowany, odszedłem bez słowa. Kiedy wróciłem, było już za późno – Anna zniknęła. Od tamtej chwili wciąż jej szukam.
„Czy wciąż byś mnie kochał, gdybym zrobiła coś naprawdę złego?”.
Co mogłem odpowiedzieć? Anna była kobietą mojego życia. Za trzy miesiące mieliśmy się pobrać. Oczywiście, że ją kochałem, niezależnie od tego, co zrobiła.
Tak przynajmniej myślałem, gdy ona gorączkowo szperała w torebce i wręczała mi zdjęcie, mówiąc: „Oto, co zrobiłam”.
Patrzyłem oszołomiony na jej sekret i wiedziałem, że nasz los odmienił się bezpowrotnie. Zszokowany, odszedłem bez słowa. Kiedy wróciłem, było już za późno – Anna zniknęła. Od tamtej chwili wciąż jej szukam.
Guillaume Musso – poczytny francuski autor, który zdobywa
coraz większą popularność w Polsce – intrygował mnie już od jakiegoś czasu. Przeczytałam
naprawdę bardzo dużo dobrego o powieściach tego pisarza – że zaskakują i niezwykle
wciągają, są świetnie napisane, genialnie łączą wątki romantyczne z
kryminalnymi… Nie byłabym chyba sobą, gdybym nie sprawdziła, czy Musso
rzeczywiście jest tak interesującym autorem, jak przedstawiają go inni
czytelnicy.
Miałam naprawdę ogromne oczekiwania, kiedy rozpoczęłam lekturę
„Dziewczyny z Brooklynu”. Początek książki raczej mnie nie zachwycił . Narracja
zastosowana przez francuskiego pisarza skojarzyła mi się bardziej z romansem
niż thrillerem, również wydarzenia z pierwszych stron powieści przywodziły na
myśl powieść miłosną – kłótnia kochanków podczas długiego weekendu spędzanego
na Lazurowym Wybrzeżu, ucieczka narzeczonej, pościg głównego bohatera, który
zdał sobie sprawę, że przez swoje zachowanie może stracić miłość życia.
Pierwsze strony książki nie zapowiadały niczego niezwykłego, jednak bardzo
szybko miałam przekonać się, że pierwsze wrażenie w tym wypadku było błędne. Fabuła
ze strony na stronę stawała się coraz bardziej sensacyjna i intrygująca.
Po powrocie do Paryża Raphael – wzięty pisarz thrillerów -
przekonuje się, że jego narzeczona Anna zniknęła. Telefon kobiety jest
wyłączony, a ona sama jakby zapadła się pod ziemię. Wizyta w mieszkaniu
bohaterki przynosi więcej pytań niż odpowiedzi. Raphael i jego przyjaciel –
były funkcjonariusz policji Marc Caradec – odkrywają dokumenty, z których
wynika, że kobieta podająca się za Annę Becker wcale nią nie jest. Kim tak
naprawdę jest narzeczona Raphaela i czemu nagle zniknęła? Jaką mroczną
tajemnicę skrywa młoda pani doktor? Czy pisarz odkryje prawdę i dotrze do
ukochanej nim będzie za późno?
Guillaume Musso rzeczywiście wie, jak budować trzymającą w
napięciu fabułę. Raphael i Marc odkrywają coraz więcej zaskakujących faktów
dotyczących Anny. Akcja powieści się zagęszcza, narracja podzielona na kilka
osób pozwala czytelnikowi śledzić nie tylko samo dochodzenie w sprawie Anny, ale
także skrzętnie ukrywane przed bliskimi mroczne fragmenty jej życia.
„Dziewczyna z Brooklynu” wbrew początkowym obawom, okazała
się świetną powieścią – złożona, będąca połączeniem kilku gatunków fabuła ze
strony na stronę coraz bardziej mnie intrygowała i wciągała. Żałuję tylko, że
autor nie do końca domknął wszystkie wątki kryminalne obecne w powieści – choć lektura
była satysfakcjonująca, to jednak zabrakło mi konkretnego finału wykreowanej
historii.
Za możliwość przeczytania powieści dziękuję serdecznie wydawnictwu Albatros