Obiecałem czas jakiś temu, że wrzucę co nieco, więc wrzucam. Tekst jest przed redakcją, więc czujcie się ostrzeżeni. Miłej lektury. Aha, słowo wyjaśnienia. Scena rozgrywa się w Legionowie. Major Orłowski poznaje nowych członków batalionu Orzeł Biały.
***
Pojazd miał sześć kół i z grubsza przypominał samochód dostawczy o pokaźnej pace, na szczycie której tkwiła płaska wieżyczka.
- Pani kapitan?! – krzyknął plutonowy.
Z wnętrza paki dobył się starszliwy rumor, pojazd zakołysał się na potężnych kołach, członkowie batalionu usłyszeli trzask, głośne przekleństwo, znowu trzask i nagle ze środka wytoczyła się duża kobieta w kombinezonie pancerniaczki, o włosach do ramion i szerokiej, szczerej twarzy.
- No kurwa, potrzebuję soli fizjologicznej, nie tamponów – charknęła, wyhamowała na zderzaku Tura i dopiero w tym momencie zorientowała się, że jest obserwowana przez skonsternowaną grupę. – A, przyjechały chorobździle. – Huknęła. – No tak, niedożywienie – wskazała na Podgórską – chlanie – stuknęła w pierś Dragona – za dużo onanizmu – trzepnęła w głowę Tygrzyka – i nadmierne pierdzenie – skończyła na Mardoku. – Witaminy D wam potrzeba, de jak dupa, a wy ciągle w tych zapoconych mundurach, o Perunie, jak mi potrzeba takich siatkowatych, przesianych bluzeczek, podobno ze skóry strusia robi się całkiem fajne wdzianka… – I pani kapitan, najwyraźniej lekarka przydzielona do Mora, już zaczęła pokazywać na pokaźnej piersi, jak duże oka mają wdzianka ze skóry strusia, gdy dostrzegła majora.
- Major Orzełek? – spytała.
- Zapomniała pani o salucie, kapitanie – zgrzytnął Sergiusz. – I Orłowski, jeśli łaska.
- A, no tak. Bo to takie pieprzenie z tym salutowaniem, ale proszę bardzo – kapitan zasalutowała. – Kapitan Małgorzata Miktus, doktor habilitowany traumatologii Wojskowej Akademii Medycznej.
- Doświadczenie bojowe? – spytał dowódca.
- Front wschodni nieustający. Rany szarpane zakażone samogonem i orczą gorączką, złamania, rany postrzałowe, miażdżone i cięte, szyłam głowy, składałam kości, wsadzałam jądra do moszny, a jednemu wojowi odbytnicę do dupy, bo za długo srał i mu wypadła.
- Interesujące – ocenił Flaszka.
- Zdarza się w najlepszej rodzinie – zapewniła kapitan Miktus.
- Pani sama zarządza Morem? – spytał Orłowski.
- A skąd! Ola! Pawełek!
W tym momencie Orły zorientowały się, że kabina Mora nie jest pusta. Nagle o szybę oparły się z epickim mlaśnięciem męskie nagie pośladki, potem gluteusy zniknęły, a wychylił się przerażony i całkowicie roztrzepany męski czerep, rzadka bródka i wytrzeszczone oczy, a potem nie mniej wytrzeszczone oczy dziewoi, która przebywała razem z wypłoszem. Mor zakołysał się ponownie, po czym wypadło z niego dwoje ludzi, ale nie drzwiami od strony batalionu, tylko przeciwpołożnej. Do uszu zgromadzonych doszły stłumione szepty, paniczne ponaglenia i jakaś szarpanina.
- Pawełek! Ola! No dalej! – Huknęła potężna lekarka. – Nie dajcie majorowi Orzełkowi czekać!
- Orłowskiemu – poprawił dowódca.
- A, no tak. Ooola, wciórrrności!!! – ryknęła Miktus, aż zarzęziły szyby Mora.
Wtedy przed pojazd wybiegło dwoje ludzi, pospiesznie pakujących koszule w spodnie i dopinających bluzy. Ona była drobna, miała długie, czarne włosy, miłą buzię i zaczepne, jasne oczy, a on na pierwszy i drugi rzut oka przypominał satyra.
- To jest sierżant Oluś Mikołajczyk zwany Skrzacikiem – przedstawiła Miktus, a ten diabeł to jej monż, porucznik Pawełek Mikołajczyk. Zwany debilem. Nie, nie, żarcik, to jest Machaj, a Machaj, bo ma bardzo długą…
- Pani kapitan – zaprotestowała sierżant Skrzacik.
- Bo przejedzie przez każde gówno – poprawiła się lekarka – każdym pojazdem i będzie przy tym machał…
- Pani kapitan! – zaprotestowała Skrzacik po raz drugi.
- Dobra. Nie wiem, dlaczego Machaj – skapitulowała Miktus. – Wiem natomiast, że ile razy tak do niego mówię, oczami wyobraźni widzę… – tu oczy pani doktor wyszły lekko z orbit, a usta wyokrągliły się.
- Wiem, co ma pani przed oczami – zapewnił Orłowski.
- No, tak słyszałam, że major Orzełek jest nieźle inteligentny – odparła kapitan.
- Orłowski – warknął dowódca.
- Przecież mówię.
Mardok parsknął, a Siekierzyński, który widząc rosłą kobietę ustawił się dokładnie za Orłowskim, by go nie dostrzegła, oparł się o plecy majora i zaczął bezgłośnie rechotać.
- Orzełek – szepnął do pozostałych członków batalionu i nikt już nie mógł powstrzymać śmiechu.
Tylko Żmij i Deckard patrzyli to na siebie to na pozostałych wojów i zastanawiali się, czy to oni nie mają poczucia humoru, czy nagle znaleźli się wśród debili. I wyszło im to drugie.
VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)