Zasadą rozwoju jest kwestionowanie status – quo. Jeśli ktoś chce się rozwijać, powinien – poza innymi ważnymi rzeczami – unikać oczywistości i starać się jakimś narzędziem, najlepiej ostrzem wykonanym ze stopu wyobraźni, intuicji i mądrości, podważać tkankę rzeczywistości.
SNY I CIENIE
Dedukcja jest formą twórczego myślenia polegającą na tym, że jeśli znam jeden fakt, mogę z niego wywnioskować wiele innych, np.: Batman jest człowiekiem. Ludzie nie umieją latać, więc Batman także tego nie potrafi, ergo, żeby przemieszczać się drogą powietrzną, ale nie przy pomocy pojazdów, musi używać urządzeń, które z racji tego, że ma ich w swoim pasku bardzo wiele (na różne okazje), powinny być zarówno małe, jak i niezwykle wytrzymałe, a skoro tak, to wszelkie linki i uchwyty pomagające mu w „nibylocie” wywierają ogromne ciśnienie na jego dłonie, w związku z czym rękawice Batmana muszą być zrobione z bardzo wytrzymałych materiałów, zaś mięśnie rąk i przedramion bohatera są z pewnością nieprawdopodobnie sprawne i silne, ewentualnie ich siła jest wzmacniana przez strój (a skoro tak, ubiór jest połączony z układem nerwowym właściciela)… i tak dalej.
Proponuję zabawę w dedukowanie na temat rzeczywistości i oczywistości. Pomoże nam w tym szereg faktów, które w twórczy sposób rozwiniemy. Być może po lekturze tego artykułu to, co czytelnikowi wydawało się rzeczywiste i oczywiste, przestanie takim być, a to, co dotąd było mało rzeczywiste, stanie się niemal namacalne.
Pojęcie rzeczywistości jest wielowątkowe i wielopoziomowe, będziemy się więc poruszali po kilku torach jednocześnie, dotkniemy kilku płaszczyzn tego zjawiska by na koniec znaleźć się w jakimś zrozumiałym punkcie rozważań.
Jesteśmy jedynie cieniami rzucanymi na ścianę jaskini, pisał Platon. Załóżmy, że mówił prawdę. Czy cień jest? Cień jest brakiem światła, ale specyficznym, bo oddającym obrys, kształt pierwotny, który to światło zabiera. Jego bycie zaznacza się w zmianie temperatury podłoża. Cienia nie da się dotknąć, nie można przesunąć, zatem jakby nie istnieje, ale z pewnością istnieje brak światła. Z pewnością istnieje także kształt: proporcje, odległości, relacje. Choć cień niby nie istnieje, to istnieją informacje na jego temat. Jeśli my, nasza rzeczywistość, jest cieniem – czyli relacją, to co jest ekranem, na który ów cień jest rzucany?
Bolesław Prus, Lalka. Kiedy umierał stary subiekt, widział skrótowy przebieg swojego życia przebiegający wstecz, aż do dzieciństwa w sklepie Mincela. „Czy ja to wszystko istotnie widziałem, czy mi się tylko śniło?… Boże miłosierny…”, wyrzekł ostatnie słowa. Potem wydawało mu się, że patrzy w dymnik, który zmniejszył się do rozmiarów talerza, spodka, wreszcie gwiazdy o nieustannie zmniejszającej się jasności. Aż i ona znikła. Może zobaczył ją znowu, ale już nie na tym świecie. Tak opisał śmierć Ignacego Bolesław Prus. Subiekt w ważnej, być może najważniejszej życiowej chwili, zadaje egzystencjalne pytanie stawiające sen obok rzeczywistości. Być może Tobie także wspomnienia z dzieciństwa wydają się bardziej snem, niż czymś co rzeczywiście miało miejsce. A skoro są to wspomnienia, to czym wspomnienie snu różni się od wspomnienia tzw. rzeczywistości?
Prof. dr hab. Tadeusz Kobierzycki wspominał kiedyś swojego, nie żyjącego już nauczyciela, prof. Kazimierza Dąbrowskiego. Kiedy szli ulicą, nauczyciel odezwał się:
- Niech pan popatrzy na tych ludzi. Co pan widzi? …No? Nie widzi pan? Wszyscy śpią.
Zdanie to można by uznać za nieco paranoidalne, gdyby nie to, że Dąbrowski był wybitnym psychiatrą i mógł sobie pozwolić na tego typu stwierdzenia. Co miał na myśli? Nie patrzył przecież na ludzi w łóżkach, nie patrzył na ludzi w telewizorze, na obrazie, w książce, obserwował żywych, obok niego przechodzących obywateli, z całą pewnością świadomych, przytomnych. Dlaczego więc mówił, że śpią? Czy dla kontrastu zdarzało mu się twierdzić, że osoby śniące są przebudzone?
Urealnić, w granicach możliwości, sny, marzenia, wizje i stany im pokrewne, a odrealnić codzienną rzeczywistość – oto zapewne zadanie przyszłego człowieka. [107]
To jeden z jego aforyzmów egzystencjalnych. Zaraz za nim czytamy:
Franz Kafka przedkładał sny ponad jawę – opracowywał je, kultywował, systematyzował i kontrolował. Do snów przeniósł swoją główną kwaterę. Jego sny, siłą i przenikliwością przekraczały jawę. Może to sprawa przyszłości, że rozbudowywać się będzie sny i stany podobne i tworzyć z nich główny wymiar rzeczywistości [108]
Jestem przekonany, że wizje rzeczywistości wirtualnych zostały stworzone przez twórców, którzy nie zapoznali się ze swoistym proroctwem polskiego psychiatry filozofa. Widzimy, że prof. Dąbrowski nie tylko uważał, że rzeczywistość nie koniecznie jest tu i teraz, ale tam, gdzie indziej – także. Prof. Kobierzycki często podkreśla, że znane i wałkowane przez psychologów starszej daty „tu i teraz” niekoniecznie jest dobrą metodą terapeutyczną. Czasami, jak mawia, należy nasilać projekcje. A projekcje to coś w rodzaju marzeń. Twórczość jest odmianą projekcji. W tym momencie moglibyśmy postawić pytanie – jak się mają „sztuczne” rzeczywistości (np., gry komputerowe) do „prawdziwej” rzeczywistości?
Niedawno prowadziłem dla dyrektorów firmy ubezpieczeniowej szkolenie z asertywności. W przerwie w zajęciach jeden z uczestników podszedł do mnie i zaczął pytać o sens swoich snów. Śnił bardzo konkretne, namacalne budowle, wnętrza, miasta. Do niektórych z nich wracał. Zapewne niejeden czytelnik również ma takie miejsca: ze zdziwieniem odkrywa, że był w nich wiele razy, może nawet zna tam jakieś osoby. Uczestnik pytał o sny, bo były dla niego ważne, inaczej by nie pytał, nieprawdaż? Nie wiedział dlaczego, ale czuł, że kryje się w nich coś istotnego. Próbowałem zasugerować, że ma marzenia senne związane z archetypem jaźni, który wiąże treści związane z wewnętrznym ideałem, lekarzem, ostatecznością i bogiem. Takie tłumaczenie jest wzmacniające i raczej nieszkodzące .
O śnieniu często wspominał Karol Gustaw Jung, zajmował się bowiem, jak wielu spadkobierców myśli Freuda, analizą marzeń sennych, ale, podobnie jak Dąbrowski, widział sen nie tylko w nocy, ale także w rzeczywistości – tak zwane śnienie na jawie, stąd wziął się jego tekst „Śniący świat Indii”, w którym sugestywnie przedstawia świat ludzi zawieszonych między realnością a rzeczywistością wyobrażoną, mistyczną, religijną.
Czym zatem jest rzeczywistość i czym nie jest?
Czy coś, co jest, może być nierzeczywiste?
ISTNIENIE I ZNACZENIE
Wyobraźmy sobie, albo lepiej połóżmy przed sobą płytę z muzyką, grę komputerową, płytę DVD z filmem, książkę i komiks. Są to przedmioty jak najbardziej realne, dotykalne. Ale czy to, co zawierają, jest również dotykalne? W cyklu „Co w duszy gra” kilkakrotnie sygnalizowałem, że gra toczy się nie na ekranie, w sieci czy w komputerze, ale w głowie gracza. Podobnie rzecz się ma z muzyką, treścią filmu czy komiksu. Historie te aktualizują się i dokonują wyłącznie w psychice słuchacza / czytelnika / widza. Dokonania te trudno nazwać rzeczywistymi, bo są niedotykalne.
Wydaje się, że dość często wpadamy w pułapkę reizmu, czyli nurtu filozoficznego skoncentrowanego na przedmiotach. Niejako automatycznie uznajemy, że jeśli coś jest dotykalne, namacalne, to jest rzeczywiste. Jeśli zaś coś dotykalne nie jest, ergo nie jest przedmiotem, to nie jest rzeczywiste. Na przykład zakładamy, że przygody Scarlett O’Hary czytane w książce „Przeminęło z wiatrem” są nierzeczywiste. A czy rzeczywiste są litery, które zapisały jej historię? Z pewnością tak. Tworzy je reistycznie istniejąca farba. A słowa? Czy słowa, które opisują jej losy są realne? Tu już jest problem. Bo o ile słowo jako dźwięk jest realny (fala mechaniczna), o ile zbiór liter jest realny jako farba na papierze, to sens słowa, jego znaczenie, „connection” jak mówił program o imieniu Rama do Neo w drugiej części Matrixa, już trudno uznać za realny, reistyczny. Ten sens, znaczenie, połączenie, nie są przedmiotami. Co więcej, każdy z nas nadaje danemu słowu trochę inny sens, bo słowo obrasta w znaczenia w miarę przybywania lat i indywidualnych doświadczeń. Gdy spytamy malca, co oznacza słowo „dom” i to samo pytanie zadamy człowiekowi osiemdziesięcioletniemu, otrzymamy różne wypowiedzi, zarówno pod względem treści jak i długości, przy czym wypowiedź malca znajdzie się gdzieś w wypowiedzi starca jako krótki akapit. Co więcej, dziesięciu starców będzie miało dziesięć poglądów na to samo słowo, częściowo się pokrywających, częściowo nie.
Gra, powieść, treść filmu, rozgrywa się w człowieku. W podobny sposób rozgrywa się cała realna rzeczywistość. W naszej głowie, czy może raczej w naszej informacyjnej samoświadomości. Stanisław Lem opisywał statki kosmiczne jako struktury bez okien. Ekrany znajdujące się wewnątrz kabin wyświetlały obrazy z kamer. Człowiek także nie ma „okien”, tylko detektory, które za pośrednictwem nerwów, tak jak kamery przy pomocy kabli, przekazują do mózgu proste impulsy, które dopiero w nim są „nazywane” barwami, dźwiękami, wrażeniami dotykowymi czy smakowymi. Każdy człowiek ma w swoim mózgu siebie samego (swoją samoświadomość) z… hełmem wirtualnym na głowie. Tym hełmem jest nasz mózg, który interpretując proste „bip”, „bip”, „bip” z kamer wytwarza obraz „rzeczywistości”.
Przejdźmy do Parmenidesa, słuchacza Ksenofanesa. Twierdził on, że:
Byt jest, niebytu nie ma.
Zasada ta bywa rozumiana najrozmaiciej, na przykład tak, że skoro byt jest, to nie ma początku i końca, w związku z tym jest niezmienny, nieruchomy itd. Tak tłumaczył swoje twierdzenie jego twórca. Zaproponujmy inną interpretację, bliższą naszych rozważań:
Wszystko, co jest, to jest.
W tym świetle nawet nierzeczywista rzeczywistość jest rzeczywista, bo jest, bo istnieje, jest obecna, dostępna, choćby w wyobrażeniach, na obrazku, na ekranie. Stoimy teraz przed formalnym zabiegiem językowym. Zgódźmy się z tym, że rzeczywiste jest to, co istnieje. Jeśli tak, to wszystko, co istnieje, jest rzeczywiste.
Można zasadę metafizyki uzupełnić:
Wszystko, co ma swoją nazwę, istnieje. Bo nazwa określa byt w wyobraźni. A skoro wyobraźnia istnieje to i ten byt istnieje.
W tym świetle nawet niereistyczna rzeczywistość istnieje, bo ma nazwę. Posiłkując się tymi dwiema interpretacjami i rozważaniami sprzed nich uznamy, że tak samo jak istnieje stołek, lampa i obrus, istnieją marzenia, wyobrażenia, prospekcje, wspomnienia. W ten sposób rozumują wyznawcy Huny, którzy wierzą w to, że wizualizując pożądane stany, sprawiają je. Jest wśród nich Scott Adams, twórca postaci Dilberta, który chciał być najpopularniejszym twórcą komiksów i jego marzenie urzeczywistniło się: jego „Dilbert” jest publikowany w rekordowej liczbie pism. Wyznaje on w książce „Przyszłość według Dilberta czyli na skrzydłach głupoty w XXI wiek”, że regularnie wizualizował swój sukces.
Wydaje się, że pisarze powinni dobrze rozumieć ten rodzaj myślenia, bo oni też stwarzają byty z niebytu. Ale nawet stworzywszy książkę z pewnością zadają sobie pytanie: czy jej treść zaistnieje bez czytelnika? Treść, którą stwarza pisarz nie istnieje, dopóki nie będzie czytana, czy nie zostanie przeczytana (i wtedy ostanie się w czyjejś pamięci). A gdy ją czytelnik aktualnie czyta, to gdzie jest ta treść? Już ustaliliśmy, że w jego głowie (samoświadomości)… A w głowie teraz, w jednej mikrosekundzie, czy w jakimś przedziale czasowym? Jeśli w przedziale czasowym, to w pamięci i w relacji, jaką stwarza. Wiemy jednak, że pamięć jest zawodna, bo działa nie na zasadzie taśmy magnetofonowej, ale na zasadzie odtwarzania w oparciu o zapamiętane krótkie fragmenty, impulsy. Można więc od razu przyjąć, że czytelnik cząstkowo stwarza treść, którą czyta. Mówi się, że czytanie jest nieinteraktywne, ale to oczywiście uproszczenie. Czytanie jest w istocie interaktywne (choć w innym wymiarze niż gry komputerowe). Stąd częste zdziwienie na twarzy pisarza czytającego recenzję: ja o czymś takim pisałem? Gdzie? Wyobrażenia na temat treści, które, jak twórca twierdzi, nie zaistniały w książce, narastają. Tak powstają wersje czytelników, recenzentów, krytyków. Nie ma w tym niczego dziwnego. Tylko najwięksi fani znają przebieg filmów i książek lepiej od twórców. Wypada teraz zadać pytanie: to jaka jest rzeczywista, prawdziwa treść książki? Czy ta zawarta w głowie autora? W takim razie co z treściami zawartymi w głowach czytelników? Są nierzeczywiste? Są inne, można powiedzieć, nieprawdziwe (bo prawdziwa jest intencja autora), ale na pewno istnieją. A teraz: czy autor potrafił doskonale przenieść swoje intencje na papier? Uczucia, przeżycia, przemyślenia bohaterów? Raz, że najczęściej posługuje się skrótami, żeby nie zamęczyć czytelnika, dwa, używał nie telepatii, ale translatora: tłumaczył intencje, uczucia, przeżycia, wyobrażenia, na słowa, które nie są zbyt giętkim materiałem. Gdyby były, nie istniałaby poezja, która wykraczając poza słowo zawiera między werbalnymi znakami przekazy głębsze od najgłębszych wyrazów. Jeśli więc prawdziwa treść jest w głowie twórcy, to czy on ją dobrze widział? Wyraźnie? Na pewno? Nie wahał się? A co z jego podświadomością? Na pewno niejednokrotnie dyktowała wiele rozwiązań, a on wybierał tylko jedno. Z logicznego punktu widzenia, chociaż prawdziwa treść książki istnieje w głowie autora, to nawet on nie ma jej pełnego oglądu.
PAMIĘĆ I TERAŹNIEJSZOŚĆ
Ustaliliśmy już, że jeśli coś nie jest przedmiotem, nie znaczy, że nie istnieje. Ustaliliśmy też, że w przypadku tak zagmatwanego nośnika jak mózg ludzki (albo, by być precyzyjniejszym, samoświadomość), istnienie jest niedookreślone i nieobejmowalne.
Zajmijmy się dokładniej specyficznym rodzajem pamięci, mianowicie pamięcią o drugiej osobie. W jaki sposób ktoś istnieje? Ktoś dla nas odrębny? Nie my sami? Możemy go dotknąć, możemy usłyszeć, zobaczyć. Ale czym jest dotyk, słyszenie, widzenie? Po dotychczasowych rozważaniach pamiętamy, że są to doznania stworzone przez centralny układ nerwowy: nazwy zjawisk fizycznych, np. zmiany potencjału elektrycznego w chwili odkształcania komórek (zmysł nacisku). Komórki nerwowe generują konkretne impulsy, impulsy zerojedynkowe, które wchodzą do centralnego układu nerwowego i dopiero tam są interpretowane. Nerw nie potrafi nadać innego sygnału jak tylko „bip”, „bip”, „bip”. Tych „bipów” może być więcej, mniej, ale zawsze to będzie tylko „bip”. Odczucie generuje mózg. I w zależności od okoliczności albo powie, że to przyjemne (łaskotanie partnera seksualnego), albo alarmujące (komar). Podobnie rzecz się ma w chwili poruszenia rzęsek w danej części narządu Cortiego (zmysł słuchu), czy w chwili podrażnienia falą elektromagnetyczną (zmysł wzroku). Pobudzenia nerwowe z tych komórek biegną do centralnego układu nerwowego i tam są nazywane. Przez nas. Oto blady kolor twarzy, oto spocone ręce, które nas dotykają, oto drżący głos. Sens tym doznaniom nadajemy sami, bo same w sobie sensu nie mają. To my uczymy się przez całe życie nadawania znaczenia mimice, ruchom, gestom drugiej osoby. Zatem jej obecność, istnienie, zaznacza się szeregiem doznań w naszym mózgu, ale wejść w drugą osobę, jak zrobił to Neo w pierwszej części Matrixa, gdy skoczył w agenta Smitha, nie możemy. Można powiedzieć, że druga osoba pozostawia po sobie ślady. Ślady zmysłowe: zapach, dotyk, słowa. Ślady te siedzą w naszym mózgu, choć wydaje się nam, że czujemy czyjś dotyk na ustach i czyjś zapach w nosie. Śledzimy drugą osobę. Po śladach. Śledzimy ją siedząc w biurze nazywanym mózgiem, patrząc w ekrany kamer, słuchając głośników, nurzając głowę wewnętrznego ja w wirtualnym hełmie – naszym mózgu wytwarzającym obraz rzeczywistości – swoisty matrix.
Przypomnijmy zagadkowe greckie słowo anthropos – człowiek.
άνθρωπος
Można by je rozbić na:
An thropos – przed śladami. Według tego rozbicia człowiek to istota stojąca przed śladami rzeczywistości, lub podążająca śladami rzeczywistości, innych osób, zjawisk.
Anthro phos – przedsionek światła – inna ciekawa interpretacja. Można się tam też doszukać słowa sos – zdrowy, cały.
Mamy więc:
Przed
Przedsionek
Ślad
Światło
Zdrowie
Całość
Człowiek zatem, według tego dość twórczego rozbicia, to ktoś idący śladami. Być może śladami światła (które między innymi jest symbolem prawdy), być może stojący w przedsionku światła. Zostańmy przy wizerunku tropiciela. Nawet w przypadku, gdy ktoś siedzi tuż obok mnie, nawet gdy jestem z kimś w kontakcie intymnym, to z pewnego punktu widzenia, fenomenologicznego, ten ktoś istnieje tylko jako pewne domniemanie, którego doświadczam na podstawie śladów, które zostawia. Według twórcy fenomenologii, Edmunda Husserla, istnienie rzeczy na zewnątrz jest problematyczne: nie wiadomo, czy są. Według niego z pewnością istnieją myśli i uczucia. Reszta to transcendencja. Na tej samej zasadzie mogę powiedzieć, że moje istnienie jest podobnie domniemane.
Znane jest intrygujące stwierdzenie, które pada czasami po czyjejś śmierci:
On / ona wciąż jest. Jest w nas.
To zdanie można interpretować jako terapeutyczną bajkę, która ma ukoić ból po stracie. Ale można też do niego podejść bardziej racjonalnie. Mianowicie: jeśli mam w pamięci obrazy danej osoby, nawet krótkie filmy z nią w roli głównej, niewyraźne, bo niewyraźne, ale niewątpliwie z tą osobą; jeśli brzmi mi w głowie jej głos, piosenki przez nią śpiewane, dowcipy opowiadane, śmiech, jeśli pamiętam jej dotyk i zapach, to co to jest? Czy to nie istnieje? Czy te ślady nie istnieją? Istnieją. I nie są znowu tak różne od śladów, które spostrzegamy na bieżąco (zresztą zaraz podważymy i tę „bieżącość”). Tak więc pamięć o kimś istnieje, choć ten ktoś raczej już nie. A ta pamięć to z pewnością trochę ten ktoś, bo powstała z nagrań śladów po nim, tak samo, jak myśli tej osoby wciąż mkną w przestrzeń kosmiczną jako słaba fala elektromagnetyczna. Czyli stwierdzenie „on / ona żyje w nas” jest w zasadzie prawdziwe. Co prawda w każdym żyje już innym życiem, ale niewątpliwie jest to cząstkowo ta osoba i niewątpliwie żyje, bo wciąż się zmienia.
Podobnie jest z uczuciami. Uczucie, moje, czy Twoje, wielkie czy słabe, jest bytem niematerialnym. Nie ma przedmiotu o nazwie uczucie. Mimo to, właśnie uczucia często kierują naszymi decyzjami, całym naszym losem. Uczucia niewątpliwie istnieją mimo, że reistycznie ich nie ma. To samo jest z myślą, relacją, odniesieniem, marzeniem, długością, proporcją. Można powiedzieć, że żyjemy częściowo w świecie duchów. I że są to duchy realne. Nawet informacja ma być może swoją masę – a więc i bezwładność. Może więc materia jest informacją?
Parmienides, i nie tylko on, mówił, że prawdziwe poznanie to poznanie rozumowe, bowiem zmysły wprowadzają nas w błąd. Oczywiście miał rację i należałoby uznać jego geniusz, bo przy dzisiejszej wiedzy neurofizjologicznej jest to jasne, ale przy stanie wiedzy starożytnych Greków….
To, co dotąd jawiło się jako oczywiste wcale oczywiste nie musi być. Ot zerknijmy na plansze pokazujące, jak zwodzi nas wzrok:
Powyższy graf pokazuje, że widzenie peryferyjne nie zachodzi na zasadzie prostego odwzorowania, ale dzięki kontrastom wykrywanym przez pola recepcyjne. Nie czas to i miejsce na dokładne przedstawianie tego mechanizmu. Ważne jest to, co demonstruje, a wydaje się, że jest przykładem tego, że ani nasze zmysły, ani nasza pamięć, ani nasz rozum, nie funkcjonują w uproszczony sposób, jaki wydaje się oczywistym. Wielką rolę w określaniu, mapowaniu świata odgrywają korowe ośrodki interpretacyjne. Nasze postrzeganie świata jest interpretacją. Interpretacja to przeróbka danych. A przeróbka danych to matrix. Każdy z nas chodzi po mapie, świecie wyobrażonym. Gdybyśmy byli delfinami, widzielibyśmy rzeczywistość zupełnie inaczej.
Więc przestańmy się zastanawiać nad tym, co jest rzeczywiste, a co nie, bo…
Byt jest, niebytu nie ma.
Wróćmy do pytania: czym jest rzeczywistość? I czy aby na pewno jest?
Domyślamy się przyszłości, pamiętamy przeszłość, a jak się rzecz ma z teraźniejszością? Teraźniejszość jest terminem, który z pewnością istnieje, istnieją także wyobrażenia na temat sensu, który w sobie słowo to zawiera. Ale teraźniejszość jako taka raczej nie istnieje, albo, mówiąc prościej, istnieje jako nieskończenie cienka granica między przeszłością i przyszłością. Czyli rzeczywistość nie tyle jest, co BYŁA.
Wszystko jest wspomnieniem.
Zdaje się, że zbliżamy się do rozwiązania kwestii:
Cień a rzeczywistość
Sen a rzeczywistość
Twórczość a rzeczywistość
Skoro wszystko jest wspomnieniem, to jakie ma znaczenie, czy wspominam siedzącego właśnie przy mnie realnego człowieka i idę po jego śladach, człowieka, który umarł kilka lat temu, czy idę po śladach osoby przez kogoś wymyślonej, wykreowanej przez siebie, wymarzonej, wyśnionej, skoro wszystkie te rzeczy to wspomnienia? Idziemy po śladach wspomnień. A wspomnienia są naszym dziełem.
Zatem rzeczywistość nie jest, tylko była… wspomnieniem. A ekranem na który być może była rzutowana jako cień, to… Teraźniejszość. Być może to, co ja nazywam Teraźniejszością, Stephen Hawking nazwałby Braną i moje pytanie, czy nie jesteśmy cieniami rzucanymi na Teraźniejszość uznałby za tożsame z postawionym przez siebie dylematem: żyjemy na Branie, czy jesteśmy na nią rzutowani?
I to by było na tyle, jeśli chodzi o zabawę w dedukowanie na temat rzeczy-wistości i oczy-wistości.
Mam nadzieję, że, zgodnie z zapowiedziami to, co czytelnikowi wydawało się realne przestało takim być, a to, co wydawało się nierealne, trochę się urealniło.
Zaś termin „wróć do rzeczywistości” przestał być jednoznaczny.
PS. Twórczo do tego tekstu podszedł Daniel Grzeszkiewicz w swoim komiksie “Dziwny sen Spielberga”.
VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)