Historia lubi się powtarzać: gdy na półkach księgarskich pojawiła się książka „Sprzedawcy lokomotyw”, skończyłem pisać pierwszą wersję części trzeciej, czyli „Zabaweczek”. Jakoś w tym okresie (mam wrażenie) chodziły słuchy o „Lodzie” Jacka Dukaja: że duży, epicki, że taki ma być. Zbieg okoliczności, myślałem, bo „Zabaweczki” też mają być opasłe, napisane z rozmachem. Podczas pisania książka puchła, ale nie dlatego, że nie znam umiaru. Uznałem, że jeśli chcę rzetelnie opisać to, co zamierzam przekazać, nie mogę iść na skróty. Muszę krok po kroku, scena za sceną, przeżycie za przeżyciem splatać losy i sytuacje, by końcowy efekt został osadzony w odpowiednim kontekście, by zyskał stosowny sens. By epopeja stała się sensu stricte epopeją. O ile książka „Sprzedawcy…” zyskała metaforę pancernej pięści, to „Zabaweczki” wyobrażałem sobie jako szarżę pancernej konnicy, która „uderzając” w czytelnika rozrywa go na strzępy, pozostawia bez oddechu, dokonuje jego dezintegracji. Potem odbiorca mozolnie składa się z powrotem, ale nie jest już ten sam… Sęk w tym, że owo rozbicie musiało być dla czytelnika przyjemne, wręcz ekstatyczne. Mam nieśmiałą nadzieję, że efekt ten osiągnąłem, przynajmniej w stosunku do tych osób, które spostrzegają świat podobnie do mnie.
Gdy wydawnictwo zobaczyło objętość tomu (z grubsza licząc 1000 stron), stwierdziło, że nie będzie w stanie opublikować rzeczy w jednej książce. Po wielu pertraktacjach zapadła decyzja o podzieleniu powieści na dwie części. Akurat tak się złożyło, że sam dokonałem wewnętrznego podziału na dwie księgi, więc nie było problemu z decyzją, gdzie użyć nożyc. Niestety, zanim do tej decyzji doszło, Danka Górska, główna redaktorka SuperNOWEJ, poprawiająca tekst, dokonała bardzo drastycznych cięć, zwłaszcza pod koniec tekstu (myśląc, że wydawnictwo jednak spróbuje upchnąć całość między dwie okładki). Były potem batalie o przywrócenie chyba z sześciu czy siedmiu dużych fragmentów nie licząc zakończenia, o które walczyłem jak lew i w końcu bitwę wygrałem.
Pierwsza księga, czyli „Błyski” wyszła we wrześniu roku 2008. Druga księga miała pojawić się na półkach księgarskich w tym samym roku, w listopadzie.
Stało się inaczej. W owym czasie trwały zaawansowane prace nad spotem reklamowym, który dzisiaj wszyscy znamy. Wydawnictwo postanowiło poczekać na zakończenie prac, by wykorzystać go w sposób wiadomy. Niestety, mozół nad animacją się przedłużał (to osobna historia)… Termin przełożono na luty’ 2009, potem marzec, wreszcie czerwiec. Film miał premierę w Nidzicy , ale „Sztormu” nie wydano. Czerwiec okazał się niedobrym miesiącem, sporo się zmieniło w sprawach technicznych wydawnictwa, o których nie chcę tutaj pisać, bo coś przekręcę. Wrzesień 2009 nie przyniósł zmian. Zamiast „Sztormu” wyszła „Żmija” Andrzeja Sapkowskiego: bystrzy obserwatorzy zapewne pamiętają, że przez długi czas nie była dostępna w Empikach. Przedłużające się rozmowy z ewentualnymi patronami, dogadywanie spraw promocyjnych i inne uciążliwości spowodowały, że „Sztorm” został wydany dopiero 7 czerwca, 2010 roku, półtora roku po premierze pierwszej księgi „Zabaweczek”, czyli „Błysków”.
Tak czy owak Pierwsza Opowieść o Gamedeku (tomy I – IV) została domknięta. Można teraz ją czytać bez lęku, że napiszę część kolejną, która zmieni sens opisanych dotychczas zdarzeń.
Owszem, prace nad tomem V trwają, ale książka ta otworzy Drugą Opowieść o Gamedeku, dziejącą się sto cykli (około 135 lat) po wydarzeniach opisanych w „Sztormie”. Będzie to inny świat, inne zapachy, inne krajobrazy. Ale Torkil będzie (prawie) ten sam.