Niejeden człowiek marzy o pisaniu i ma nierzadko błędne wyobrażenie na temat tego miodu. Zanim sięgniesz palcami do klawiatury, poznaj subiektywny punkt widzenia kogoś, kto już go skosztował.
Mit nr 1:
Gdy mi opublikują pierwszą książkę, będę miał mnóstwo fanów.
Nie jest to wykluczone, tak jak możliwe jest, że za chwilę, dzięki właściwości kwantów, z których się składasz, znajdziesz się na Księżycu. Może się to zdarzyć, ale jest niezwykle mało prawdopodobne. Owszem, są takie cuda, jak na przykład Andrzej Sapkowski, ale z pewnością nawet on sam nie ma pojęcia, dlaczego tak dobrze „trafił” w rynek i nie jestem pewien, czy od razu tych fanów było tak dużo.
Mit nr 2:
No dobrze, ale jeśli napiszę świetną książkę, to już na pewno będzie armia fanów!
Jest to tak samo prawdopodobne, jak punkt pierwszy. W dzisiejszych czasach możesz opisać ze szczegółami akt morderstwa, którego dokonałeś na własnej matce, ojcu i rodzeństwie, możesz rozrysować mapkę, gdzie ich pochowałeś i zamieścić fotki zwłok, czyli napisać potencjalny, przepraszam, bestseller i szansa, że zostanie zauważony jest tak samo nikła, jak w przypadku napisania gniota. Bez wsparcia marketingowego w dzisiejszych czasach praktycznie nic się nie obroni.
Mit nr 3:
Nie, no bez przesady. Dobra książka broni się sama.
Wielu tak myślało i sromotnie się zawiodło. Czasami autor ma słuszne wrażenie, że to, co spłodził będzie bombą, która rozsadzi system, dziełem, wokół którego dyskusje będą trwały w nieskończoność, wydawcy zresztą sądzą tak samo, wreszcie książka wychodzi, ma znakomite recenzje… i co? I nic. Zostaje ominięta dostojnym i grobowym milczeniem. Mija miesiąc, dwa i już nikt o niej nie pamięta.
Mit nr 4:
Zaraz, zaraz, jeśli są dobre recenzje, to książka musi zostać hitem!
Nie, nie musi. Straszna prawda jest taka, że większość czytelników nie czyta recenzji. Może 40%, może mniej, a i to często pobieżnie i mając bardzo dużą rezerwę do ocen recenzenta. Częściej wierzy w oceny negatywne, niż pozytywne (gdy opinia jest przychylna, wietrzy fałsz, podejrzewa, że recenzent jest przekupiony). Recenzje pełnią głównie rolę reklamową – ot, na łamach portalu / gazety pojawiła się okładka książki i nazwisko autora. Nie należy liczyć, że ochy i achy oceniających zmienią losy książki, no, chyba, że tych ochów jest rzeczywiście bardzo dużo, chociaż widziałem już wiele pozycji, które miały doskonałe recenzje i przeminęły z wiatrem.
Mit nr 5:
No ale przecież nie powiesz, że książki, które mają złe recenzje dobrze się sprzedają.
Tak się zdarza, wcale często. Czasami nawet dostają nagrody literackie. Światem literatury, podobnie jak każdym innym ludzkim dominium, kierują aury, mody, trendy, uprzedzenia i mniemania. Jeśli rzesza odbiorców zacznie mniemać, że autor jest świetny, to go nagrodzi, jeśli rzesza będzie rechotać i cieszyć się czytając mierną, ale w miarę zabawną powieść innego pismaka, orzeknie, że właśnie o to w literaturze chodzi i będzie go kupować.
Mit nr 6:
Przecież musi istnieć jakiś klucz, niezawodna reguła, po której zastosowaniu osiągnie się sukces!
Nie. Gdyby była, sukcesów byłoby dookoła tyle, że ośleplibyśmy od fajerwerków. Wydawcy i sami autorzy nie mają pojęcia, dlaczego dany tytuł sprzedaje się dobrze, a inny źle. Nie sprawdza się reguła jakości dzieła (bardzo dobre książki bywają zapomniane, mierne są wynoszone), nawet czasami promocja zawodzi. Tu działa trudna do ujęcia we wzór dynamika mód czytelniczych. Poza tym już istniejący autorzy, zwłaszcza ci poczytni, niezależnie od tego, czy tworzą książki dobre, czy mierne, skutecznie odciągną uwagę czytelników od Twojego dzieła. To jest dżungla, nie salon, proszę Ciebie.
Mit nr 7:
No, ale tak czy owak można nieźle na pisaniu zarobić, prawda?
Podobno można. Naliczyłem polskich autorów oraz autorek piszących fantasy i science fiction ponad 70 sztuk. Myślę, że nie więcej niż 10 rzeczywiście utrzymuje się z pisania, a i nie wszyscy na takim poziomie, na jakim by chcieli, bo bieda czasami w oczy zagląda (oczywiście nikt nie będzie się głośno skarżył, bo to źle piarowo wygląda no i wstyd, więc uśmiechają się do obiektywów, a łzy ronią na uboczu). Pamiętaj, przyszły pisarzu / przyszła pisarko: jeśli książka na półce kosztuje 30 zł i zostanie sprzedana, Ty będziesz miał / miała z tego może ze 2 PLN. Resztę weźmie księgarz, dystrybutor i wydawca. Ile zatem musisz sprzedać, żeby naprawdę sensownie zarobić? Think about it. Standardowy początkowy nakład w dzisiejszych czasach to 3 000 egzemplarzy i – jeśli jesteś debiutantem / debiutantką – wszyscy bardzo się ucieszą, jeśli się sprzeda.
Mit nr 8:
No ale nie gadaj, fajnie jest być pisarzem!
Tak, fajnie. Dobrze jest napisać książkę, dwie, sześć. Ale jeśli masz rodzinę, ona będzie już mniej szczęśliwa. Naprawdę wartościową powieść pisze się długo. Jeszcze dłużej się ją poprawia. To trwa mniej więcej dwa lata (są twórcy piszący jedną książkę przez pół roku, ale, gdy spojrzeć na owoce ich pracy krytycznym okiem, nie są to dzieła wybitne). To wszystko zajmuje czas i energię, którą nie-twórca poświęciłby życiu codziennemu – zabawom z dzieckiem, obcowaniem z partnerem / partnerką, planowaniu życia. Pisanie od tego wszystkiego odciąga.
Mit nr 9:
Radość z wydania książki musi rekompensować wszystkie te trudy, musi!
Tak. Rzeczywiście radość jest wielka. Ale czy tych kilka dni euforii jest wartych poświęconego czasu? Dwa lata kontra tydzień chwały (po którym sprzedaż jest nienajlepsza i człowiek się zastanawia, dlaczego?). Czasy radosnej twórczości i pisania dla pisania są dzisiaj brutalnie spychane przez rachunek ekonomiczny. Wydawca nie publikuje Twojej książki dlatego, że uważa, że jest dziełem wartościowym, cudownym, które zmieni rzesze odbiorców, ale z tego prostego powodu, że ma nadzieję na zysk. Ma nadzieję, że to mu się opłaci.
Mit nr 10:
No ale przecież wydawca musi wierzyć w wydawaną przez siebie książkę!
Tak, wierzy, że na tym zarobi, ale z innych powodów, niż myślisz. Wydawca najczęściej nie czytał twojego dzieła. Dla niego książka jest jak pomidor, albo jabłko na straganie: ma dobrze wyglądać, ma przyciągać wzrok, ma ładnie pachnieć. Co jest w środku – nie jest już tak istotne. Twoją powieść przeczyta redaktor (który z reguły nie będzie za bardzo chwalił, tylko poprawiał), przeczyta korektor (od którego uwag posiwiejesz, jeśli oczywiście posiadasz włosy), ale nie szef wydawnictwa, który ma za dużo spraw na głowie, żeby się zajmować takimi błahostkami.
Mit nr 11:
Okej, ale autor okładki już na pewno przeczyta, co nie?
Co? Nie. Graficy tworzący okładki najczęściej ich nie czytają. Dostają briefing, jak okładka ma wyglądać i o czym jest mniej więcej powieść / zbiór opowiadań. Potem malują coś, co ma „chwycić”. Choćby autor się na taki stan rzeczy zżymał i klął, nic tego nie zmieni. Plastycy mają napięte terminy i mnóstwo pracy. Nie ma czasu na czytanie. Dlatego czasami autor jest pytany, co powinno być na ilustracji. Wydawcy czasem go słuchają i zdarza się, że efekt jest nienajgorszy. Ale nie ma czegoś tak magicznego jak sytuacja, że dobry plastyk najpierw przeczyta, potem go natchnie, a następnie namaluje obraz, który doskonale odda ducha książki. Jeśli tak myślałeś / myślałaś, byłeś / byłaś w błędzie. To mit piękny i nieprawdziwy. Inaczej się rzeczy mają, jeśli chodzi o ilustratorów, którzy ozdabiają książki w środku. Ci rzeczywiście czytają tekst.
***
No i co? Wciąż chcesz zostać „pisarzem / pisarką”? Wciąż liczysz na pełen szczęścia wdech i wydech po publikacji pierwszej książki? Cudownie. Pamiętaj jednak, że:
- Prawdopodobieństwo Twojego sukcesu jest niewielkie,
- Ilość pracy, jaka Ciebie czeka, jest ogromna,
- Poświęcenie będzie niemałe,
- Liczba rozczarowań i ciosów może cię zaskoczyć.
Dlatego właśnie pisarzami / pisarkami, którzy nie poddają się po wydaniu pierwszej czy drugiej książki, zostają najtwardsi z twardych. Niezłomni, niebaczni na przeszkody wariaci i idealiści, którzy po prostu nie potrafią się poddać, a ponadto pisanie jest ich sposobem na życie, innymi słowy, nie mogą bez niego się obejść. Owszem, pewnego dnia jeden / jedna czy drugi / druga w końcu wspina się na podium, dostaje nagrodę, która chociaż symbolicznie nagradza trud, albo widzi na koncie sumy, dzięki którym może zająć się – na jakiś czas – tylko pisaniem. Ale uwierzcie mi, że niemało jest takich, którzy nie mają ani jednego, ani drugiego, a wciąż piszą. I to naprawdę dobre książki.
Evviva l’arte.