Jestem totalnie skonfundowany. Czytam o zamachu w Bejrucie i współczuję ofiarom. Płaczę czytając o bohaterstwie Adela Termosa, który rzucił się na zamachowca, sprowadził go do parteru i w ten sposób ocalił być może setki osób w meczecie, do którego zamachowiec zmierzał. Sam zginął. Wzruszam się, czytając wiersz, w którym autorka modli się za świat, w którym opłakuje się ofiary w Paryżu, ale nie w Bejrucie, w którym terrorystami nazywa się tych, którzy przed terrorem uciekają (czyli uchodźców). Słucham prezentera z australijskiej telewizji, który przekonuje, że terrorystom chodzi o to, by nie-muzułmanie zaczęli się bać wszystkich muzułmanów, bo wtedy dojdzie do podziału i rozpocznie się beznadziejna III wojna światowa między chrześcijanami i wyznawcami Allaha.
A potem oglądam filmy z Paryża, gdzie muzułmanie modlą się na ulicach blokując je, dając pokaz siły, a robią to nielegalnie.
Z jednej strony widzę muzułmanów sensownych, uczciwych, z drugiej obserwuję, jak człowiek, który przed chwilą całował Koran, po modlitwie oszukuje mnie próbując wcisnąć totalny szajs. Jest to związane z tym, że w islamie dopuszczalnej jest kłamstwo, nawet dwa jego rodzaje (takija i kitman) – przede wszystkim w obronie religii, ale także wobec niewiernego. To potęguje mętlik w głowie, bo zaczynam podejrzewać każdego muzułmanina o to, że kłamie. Paranoja.
Słucham, jak niektórzy deklarują otwarcie (i pokojowo), że nie ma wyższej władzy nad Allaha sugerując tym samym, że ustanowione przez ludzi prawa mają w “poważaniu”. No cóż, sam jestem anarchistą i uważam, że wiele praw ze sprawiedliwością nie ma niczego wspólnego, a miliarderów, jak pisał Puzo w „Omercie” nie wsadza się do więzienia, ale kieruję się osobistą moralnością, a nie nakazami wyobrażonego bóstwa. Dlaczego moja opcja jest lepsza? Bo w przypadku wiary w bóstwo, ktoś może powiedzieć: „Bóstwo każe ci zrobić to, a to.” Jest to polecenie mocne, a założenie nieweryfikowalne i osoba nie uznająca praw ludzkich, a ceniąca boskie, może za nim podążyć. Ja jestem odporny na takie rozkazy. Bo mam własną moralność i własne imperatywy.
Czytałem Koran, czytałem Stary Testament, Bhagavad Gitę, znam hinduizm, olimpizm, sporo z mitologii nordyckiej (wstyd się przyznać, najsłabiej znam słowiańską, z przyczyn oczywistych, źródła były systematycznie niszczone przez miłościwy i wcale niezaborczy kościół katolicki). Wszędzie opisana jest przemoc, okrucieństwo, mordy w imię boga, przy czym najmniej obrazowo w Koranie, bo to dziwna książka, jakby napisana przez schizofrenika, gdzie sprzeczność siedzi na sprzeczności, a najmniej drastycznie opisane w mitach hinduskich (Gitę wyłączam), bo tam się głównie bogowie ze sobą tłuką. Ale w Koranie jest mnóstwo gróźb i wymyślnych kar dla niewiernych.
No i jest dżihad.
To, co teraz napiszę, zabrzmi kontrowersyjnie, więc w razie czego zaznaczę, że nie jest to jakieś wykrystalizowane i sztywne stanowisko i w razie zaistnienia sensownych argumentów oczywiście je zmienię.
A brzmi ono tak. Głęboko wierzący, pokojowo nastawiony, statystyczny (nie jakiś wybitny, ale nie idiota) muzułmanin kojarzy mi się z bombą zegarową, w której zegar na razie stoi, ale który może zacząć tykać, gdy zaistnieje odpowiedni bodziec. Co jest tą bombą? Właśnie dżihad. Dżihad jest drogą bardzo prostą – istnieje Allah, istnieje walka za niego, zabijanie niewiernych i męczeńska śmierć, po której czeka mnie szczęśliwość. Prawdziwy haj. Męczennicy umierają z radością i ja tak umrę. Ich krew pachnie jak raj (to powiedział jeden z dżihadystów, sam bym tego nie wymyślił. Być może odczucia węchowe związane były z tym, że umierający męczennik był naszpikowany narkotykami i ich wyziewy tak wpłynęły na wąchającego. Chris Kyle opisujący walczących z nim rebeliantów w Iraku twierdzi, że wszyscy byli pod wpływem narkotyków).
Ta wizja kojarzy mi się z rozłożonym w czasie samobójstwem, ale nie samobójstwem osoby przegranej i złamanej życiem, popełnionym w ciemnym pokoju zapomnianego hotelu, ale samobójstwem w walce o słuszną, świętą sprawę, w otoczeniu ludzi, którzy uważają mnie za brata i świętego, pod słońcem, na oczach setek ludzi. To jest po prostu pociągające. Atrakcyjne. Nie zakończę życia jak nikomu nieznany Iksiński, ale jako wojownik, święty męczennik, będzie o mnie głośno, moja rodzina otoczona zostanie czcią.
Czym może być zaś bodziec, który wyzwoli tę bombę? A mało to ich dookoła? Życie jest frustrujące. Ciągłe niepowodzenia, bieda, walka o przetrwanie, użeranie się z codziennością, z piętrzącymi się przeszkodami, które fundowane są przez chciwe korporacje, głupie urzędy, wadliwe przepisy, zazdrosnych ludzi, choroby, wypadki losowe, każdego szlag może trafić, co dopiero człowieka, który ma wyjście awaryjne, czyli dżihad. Może w pewnym momencie powiedzieć: mam tego dość! Idę walczyć! I wtedy jego frustracje na urzędy, na prawo, na niesprawiedliwość zostaje przekuta w jeden cel – umrzeć za Allaha. Taki człowiek ukryje złość, że nie chciała go dziewczyna, za którą się uganiał, że nie dostał się na studia, że wyrzucono go z pracy (mówię bardziej o Europejczykach, którzy przechodzą na islam niż o mieszkańcach krajów arabskich, bo naszą rzeczywistość znam, a tamtą mniej), on tego wszystkiego nie powie. Powie, że zrozumiał prawdę, że jedynym celem życia jest czczenie Allaha. I walka za niego. Już nie trzeba się starać, uczyć, wspinać po szczeblach kariery, ciężko pracować dzień po dniu, by zabezpieczyć sobie przyszłość, już nie trzeba martwić się o dzieci i ich przyszłość, już nie trzeba budować domu, dbać o ogród, niepokoić się, czy dach nie zacznie przeciekać, czy stać mnie będzie na czynsz za rok, czy utrzymam pracę, czy nie zacznę chorować na serce, jak mój ojciec, wujek i dziadek, już nie trzeba się bać kontroli urzędu skarbowego, wirusów komputerowych, już nie trzeba myśleć, czy zrobiłem przegląd techniczny samochodu i przegląd okresowy, czy zmieniłem opony na zimowe i jak odblokować telefon, w którym źle wystukałem PIN. Wszystko, wszystko, cały tej pieprzony zgiełk, całą tę chorą rzeczywistość mogę mieć wreszcie w d**pie.
Trzeba przyznać, że dżihadyści mają trochę racji: uważają naszą, cywilizowaną rzeczywistość za chorą. Uważają, że żyjemy w kłamstwie. Nie żyjemy? Społeczna akceptacja kłamstwa reklam, polityków etc. osiągnęła w zachodnich społeczeństwach apogeum. Godzimy się na to, że okłamują nas producenci, usługodawcy, godzimy się na drobny druk, kruczki i zmiany umów. Oni to widzą. I chcą to zniszczyć. Tyle, że wszystko. Dziecko z kąpielą. Czasami, gdy myślę o brudzie i absurdzie, który mnie otacza, sam się zastanawiam, czy nie istnieje jakieś proste wyjście awaryjne. Bo miałbym ochotę wszystko to p***dolnąć i powiedzieć: k**wa, wypisuję się z tego g**wna! Identyfikuję w sobie taką potrzebę, takie pragnienie. Mógłbym być dżihadystą. Wystarczyłoby kilka niekorzystnych zdarzeń (od których, Allahu, uchowaj): zgon żony i córki, odejście klientów, odmowy wydawnictw, fatalne recenzje i co? I Marcin pacyfista / anarchista zamienia się w Marcina anarchistę / dżihadystę. A trzeba tu zaznaczyć, że jestem ateistą od urodzenia i chociaż rodzice mnie ochrzcili (nie było mnie przy tym), to na lekcje religii katolickiej nie chodziłem. Nie świeci nade mną święty krzyż czy inny półksiężyc, nie woła mnie najważniejsza z misji, nie opromieniają światła stwórcy, który nie został mi wdrukowany w dziecięcą psyche. A mimo to rozumiem, że dżihadystą można się stać, oj można. Jeśli do tego dodać zamiłowanie do broni (u mnie nie występujące, ale wystarczy pojechać na konwent miłośników fantastyki, by zobaczyć, że ta parafilia istnieje), lekkie skłonności sadystyczne (ponad 20% społeczeństwa, ja także ich nie mam), albo po prostu psychopatię (4% społeczeństwa, tutaj też występuję w tych 96%), mamy kandydata niemal gotowego. Jeśli jest muzułmaninem, a w życiu mu nie wyszło…
No i co? Jak to podsumować? Nie umiem. Jak napisałem na początku, mam w głowie mętlik.
Dodać do tego wypada, że przecież kraje, z których wywodzą się najbardziej skrajne ugrupowania od lat były manipulowane przez wielkie i chciwe siły tego świata. Że do dawna były dojone i destabilizowane. Że same sobie tego kuku nie zrobiły, więc de facto kraje kolonialne oraz te, które lubią walczyć o wolność poza swoimi granicami same są sobie winne.
Tylko czy to cokolwiek w zaistniałej sytuacji zmienia?