Klaskaniem mając...
Klaskaniem mając obrzękłe prawice… – pisał Cyprian Kamil Norwid opisując znudzony lud wołający o czyny. Cytat ten zawsze mi się jednak kojarzył inaczej – z gawiedzią podnoszącą entuzjastyczną wrzawę na widok zjawiska na to nie zasługującego. Mam wrażenie, że w środowisku zwanym fandomem (cokolwiek to jest i jakąkolwiek przyjąć definicję tego słowa) doszło do zakłamania. Ważne wartości zostały przykryte kocem racjonalizacji (w psychologicznym rozumieniu tego słowa). Racjonalizacja to jeden z mechanizmów obrony osobowości, dzięki któremu sami oszukujemy siebie – stwarzając logiczny wywód przekonujemy siebie i innych o słuszności swojego postępowania, mimo, że czujemy, że jest ono niewłaściwe. Na przykład porzucony chłopak mówi o byłej dziewczynie, że to „ździra”, a jeszcze wczoraj twierdził, że żyć bez niej nie może, kobieta, której nie stać na ładną bluzkę, twierdzi, że i tak nie miałaby jej do czego nosić, człowiek, który przed chwilą pobił niewinnego obywatela, argumentuje, że należało mu się, sam się prosił itd.
Coraz częściej czytam w internecie wpisy o wydźwięku mniej więcej takim: warto „walczyć” o nagrodę Zajdla, nie ma niczego złego w zaganianiu fanów do urn, trzeba dbać o własne „interesy”, a autorzy, którzy tego jeszcze nie pojęli, niech się obudzą i nie mają za złe innym, że to robią. Takie teksty budzą we mnie wyobrażenie osób, w których głowach schematy poznawcze związane z wartościami zostały wyparte gdzieś do piwnic psyche, a na wierzchu zostały billboardy reklamowe i komercyjny zgiełk.
Bo w miejscu, gdzie powinna być mowa o tym, który tekst niesie największą wartość, jest argumentacja biznesowa.
Nieodmiennie przychodzi mi do głowy słowo „korupcja”, ale w trochę innym znowu znaczeniu, niż powszechnym. Zazwyczaj korupcja kojarzy się z łapówką: ja ci dam dwieście tysięcy złotych, ty mi załatwisz wygraną w przetargu i tak obaj wygramy. Istnieje jednak jeszcze jeden rodzaj korupcji – korupcja psychologiczna – wewnętrzna i zewnętrzna. Ta pierwsza zachodzi, gdy sami stajemy się skorumpowani, sami sprzeniewierzamy się wartościom, a ta druga, gdy swoimi czynami przyczyniamy się do skarlenia kogoś drugiego. Od czego się zaczyna proces korupcji? Od zastraszenia? Próby przekupstwa? Nic podobnego. Zaczyna się od uśmiechu, miłej rozmowy, ciepłej wymiany zdań, budującego dialogu na forum, komplementu, podbijających ego fraz, wypitego wspólnie piwa jednego i drugiego, zaproszenia do domu, wizyty we wspólnie odwiedzanym miejscu i tak krok po kroku dochodzi do powstania zażyłości, która, chcemy, czy nie może doprowadzić do korupcji. Nie musi, ale może i często prowadzi. Co bowiem się dzieje, gdy już będziemy mili, gdy już wypijemy masę piw z potencjalnymi „ofiarami” (korupcji), gdy staniemy się ludźmi lubianymi, nawet szanowanymi w środowisku? Ano, gdy poprosimy o głosowanie na naszą książkę, czy opowiadanie, pozyskamy masę głosów. I o to chodzi, prawda?
Właśnie nie o to.
Dopóki jesteśmy fajnymi kumplami przy wshiskey i rozmawiamy o filozofii – jest okej. Ale gdy idzie o nagrodę dla książki roku, dla opowiadania roku, o nagrodę, której przyświeca postać Janusza Zajdla, który w swoich dziełach walczył z zakłamaniem, obłudą, głupotą i tępym ludem, który klaskaniem mając obrzękłe prawice skanduje „niech żyje”, chociaż powinien krzyczeć „hańba!”, gdy idzie o nagrodę, której patronuje pani Jadwiga Zajdel, kobieta mądra i myśląca, już „nie o to chodzi” i nigdy nie chodziło. „Książka roku”, „opowiadanie roku”, to w domyśle powieść i opowiadanie najlepsze. Po prostu najlepsze. Taka jest idea tej nagrody – szukamy najlepszych tekstów i je nagradzamy. Dlaczego? Bo po pierwsze najlepsi zasługują na aplauz, po drugie to nasza wizytówka poza granicami kraju – ludzie za granicą na podstawie nagrodzonych tekstów wyrabiają sobie opinię co do poziomu naszej fantastyki, po trzecie, no właśnie. Co po trzecie?
Wyobraźmy sobie, że o statuetkę „walczą” różne wydawnictwa i autorzy. Piją z fanami piwo, robią wpisy na facebooku, wrzucają skany okładek, otwarcie proszą o głosy. Czy jest to fikcyjny obraz? Nie, to już się dzieje, nie od dzisiaj. Ba, sam w tym uczestniczyłem, ale wreszcie się obudziłem, w zupełnie innym tego słowa znaczeniu, niż kilka akapitów wyżej. Wyobraźmy sobie, że wygrywa autor X i autorka Y. Wyobraźmy sobie szalejący tłum fanów, wzniesione ręce zwycięzców, uśmiechnięte buzie wydawców. I zadajmy sobie pytanie: Z CZEGO ONI SIĘ, DO CHOLERY, CIESZĄ?
- Z tego, że wygrały NAJLEPSZE teksty?
- Z tego, że wygrały ICH teksty?
Idę o zakład, że wyłącznie z drugiego powodu, często podpartego racjonalizacją, że przecież ich teksty wygrały nie dlatego, że przedtem miała miejsce wielka kampania korupcyjna, ale dlatego, że są zwyczajnie najlepsze, ale to, niestety, często tylko mechanizm obrony osobowości. Zwycięzcy zachowują się, jak kierowcy formuły jeden, którzy wygrali wyścig, a przecież, do diabła, TO NIE BYŁ WYŚCIG! W idei nagrody dla książki / opowiadania roku nie chodzi o to, by wygrać plebiscyt! Nie chodzi o to, by go wygrać! Chodzi o to, by czytelnicy, kierując się WYŁĄCZNIE jakością tekstów, kierując się WYŁĄCZNIE osądem na temat POWIEŚCI / OPOWIADAŃ, nie autorów i autorek, starając się nie poddawać MODOM wykluczającym pewnych autorów i autorki poza margines uwagi, nie dając posłuchu UPRZEDZENIOM wobec autorów / autorek nielubianych, zagłosowali po prostu na najlepszy utwór! O to w duchu tej nagrody chodzi. O najlepsze teksty, a nie autorów najpopularniejszych i najsympatyczniejszych, korumpujących lud, który zamiast klaskać, powinien zacząć myśleć i wrócić do wartości.
Ktoś mógłby powiedzieć: ale zaraz, o co tyle krzyku? Przecież od dawna wiadomo, że „Zajdel” to plebiscyt, od dawna wiadomo, że to „nagroda uznaniowa” itd. Gdybym był Januszem Zajdlem, na dźwięk takich słów przewróciłbym się w grobie, a potem wylazł z niego i gromkim głosem zawołał: w takim razie proszę zaprzestać używać mojego nazwiska! Ktoś może powiedzieć: ale o co tyle hałasu? Przecież czasami nagrody dostają rzeczywiście rzeczy na to zasługujące. Tak, czasami tak jest. Ale nie zawsze. Ktoś może powiedzieć, no to po co w ogóle się produkujesz, Ann?
Napisanie książki to nie jest czynność typu „szast prast”. To kawał życia. W przypadku niektórych pismaków dwa – trzy lata. To udręka, poświęcenie i wybór. Autor / autorka jest w stanie w ciągu swojego życia napisać określoną liczbę dzieł. Dziesięć, piętnaście, czasami więcej. Za każdym razem jest to wielki wysiłek, no, chyba, że mamy do czynienia z grafomanami, którzy piszą rzeczy niezbyt ambitne. Pisarze, jak my wszyscy, potrzebują docenienia swoich wysiłków. Dostrzeżenia. Nie chcą być pomijani. Jeśli zdarzy im się napisać tekst wybitny, ale wskutek tego, że „to przecież nagroda uznaniowa”, zostanie on pominięty przez skorumpowaną gawiedź, jeśli zdarzy się to raz, drugi raz i trzeci, to ta zabawa, ten „plebiscyt” stanie się ich torturą. Zabraknie im sił, by pisać dalej, przestaną wierzyć we własne siły. Nie będą rozumieli, dlaczego nie są dostrzegani, dlaczego nie są doceniani, dlaczego ta „nagroda” idzie wciąż w inne ręce. W końcu mogą popaść w melancholię, zgorzknienie, bo ktoś podeptał ich marzenia. Czy podeptał celowo? Ależ nie. Czy złośliwie? Rzecz jasna nie. Podeptał przy okazji wielkiego, skorumpowanego „hurra!” i wrzawy oklasków. Czy tego chcemy? Czy tego właśnie chcemy? „Zabawy w Zajdla”, podczas której możemy nie dostrzec najlepszych?
Zagłosowałem na nagrodę im. Janusza Zajdla raz. Jak? Nieuczciwie. Dlaczego nieuczciwie? Bo nie czytałem nominowanych utworów. Oddałem głos na kolegę. Zaganiałem swoich czytelników do urn. Prosiłem, by głosowali. Zachowywałem się w sposób korupcyjny. To, że nie miałem na tym polu żadnych sukcesów (żadnych nominacji) nie usprawiedliwia moich czynów. Dopiero w tym roku się „obudziłem”. Być może ktoś zauważył, że nie odezwałem się ani słowem odnośnie nagrody i ani razu o nic nie prosiłem, nawet nie linkowałem strony z głosowaniem. Stwierdziłem, że nie mogę tak dłużej postępować, bo to szkodliwe – dla mnie i dla tych, którzy moim namowom ulegną. Stanę się człowiekiem korumpującym i będę miał kłopoty ze spojrzeniem w lustro, a oni zostaną skorumpowani – w dobrej wierze, w poczuciu walki o swojego ukochanego autora, ale nie o to w tej nagrodzie chodzi. Nie chodzi o ukochanego autora tylko o najlepsze utwory.
„Niech wygra najlepszy” – to piękne hasło, które, nie wiedzieć dlaczego, zostało w dzisiejszych czasach zapomniane i zastąpione innym: „Niech wygra MÓJ AUTOR”.
Nie.
Dopóki to się nie zmieni, mówię temu biegowi świń do koryta “nie”.
I żeby nie było, że jestem święty: sam byłem świnią, ale dałem sobie w ryj.
VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)