Wydaje mi się, że nadszedł czas, aby zacząć uchylać rąbków tajemnicy. Prezentuję Wam pierwszy fragment najnowszej odsłony przygód Torkila Aymore’a. Miłej lektury.
Droga Mleczna
Macierz
Planeta Gaja, grunt
Tandernee, dystrykt południowy
Leże Pierwszego Maodionu
08 Decimi 232 EI, 10.71 H
Laurus z pewnością miał w Leżu bibliotekę, ale nie używał jej jako swojego pokoju westchnień. Jego ulubionym pomieszczeniem była zbrojownia. Była to bardzo duża i wysoka komnata, na której ścianach, we wnękach, nawet przy filarach podpierających przeszklone, wpuszczające czerwone promienie sklepienie, tkwiły zbroje, pancerze, broń palna i biała z akcentem na tę drugą. Wilehad był, co ustaliliśmy podczas niezliczonych bojowych konfrontacji, jeszcze większym sadystą ode mnie. Uwielbiał sztylety, miecze, szable, kordy, lance, halabardy, gizarmy, topory, bagnety, claymory, ostrza klasyczne, energetyczne, magnetyczne, wibracyjne i mechaniczne (takich używał Peter „Crash’ Kytes podczas walk na arenach), był mistrzem fechtunku, z którym prawie nikt nie chciał sparować, bo wyciąganie klingi quilldao z własnych bebechów nie należy do największych uciech. Wyłoniłem się z wrót teleportu zdaje się dosłownie kilka chwil po Nexusie, bo wisiał blisko portalu ze swoim orszakiem, czyli dwójką Agonai, smoczycą Quai (srebrnobłękitną), obowiązkowym SaintDroidem i dwoma ArtDroidami w ciszy, wręcz nabożnym milczeniu.
Laurus ćwiczył Quill Kata.
Dołączyłem do Taylora. Skinąłem głową jego Agonowi, Dominicowi – jednemu z nielicznych w WayEmpire post-Suverów nie-Dragonoidów, który zdecydował pozostawić kilka śladów po mutacji w postaci czterech zielonkawych kostnych blaszek na policzkach (po dwie na policzek) i trzech poziomych kostek na czole (Nexus mówił, że ma takie także na łopatkach i ramionach). Dominic miał szare, inteligentne oczy i niesforne, zawsze lekko roztrzepane włosy koloru przenicy. Wykrzywiał usta, gdy się uśmiechał i jeśli się odzywał, zwykle miał coś ciekawego do powiedzenia. Lubiłem go. Gdy zza jego potężnego pancerza wychynęła Barbara, Agonka o brązowych włosach, myślącym spojrzeniu orzechowych oczu i pełnych ustach, ją także powitałem grzecznym salutem. Z Quai przywitałem się telepatycznie. Odpowiedziała miłym, czysto emocjonalnym pozdrowieniem. Smoki mają swoje przewagi. Moja obstawa w milczeniu pozdrowiła obstawę Nexusa.
A Laurus ćwiczył.
Właśnie przyjmował pozycję szponu, w której dolne lotki skrzydeł wysunięte w tył, a górne w przód. W obu rękach trzymał miecze quilldao, czyli wymorfowane najdłuższe quille. Zadał nagłe cięcie obydwiema klingami, co warte zuważenia, cięcia skośne, w których ostrza na chwilę się skrzyżowały. To zaleta mieczy zrobionych z fangu, unikalnego tworzywa przeznaczonego tylko do produkcji skrzydeł Ranów. Klingi potrafią na ułamek cetni się rozszczepić, by dać drogę drugiemu ostrzu. Fechtunek z quilldao jest dużo łatwiejszy niż z tradycyjnymi ostrzami. Laurus wykonał salto do przodu wypuszczając dwie lotki w tył i dwie w przód. Wszystkie cztery odbyły wirowy lot po kole i wróciły do jego skrzydeł w momencie, gdy wykańczał wariackie cięcie wisząc do góry nogami i jednocześnie kopiąc wyimaginowanego przeciwnika. Skrzyżował miecze i wypuścił wszystkie lotki w formację „rój”, czyli jak gdyby walczył z kilkudziesięcioma przeciwnikami na raz. Przez chwilę całe pomieszczenie błyskało klingami subquilli i wibrowało od ich mocy, ale za kilka oddechów sublotki połączyły się w quille, a te wróciły na swoje miejsca na skrzydłach Laurusa i połączyły się w klasyczne skrzydła. RanaR w teatralnym geście dołączył do powierzchni nośnych quilldao, które w ciągu cetni przybrały formę najdłuższych lotek i ukłonił się niewidzialnej publiczności.
Uspokoił oddech.
Kata skończone.
Udał, że dopiero teraz nas dostrzegł i zaczął „zstępować” do nas z wysokości. Miło było zobaczyć człowieka tego samego wzrostu, co ja. Ani mniejszego, ani większego. Trzymetrowy, prawidłowo zbudowany chłop.