[Jest to fragment nieopublikowanej jeszcze książki mojego autorstwa pod roboczym tytułem "Do góry nogami. Wywrotnik"]
Nie tylko w kanale Discovery można było obejrzeć, ale także w prasie przeczytać o eksperymentach Michaela Persingera z Laurentian University w Ontario polegających na tym, że ochotnikom w ciemnym pokoju zakładano na głowę elektrody, po czym pokój zamykano, uruchamiano machinę podłączoną do elektrod i stymulowano pewne obszary mózgu (tylne części płatów skroniowych) impulsami elektromagnetycznymi używając tzw. „wibracji Thomasa” od nazwiska badacza, który odkrył specyficzny rodzaj pobudzeń, które wywoływały pewne charakterystyczne… skutki.
Większość badanych opisywało bardzo interesujące doznania: wyczuwali w pokoju…
Obecność. Bardzo wyraźną obecność kogoś „potężnego, czuwającego i życzliwego”. Niemal kochającego.
Osoby religijne dość łatwo utożsamiały tę „istotę” z aniołem stróżem, bogiem, Chrystusem, zaś osoby stroniące od religii i tak określały to przeżycie, jako „jedno z najważniejszych w ich życiu”. Zwróćmy uwagę, że nie były to dla nich zdarzenia typu: stoi przed nimi Hanzik i mówi „ty, ktoś za tobą stoi”. Osoby te PRZEŻYWAŁY (nie widziały, tylko czuły) tę obecność i były o niej przekonane. W zapisach EEG notowano wyhamowaną czynność płatów ciemieniowych (w nich znajdują się ośrodki czuciowe ciała), co może tłumaczyć opisywane przez nich wrażenie „jedności” z otoczeniem; zaburzeniom ulegały połączenia z płatami czołowymi, co może być odpowiedzialne za to, że osoby te miały kłopoty z określaniem i poczuciem czasu i samoświadomości. Pobudzane były ośrodki mowy, co w niektórych przypadkach skutkowało „słyszeniem” głosu boga. Byli tacy, którzy czuli jego dotyk, byli i tacy, którzy płakali, bądź mieli styczność z demonami. Jak pisze Mariusz Agnosiewicz w artykule „Biologia przekonań” , podobne do „wibracji Thomasa”…
…”burze elektryczne” w mózgu, coś podobnego do delikatnej wersji napadów epileptycznych, mogą być wywołane wpływem zmian w polu magnetycznym Słońca, trzęsień ziemi, w wyniku braku snu, urazów psychicznych, postu, dłuższych stanów lękowych i stresogennych, w czasie śmierci klinicznej, itp. “
Czyli jakby mamy kłopot z głowy! „wibracja Thomasa” wywołuje stany pokrewne tym, które opisują ludzie przeżywający śmierć kliniczną! Wrażenia umierających być może są wywołane specyficzną pracą mózgu. Wciąż do wyjaśnienia pozostaje fenomen niewidomej od urodzenia kobiety (która w stanie śmierci klinicznej, “unosząc się” nad stołem operacyjnym, zaczęła widzieć), ale niewątpliwie eksperyment Persingera rzuca nowe światło na nasze rozważania. Zanim jednak tak sobie wszystko elegancko zracjonalizujemy, pomyślmy jeszcze raz.
Oczywiście nasz mózg może nam zaserwować mnóstwo nieprawdziwych przekonań. Może nam kazać uważać, że nasi bliscy to podstawione osoby – przy przecięciu połączeń obszarów odpowiedzialnych za analizę twarzy z obszarami emocjonalnymi; emocje odgrywają bardzo ważną rolę w procesie postrzegania i rozpoznawania. Wystarczy, że widząc czyjąś twarz (np. ojca) nic nie czujemy i już… uważamy, że to obca osoba: owszem, podobna do ojca, ale z pewnością nie z nim tożsama. Odcięcie komponenty emocjonalnej od wrażeń bólowych powoduje, że ból jest, ale już… nie boli. Odpowiednio uszkodzony mózg będzie podtrzymywał przekonanie, że mimo lewostronnego paraliżu, jesteśmy całkowicie sprawni, wytworzy nawet obraz wyciąganej przez nas lewej ręki celującej w nos lekarza, chociaż ręka ta bezwładnie leży na łóżku. Tak, centralny układ nerwowy zdolny jest do bardzo wielu dziwacznych rzeczy. Do halucynacji także, omawialiśmy to powyżej.
Można by więc powiedzieć krótko: drażnienie „wibracją Thomasa” specyficznego obszaru ośrodkowego układu nerwowego wyzwala złożoną neuronalną reakcję mózgu, która, upraszczając, daje w rezultacie halucynację, powiedzmy anioła stróża. Obszar mózgu, zwany modułem religijnym wytwarza odczucie obecności opiekuńczej nadistoty. Jesteśmy zgodni zatem, że w ogóle w mózgu moduł ten istnieje, czyż nie? Wypadałoby teraz zadać pytanie:
Dlaczego / po co on istnieje?
Ewolucjoniści utrzymują, że wszelkie posiadane przez nas cechy okazały się w przeszłości na tyle korzystne (bądź nieprzeszkadzające), że przodkowie je posiadający przetrwali. Stanowimy konglomerat miliona właściwości, które jak dotąd okazywały się korzystne z punktu widzenia kontynuowania gatunku. Moduł religijny może być zwykłym błędem, efektem ubocznym konstruowania ośrodkowego układu nerwowego, mógł też być, jak twierdzą A. Newberg i D’Aquillio, cechą korzystną, bo wyzwalane po jego uaktywnieniu zatarcie między „ja” i „my” gruntowało wspólnoty plemienne. M. Persinger uważa, że w sytuacjach kryzysowych – głodu czy zarazy – moduł religijny pozwalał przetrwać. Może wszyscy ci panowie mają rację… Miś koala jest tak wrażliwy, że gdy weźmie go na ręce obca osoba, może zejść na zawał serca. Autoeutanazja jest jednym z ciekawszych mechanizmów obronnych zwierząt, chroniącym przed cierpieniem wtedy, gdy nie ma szans na przeżycie. Być może tym, co różni człowieka od zwierząt jest wiara w to, że niemożliwe jest możliwym, można powiedzieć, wiara w cuda.
Tego, czego dokonałem, przysięgam, nigdy nie zrobiłoby żadne zwierzę
…czytamy w „Ziemi, planecie ludzi” autorstwa Antoine de Saint-Exupery’ego. Słowa te wypowiedział jego przyjaciel, Guillaumet po tym, gdy przez pięć dni i cztery noce szedł przez śniegi (po awaryjnym lądowaniu na zamarzniętym jeziorze w Andach) walcząc nie tylko ze zmęczeniem, ale i ze sobą samym, bo, jak pisze Exupery, chciał umrzeć, ale mężne serce i poczucie, że nie może tego zrobić bliskim, nie pozwalały mu.
Jeśli prawdą by było, że obecność boga, niezależnie od tego, o jakim bogu i jakiej jego formie mówimy, jest wyłącznie wynikiem działania mózgu, jeśli to fantazmat, efekt specyficznej funkcji ośrodkowego układu nerwowego, która to funkcja nie pozwala nam się poddać w skrajnych sytuacjach, to by znaczyło, że gatunek homo sapiens jest specyficznie uzależniony od własnego wytworu i że religijność dopóty będzie trwała, dopóki kształt mózgu człowieka będzie taki, a nie inny. Ten punkt widzenia jest dosyć spójny i można by było go przyjąć, nieprawdaż?
Lecz nawet jako naukowiec – amator – poszukiwacz (za którego się uważam), nieskażony żadną doktryną religijną, broń boże nie żaden obrońca wiary, wciąż się zastanawiam, jak w takim razie potraktować tę niewidzącą kobietę, która zaczęła widzieć, niejako „po śmierci”, jak potraktować „wielowymiarowe widzenie” Betty J. Eadie, czy jej stwierdzenia:
[…] to, co zostało stworzone w sferze duchowej, można porównać do naszych odbitek fotograficznych – sfera ta jest jak ostre, wyraźne zdjęcie, natomiast jej fizyczny odpowiednik przypomina ciemny negatyw. Ziemia jest więc tylko cieniem tego, co zostało stworzone w sferze ducha […]
…oraz:
Zrozumiałam, że życie przeżywa się głównie w wyobraźni i że – w czym jest tylko pozorna sprzeczność – to właśnie ona stanowi klucz do rzeczywistości.
…które dziwnie pasują do naszych poprzednich rozważań o istniejącej, nieruchomej czasoprzestrzeni, o pozorności przeżywania teraźniejszości, wreszcie do fizycznych teorii hologramów, których jeszcze, Droga Czytelniczko / Drogi Czytelniku, nie omówiliśmy.
Wracając do stricte racjonalnego punktu widzenia moduł religijny rzeczywiście mógłby pełnić wyłącznie funkcję „deski ratunkowej” w przypadkach skrajnego zagrożenia. Sęk w tym, że jakoś trudno mi uwierzyć, że w życiu naszych przodków było tak dużo kryzysów i to tak głębokich, że przetrwać mogli tylko ci, którzy wierzyli w cuda. Tym bardziej trudno w to uwierzyć, że, posiłkując się przemyśleniami Richarda Dawkinsa z książki „Samolubny gen”, nasze geny stworzyły nas jako „maszyny przetrwania”, których zadaniem jest jedynie przekazanie ich (genów) dalej i podchowanie potomstwa. Dalej nie interesują ich (genów) nasze losy. Ergo, najważniejsze cechy przetrwania to te ujawniające się, powiedzmy, do 25 roku życia (bo do tego wieku nasi przodkowie, którzy brali się za rozmnażanie mając dużo mniej lat niż my, mieli potomstwo już odchowane). Czy nasi przodkowie, ci, którzy byli lepiej przystosowani, rzeczywiście nieustannie przeżywali plagi, trzęsienia ziemi i ciągle posiłkowali się „boską” pomocą? Czy rzeczywiście owych katastrof było tak dużo, że większość z nich przed 25 rokiem życia musiało używać religijnego modułu, bo inaczej marnie by zginęli? A może chodzi jednak o rozmycie „ja” w strukturze plemiennej? Badania nad tym fenomenem ujawniają, że nawet we współczesnych tak zwanych prymitywnych społecznościach pojęcie „ja” bywa nieobecne. Ludzie stapiają się ze społecznością, wspólnotą, z przyrodą, nawet z ubraniem. Oni doskonale rozumieją pojęcie „jedności”. I… widzą przodków.
Powróćmy do faktów. Faktem jest, że moduł religijny jest. Faktem jest, co się dzieje, gdy pobudzimy go w specyficzny sposób, i tę specyfikę należy podkreślić: chodzi o wspomnianą „wibrację Thomasa”, podobną do pobudzeń w padaczce, podczas trzęsień ziemi, wybuchów na słońcu, śmierci klinicznej. Powiedzieliśmy sobie, że jego obecność (modułu religijnego) może być przypadkiem. Mówiliśmy też, że jego obecność może być efektem doboru naturalnego, czyli, że przetrwali ci, którzy go mieli.
Może tak być. Lecz może też być coś innego. Na przykład to, że ośrodek ten wraz z całą konstelacją neuronalną, która, powiedzmy, mu… sprzyja, jest pozostałością po przodkach, u których mózg funkcjonował na zasadzie przyjaznej kooperacji z modułem religijnym, być może tak, jak to wciąż ma miejsce we wspomnianych prymitywnych plemionach. Czy można w takim razie przedstawić… no, nie hipotezę, ale pomysł, że moduł jest czymś w rodzaju…
…zapomnianego zmysłu?
Czy to możliwe, żeby w naszym mózgu tkwiły struktury odpowiedzialne za wyczuwanie czegoś, czego dzisiaj już nie wyczuwamy? Oczywiście, że tak. Nasi przodkowie wyczuwali pole magnetyczne. Właściwości magnetyczne miały niektóre wielkie głazy. Stąd martwe dla nas i nieco dziwaczne struktury w Stonehenge czy Carnac dla nich „świeciły”, albo „brzmiały”, albo manifestowały swoją cechę w jeszcze inny, niepojęty dla nas sposób.
Dalej trzymamy się faktów. Zwróćmy uwagę, że reakcja mózgu na „wibrację Thomasa” nie jest reakcją prostą. To raczej złożona, powtarzalna odpowiedź wyłączająca, bądź włączająca specyficzne obszary, w sumie podobna do czynności ośrodkowego układu nerwowego, gdy ten otrzymuje jakieś zadanie. W zależności od specyfiki zadania, pewne obszary mózgowe wzmagają swoją działalność, a inne się „wyciszają”. Dokładnie tak, jak podczas drażnienia mózgu „wibracją Thomasa”.
Wyobraźmy sobie, że moduł religijny to coś w rodzaju zapomnianego oka, którego powieka jest cały czas zamknięta. Hanzik również owo „oko” posiada. Zakładamy na jego głowę aparaturę pana M. Persingera i pobudzamy jego mózg tak, jak to już opisaliśmy. EEG rejestruje wszystkie typowe dla eksperymentu zjawiska, a Hanzik mówi, że wyraźnie czuje, że za nim unosi się anioł, co było do przewidzenia.
- Obraz anioła został wytworzony przez twój mózg, jełopie,
…strofuje go Frantiśek. I w tym momencie mówimy „stop”. Gdy Hanzik patrzy na fajną babkę (która cały czas przygląda się eksperymentowi), jej obraz TAKŻE JEST WYTWARZANY PRZEZ JEGO MÓZG. Gdybyśmy zrobili mu EEG, odczytalibyśmy znany wzór widywany podczas pobudzenia ośrodków wzrokowych. Fakt, że Hanzik wytworzył obraz blondyny w swoim mózgu (bo fajna babka, jak to sobie wyjaśnialiśmy w Antyporadniku, w ogóle nie wygląda), nie znaczy bynajmniej, że jej nie ma. My wiemy, że ośrodki wzrokowe (znajdujące się, co dosyć dziwne ze zdroworozsądkowego punktu widzenia, z tyłu mózgu, w płatach potylicznych) połączone są ze światłoczułymi komórkami za pomocą nerwów i analizując ich przekaz wytwarzają jakże miły obraz. Czy można by przyjąć założenie, że ośrodki wytwarzające odczucie obecności anioła stróża także są skorelowane z jakimiś zmysłem, którego detektora (odpowiednika oka) na razie nie znamy? W sumie dlaczego nie? I wtedy, gdy przyjmiemy takie założenie, pojawi się idea, że moduł religijny jest zmysłem, jego zapomnianą formą, której zadaniem jest specyficzne „widzenie” bytów, których „normalnie” nie widać. Skoro tak, to należałoby uznać realne istnienie tych bytów i zapytać, kim lub czym są? I w ogóle skąd się wzięły i dlaczego się za nami włóczą?
B. J. Eadie mówi wprost: to nasi przyjaciele. Rodzina z zaświatów, która czuwa nad naszym rozwojem duchowym (czy mówiąc po prostu: rozwojem), bowiem Ziemia, w ogóle wszechświat cały to miejsce treningowe, stworzone na podobieństwo gry komputerowej w dość krótkim czasie (bo czym jest nawet te trzynaście koma siedem miliardów lat wobec podejrzenia, że czasu nie ma? Czym jest jego przeogromny rozmiar wobec podejrzenia, że odległość także jest iluzją?), na którym to świecie duszyczki ćwiczą swoje cnoty. Nawet jako naukowiec-amator-poszukiwacz zmuszony jestem to wyjaśnienie wziąć w nawias, brzmi ono bowiem tak nieprawdopodobnie prosto (żeby nie powiedzieć „prostacko”), że trudno się z nim zgodzić. Przecież wszechświat, kosmos, rzeczywistość, powinny zawierać w sobie jakąś wielką, wspaniałą tajemnicę, a nie tak banalne wyjaśnienie:
Nasze ciała są gierczanym odzwierciedleniem naszych dusz, które wcielając się w nie doświadczają tego i owego, co jest w sumie nieuniknione i przeznaczone, a doświadczają, żeby się rozwinąć.
Czy to nie śmieszne?
Powstaje jednak pytanie: a kto nam powiedział, że kosmos jest głęboki i superhipertajemniczy? Einstein widząc, że jego równania wskazują, że wszechświat nie może być stały, tylko albo się kurczy, albo rozszerza, wprowadził stałą kosmologiczną (o której już wspominałem), bo „wiedział lepiej”. Może my także się mylimy sądząc, że struktura rzeczywistości jest „normalna”, a nie „mistyczna”? I że koniecznie kosmos musi być wspaniale tajemniczy, a nie banalnie prostacki?
VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 10.0/10 (1 vote cast)