Przeczytałem „Fraszki rubaszne” Andrzeja Zimniaka. Jeśli autor popularnonaukowego tomu „Jak nie zginie ludzkość” przestrzega jakichś tabu, to muszą być głęboko ukryte, na pierwszy i drugi bowiem rzut oka, Zimniak – poeta niczego się nie boi. Wiersze są rzeczywiście rubaszne i dotykają w głównej mierze surrealistycznych wymiarów ludzkiej seksualności, przy czym słowo krocze czy fiut nie są wcale najodważniejszymi.
Najpierw poczułem zaskoczenie. Naukowiec, chemik, pan nobliwy, siwawy, z dorobkiem, otoczony aurą szacunku, fantasta pełną gębą, pisze wiersze i to rubaszne? Nie stroniące od najbardziej intymnych zakamarków kondycji ludzkiej i w dodatku traktując je w sposób frywolny? Myślę, że jest to dobra lekcja dla wszystkich zahamowanych – nawet ludziom pozornie poważnym żadna tematyka nie jest obca, cień języka także, ba, osoby takie potrafią używać go z polotem. Nie po to kultura tworzy „kutasy” i „kurwy”, żeby ludzie nomen omen kulturalni się ich wystrzegali. Andrzej Zimniak potrafi tak użyć owych werbalnych chwastów, żeby i zapach miały odpowiedni, połysk i wszelki inny powab.
Autor wpada na zgoła fantastyczne pomysły – od możliwych do zrealizowania – vide panna strzelająca ogórkami za pomocą nie powiem czego, do pana grającego także nie powiem czym w golfa. Mamy tu zrosty nie w kroczu lecz w głowie, opowieści o zdradach na opak, o osobliwym badaniu ginekologicznym, nawet przeróbki Mickiewicza, gdzie Autor osobliwie upodobał sobie opis matecznika!
Jeśli chodzi o warsztat, to najpierw słowo wstępu. Sam nie lubię, gdy recenzent twierdzi, że moja powieść czy opowiadanie to „coś z Ixińskiego i coś z Ygrekmana”, drażnią mnie takie osądy, gdy wiem, że nie inspirowałem się ani panem na „X”, ani panem dzielącym pierwszą literę nazwiska z Yetim. Jednak pisząc o pazurze poetyckim Andrzeja Zimniaka zmuszony jestem użyć porównań, aby czytelnik mógł wyobrazić sobie, z jakim stylem mamy do czynienia. Zatem jest tu coś z Boya – tempo, werbalny skrót, i coś Gałczyńskiego – polot i dowcip. No sami popatrzcie:
Pewna dama
Żyła sama
Z psem.
W jedną noc kwietniową
Psu się znudziło
I już go nie było.
Dama była zła
Bo jakże tak
- w maju, bez psa!?
Zazwyczaj fraza jest czysta, dowcipna, naznaczona autentycznym poetyckim talentem. Autor potrafi język ożywić używając słów w nie do końca przepisowy sposób, ale nie przekraczając granicy zrozumienia czy werbalnej estetyki. Potrafi też przypomnieć niektóre zgrabne, ale zapomniane związki frazeologiczne.
Pewien myśliwy
Co kochał dziwy
Opowiadał przy winku
O niedźwiedziach kilku
O gadającym wilku
O powabnych łaniach
Które głaskał w żyta łanach
I o słoniach ludojadach
Które strzelał w Bieszczadach.
Kto dzisiaj pamięta, że strzela się nie tylko „do”, ale także „kogo, co”?. Dziękuję Autorowi za lekcję dobrej polszczyzny.
Dziękuję też za swoiste rozluźnienie kulturowego krawata, za demonstrację rozbijającą stereotypy. Za pokazanie, z uśmiechem na twarzy, że człowiek mądry i kulturalny potrafi się śmiać z siebie, z innych i z każdego tematu, bo tak de facto jest. Poznałem w swoim życiu wielu ludzi par excellence kulturalnych i tym różnili się od kabotynów i bigotów, że ogarniali całość egzystencji, a nie tylko jej akceptowalne społecznie, wygładzone elementy. Taki jest właśnie Andrzej Zimniak.
Ale jestem też na niego trochę zły. Czytając kilka fraszek przed drukiem, zachęcałem go do delikatnej redakcji niektórych wierszy, bo nie zawsze jest w nich zachowany rytm czy czysty rym. Niby są to drobnostki, bo mamy dwudziesty pierwszy wiek i kto by się przejmował liczbą sylab. Wiersze te, czytane na głos, brzmią bardzo dobrze, nieczyste metrum się zaciera. Ale ja się i tak przejmuję. Bo gdyby zrobić w niektórych utworach naprawdę niewielkie przeróbki, mielibyśmy do czynienia z wierszami dopracowanymi w najmniejszym szczególe, wręcz ikonicznymi.
Szkoda mi także, że w kilku miejscach autor użył zbyt kolokwialnych słów typu „super”, czy „na fula”. Wiem, że są to celowe zabiegi, mimo to akurat dla mojego ucha to nie brzmi. W wierszu każde słowo jest ważne. Oczywiście wcale nie muszę mieć racji. De gustibus itd. Mimo to mam nadzieję, że przy okazji następnych wydań Andrzej przyjrzy się jeszcze raz swoim dziełom i może tu i ówdzie coś zmieni – chociażby tylko po to, żeby zrobić mi przyjemność.
Ostatecznie mamy do czynienia ze zbiorem, który jest swoistym wydarzeniem. Autor Hard SF bawi się erotyką, językiem potocznym, dodaje do nich niestworzone pomysły, miksuje i serwuje barwną, zabawną intelektualną potrawę, która wywołuje uśmiech, rozluźnienie i chęć sięgnięcia po coś mocniejszego, zwilżenia gardła i roześmiania się w głos. Bo życie jest zabawne!