Jako wojujący ateista i lewicowiec (zgodnie ze swoją prywatną definicją bycia lewicowcem), wcale nie poganin, w sumie nie powinienem się wypowiadać na temat nadciągających świąt. Jednak obchodzę je z rodziną, bo miło jest się spotkać, porozmawiać, zjeść dobre rzeczy i obdarować prezentami.
Nie lekceważę bynajmniej nadchodzącego czasu, wszak to okres poważnych depresji, rozczarowań, nasilonych samobójstw, partnerskich kłótni i potężnych rozczarowań oraz długich, trwożliwych chwil smutku wśród tak zwanych singli. O tak, to naprawdę poważne święta. Równać się z nimi może tylko okres przedwakacyjny.
Pozwolę sobie podzielić się refleksją na temat prezentów, które gotujemy sobie sami. Tych dużych, na których produkcję poświęcamy masę czasu… i tych jeszcze większych.
We wzór życia wpisana jest prawidłowość, że wiele rzeczy przychodzi za późno. Gdy czegoś mocno pragniemy, wdrażamy działania, które mają nas zbliżyć do celu: ciężko pracujemy usiłując na tyle rozkręcić zamachowe koła, by same, poruszane już tylko siłą bezwładności, zaczęły rotować popychając coraz więcej zębatek. W końcu wielka machina zaczyna działać, huczy, sapie i dymi, dając nadzieję, że owoce jej starań wkrótce się ukażą. Doglądamy jej więc, smarujemy osie i trzpienie, wduszamy przyciski, przesuwamy przekładnie, poświęcamy wiele czasu, by wszystko w niej działało w sposób najzupełniej optymalny. Kiedy jednak wreszcie stoimy u jej wylotu, czekając aż wyskoczą z niej rumiane, soczyste owoce i widzimy, że wyłania się pierwszy, potem drugi i trzeci, dotykamy ich, wąchamy i gładzimy, lecz okazuje się, że nie cieszą tak, jakbyśmy chcieli, bo cząstkowo zapomnieliśmy, dlaczego były tak pożądane, a stało się tak wskutek nieubłaganego, acz pożądanego nieustannego przewartościowywania tego, co ważne, który to proces nazywany jest rozwojem, albo też starzeniem. Czy przyszły owoce? Ależ tak. A czy w czas? No, jakby za późno.
Można też postawić tezę sprzeczną z poprzednią, że te rzeczy nie przychodzą za późno, że kairos ich wyłonienia się jest zgodny z charakterystyką istnienia. Owoce naszej pracy pojawiają się wtedy, gdy mają przyjść zgodnie z żelaznymi zasadami logiki i mechaniki życia. Sęk w tym, że w czasie, gdy niczym Tytani usiłujemy popychać wielkie dźwignie dalekosiężnych planów, umykają nam rzeczy, które możemy mieć i mamy natychmiast.
Te rzeczy są wokół nas. Uśmiech dziecka, promienie słońca, głos najbliższej osoby, nasz własny uśmiech wypływający z męstwa akceptacji chwili obecnej, która jest największym skarbem nam danym, bo jest tu, jest teraz i jest nasza. Nie szczędźmy zatem sobie tej odwagi i obdarowujmy siebie uśmiechami, inni naprawdę za nimi tęsknią. Znaczyć one będą, że nie wszystko przychodzi za późno. Niektóre rzeczy mamy od razu, a najpiękniejsze chwile w życiu są za darmo.