Podczas licznych szkoleń przeprowadzam minisondy na tematy mnie interesujące. Jedną z najczęstszych ostatnimi czasy jest zabawa pt. „jak powinien wyglądać pisarz?”. Odpowiedzi nie są zaskakujące. Pisarz:
- Nie powinien wyglądać zbyt młodo. Jego wygląd powinien wskazywać na co najmniej czterdziestoletnie zużycie bez nadmiernego dbania o wygląd.
- Za tym idzie nadwaga. Pisarz raczej nie powinien być szczupły. Brzuszek, policzki, cała sylwetka powinna być raczej zwalista, grubo ciosana.
- Do pisarza pasuje gruby sweter, najlepiej wełniany, ładnie opinający się na krągłościach.
- Konieczne są okulary, ale nie w drucianych oprawkach, raczej cięższe, wyraźnie zaznaczające swoją obecność.
- Niezbędne jest owłosienie twarzy, najlepiej broda i wąsy, w przypadku braku pierwszego – chociaż drugie, w przypadku braku drugiego – chociaż pierwsze.
- Przydatne są akcesoria, na przykład kapelusz lub fajka, z akcentem na ten drugi, arcypisarski przedmiot.
Tak wyglądają zbiorowe wyobrażenia, powtórzę to słowo, wyobrażenia na temat tego, jak powinien wyglądać pisarz. Po obróceniu tego zdania wyjdzie, że osoba parająca się pisarstwem właśnie tak wyglądająca dokładnie wpasowuje się w oczekiwania zbiorowego odbiorcy i przypisuje się jej wyższe kompetencje (nawet nie znając jej dorobku) niż osobie, która powyższych sześciu walorów nie posiada (także nie znając jej dorobku). Świat, można powiedzieć, jedzie na wyobrażeniach, a psycholog powiedziałby, że opiera się na projekcjach. Ba, czasami z jakości tych projekcji robi się wartość, która bywa nazywana „imidżem” lub „wizerunkiem”, co jest zbrodnią na zdrowym rozsądku, bo stare przysłowie mówi wyraźnie: „nie oceniaj książce po okładce”. Ale kto dzisiaj pamięta stare przysłowia.
Dlaczego pisarz powinien wyglądać staro? Bo nikt mu do dowodu zaglądał nie będzie i nie sprawdzi, że może młodo wygląda, ale metrykalnie jest starszy. Dlaczego więc tak powinien wyglądać? Bo starość symbolizuje doświadczenie, mądrość, zdaje się świadczyć o tym, że wiele przeżył, a im bardziej poorana twarz zmarszczkami i bruzdami, tym więcej śladów po bojach i ranach. Ergo, w książkach starego pisarza będzie więcej pogłębionych przemyśleń i egzystencjalnego oddechu. Tak mówi powszechna „ludowa mądrość” nie do końca zgodna z prawdą. Bo owszem, lata sprzyjają gromadzeniu doświadczeń, zatem im człowiek starszy, tym więcej ma do powiedzenia, ale to „więcej” nie znaczy ciekawiej. Lata nie sprzyjają umiejętnemu ich opracowywaniu, czyli wyciąganiu interesujących wniosków. Znam gromadę starych ludzi o bardzo skostniałych, sztywnych, niereformowalnych poglądach, których książek, gdyby jakieś napisali, z dopłatą nie chciałbym czytać. Zatem o tym, czy książka będzie posiadała głębię nie decyduje wiek, tylko zdolność do umysłowej obróbki wszystkiego, co nas spotyka. A to, niestety, nie jest już kwestia rocznika, tylko, przepraszam, genów czyli tak zwanego talentu.
Inna sprawa to w ogóle kwestia prowadzenia się. Co ma zrobić biedaczysko, które na swoje nieszczęście wygląda młodziej niż w metryce? Czekać, aż jakiś siwy włos wyrośnie? Podbródek obwiśnie? O tym w następnym akapicie.
Dlaczego pisarz powinien mieć nadwagę, czyli trochę tłuszczyku tu i tam? Bo poważniej wygląda. Przypominają mi się utyskiwania mojego dobrego przyjaciela: „Marcin, przytyj trochę. Jak będziesz tak wyglądał, nikt nie będzie cię traktował poważnie”. Powtarzał mi to ładnych parę razy, a ja byłem tymi uwagami coraz bardziej zmęczony. Gdy więc zupełnie inny człowiek przy innej okazji powiedział dość autorytarnym tonem: „Marcin, musisz przytyć. Źle i niemęsko wyglądasz”, odparowałem: „Masz obwisły podbródek i okrągły brzuch, a ja wyglądam rewelacyjnie”. Mój rozmówca na chwilę zamyślił się, po czym spokojnie odparł: „Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale pier**lisz” i na tym skończyła się nasza twórcza konwersacja na temat męskiego wyglądu. Niestety moi dwaj interlokutorzy w pewnym sensie mieli rację. Powszechne wyobrażenia na temat statecznego, poważnego człowieka są takie, że powinien mieć co najmniej 10 kg za dużo. Co najmniej 10, najlepiej 15, albo 20. Wiem, co mówię, bo gdy miałem 6 kilo więcej niż teraz, na pierwszy rzut oka niczym się nie różniłem od stanu obecnego, który moja córka (alleluja!) nazwała „chudym”. Tu wypada coś wyjaśnić: nikt nigdy przedtem nie nazwał mnie chudym, dlatego słowa córki uważam za najpiękniejszy komplement. Teraz przyjrzyjmy się owej nadwadze poważnie, czyli realistycznie. Czy rzeczywiście nadmiar tłuszczu oznacza powagę i stateczność? Jakoś z logicznego punktu widzenia nie umiem zrównać tych dwóch chmur znaczeniowych: nadwaga = stateczność? Zastanówmy się. Nadwaga jest czynnikiem ryzyka wielu chorób. Człowiek z nadwagą najczęściej zaniedbuje ciało, czyli nie ćwiczy fizycznie, ergo jest niesprawny, zasapie się na schodach, nie przebiegnie trzech kilometrów, do palców się nie schyli, będzie stękał przy dziesiątym przysiadzie i piątej pompce, a na drążku podciągnie się całe pół raza. Nie pominę faktu, że gdy będzie opisywał bohaterskie starcia wojenne, bieg, bijatykę, czy wreszcie żywiołowy seks, będzie bajał o rzeczach, które może oglądał w telewizji, albo przeżył dawno temu, z pewnością jednak nie obecnie, więc będzie musiał potężnie wysilać wyobraźnię.
Jaka więc, przepraszam, powaga? Weźmy dla porównania człowieka i jego samochód. Jak ocenilibyśmy właściciela automobilu, który doprowadził do tego, że wóz zapala raz na trzy próby, gubi olej, rzęzi, traci moc w najmniej pożądanych momentach, klekocze, nigdy nie wiadomo, czy się nie rozkraczy na drodze, a w dodatku wajcha od skrzyni biegów mu wylata? Rzecz jasna uznalibyśmy takiego pana za niepoważnego, bo przecież samochodem wozi dzieci do szkoły, siebie – żywiciela rodziny – oraz żonę swoją wierną a niepocieszoną. Nie muszę tutaj wyjaśniać, że samochód jest metaforą ciała. Jak można uważać za poważnego człowieka, który zaniedbuje swój organizm, ergo naraża na osierocenie swoje dzieci, a partnera życiowego (właśnie uzmysłowiłem sobie, że pisząc o pisarzach założyłem, że mówimy o mężczyźnie. Może w sumie dobrze, bo jakby to wyglądało, gdybym się natrząsał z nienagannych sylwetek pisarek?) na wdowieństwo, nie wspominając o budżecie naszego biednego państwa, który zubożeje lecząc jego (oczywiście nie „jej”) chore serce, żyły, tętnice i wszelkie inne organy? Przepraszam Państwa bardzo, ale jakoś tej powagi nie widzę. To raczej krótkowzroczność i podejście do osobistego „samochodu” zgoła niepoważne.
Dalej mamy sweter, okulary, wąsy, brodę, kapelusz oraz fajkę. To wszystko swego rodzaju „akcesoria”. Przywiązywanie do nich wagi jest moim zdaniem tak samo głupie, jak traktowanie serio imidżystów, kreatorów mody i specjalistów od piaru. Człowieka powinno się, podobnie jak powieść, oceniać po treści, nie po okładce. Sweter symbolizuje miękkość, bezpieczeństwo, coś na kształt poduch, w które czytelnik może się wtulić, zatopić niczym w barwnym świecie sagi. Okulary to niby mądrość, chociaż po prawdzie symbolizują tylko jedno – wadę wzroku, ułomność albo spowodowaną niewłaściwym garniturem genetycznym, albo charakterystyczną dla pewnego wieku (Robert Silverberg mimo lat, nie nosi okularów, bo nie musi. Ma zdrowe oczy. Szczęście, że kompensuje to siwą brodą i wąsami. Nota bene, mimo, że twierdzi inaczej, moim zdaniem nie za dobrze się trzyma). Znam kilogramy ludzi w okularach, których nie chce mi się ani widzieć, ani słyszeć.
Co symbolizują włosy pod nosem i na podbródku? To przecież atrybuty Starego Mędrca, słynnego jungowskiego archetypu, który wszyscy mamy zakorzeniony głęboko, ponoć gdzieś w podświadomości kolektywnej. Gdy widzimy brodę oraz wąsy, nieświadomie uznajemy, że mamy do czynienia z chodzącą księgą objawienia. A teraz poważnie. Jakim cudem włosy mogą świadczyć o osobowości człowieka? Ja rozumiem, włosy na mózgu, no to by było coś, naprawdę jakaś sensacja, ale pod nosem? Na brodzie? Włosy? Jaka jest korelacja między owłosieniem twarzowym a mądrością? Żadnych badań nie znam i nie sądzę by istniała. Włosy twarzowe świadczą tylko o jednym – że ich posiadacz od jakiegoś czasu się nie golił. Wiem, bo żona zabrania mi się golić i utrzymywać tzw. „trzydniowy zarost”. Naprawdę tak to działa: nie golisz się – rosną włosy. Słowo daję, że ich wzrost ma się nijak do mądrości. Czasami robiłem w życiu bardzo głupie rzeczy, nawet takie, których do dzisiaj się wstydzę, a włosy na brodzie i pod nosem furt rosły, niebaczne na moją głupotę. Co do kapelusza – no cóż, nawet ja uległem pokusie i poprosiłem przyjaciela, żeby raz w życiu sfotografował mnie z tym nakryciem głowy, bo jest twarzowe i właśnie takie „pisarskie”. Był to jeden jedyny raz. Pewnie jeszcze kiedyś się w nim pokażę, bo ciągnie mnie do ronda. Z drugiej strony chyba nie najlepiej bym w sumie wyglądał, bo jestem niewysoki, a pisarz przecież wysoki musi być, bo jak jest wysoki, to od razu lepsze książki pisze. Co do fajki – czy naprawdę muszę jeszcze o tym pisać? Fajka to drewniany, ewentualnie wykonany z innego materiału przedmiot służący do palenia tytoniu. Trzymany w zębach nie przyczynia się do wzrostu liczby połączeń neuronalnych, zatem nie czyni pisarza bieglejszym w sztuce przekładania myśli na słowa.
I tak dobrnęliśmy do końca dywagacji na temat „jak powinien wyglądać pisarz?”. Odpowiedź brzmi: nijak. Bo nie ważne jest, jak wygląda, ważne, co pisze. Chociaż… z drugiej strony… Wolę szczupłych, młodo wyglądających, wesołych, bez zbędnych gadżetów. Dlaczego? Bo to znaczy, że są poważni, odpowiedzialni, niebanalni, inteligentni, nie chcą manipulować i nie mają kompleksów. A to już dużo.
portret w cieniu
VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)