Tarot i ja
W „Czasie silnych istot” Torkil wielokrotnie uruchamia Tarota Imperialnego, by lepiej zrozumieć sytuację, albo przewidzieć przyszłość. Piszę „uruchamia”, bo nie opisuję reistycznych kart, lecz ich arealne, cyfrowe odpowiedniki, niemniej ich „działanie” oraz główna symbolika są tożsame z dzisiejszymi, papierowymi kartami.
We wstępie do księgi 01 CSI można przeczytać adnotację, że podczas pisania powieści używałem prawdziwego Tarota (konkretnie korzystałem z dwóch talii: „Tarot of Dreams” i „Legacy of the Divine Tarot” Ciro Marchettiego) oraz że wszystkie wróżby, które zostały opisane w powieści, naprawdę miały miejsce.
Wahałem się, czy zamieścić taką notkę. Mogła wzbudzać mieszane uczucia: z jednej strony ciekawość, a z drugiej obawę. Jeden z moich przyjaciół powiedział: „To kojarzy się z czarną magią. Daj spokój.”. Jego konstatacja wzbudziła z początku moje rozbawienie. „Czarna magia”? Odkąd pierwszy raz się zetknąłem ze słowem „Tarot”, a było to przy okazji czytania dzieł Karola Gustawa Junga, karty te kojarzą mi się z czymś interesującym, frapującym, ale raczej nie magicznym, tym bardziej mrocznym. Niepokój jednak pozostał. Ostatecznie, po konsultacjach z szefostwem Fabryki Słów, zdecydowałem się na umieszczenie tego zapisu, bo, mam wrażenie, przekazuje dość ciekawą informację. Jako czytelnik chętnie sięgnąłbym po tytuł, w którego tworzeniu, w pewnym sensie, brał udział los. Lub jeśli kto woli – przypadek.
Nie od razu byłem zdecydowany na ciągnięcie kart i poddanie się, no, niech będzie, przypadkowi. Rozważałem także prostsze rozwiązanie: wymyślanie, jakie karty odkrył protagonista. Pierwsza opcja przedstawiała ekscytujące możliwości, ale wiązała się z niewiadomą, a ja lubię mieć treść powieści, którą piszę, w miarę dobrze przemyślaną. Druga wydawała mi się nieco „drewnianą”. Jak to: mam zmyślać, dopasowywać, udawać? To takie… mało twórcze!
Czytałem kiedyś powieść science fiction (być może był to „Człowiek z wysokiego zamku” Philipa K. Dicka, nie jestem pewien, bo było to bardzo dawno temu), w której główna bohaterka korzystała z łodyg krwawnika, by poradzić się I-Chingu, czyli Księgi Przemian, chińskiego systemu wróżebnego. Uzależniała od niego swoje decyzje i działania. Lektura była na tyle inspirująca, że sam zakupiłem I-Ching, a wróżb dokonywałem poprzez rzuty mosiężnymi monetami (I-Ching dopuszcza je jako zastępstwo łodyg krwawnika). Bardzo mnie ciekawiło, czy autor dopasowywał zmyślone wróżby do treści książki, czy rzeczywiście podczas pisania sam używał łodyg (jeśli wspomnianą przeze mnie książką było dzieło Dicka, pisarz naprawdę radził się I-Chingu, ale tego dowiedziałem się dosłownie przed chwilą). Było to na tyle intrygujące, że gdy zacząłem pisać „Czas silnych istot” i ważyłem w głowie, którą pójść ścieżką, wybrałem jednak tę drugą. Pozwoliłem zatem, żeby to po części Tarot napisał moją powieść.
Zdumiewające było to, jak nieprawdopodobnie adekwatnie układały się wróżby do opisywanych sytuacji. Ten, kto nie zna Tarota, mógłby powiedzieć, że znaczenia kart są tak rozmyte, symbolika jest tak wieloznaczna, że można każdą z nich dopasować do dowolnej sceny. Prawda jest inna. Karty Tarota mają dosyć dobrze określone znaczenia i wcale niełatwo je dopasować do każdej sytuacji.
Tarot zdawał się tworzyć swoją własną dynamikę i dramaturgię. Wystarczy wspomnieć, że pierwszą kartę, jaką wyciągnąłem, by sprawdzić, co Torkil wywróżył Nexusowi a’propos jego nowo poznanej flamy, była Śmierć, czyli XIII wielkie arkanum. No, pomyślałem sobie, strzał z naprawdę grubej rury, wręcz hollywoodzki. Gdybym zmyślał, co główny bohater wyciągnie, być może skusiłbym się właśnie na tę kartę, oczywiście o ile wpadłbym na tak dramatyczny pomysł. Mam wrażenie, że nie, że wymyśliłbym łagodniejszą wersję wydarzeń. Druga pasowała do pierwszej – piątka buław, opisująca walkę we mgle. Nexus musiał potem stoczyć niejedną bitwę i do samego końca nie wiedział, jak skończy się jego miłość.
Nie mniej ciekawie potoczyła się, z tarotowego punktu widzenia, rozmowa Torkila z Terreptorami. Sam lepiej nie oddałbym ich sytuacji. Karty, które wtedy zobaczyłem: króla monet, czwórkę monet i pazia monet, doskonale określiły ich kondycję, co dokładnie opisałem w książce: król był głównym rozmówcą Torkila, czwórka prezentowała jego niepokoje – utratę pracy w związku z nadchodzącymi zmianami, zaś paź – skromne początki, po tym, jak istotnie tę pracę straci. Ciekawe jest to, że pierwotnie scena ta nie zawierała wróżby. Gdy ją poprawiałem i oceniałem, stwierdziłem, że czegoś w niej brakuje. Dlatego dodałem konsultację z Tarotem Imperialnym i teraz, mam wrażenie, dialog trzech Torkili z trzema Terreptorami (chociaż na pierwszy rzut oka rozmawiał jeden Aymore z dwoma Śmieciarzami) stanowi swoisty kanon sagi.
Podobnie rzecz się miała z początkiem wojny z Thirami, wtedy gdy Ranów przysypały setki ton gruzu. Zastanawiałem się, jak oddać stan ich ducha, jak pokazać ich radzących sobie z uczuciem przegranej, z paniką, z konfuzją. Karty mi pomogły – dzięki nim zobaczyłem sytuację realistycznie i obiektywnie. Jest to nawet śmieszne: tak wczułem się w optykę Maod-Anów, że nie potrafiłem spojrzeć na opisywane zdarzenia z dystansu. Czułem ich grozę i brakowało mi opcji, a było ich przecież mnóstwo. Dzięki Tarotowi obejrzałem sytuację z lotu ptaka i zobaczyłem, że nie wszystko jest stracone. Opisywany twórczy pat pokazuje jednocześnie interesujący sposób na wydobycie się z pętli myślowej, na myślenie „outside the box”. Zresztą wróżby tarotowe często temu właśnie służą: łamią schematy wnioskowania.
Nie mniej trafioną kartą okazała się Imperatorka, kartonik, który wyciągnąłem, gdy Torkil przeczuł, że Imperator jest w niebezpieczeństwie. Sam nie wymyśliłbym lepszej. Do tego właśnie zmierzam – choćbym chciał, nie wymyśliłbym bardziej interesujących kart niż te, które naprawdę wyciągnąłem. Jest to, przyznam, fascynujące. Nie tylko dlatego, że czasami przypadek stwarza najlepsze twórcze ścieżki, ale też z tego powodu, że znaczenia kart naprawdę pasowały do treści powieści! Nie to, że wierzę w magię – nie wierzę. Ale, podobnie jak Jung, skłaniam się ku wyobrażeniu, że systemy wróżebne są sposobami kontaktowania się z czymś, co szwajcarski psychiatra nazywał podświadomością kolektywną, a w mojej prozie występuje pod hasłem „Omnihomo”. Innymi słowy Tarot, I-Ching, runy (które także posiadam) pomagają „porozmawiać” z tą częścią nas, z tym naszym „ja”, które widzi i wie więcej, bo nie ogranicza go przestrzeń i czas. Dlaczego jest takie wolne? Ba. Jeśli nie jest materialne, tylko informacyjne, to czemu nie? Ale… to temat na osobny artykuł.
Myślę, że historia z Tarotem w „Czasie silnych istot” jest na tyle ciekawa, że warto się nią było podzielić z czytelnikami. Szkoda mi tylko jednego – że nie wyciągnąłem karty na końcu powieści – pointującej całość. Ciekawe, co to by było. Naprawdę ciekawe.
VN:R_U [1.9.1_1087]
Rating: 0.0/10 (0 votes cast)