Kolejny fragment “Wywrotnika”. Miłej lektury.
***
Znawców historii kościoła jest wielu. Ja do nich, niestety, nie należę. Stworzę więc historię alternatywną, acz, jak tuszę, spójną. Uwaga, zaczynam.
Przyjmijmy na wiarę, że wielki mesjasz, Mordehaj Verus, naprawdę istniał. Denerwował się widząc panujące wśród jego ludu warunki: drażniła go niesprawiedliwość społeczna, fatalne traktowanie chorych (jego rodacy uważali, że jeśli jesteś chory/a, to dlatego, że masz nieczystą duszę, ergo, zasłużyłeś/łaś sobie), dziwaczne i merkantylne stosunki świątynne (wchodząc do świątyni musiałeś/łaś „kupić” czyste pieniądze za swoje, „brudne” po odpowiednim kursie oczywiście, następnie nabyć za nie gołębie, które, rzecz jasna zaraz wypuszczałeś/łaś na wróżbę. Ptactwo wracało do właścicieli, interes się kręcił). Mordehaj postanowił coś z tym zrobić. Zorganizował serię cudów, od dawna oczekiwanych przez ziomków. Tak tak, chodzenie po wodzie, dzielenie chleba, zamiana wody w wino, nie były świeżymi pomysłami. Te zdarzenia od dawna funkcjonowały w mitologii i mówiono, że będą znakami nadchodzącego proroka. Zresztą Mordehaj, podobnie jak wielu jego poprzedników (Horus na przykład) jest utożsamiany z bóstwem solarnym, które, tak jak w przypadku dziesiątków innych bogów, jest powite przez dziewicę tchniętą przez jakiegoś ducha, przychodzą do niego trzej królowie – trzy gwiazdy w pasie Oriona, które wraz z gwiazą betlejemską – Syriuszem wskazują miejsce, gdzie wschodzi słońce 25 grudnia, czyli dzień narodzin całego morza mesjaszy przed Mordehajem. W związku z tym, że od 22 do 25 grudnia dni się nie wydłużają i rzecz rusza dopiero po trzech dobach, o wszystkich bóstwach solarnych mówi się, że zmartwychwstają po trzech dniach. Wszyscy chodzą po wodzie i robią inne cuda. Jednym słowem, postać Mordehaja była wpisana w funkcjonujący od dawna mit. CZY i JAK Mordehaj czynił swoje cuda – nie mam pojęcia – ale faktem jest, że były one oczekiwane i niewątpliwie trafiły na tak zwaną „gotowość percepcyjną” ich widzów / uczestników.
Gdy już go zabrakło (umarł na krzyżu, czyli słońce przeszło przez gwiazdozbiór „krzyż południa”), jego uczniowie zaczęli głosić nową wiarę tworząc sekty. Wiara ta mówiła o miłości, przebaczaniu, a nawet – w pewnym sensie – równości, chociaż nie w sensie równouprawnienia kobiet (na to zdobyła się bodaj tylko jedna wiara, praktycznie szerzej nie znana – dżinizm – odmiana hinduizmu, w której kobiety i mężczyźni byli absolutnie równouprawnieni), tylko praw biednych i bogatych – praw do przebywania w świątyniach. Sekty były popularne także w Rzymie, a w ich rozpowszechnianiu pomagały dobrze ustosunkowane matrony. Przez trzysta lat Veranie byli miłymi ludźmi, sekciarzami, którzy głosili łagodność i miłość.
Nagle coś się stało. Ktoś pomyślał, że zgraję tę trzeba zorganizować. I teraz zastanówmy się: po co organizować i jak organizować?
Wyobraźmy sobie, że to my jesteśmy organizatorami. Mamy mnóstwo wyznawców rozrzuconych gdzieś po świecie. Co komu szkodzi, że są i że są niezorganizowani? Czy organizacja w jakikolwiek sposób pomoże ich wierze? Hm. Opowieści o Mordehaju w ciągu kilku wieków z pewnością zaczęły się różnić, ich interpretacje także. Więc może sensownie byłoby narzucić jedną, oficjalną linię rozumienia pisma? Wtedy nie będzie schizm. Załóżmy, że był to jeden z motywów. Organizujmy się zatem. Mamy Centralę, łączników, przedstawicieli prowincjonalnych (kapłanów terenowych), którzy kontaktują się z Centralą. Sporo wyznawców ma swoje majątki, pieniądze, bogactwa. Gdy jest instytucja, trudno się nią zajmować i jednocześnie być bednarzem czy kupcem. Jeśli ktoś chce ją prowadzić prawidłowo, musi się temu poświęcić. A pokarmu organizm się domaga. I dachu nad głową. Więc zaczynają płynąć pieniądze do dyrektorów kościoła Veryckiego, żeby po prostu mieli z czego żyć. Wtedy ktoś wpada na pomysł, by ziemie wyznawców przepisać do majątku kościoła, na chwałę Mordehaja. Dzięki temu Centrala już nie musi się bać śmierci głodowej, a im więcej ziemi i dochodu, tym łatwiej postawić świątynie! Już nie trzeba się modlić w jaskiniach, mamy budynki. A im fajniejsze budynki, tym więcej ściągną wyznawców.
Nasze wyznanie ma więc majątki, przedstawicieli terenowych, ich zwierzchników (dyrektorów regionalnych) oraz oczywiście Centralę. Wkrótce robi się tego tak dużo, że powstają podziały geograficzne. Ale co to? Pojawiają się inne wyznania, rośnie konkurencja, jak tu utrzymać przy naszej wierze ciężko pracujących rzemieślników i chłopów, gdy czasy niełatwe, a Veryzm ma do zaproponowania dokładnie nic, to znaczy nic konkretnego? Wyznawcy odchodzą, jest rotacja, za słabo trzymają się świątyń, dochód jest za mały! Tak, tak, konkurencja istnieje na każdym polu, także w domenie obietnic co do tego, jak fajnie będzie po śmierci. Jak utrzymać klienta? Jak nie dać mu uciec? – pyta Młodszy Dyrektor Centrali.
- No, trzeba coś z tym zrobić – odpowiada Główny Dyrektor Centrali (GDC). – Oficjalnie trzeba powiedzieć, że po śmierci jest świetnie, w tym od innych religii się nie różnimy, ale dodajmy, że tylko my wiemy jak tam się dostać i tylko dzięki nam w ogóle można tam dotrzeć. Tylko dzięki nam. To uchroni nas przed przechodzeniem wiernych na inną wiarę.
- Świetny pomysł! – ucieszy się Młodszy Dyrektor (MD).
- Po drugie powiedzmy naszym owieczkom, że ci, co odwrócą się od nas, trafią do piekła. Okropnego miejsca, gdzie smażą ludzi na patelniach.
- Takiego jak Hades?
- O nie, to za mało. Hades jest ponury, ale nie straszny. U nas musi być horror. Tortury, rzeź i rąbanka. Warzenie w kotłach, gotowanie w oleju. Piłowanie, łamanie, palenie żywcem i wyłupywanie oczu.
- Czy to nie zbyt drastyczne?
- Nie dyskutuj tylko notuj. Ja wiem, jak wzmocnić naszą wiarę. Po trzecie nie cieszmy się, gdy przychodzą do świątyni, nie zdradzajmy po sobie, że radujemy się, że są naszymi klientami.
- Ależ dlaczego? Ja aż piszczę z radości, gdy ich widzę, a smucę się, gdy nikt nie przybywa!
- Nie rób tego! Zepsujesz ich, wzrosną w butę, zaczną się żądania, wymagania, postulaty, będziemy musieli zmieniać asortyment usług, a my nic nie mamy! Jedyne co proponujemy to obietnica raju! Przecież to trochę śmieszne! Nie możemy dać się wychować przez klientów…
- Wiernych.
- Jak zwał, tak zwał. To my musimy ich wychować. Za każdym razem, gdy przyjdą do świątyni, bądźmy surowi i od razu odwróćmy wymagania: to nie oni mają czegoś oczekiwać od nas, ale my od nich.
- Na przykład czego?
- Bo ja wiem? Może pokory. O, już wiem! Będziemy wzbudzać poczucie winy.
- Jak to zrobimy?
- Poprzez pojęcie grzechu.
- Czego?
- No, wmówimy im, że są od początku źli. Są źli i ciągle robią coś złego.
- Ale jak to? Nikt w to nie uwierzy! Przecież ludzie nie są źli i nie robią zbyt często złych rzeczy.
- To my im w tym pomożemy. Żeby nie zaczęli dyskutować, zajmiemy się nimi od dzieciństwa. Dzieci przyjmują wszystko na wiarę i nie polemizują. Potem będą jak maszyny powtarzać zupełnie bezrefleksyjnie, że są grzeszne i już. Na tak przygotowanych dorosłych łatwo znajdziemy haki. Poszukamy dziedzin, które są niezwykle atrakcyjne dla każdego człowieka, a potem obwarujmy je zakazami i kontrolą. W ten sposób będziemy trzymali ich w garści.
- Co to mogłoby być? – dziwi się MD.
- Na przykład seks.
- O, to lubię!
- Ja też. I inni także. Ludzie zawsze będą go uprawiać. Dlatego jego właśnie napiętnujemy.
- Genialne!
- Stworzymy pojęcie… czystości. I stwierdzimy, że trzeba jej dochować aż… do ślubu…
- Który będzie udzielony przez nas!
- Tak jest. Zrobimy z tej czystości… sakrament. Wtedy trudniej będzie ją złamać. W ten sposób młodzież – najbardziej gorąca – będzie w szachu.
- Poczucie winy to potężna broń.
- Powiemy, że seks jest dobry tylko wtedy, gdy służy prokreacji.
- I już kontrolujemy także ludzi po ślubie!
- Tak jest. Ile razy będą spółkować poza okresem płodnym, będą wiedzieli, że grzeszą. Po trzecie zakażmy myślenia o seksie i nazwijmy te myśli grzesznymi. O, już ich mamy. Każdy człowiek w myślach wyobraża sobie orgie, sprośności, a nawet komuś źle życzy.. Gdy mu się powie, że nie może tego robić… Że to myśli nieczyste…
- Oszaleje! To niebezpieczne, Główny Dyrektorze!
- Masz rację. Damy im więc wentyl bezpieczeństwa: spowiedź.
- Co takiego?
- No, taką rozmowę w cztery oczy, ale tylko z jednym z naszych kapłanów. Będą mogli ile razy chcą przychodzić i w sekrecie mówić nam o swoich „grzesznych” myślach i czynach. W ten sposób będziemy o nich wiedzieć wszystko. Wszystko. Będzie to ukryta forma szantażu. Będziemy o mężczyznach wiedzieli więcej niż ich żony, a o żonach więcej niż ich mężowie. I to też będzie sakrament.
- Jesteś genialny, Główny Dyrektorze.
- Dlatego jestem Głównym Dyrektorem. Czekaj, nie chwal mnie tylko notuj i się skup. To wszystko mało. Twoje wazeliniarstwo wywołało we mnie skojarzenie… Mam! Powiemy, że poczucie własnej wartości to grzech i nazwiemy go pychą.
- A po co to?
- Żeby im skręcić karki. Pojęcie grzechu i strach przed pychą spowodują, że będą chodzili cały czas z łbami na bok przechylonymi, o tak.
- Ha, ha! Śmiesznie wyglądasz, Dyrektorze.
- No dobra. Idźmy dalej… Ludzie się nie lubią, często zazdroszczą, więc rzadko się chwalą. Jak zaczną chwalić Kowalskiego, wszyscy zaczną mu zazdrościć. Ale nic tak nie podnosi samooceny, jak pochwalenie kogoś. Dlatego główną formą modlitwy będzie adoracja.
- Co?
- Nie mówi się „co” tylko „słucham”. Adoracja, czyli chwalenie, nieuku.
- Aha.
- W ten sposób spowodujemy, że u nas będą sobie podnosić nastrój, ale tylko u nas, w świątyni.
- Jak to? Będą się jednocześnie czuli mali, pokorni, grzeszni i wywyższeni chwaleniem? Czy to nie sprzeczne?
- Tak, kochany. To podwójne wiązanie. Poczucie pokory i wielkości jednocześnie. Zakamuflowana pycha i zakłamany grzech. Będą się czuli podwójnie winni, a spowiadać się można tylko u nas! Tak ich zamotamy, że nie będą mieli szans. Idźmy dalej… Mamy majątki. Ludzie nie lubią bogaczy. Odwrócą się od nas. Zatem…
- Stwórzmy pozór instytucji biednej!
- Brawo, Młodszy Dyrektorze, szybko się uczysz. I zażądajmy jałmużny.
- Dlaczego? Czy to nie ryzykowne? Nie dość, że nic im nie damy, to jeszcze będziemy żądali pieniędzy? Odejdą!
- Widzę, że pochwaliłem cię przedwcześnie, mój drogi. Im więcej ktoś komuś daje, tym mocniej czuje się do niego przywiązany. Rozumiesz?
- A nie odwrotnie? Im więcej dostaję, tym bardziej się czuję przywiązany ? Z wdzięczności?
- Głupiś. Gdy dostajesz od kogoś cokolwiek, wcześniej czy później zaczynasz go nienawidzić, bo widzisz, że jest od ciebie lepszy. A gdy coś mu dajesz, przywiązujesz się, bo masz się przy kim czuć lepszym – i znowu pycha! Poza tym, im więcej dasz, tym bardziej zwiększasz tego wartość, a od rzeczy wartościowej mało kto się odwraca. Im więcej daję, tym sam z siebie mocniej się przywiązuję.[1] Dlatego wszystko u nas będzie płatne. Modlitwy, pochówki, śluby, za wszystko będziemy brać pieniądze. To wzmocni w oczach wiernych wartość sakramentu. I przy okazji napełni nasze skarbce.
- Ach tak?
- Tak. Ale to wciąż mało. Stwórzmy świątynie wzbudzające bojaźń Mordehajową. I podziw. O, właśnie. Ludzie mają się bać i podziwiać. Lękliwy podziw ma być ich „cnotą”. Zrobimy z tego jakieś przykazanie. Zapisz to.
- Już notuję…
- Uczyńmy z lęku cnotę wiary. Bojaźń. Zapisz.
- Już.
- Jeszcze mi się wydaje, że czegoś brakuje. A, już wiem. Wrogów.
- Czyli?
- Ludzie tym łatwiej się jednoczą i integrują, im więcej wrogów dookoła.
- Ale my nie mamy za dużo wrogów.
- To ich stworzymy. Musimy wykreować syndrom oblężonej twierdzy. Po pierwsze wrogami będą inne wiary.
- Oficjalnie?
- Przez pierwsze stulecia tak, bo musimy powiększyć pulę klientów. Potem będziemy udawać pacyfistów.
- Mam pomysł, Główny Dyrektorze.
- No?
- Postawmy na większość.
- Co masz na myśli?
- Wróciłbym do tego seksu. Większość wiernych to heteroseksualiści, prawda?
- Prawda. Jakieś 90%.
- Uczyńmy zatem wrogów z homoseksualistów. W ten sposób wzmocnimy postulat czystości i podzielimy ludzi.
- Młody! Ty jesteś perfidny! Będą z ciebie ludzie! A co zrobimy z naszymi kapłanami? Bardzo wielu z nich lubi mężczyzn.
- Och, Główny Dyrektorze, nie będziemy się tym chwalić i już.
- Świetnie. I jeszcze jedno, skoro jesteśmy przy tej czystości. Zakażemy naszym kapłanom się żenić.
- Ależ dlaczego?
- Bo roztrwonią majątek Kościoła. Dziedziczenie, testamenty, rozumiesz? Majątek ma się pomnażać, nie odwrotnie.
- Ale to ich unieszczęśliwi!
- Ale ty jesteś naiwny. Będą mieli gosposie!
- Ha, ha!
- O, i jeszcze coś mi się wyświetliło.
- Tak?
- Zauważyłem, że chłopi na naszych ziemiach dość często popełniają samobójstwa. To stwarza poważne problemy. Chłop się wiesza, zostawia rodzinę, mamy kłopot, a i nasza dziesięcina się zmniejsza.
- To może zakażemy?
- Świetny pomysł! Powiemy, że to…
- Grzech!
- Śmiertelny! Ha, ha! I piekło jak w banku!
- I diabeł w kociołku będzie gotował!
- Ale ubaw! Zapisz to! No, uśmiałem się. Daj, przeczytam te twoje notatki… Hm. To się wszystko zbyt przejrzyste wydaje. Nie sądzisz?
- Prawda. Będziemy łatwi do rozszyfrowania.
- Stwórzmy zatem morze przykazań, edyktów i szczegółowych procedur postępowań w każdy dzień. Niech wierni utoną w świętach i obrządkach. I sprzecznościach. Dużo ich mamy?
- Sprawdzam… Kościół biedny, ale bogaty, wierni są wielcy bo chwalą, ale mali bo grzeszą, będą się bać i jednocześnie powiemy im, że Mordehaj to miłość…
- O tym nie mówiliśmy.
- Sam to przed chwilą wymyśliłem…
- Rozwijasz się.
- Wierny ma być czysty, ale i tak cały czas będzie grzeszył, bo inaczej się nie da…
- To mi się szczególnie podoba.
- Kościół jest niezłomny, ale oblężony, homoseksualni kapłani nienawidzą homoseksualistów, żyją w celibacie, ale ciągle mówą o seksie… na razie wszystko.
- Wystarczy. Musimy mówić dużo o mądrym, zdrowym trybie życia. Niech większość z naszych przykazań, powiedzmy, 95%, będzie sensowna. Nam do kontroli wystarczy trafiające w sedno 5%.
- A co z wiarą? Co z Mordehajem?
- No, przecież wierzymy, prawda? A to, co teraz wymyśliliśmy służy tylko do wzmocnienia naszej religii, czyż nie?
- Niby tak… Ale czy warta jest takiego wzmocnienia? To jakby trochę… niemoralne. Nasz kult niczym się nie różni od innych pogańskich wyznań solarnych…
- Ach tam. Mordehaj nas w niebie rozsądzi. A ty nie bluźnij! Chcesz pozbawić tysiące kapłanów pracy? Jesteśmy, kochany na drodze bez powrotu. Teraz to już albo wóz, albo przewóz. To wojna, kochany, wojna.
- O co?
- O ludzkie dusze, oczywiście…
[1] Główny Dyrektor Centrali mówi oczywiście o działaniu dysonansu poznawczego. Podobne sytuacje były przedmiotem wielu eksperymentów psychologicznych.