....zupełnie jak pewna piosenkarka, której tekstów nie trawię.
Czy pamiętacie ile mieliście lat gdy o koleżance z klasy lub ze szkoły po raz
pierwszy powiedzieliście "moja dziewczyna/mój chłopak"?
A zastanawiam się nad tym, bo moi wnukowie ( młodszy4 lata i 3 miesiące, starszy
6 lat i 4 miesiące) już mają swoje dziewczyny.
Młodszy to ma nawet dwie - obie zresztą bardzo ładne, ciemnowłose, wielkookie,
o bardzo oryginalnej urodzie.
Starszy ma tylko jedną dziewczynę - jest od niego starsza o całe 2 lata i o głowę
wyższa. Starszy też woli dziewczyny ciemnowłose, powiedział, że nie lubi
chudych blondynek. Woli "takie nieco szersze", jak to cudnie określił.
Jego najlepszy przyjaciel też jest od niego ponad dwa lata starszy.
Doszłam do wniosku - tak siedząc i myśląc- że jednak byłam mocno opózniona
w rozwoju, bo pierwszy raz użyłam sformułowania "mój chłopak" będąc dopiero
w VII klasie szkoły podstawowej.
Pamiętacie jeszcze swoje pierwsze dziewczyny i swoich pierwszych chłopaków?
Napiszcie , proszę.
drewniana rzezba
środa, 27 maja 2015
piątek, 22 maja 2015
Chyba jestem
Ponieważ teraz głównie żyje się trybem ratalnym, ten post też będzie pisany w ratach.
Piątek:
Swą obecność określam terminem "chyba" - bo czuję się fatalnie - nie da się ukryć, że
najchętniej zakopałabym się gdzieś w cichym kącie i pospała- długo, długo.
Jestem maksymalnie obolała, mam siniaki w dziwnych miejscach, bo terapeuta usiłował
mi "naprawić" , między innymi, mięsień gruszkowaty.
Podobno dopiero za dwa tygodnie poczuję się znacznie lepiej - oby tak było.
Dzieci przyjechały - dotarli tu dopiero około 20,30, bo mogli wyjechać od siebie dopiero
o godz. 14,00.
Krasnale skoczyły w górę, zwłaszcza młodszy Krasnal. Przy okazji poznałam dziś kilka
ciekawostek z berlińskiego "szkolnego podwórka". Po pierwsze są dwa rodzaje szkół
podstawowych - jedne obejmują klasy I-IV, inne z kolei I - VI.
Córka już się na zapas zamartwia, bo dyrektorka podstawówki, do której chodzi Starszy,
powiedziała, że on po zakończeniu klasy pierwszej pójdzie już do klasy trzeciej.
Jeżeli on nadal będzie tak szybko wszystko "chwytał" to byłoby dla niego dobrze, gdyby
V i VI klasę robił już w gimnazjum, albo przeszedł do szkoły dla tych "zdolniaków".
Problem w tym, że najbliższe dobre gimnazjum lub szkoła dla tych wielce uzdolnionych
dzieci są bardzo daleko od domu- trzeba tam dojechać metrem, lub kolejką miejską, a
samej jazdy to jest blisko pół godziny.
Starszy w tym roku w styczniu skończył raptem 6 lat, więc będzie jeszcze za młody na
samodzielne tułanie się metrem po mieście.
Jak się okazuje zbyt pojętne dzieci to sam kłopot.
Młodszy zapewne pójdzie w ślady brata i za dwa lata też wyląduje w szkole nim ukończy
6 lat. I wtedy trzeba będzie "dostarczyć" obu chłopców na godz. 8,00 w dwa zupełnie
różne miejsca. A przy trybie pracy córki i zięcia na porządku dziennym jest, że oboje
często wyjeżdżają służbowo i zostaje pytanie jak się ma ten zostający na miejscu rodzic
rozdwoić.
Poza tym dowiedziałam się, że są w Berlinie szkoły tzw. "z pełną demokracją"- dziecko
samo decyduje o tym czy będzie się uczyć i czego będzie się uczyć, czy będzie
odrabiać lekcje czy też nie.
Są dzieci, które sztukę czytania opanowują dopiero w trzecim roku chodzenia do szkoły
i wcale nie są to dzieci opóznione w rozwoju- po prostu dziecko uczy się czytać, gdy
już nabierze do tego chęci. Szkoła realizuje różne projekty, które nie są typowymi
lekcjami, jest to raczej poznawanie świata, poprzez udział w różnych zajęciach. Szkół
z bardzo różnymi programami autorskimi jest sporo i rodzice mają wolny wybór w tej
materii. Oczywiście każda ze szkół ma program zatwierdzony przez tamtejsze
ministerstwo oświaty.
Sobota:
Młodszy Krasnal zaczął się podobać wreszcie swojemu dziadkowi - po prostu
"wydoroślał".
Mały jest bardzo bystrym obserwatorem, skończyły się wrzaski i ryki o byle co.
Przyszedł do kuchni, gdzie szykowałam coś "na ząb" i zapytał się co może mi pomóc.
Pozanosił do pokoju talerze i sztućce i wszystko ładnie poukładał.
Niedziela:
Wreszcie była dziś jakaś naprawdę ładna pogoda. Byliśmy dziś wszyscy na wystawie
"Pompeje- życie w cieniu wulkanu". Wystawa jest zrealizowana w technice 3 i 4D.
Żeby docenić całość trzeba niestety oprócz biletów, które nie są tanie ( dzieci do lat 6
wchodzą darmo, dzieci starsze 35,-zł, emeryci tak samo, osoba dorosła 45, zł) trzeba
dodatkowo wykupić korzystanie ze smartfonowego przewodnika w cenie 8,-zł lub
można bezpłatnie pobrać aplikację na własny smartfon.
Atrakcji jest w sumie sporo - poczynając od holograficznej sadzawki w której woda
zaczyna falować i chlupotać gdy nadepniesz na kawałek podłogi z jej obrazkiem.
To wystawa gdzie najlepiej jest wszystko dotknąć, bo dotykając blatu gabloty można
zmienić to co oglądasz, lub "rzucić" obraz tego na ścianę.
Jest sporo projekcji ukazujących to co zostało po wybuchu Wezuwiusza oraz
rekonstrukcji tych pozostałości sprzed wybuchu wulkanu.
A potem jest piętnastominutowe bliskie spotkanie III stopnia z Wezuwiuszem.
Narratorem jest Wezuwiusz, któremu głosu użyczył Piotr Fronczewski. W trakcie
przeżywamy również wstrząsy tektoniczne - należy wtedy koniecznie stanąć jak
najbliżej barierki podestu, na którym stoimy. Całość oglądamy w okularach do
tego przeznaczonych, które dostajemy darmo (po pokazie należy je zwrócić).
Młodszy Krasnal przezornie usadowił się na rękach swego ojca przez cały czas
mocno się do niego tuląc. Starszy na zmianę zakrywał uszy i oczy- w końcu
obraz w technice 3D daje niezłe złudzenie bliskości.
Dzieciom podobały się także przechodzące miejscami holograficzne postacie
starożytnych mieszkańców Pompejów.
Całość zabiera około półtorej godziny.
Tak pięknie rozpoczęty dzień chcieliśmy zakończyć na Starówce , ale w końcu
my wróciliśmy do domu, bo mój był już zmęczony i na Starówce wylądowali
Młodzi z dziećmi. A na Starówce były najzwyczajniej w świecie dzikie tłumy.
Poniedziałek:
Jestem załamana wynikiem wyborów prezydenckich. Jest to wstęp do powrotu
średniowiecza w kraju.
Gdybym była nieco młodsza natychmiast bym wyemigrowała.
Jeżeli na jesieni wybory wygra PiS to w ciągu kilku miesięcy znów wzrośnie
odpływ najwartościowszych młodych ludzi. Bo najwięcej młodych wywędrowało
właśnie za rządów PiS.
Przeraża mnie myśl, że mogłabym kolejne swe wcielenie znów przeżyć w tym kraju.
Bo to kraj, w którym mentalność większości utknęła na poziomie XVI wieku,
zwłaszcza gdy idzie o dziedzinę polityki, pojęcia państwowości, wolności i
obywatelskich obowiązków.
Wtorek
Wszystko ma swój koniec- wizyta dzieci również. Właśnie wyjechali.
Przez ostatnią godzinę ich pobytu miałam dziwne wrażenie, że dzieci jest 5 lub
10 sztuk. Bractwo się roiło, piszczało, krzyczało- jednym słowem świetnie się
bawili.
Podobno mamy do nich jechać w lipcu. Pożyjemy- zobaczymy.
Piątek:
Swą obecność określam terminem "chyba" - bo czuję się fatalnie - nie da się ukryć, że
najchętniej zakopałabym się gdzieś w cichym kącie i pospała- długo, długo.
Jestem maksymalnie obolała, mam siniaki w dziwnych miejscach, bo terapeuta usiłował
mi "naprawić" , między innymi, mięsień gruszkowaty.
Podobno dopiero za dwa tygodnie poczuję się znacznie lepiej - oby tak było.
Dzieci przyjechały - dotarli tu dopiero około 20,30, bo mogli wyjechać od siebie dopiero
o godz. 14,00.
Krasnale skoczyły w górę, zwłaszcza młodszy Krasnal. Przy okazji poznałam dziś kilka
ciekawostek z berlińskiego "szkolnego podwórka". Po pierwsze są dwa rodzaje szkół
podstawowych - jedne obejmują klasy I-IV, inne z kolei I - VI.
Córka już się na zapas zamartwia, bo dyrektorka podstawówki, do której chodzi Starszy,
powiedziała, że on po zakończeniu klasy pierwszej pójdzie już do klasy trzeciej.
Jeżeli on nadal będzie tak szybko wszystko "chwytał" to byłoby dla niego dobrze, gdyby
V i VI klasę robił już w gimnazjum, albo przeszedł do szkoły dla tych "zdolniaków".
Problem w tym, że najbliższe dobre gimnazjum lub szkoła dla tych wielce uzdolnionych
dzieci są bardzo daleko od domu- trzeba tam dojechać metrem, lub kolejką miejską, a
samej jazdy to jest blisko pół godziny.
Starszy w tym roku w styczniu skończył raptem 6 lat, więc będzie jeszcze za młody na
samodzielne tułanie się metrem po mieście.
Jak się okazuje zbyt pojętne dzieci to sam kłopot.
Młodszy zapewne pójdzie w ślady brata i za dwa lata też wyląduje w szkole nim ukończy
6 lat. I wtedy trzeba będzie "dostarczyć" obu chłopców na godz. 8,00 w dwa zupełnie
różne miejsca. A przy trybie pracy córki i zięcia na porządku dziennym jest, że oboje
często wyjeżdżają służbowo i zostaje pytanie jak się ma ten zostający na miejscu rodzic
rozdwoić.
Poza tym dowiedziałam się, że są w Berlinie szkoły tzw. "z pełną demokracją"- dziecko
samo decyduje o tym czy będzie się uczyć i czego będzie się uczyć, czy będzie
odrabiać lekcje czy też nie.
Są dzieci, które sztukę czytania opanowują dopiero w trzecim roku chodzenia do szkoły
i wcale nie są to dzieci opóznione w rozwoju- po prostu dziecko uczy się czytać, gdy
już nabierze do tego chęci. Szkoła realizuje różne projekty, które nie są typowymi
lekcjami, jest to raczej poznawanie świata, poprzez udział w różnych zajęciach. Szkół
z bardzo różnymi programami autorskimi jest sporo i rodzice mają wolny wybór w tej
materii. Oczywiście każda ze szkół ma program zatwierdzony przez tamtejsze
ministerstwo oświaty.
Sobota:
Młodszy Krasnal zaczął się podobać wreszcie swojemu dziadkowi - po prostu
"wydoroślał".
Mały jest bardzo bystrym obserwatorem, skończyły się wrzaski i ryki o byle co.
Przyszedł do kuchni, gdzie szykowałam coś "na ząb" i zapytał się co może mi pomóc.
Pozanosił do pokoju talerze i sztućce i wszystko ładnie poukładał.
Niedziela:
Wreszcie była dziś jakaś naprawdę ładna pogoda. Byliśmy dziś wszyscy na wystawie
"Pompeje- życie w cieniu wulkanu". Wystawa jest zrealizowana w technice 3 i 4D.
Żeby docenić całość trzeba niestety oprócz biletów, które nie są tanie ( dzieci do lat 6
wchodzą darmo, dzieci starsze 35,-zł, emeryci tak samo, osoba dorosła 45, zł) trzeba
dodatkowo wykupić korzystanie ze smartfonowego przewodnika w cenie 8,-zł lub
można bezpłatnie pobrać aplikację na własny smartfon.
Atrakcji jest w sumie sporo - poczynając od holograficznej sadzawki w której woda
zaczyna falować i chlupotać gdy nadepniesz na kawałek podłogi z jej obrazkiem.
To wystawa gdzie najlepiej jest wszystko dotknąć, bo dotykając blatu gabloty można
zmienić to co oglądasz, lub "rzucić" obraz tego na ścianę.
Jest sporo projekcji ukazujących to co zostało po wybuchu Wezuwiusza oraz
rekonstrukcji tych pozostałości sprzed wybuchu wulkanu.
A potem jest piętnastominutowe bliskie spotkanie III stopnia z Wezuwiuszem.
Narratorem jest Wezuwiusz, któremu głosu użyczył Piotr Fronczewski. W trakcie
przeżywamy również wstrząsy tektoniczne - należy wtedy koniecznie stanąć jak
najbliżej barierki podestu, na którym stoimy. Całość oglądamy w okularach do
tego przeznaczonych, które dostajemy darmo (po pokazie należy je zwrócić).
Młodszy Krasnal przezornie usadowił się na rękach swego ojca przez cały czas
mocno się do niego tuląc. Starszy na zmianę zakrywał uszy i oczy- w końcu
obraz w technice 3D daje niezłe złudzenie bliskości.
Dzieciom podobały się także przechodzące miejscami holograficzne postacie
starożytnych mieszkańców Pompejów.
Całość zabiera około półtorej godziny.
Tak pięknie rozpoczęty dzień chcieliśmy zakończyć na Starówce , ale w końcu
my wróciliśmy do domu, bo mój był już zmęczony i na Starówce wylądowali
Młodzi z dziećmi. A na Starówce były najzwyczajniej w świecie dzikie tłumy.
Poniedziałek:
Jestem załamana wynikiem wyborów prezydenckich. Jest to wstęp do powrotu
średniowiecza w kraju.
Gdybym była nieco młodsza natychmiast bym wyemigrowała.
Jeżeli na jesieni wybory wygra PiS to w ciągu kilku miesięcy znów wzrośnie
odpływ najwartościowszych młodych ludzi. Bo najwięcej młodych wywędrowało
właśnie za rządów PiS.
Przeraża mnie myśl, że mogłabym kolejne swe wcielenie znów przeżyć w tym kraju.
Bo to kraj, w którym mentalność większości utknęła na poziomie XVI wieku,
zwłaszcza gdy idzie o dziedzinę polityki, pojęcia państwowości, wolności i
obywatelskich obowiązków.
Wtorek
Wszystko ma swój koniec- wizyta dzieci również. Właśnie wyjechali.
Przez ostatnią godzinę ich pobytu miałam dziwne wrażenie, że dzieci jest 5 lub
10 sztuk. Bractwo się roiło, piszczało, krzyczało- jednym słowem świetnie się
bawili.
Podobno mamy do nich jechać w lipcu. Pożyjemy- zobaczymy.
niedziela, 10 maja 2015
Na trochę....
......znikam.
Od jutra jestem 2 tygodnie na rehabilitacji, w uzdrowisku.
A w dniu mego powrotu przyjeżdżają do nas dzieci.
A więc do poczytania po 26 maja.
Od jutra jestem 2 tygodnie na rehabilitacji, w uzdrowisku.
A w dniu mego powrotu przyjeżdżają do nas dzieci.
A więc do poczytania po 26 maja.
środa, 6 maja 2015
A może.....
.... by się wybrać na Maltę?
Archipelag Wysp Maltańskich znajduje się na Morzu Śródziemnym ok. 90km
na południe od Włoch.
Początki zasiedlania tych wysp są datowane na rok 5000 p.n.e., a wyspy te
były zasiedlane przez: Fenicjan, Kartagińczyków, starożytnych Rzymian,
Królestwo Sycylii, Zakon Maltański, Imperium Brytyjskie, by wreszcie w roku
1964 zyskać niepodległość.
W połowie XVI wieku Maltą rządzili Kawalerowie Maltańscy.
W 1565 roku statki tureckiego sułtana Sulejmana zaatakowały wyspę -
miały do tego dobry powód, bowiem Kawalerowie Maltańscy zajmowali się
miedzy innymi piractwem i tak przy okazji, porwali statek handlowy Kustira-Agi,
głównego eunucha w haremie sułtana. Statek ten był po brzegi wyładowany
towarami z Wenecji, które w większości należały do najważniejszych kobiet
w haremie sułtana, ponadto wiózł 80 tys. dukatów.
Flota Sulejmana składała się z 181 staków, 30 tys. ludzi, 6 tys. beczek prochu,
1300 kul armatnich, 80 tys. nabojów do broni ręcznej.
Malty broniło 9 tysiecy żołnierzy, z czego 5 tys.było rodowitymi mieszkańcami
Wysp Maltańskich.
Obawa przed najazdem Turków była ogromna, obrońcy byli gotowi bronić się
do ostatka. Ich przywódcą był Jean Parisot de la Valette sprawujący urząd
wielkiego mistrza, człowiek o wielkich umiejętnościach taktycznych, potrafiący
mobilizować ludzi do walki. Wznosił umocnienia a jednocześnie wyburzał
budynki, które mogłyby dać osłonę napastnikom- tak by przedpole było czyste.
Wielka determinacja obrońców i ich taktyka oraz zupełny brak taktyki wojskowej
napastników spowodowały, że wojska sułtana wycofały się i zakończyły oblężenie.
Europejskie mocarstwa, które z pomocą dla Malty dotarły już post factum, zastały
bardzo wiele zrujnowanych budynków- praktycznie każdy większy budynek wymagał
remontu lub całkowitej odbudowy.
Uradzono, że Malta pełniąca kluczową rolę strategiczną powinna mieć potężne
fortyfikacje.
W grudniu przybył na Maltę Francesco Laprelli, specjalista od inżynierii wojskowej.
Postanowiono wznieść olbrzymią twierdzę i nazwać ją Valetta.
Nowe miasto zaprojektowano na najnowocześniejszych zasadach renesansowego miasta.
Prostokątny plan ulic i placów otaczały mury i bastiony. Każdy dom miał połączenie
z miejskimi ściekami oraz posiadał zbiorniki do gromadzenia deszczówki.
Najważniejszą inwestycją nowej stolicy był szpital, otwarty w 1575 r.
Jak wiadomo Kawalerowie maltańscy swą działalność zaczęli w 1048 w Jerozolimie
jako zakon pielęgniarzy, niosący pomoc rannym uczestnikom wypraw krzyżowych.
Szpital wzniesiony w Valettcie był wielce nowoczesną placówką- dla różnych chorób
powołano odrębne oddziały- był więc oddział leczący kamicę nerkową, oddział chorób
skórnych i wenerycznych, oddział leczenia kiły metodą gorących kąpieli, oddział dla
śmiertelnie chorych, oddział chorób zakaznych, oddział dyzenterii oraz oddział dla
umysłowo chorych.
Wszyscy chorzy mieli zapewnione pojedyncze łóżka, które co wieczór prześcielano,
prześcieradła, w razie potrzeby, zmieniano nawet kilka razy w ciągu dnia.
Jednak dość prymitywnie znieczulano w tym szpitalu - praktykowano albo uderzanie
młotkiem w drewniany hełm włożony pacjentowi na głowę albo przytykano mu do ust
gąbkę namoczoną w wyciągu z wilczej jagody i mandragory.
Rany przemywano słoną wodą, przy załamaniach stosowano szyny i wyciągi.
Rany tkanek miękkich zszywano, przerwane naczynia krwionośne- podwiązywano.
Leżąc dziś w szpitalu nie spodziewajmy się ,że nam codziennie ktoś prześcieli łóżko lub
kilka razy w ciagu dnia zmieni prześcieradło, ale doceńmy dobrodziejstwo narkozy
podawanej dożylnie lub dotchawicznie.
A zwiedzając Maltę będziecie chodzić takimi uliczkami:
Zdjęcia były robione w 2008 r, w maju .
Archipelag Wysp Maltańskich znajduje się na Morzu Śródziemnym ok. 90km
na południe od Włoch.
Początki zasiedlania tych wysp są datowane na rok 5000 p.n.e., a wyspy te
były zasiedlane przez: Fenicjan, Kartagińczyków, starożytnych Rzymian,
Królestwo Sycylii, Zakon Maltański, Imperium Brytyjskie, by wreszcie w roku
1964 zyskać niepodległość.
W połowie XVI wieku Maltą rządzili Kawalerowie Maltańscy.
W 1565 roku statki tureckiego sułtana Sulejmana zaatakowały wyspę -
miały do tego dobry powód, bowiem Kawalerowie Maltańscy zajmowali się
miedzy innymi piractwem i tak przy okazji, porwali statek handlowy Kustira-Agi,
głównego eunucha w haremie sułtana. Statek ten był po brzegi wyładowany
towarami z Wenecji, które w większości należały do najważniejszych kobiet
w haremie sułtana, ponadto wiózł 80 tys. dukatów.
Flota Sulejmana składała się z 181 staków, 30 tys. ludzi, 6 tys. beczek prochu,
1300 kul armatnich, 80 tys. nabojów do broni ręcznej.
Malty broniło 9 tysiecy żołnierzy, z czego 5 tys.było rodowitymi mieszkańcami
Wysp Maltańskich.
Obawa przed najazdem Turków była ogromna, obrońcy byli gotowi bronić się
do ostatka. Ich przywódcą był Jean Parisot de la Valette sprawujący urząd
wielkiego mistrza, człowiek o wielkich umiejętnościach taktycznych, potrafiący
mobilizować ludzi do walki. Wznosił umocnienia a jednocześnie wyburzał
budynki, które mogłyby dać osłonę napastnikom- tak by przedpole było czyste.
Wielka determinacja obrońców i ich taktyka oraz zupełny brak taktyki wojskowej
napastników spowodowały, że wojska sułtana wycofały się i zakończyły oblężenie.
Europejskie mocarstwa, które z pomocą dla Malty dotarły już post factum, zastały
bardzo wiele zrujnowanych budynków- praktycznie każdy większy budynek wymagał
remontu lub całkowitej odbudowy.
Uradzono, że Malta pełniąca kluczową rolę strategiczną powinna mieć potężne
fortyfikacje.
W grudniu przybył na Maltę Francesco Laprelli, specjalista od inżynierii wojskowej.
Postanowiono wznieść olbrzymią twierdzę i nazwać ją Valetta.
Nowe miasto zaprojektowano na najnowocześniejszych zasadach renesansowego miasta.
Prostokątny plan ulic i placów otaczały mury i bastiony. Każdy dom miał połączenie
z miejskimi ściekami oraz posiadał zbiorniki do gromadzenia deszczówki.
Najważniejszą inwestycją nowej stolicy był szpital, otwarty w 1575 r.
Jak wiadomo Kawalerowie maltańscy swą działalność zaczęli w 1048 w Jerozolimie
jako zakon pielęgniarzy, niosący pomoc rannym uczestnikom wypraw krzyżowych.
Szpital wzniesiony w Valettcie był wielce nowoczesną placówką- dla różnych chorób
powołano odrębne oddziały- był więc oddział leczący kamicę nerkową, oddział chorób
skórnych i wenerycznych, oddział leczenia kiły metodą gorących kąpieli, oddział dla
śmiertelnie chorych, oddział chorób zakaznych, oddział dyzenterii oraz oddział dla
umysłowo chorych.
Wszyscy chorzy mieli zapewnione pojedyncze łóżka, które co wieczór prześcielano,
prześcieradła, w razie potrzeby, zmieniano nawet kilka razy w ciągu dnia.
Jednak dość prymitywnie znieczulano w tym szpitalu - praktykowano albo uderzanie
młotkiem w drewniany hełm włożony pacjentowi na głowę albo przytykano mu do ust
gąbkę namoczoną w wyciągu z wilczej jagody i mandragory.
Rany przemywano słoną wodą, przy załamaniach stosowano szyny i wyciągi.
Rany tkanek miękkich zszywano, przerwane naczynia krwionośne- podwiązywano.
Leżąc dziś w szpitalu nie spodziewajmy się ,że nam codziennie ktoś prześcieli łóżko lub
kilka razy w ciagu dnia zmieni prześcieradło, ale doceńmy dobrodziejstwo narkozy
podawanej dożylnie lub dotchawicznie.
A zwiedzając Maltę będziecie chodzić takimi uliczkami:
Zdjęcia były robione w 2008 r, w maju .
poniedziałek, 4 maja 2015
Maj, czyli wypada.....
......napisać coś o miłości.
Gdy wymieniamy nazwisko "Poniatowski" to na ogół przychodzą nam na myśl dwie
osoby- król Stanisław August Poniatowski i książę Józef Poniatowski.
Ale czy ktoś słyszał o księciu Stanisławie Poniatowskim? Podejrzewam, że nie tylko
dla mnie książę Stanisław był niczym " terra incognita".
A obaj panowie Poniatowscy byli bratankami króla Stanisława Augusta- Józef był
synem księcia Andrzeja i hrabianki Kinskiej, a Stanisław był synem najstarszego
brata króla- księcia Kazimierza i Apolonii Ustrzyckiej, kasztelanki przemyskiej.
Niestety najstarszy brat króla zle się zapisał w pamięci potomnych - jego talent do
marnotrawienia pieniędzy , zamiłowanie do pięknych kobiet i całkowite nieróbstwo
znane było nie tylko w kraju.
Jego wielka miłość do urodziwej kasztelanki przemyskiej trwała krótko i książę
Kazimierz wyekspediował ją wraz z dwójką dzieci -Stanisławem i Konstancją do
jej dóbr rodzinnych, sam zostając w stolicy.
Gdy bratanek króla ukończył siedem lat jego dalszym losem zajął się król - chłopiec
został sprowadzony do Warszawy i umieszczony w specjalnie dla niego utworzonym
konwikcie, prowadzonym przez włoskich zakonników, ojców teatynów.
Oprócz wiedzy młodziutki książę wyniósł z niego wielkie umiłowanie kultury włoskiej.
Wiosną 1769 roku piętnastoletni książę Stanisław wyruszył w swą pierwszą podróż
zagraniczną. Pomimo młodego wieku był już pułkownikiem gwardii, choć prawdę
mówiąc wcale mu kariera wojskowa nie odpowiadała. Pierwszym etapem jego
podróży był obóz polowy jego stryja , Andrzeja. Dalszym etapem podróży był Wiedeń,
w którym pracowicie przetańczył zimę na balach, potem Paryż, wreszcie zimą 1771 r.
dotarł do Londynu. Przedstawił się u dworu, odświeżył kontakty nawiązane przez
swego dziada i stryja.
Na własną rękę nawiązał wiele nowych znajomości, poznał wiele wybitnych osób,
wśród nich prawników, geografów, sławnych podróżników, specjalistów od spraw
ekonomii. Wreszcie wyruszył w konny rajd dookoła Anglii, który trwał kilka miesięcy.
Po powrocie podjął studia w Cambridge, na kilku wydziałach jednocześnie.
Studiował z takim zaangażowaniem, aż się to zaczęło odbijać na jego zdrowiu.
Do kraju wrócił wezwany listem swego ojca, któremu król odmówił buławy
hetmańskiej.
Młody książę wrócił do Polski w chwili sejmu Ponińskiego, który trwał trzy lata
i zatwierdził rozbiór Polski. Młody książę popadł w silną depresję i król tym razem
wysłał swego kochanego bratanka w podróż "zdrowotną" do Paryża.
Oczywiście młody książę został przedstawiony królowi i królewskiej rodzinie, ale
odmówił złożenia wizyty królewskiej faworycie, madame Dubarry. Krok ten zjednał
mu przyjazń młodego delfina i jego małżonki, Marii Antoniny.
Z Paryża książę udał się jeszcze do Tuluzy, gdzie był aż rok, a zimę 1775/76 spędził
we Włoszech.
Jego wędrówki po włoskich antykwariatach zaowocowały pasją do zbierania okazów
starożytności, gemm, kamei, która pozostała mu do końca życia.
Wiosną 1776 r książę powrócił do kraju.
Z balującego młodego donżuana zupełnie niespodziewanie wyrósł energiczny działacz
polityczny o zacięciu reformatora społecznego. Połączyły się w nim najlepsze cechy
dwóch jego stryjów- króla Stanisława Augusta i prymasa - po pierwszym odziedziczył
wartości umysłowe, po drugim stanowczość i konsekwencję. Cechy te sprawiły, że
król upatrywał w nim swego następcę.
Książę Stanisław, jeszcze przed ukończeniem 22 lat stał się bardzo bogatym
człowiekiem.
Był właścicielem wielkich i bogatych dóbr korsuńskich, tahanieckich, bohusławskich,
kaniowskich, horochowskich i nowodworskich.
Poza tym stale poszerzał stan liczebny posiadłości w drodze ich zakupu i wcielał w życie
to wszystko, czego się nauczył podczas swych podróży i studiów w Cambridge.
Każdego dnia młody książę w otoczeniu swych administratorów przemierzał swoje
włości.
Z jego inicjatywy powstały w Korsuniu fabryki sukna, zamszu, jedwabiu, saletry.
W Taraszczy huta szkła i fabryka zwierciadeł, a w Sachanówce winnica i fabryka tytoniu.
Jako pierwszy w kraju zniósł pańszczyznę w swych dobrach zastępując ją stałym
czynszem. Ten wielki plan rozpoczęty wpierw w trzech wsiach "państwa korsuńskiego"
był tam przeprowadzany konsekwentnie aż do Sejmu Czteroletniego. Ale już w 1778r
książę Stanisław wprowadził tę ideę także do swoich dóbr w Polsce centralnej.
W życiu osobistym nie wiodło się księciu Stanisławowi najlepiej.
Większość planowanych małżeństw nie dochodziła do skutku. Po prostu książę wcale
a wcale nie palił się do zmiany stanu cywilnego.
Tymczasem wydarzenia historyczne, które miały miejsce w Europie i także Polsce
spowodowały, że książę postanowił wyemigrować. Początkowo zamierzał osiedlić się
w pobliżu Wiednia, zakupił nawet piękny zamek Lichtenstein. Ale po dokładnym
przestudiowaniu sytuacji w Europie i przyjrzeniu się armii austriackiej doszedł do
wniosku, że bezpieczniej będzie osiedlić się w Rzymie. Nie bardzo można określić
dokładnie rok, w którym to nastąpiło.
Wiadomo natomiast, że na przełomie roku 1806-1807 miało miejsce następujące
wydarzenie- naprzeciw pałacu księcia Stanisława, przy małej uliczce via Fratina,
stała kamienica mieszczańska, w której był mały sklep szewca pochodzenia
hiszpańskiego, nazwiskiem Luci.
Z tego sklepu ciągle dochodziły do uszu mieszkańców pałacu przerażliwe kobiece
płacze i jęki. Okazało się, że szewc miał młodą i piękną żonę, którą bił niemal
codziennie gdy tylko wysączył swoją porcję trunku.
Pewnego dnia, szewcowi jakoś bardziej podpadła żona i chwycił w złości za nóż-
przerażona kobieta wyskoczyła ze sklepu i pobiegła schronić się za otwarte drzwi
książęcego pałacu. Odzwierny natychmiast zatrzasnął drzwi, udaremniając tym
samym pościg wściekłemu mężowi.
Książę, zawiadomiony o zajściu, pochwalił odzwiernego i kazał przyprowadzić
nieszczęsną szewcową, co niezwłocznie uczyniono.
Stanęła przed nim posiniaczona, rozczochrana , zapłakana i drżąca Kassandra
Luci.
I wtedy - zupełnie nie wiadomo dlaczego - ten stary samotnik zakochał się w tej
drobnej, posiniacznej, zapłakanej żonie rzymskiego szewca.
Pani Kassandra Luci otrzymała stałą pracę w pałacu, jako gospodyni.
Książę Stanisław , jak wspominają współczesne pamiętniki, wciąż poszukiwał jej
towarzystwa i w rok pózniej przyszedł na świat syn pięknej Kassandry i księcia.
Na imię otrzymał Karol, nazwisko na razie było nieokreślone.
Książę zlecił swym prawnikom wszczęcie układów z panem Luci, by ów odstąpił
od swych praw małżeńskich.
Układy potoczyły się dość gładko, bo pan Luci doszedł do wniosku, że w zamian
za byłą żonę może oczekiwać stałych dochodów.
Ale sprawa nie zakończyła się tak szybko - drobnomieszczaństwo rzymskie nie
mogło podarować księciu porwania szewcowi żony, a arystokracja z kolei była
oburzona, że obiektem uczuć stała się plebejka.
Jak wiemy, plotki rozchodzą się lotem błyskawicy i sprawa dotarła do Watykanu.
Papież i kardynałowie wielokrotnie wzywali księcia na długie rozmowy, w czasie
których usiłowali przekonać go, by oddalił z pałacu swą konkubinę.
Ale książę absolutnie nie wyrażał na to zgody. Rząd watykański bardzo chciał się
pozbyć szewcowej, ale nie chciał, by z miasta wyjechał również bogaty książę.
Zmuszono więc szewca, by wystapił do sądu o swoje prawa mężowskie, dano mu
nawet adwokata, a nad księciem roztoczono "dyskretny" nadzór policji i czyniono
przygotowania do procesu.
Ale książę Stanisław, który niegdyś wymknął się z carskiego Petersburga, gdy tylko
zorientował się, że jest pilnowany, wymknął się wraz z piękną szewcową i dzieckiem
z Rzymu do ....Florencji.
W zacisznej dzielnicy wystawił dla siebie i rodziny skromny ale wygodny pałacyk,
w okolicach Livorno zakupił feudalne dobra Monte Rotondo, z którymi był związany
włoski tytuł książęcy.
We Florencji przyszło na świat jeszcze troje dzieci: syn Józef i dwie córki, Helena
i Konstancja.
Nie wiadomo, czy książę zawarł z szewcową formalny związek małżeński.
Piękna Kassandra do końca jego życia używała nazwiska swego byłego męża, ale
we włoskiej wersji językowej - Luigi.
Książę załatwił z rządem Toskanii nadanie swoim dzieciom dziedzicznego tytułu
książęcego od dóbr Monte Rotondo. Od tego czasu ich nazwisko rodowe brzmiało:
książęta di Monte Rotondo.
Książę Stanisław zmarł 13 lutego 1833 roku we Florencji.
Polska arystokracja nigdy nie wybaczyła księciu związku z plebejką - jego dom
we Florencji starannie omijano.
Zgodnie z ostatnią wolą księcia, włoski rzeżbiarz Villa ozdobił jego grobowiec
płaskorzezbami, które przedstawiały sceny z oczynszowania chłopów w jego dobrach
w Polsce. Uznał, że to było jego największym osiągnięciem życiowym.
Jeżeli kiedyś będziecie we Florencji, to wpadnijcie do rzadko odwiedzanego przez
turystów Kościoła św.Marka - w jednej z bocznych naw znajduje się grób księcia
Stanisława Poniatowskiego.
A gdy będziecie w Paryżu może traficie na ulicę starych pałaców- rue Berton i tam
poszukajcie pałacu oznaczonego nr 17 - należy on do książąt Poniatowskich di Monte
Rotondo, potomków w prostej linii tego mało znanego księcia Poniatowskiego.
Gdy wymieniamy nazwisko "Poniatowski" to na ogół przychodzą nam na myśl dwie
osoby- król Stanisław August Poniatowski i książę Józef Poniatowski.
Ale czy ktoś słyszał o księciu Stanisławie Poniatowskim? Podejrzewam, że nie tylko
dla mnie książę Stanisław był niczym " terra incognita".
A obaj panowie Poniatowscy byli bratankami króla Stanisława Augusta- Józef był
synem księcia Andrzeja i hrabianki Kinskiej, a Stanisław był synem najstarszego
brata króla- księcia Kazimierza i Apolonii Ustrzyckiej, kasztelanki przemyskiej.
Niestety najstarszy brat króla zle się zapisał w pamięci potomnych - jego talent do
marnotrawienia pieniędzy , zamiłowanie do pięknych kobiet i całkowite nieróbstwo
znane było nie tylko w kraju.
Jego wielka miłość do urodziwej kasztelanki przemyskiej trwała krótko i książę
Kazimierz wyekspediował ją wraz z dwójką dzieci -Stanisławem i Konstancją do
jej dóbr rodzinnych, sam zostając w stolicy.
Gdy bratanek króla ukończył siedem lat jego dalszym losem zajął się król - chłopiec
został sprowadzony do Warszawy i umieszczony w specjalnie dla niego utworzonym
konwikcie, prowadzonym przez włoskich zakonników, ojców teatynów.
Oprócz wiedzy młodziutki książę wyniósł z niego wielkie umiłowanie kultury włoskiej.
Wiosną 1769 roku piętnastoletni książę Stanisław wyruszył w swą pierwszą podróż
zagraniczną. Pomimo młodego wieku był już pułkownikiem gwardii, choć prawdę
mówiąc wcale mu kariera wojskowa nie odpowiadała. Pierwszym etapem jego
podróży był obóz polowy jego stryja , Andrzeja. Dalszym etapem podróży był Wiedeń,
w którym pracowicie przetańczył zimę na balach, potem Paryż, wreszcie zimą 1771 r.
dotarł do Londynu. Przedstawił się u dworu, odświeżył kontakty nawiązane przez
swego dziada i stryja.
Na własną rękę nawiązał wiele nowych znajomości, poznał wiele wybitnych osób,
wśród nich prawników, geografów, sławnych podróżników, specjalistów od spraw
ekonomii. Wreszcie wyruszył w konny rajd dookoła Anglii, który trwał kilka miesięcy.
Po powrocie podjął studia w Cambridge, na kilku wydziałach jednocześnie.
Studiował z takim zaangażowaniem, aż się to zaczęło odbijać na jego zdrowiu.
Do kraju wrócił wezwany listem swego ojca, któremu król odmówił buławy
hetmańskiej.
Młody książę wrócił do Polski w chwili sejmu Ponińskiego, który trwał trzy lata
i zatwierdził rozbiór Polski. Młody książę popadł w silną depresję i król tym razem
wysłał swego kochanego bratanka w podróż "zdrowotną" do Paryża.
Oczywiście młody książę został przedstawiony królowi i królewskiej rodzinie, ale
odmówił złożenia wizyty królewskiej faworycie, madame Dubarry. Krok ten zjednał
mu przyjazń młodego delfina i jego małżonki, Marii Antoniny.
Z Paryża książę udał się jeszcze do Tuluzy, gdzie był aż rok, a zimę 1775/76 spędził
we Włoszech.
Jego wędrówki po włoskich antykwariatach zaowocowały pasją do zbierania okazów
starożytności, gemm, kamei, która pozostała mu do końca życia.
Wiosną 1776 r książę powrócił do kraju.
Z balującego młodego donżuana zupełnie niespodziewanie wyrósł energiczny działacz
polityczny o zacięciu reformatora społecznego. Połączyły się w nim najlepsze cechy
dwóch jego stryjów- króla Stanisława Augusta i prymasa - po pierwszym odziedziczył
wartości umysłowe, po drugim stanowczość i konsekwencję. Cechy te sprawiły, że
król upatrywał w nim swego następcę.
Książę Stanisław, jeszcze przed ukończeniem 22 lat stał się bardzo bogatym
człowiekiem.
Był właścicielem wielkich i bogatych dóbr korsuńskich, tahanieckich, bohusławskich,
kaniowskich, horochowskich i nowodworskich.
Poza tym stale poszerzał stan liczebny posiadłości w drodze ich zakupu i wcielał w życie
to wszystko, czego się nauczył podczas swych podróży i studiów w Cambridge.
Każdego dnia młody książę w otoczeniu swych administratorów przemierzał swoje
włości.
Z jego inicjatywy powstały w Korsuniu fabryki sukna, zamszu, jedwabiu, saletry.
W Taraszczy huta szkła i fabryka zwierciadeł, a w Sachanówce winnica i fabryka tytoniu.
Jako pierwszy w kraju zniósł pańszczyznę w swych dobrach zastępując ją stałym
czynszem. Ten wielki plan rozpoczęty wpierw w trzech wsiach "państwa korsuńskiego"
był tam przeprowadzany konsekwentnie aż do Sejmu Czteroletniego. Ale już w 1778r
książę Stanisław wprowadził tę ideę także do swoich dóbr w Polsce centralnej.
W życiu osobistym nie wiodło się księciu Stanisławowi najlepiej.
Większość planowanych małżeństw nie dochodziła do skutku. Po prostu książę wcale
a wcale nie palił się do zmiany stanu cywilnego.
Tymczasem wydarzenia historyczne, które miały miejsce w Europie i także Polsce
spowodowały, że książę postanowił wyemigrować. Początkowo zamierzał osiedlić się
w pobliżu Wiednia, zakupił nawet piękny zamek Lichtenstein. Ale po dokładnym
przestudiowaniu sytuacji w Europie i przyjrzeniu się armii austriackiej doszedł do
wniosku, że bezpieczniej będzie osiedlić się w Rzymie. Nie bardzo można określić
dokładnie rok, w którym to nastąpiło.
Wiadomo natomiast, że na przełomie roku 1806-1807 miało miejsce następujące
wydarzenie- naprzeciw pałacu księcia Stanisława, przy małej uliczce via Fratina,
stała kamienica mieszczańska, w której był mały sklep szewca pochodzenia
hiszpańskiego, nazwiskiem Luci.
Z tego sklepu ciągle dochodziły do uszu mieszkańców pałacu przerażliwe kobiece
płacze i jęki. Okazało się, że szewc miał młodą i piękną żonę, którą bił niemal
codziennie gdy tylko wysączył swoją porcję trunku.
Pewnego dnia, szewcowi jakoś bardziej podpadła żona i chwycił w złości za nóż-
przerażona kobieta wyskoczyła ze sklepu i pobiegła schronić się za otwarte drzwi
książęcego pałacu. Odzwierny natychmiast zatrzasnął drzwi, udaremniając tym
samym pościg wściekłemu mężowi.
Książę, zawiadomiony o zajściu, pochwalił odzwiernego i kazał przyprowadzić
nieszczęsną szewcową, co niezwłocznie uczyniono.
Stanęła przed nim posiniaczona, rozczochrana , zapłakana i drżąca Kassandra
Luci.
I wtedy - zupełnie nie wiadomo dlaczego - ten stary samotnik zakochał się w tej
drobnej, posiniacznej, zapłakanej żonie rzymskiego szewca.
Pani Kassandra Luci otrzymała stałą pracę w pałacu, jako gospodyni.
Książę Stanisław , jak wspominają współczesne pamiętniki, wciąż poszukiwał jej
towarzystwa i w rok pózniej przyszedł na świat syn pięknej Kassandry i księcia.
Na imię otrzymał Karol, nazwisko na razie było nieokreślone.
Książę zlecił swym prawnikom wszczęcie układów z panem Luci, by ów odstąpił
od swych praw małżeńskich.
Układy potoczyły się dość gładko, bo pan Luci doszedł do wniosku, że w zamian
za byłą żonę może oczekiwać stałych dochodów.
Ale sprawa nie zakończyła się tak szybko - drobnomieszczaństwo rzymskie nie
mogło podarować księciu porwania szewcowi żony, a arystokracja z kolei była
oburzona, że obiektem uczuć stała się plebejka.
Jak wiemy, plotki rozchodzą się lotem błyskawicy i sprawa dotarła do Watykanu.
Papież i kardynałowie wielokrotnie wzywali księcia na długie rozmowy, w czasie
których usiłowali przekonać go, by oddalił z pałacu swą konkubinę.
Ale książę absolutnie nie wyrażał na to zgody. Rząd watykański bardzo chciał się
pozbyć szewcowej, ale nie chciał, by z miasta wyjechał również bogaty książę.
Zmuszono więc szewca, by wystapił do sądu o swoje prawa mężowskie, dano mu
nawet adwokata, a nad księciem roztoczono "dyskretny" nadzór policji i czyniono
przygotowania do procesu.
Ale książę Stanisław, który niegdyś wymknął się z carskiego Petersburga, gdy tylko
zorientował się, że jest pilnowany, wymknął się wraz z piękną szewcową i dzieckiem
z Rzymu do ....Florencji.
W zacisznej dzielnicy wystawił dla siebie i rodziny skromny ale wygodny pałacyk,
w okolicach Livorno zakupił feudalne dobra Monte Rotondo, z którymi był związany
włoski tytuł książęcy.
We Florencji przyszło na świat jeszcze troje dzieci: syn Józef i dwie córki, Helena
i Konstancja.
Nie wiadomo, czy książę zawarł z szewcową formalny związek małżeński.
Piękna Kassandra do końca jego życia używała nazwiska swego byłego męża, ale
we włoskiej wersji językowej - Luigi.
Książę załatwił z rządem Toskanii nadanie swoim dzieciom dziedzicznego tytułu
książęcego od dóbr Monte Rotondo. Od tego czasu ich nazwisko rodowe brzmiało:
książęta di Monte Rotondo.
Książę Stanisław zmarł 13 lutego 1833 roku we Florencji.
Polska arystokracja nigdy nie wybaczyła księciu związku z plebejką - jego dom
we Florencji starannie omijano.
Zgodnie z ostatnią wolą księcia, włoski rzeżbiarz Villa ozdobił jego grobowiec
płaskorzezbami, które przedstawiały sceny z oczynszowania chłopów w jego dobrach
w Polsce. Uznał, że to było jego największym osiągnięciem życiowym.
Jeżeli kiedyś będziecie we Florencji, to wpadnijcie do rzadko odwiedzanego przez
turystów Kościoła św.Marka - w jednej z bocznych naw znajduje się grób księcia
Stanisława Poniatowskiego.
A gdy będziecie w Paryżu może traficie na ulicę starych pałaców- rue Berton i tam
poszukajcie pałacu oznaczonego nr 17 - należy on do książąt Poniatowskich di Monte
Rotondo, potomków w prostej linii tego mało znanego księcia Poniatowskiego.
piątek, 1 maja 2015
Mieszane uczucia mam
Dowiedziałam się dziś, że mój Starszy Krasnal od trzech tygodni należy do
Berliner Mozart Kinderchor i miał już wraz z tym chórem pierwszy publiczny
występ.
Koncert był w Ogrodzie Zoologicznym i występowało wiele chórów.
Estrada jest usytuowana przed letnią restauracją , więc umilano gościom posiłek.
Podobno Krasnal na początku był nieco zdenerwowany, bo raptem miał przedtem
3 próby, ale się opanował, posłusznie wszedł na scenę i ...śpiewał.
Poza tym w połowie czerwca ma wyjazd z chórem na krótki obóz, ale będzie
musiało z nim jechać któreś z rodziców, bo on jest jeszcze za mały na taki
samodzielny wyjazd. To ma być zgrupowanie, na którym dzieci mają nieco
wypocząć i ćwiczyć głos.
Poza tym dziecię było na próbnej lekcji gry na fortepianie, spodobało mu się i
od najbliższego poniedziałku będzie chodził na lekcje muzyki.
Prawdopodobnie trzeba będzie wypożyczyć do domu instrument.
Wyobrażam sobie co przeżywa teściowa mojej córki, bo ze 3 lata temu sprzedała,
bez porozumienia z synem, jego pianino.
No to mam wnuczka matematyko-muzyka.
Śmieję się, że młodszy, który dobrze chwyta tonację, nauczy się grać na gitarze i
chłopcy stworzą zespół. Ale lekcje gry na gitarze są dopiero od IV klasy.
Mam wrażenie, że moja córka jest nieco przestraszona rozwojem sytuacji, bo to
"pożera" czas, którego ciągle jej brakuje.
Berliner Mozart Kinderchor i miał już wraz z tym chórem pierwszy publiczny
występ.
Koncert był w Ogrodzie Zoologicznym i występowało wiele chórów.
Estrada jest usytuowana przed letnią restauracją , więc umilano gościom posiłek.
Podobno Krasnal na początku był nieco zdenerwowany, bo raptem miał przedtem
3 próby, ale się opanował, posłusznie wszedł na scenę i ...śpiewał.
Poza tym w połowie czerwca ma wyjazd z chórem na krótki obóz, ale będzie
musiało z nim jechać któreś z rodziców, bo on jest jeszcze za mały na taki
samodzielny wyjazd. To ma być zgrupowanie, na którym dzieci mają nieco
wypocząć i ćwiczyć głos.
Poza tym dziecię było na próbnej lekcji gry na fortepianie, spodobało mu się i
od najbliższego poniedziałku będzie chodził na lekcje muzyki.
Prawdopodobnie trzeba będzie wypożyczyć do domu instrument.
Wyobrażam sobie co przeżywa teściowa mojej córki, bo ze 3 lata temu sprzedała,
bez porozumienia z synem, jego pianino.
No to mam wnuczka matematyko-muzyka.
Śmieję się, że młodszy, który dobrze chwyta tonację, nauczy się grać na gitarze i
chłopcy stworzą zespół. Ale lekcje gry na gitarze są dopiero od IV klasy.
Mam wrażenie, że moja córka jest nieco przestraszona rozwojem sytuacji, bo to
"pożera" czas, którego ciągle jej brakuje.
środa, 29 kwietnia 2015
Dialogi domowe
Mam w domu mały, składany stolik, przy którym dłubię ( a raczej dłubałam)
biżutki. Jest świetny, bo mogę go ustawić w dowolnym miejscu w domu.
Jak wiecie mam szlaban na wszelkie precyzyjne robótki ( w to również jest
wliczone szydełkowanie i dzianie na drutach), ale na stoliczku w dalszym ciagu
leżą rozpoczęte biżutki.
Wczoraj mój ślubny zrobił wielce poważną minę i zapytał: "a dlaczego tego nie
schowałaś, tylko to wszystko leży, jakby na ciebie czekało?"
Przez sekundę byłam zdecydowana powiedzieć, że to leży, bo faktycznie czeka,
ale ugryzłam się w język i odpowiedziałam: "a czemu u ciebie na biurku wciąż
leżą przeczytane tygodniki, będziesz drugi raz czytał?"
Odpowiedzi nie było, zapowietrzył się biedak.
A ja nie mogłam się przyznać, że w ramach "szlabanu" codziennie 15 minut coś
dłubię. Słowo- tylko 15 minut.
Dowiedziałam się, że MUSZĘ dziennie wypijać 10 szklanek wody, oprócz kawy,
herbaty i ewentualnie zupy i dostałam jakąś rozpiskę diety - jedyne co mi w niej
pasuje to wiśnie i sok niesłodzony z jabłek.
No ale codziennie wiśnie (teraz mrożone) i ten sok własnoręcznie robiony i te
10 szklanek wody - przecież nie będę mogła się ruszyć z domu!
Na moje pytanie, czy nerki wyrobią tyle płynu doktorek odpowiedział- wyrobią,
nie ma obawy.
A potem z miłym uśmiechem dodał- to kara za to, że zawsze za mało pani piła.
Fakt, mnie się nigdy nie chce pić.
Dziś słyszałam prześliczną prognozę pogody na majowy weekend - ma być
30 stopni ciepła! W piatek 10, w sobotę 10 i w niedzielę 10.
No to razem w weekend będzie 30!
Już mam wiosnę na osiedlu - troche słońca i te deszcze wreszcie spowodowały
kwitnienie rajskich jabłonek. Jest super!
biżutki. Jest świetny, bo mogę go ustawić w dowolnym miejscu w domu.
Jak wiecie mam szlaban na wszelkie precyzyjne robótki ( w to również jest
wliczone szydełkowanie i dzianie na drutach), ale na stoliczku w dalszym ciagu
leżą rozpoczęte biżutki.
Wczoraj mój ślubny zrobił wielce poważną minę i zapytał: "a dlaczego tego nie
schowałaś, tylko to wszystko leży, jakby na ciebie czekało?"
Przez sekundę byłam zdecydowana powiedzieć, że to leży, bo faktycznie czeka,
ale ugryzłam się w język i odpowiedziałam: "a czemu u ciebie na biurku wciąż
leżą przeczytane tygodniki, będziesz drugi raz czytał?"
Odpowiedzi nie było, zapowietrzył się biedak.
A ja nie mogłam się przyznać, że w ramach "szlabanu" codziennie 15 minut coś
dłubię. Słowo- tylko 15 minut.
Dowiedziałam się, że MUSZĘ dziennie wypijać 10 szklanek wody, oprócz kawy,
herbaty i ewentualnie zupy i dostałam jakąś rozpiskę diety - jedyne co mi w niej
pasuje to wiśnie i sok niesłodzony z jabłek.
No ale codziennie wiśnie (teraz mrożone) i ten sok własnoręcznie robiony i te
10 szklanek wody - przecież nie będę mogła się ruszyć z domu!
Na moje pytanie, czy nerki wyrobią tyle płynu doktorek odpowiedział- wyrobią,
nie ma obawy.
A potem z miłym uśmiechem dodał- to kara za to, że zawsze za mało pani piła.
Fakt, mnie się nigdy nie chce pić.
Dziś słyszałam prześliczną prognozę pogody na majowy weekend - ma być
30 stopni ciepła! W piatek 10, w sobotę 10 i w niedzielę 10.
No to razem w weekend będzie 30!
Już mam wiosnę na osiedlu - troche słońca i te deszcze wreszcie spowodowały
kwitnienie rajskich jabłonek. Jest super!
Subskrybuj:
Posty (Atom)