Nie wiem czy pamiętacie, ale pisałam już na blogu, że dostałam od Joter
całą masę przeróżnych kamieni. Pomału je zagospodarowuję, między
innymi zrobiłam taki naszyjnik, który chyba mi niedługo przyrośnie do
dekoltu, bo noszę go codziennie.Pokazywałam go już raz, ale pokażę i
drugi raz:
Kamyki są ciemnozielone a ich swego rodzaju "surowość" rozpraszają
złote koraliki toho.
Wczoraj zanurkowałam znów w tę torbę z kamykami i znalazłam
bursztyny. Jeden z nich jest w formie róży, z tym, że należy "wydobyć"
ją z bryłki do końca. Przyznam się, że bardzo mocno "czaszkowałam"
jak to zrobić. Nie mam zielonego pojęcia o obróbce bursztynu, więc
musiałam przeszukać pod tym kątem internet. Najprościej byłoby
pójść do zakładu jubilerskiego i poprosić o odpowiednie przycięcie
tego kawałka bursztynu. Ale to mało honorowe jak dla mnie, więc
poczytałam, poczytałam, przejrzałam dostępne w domu narzędzia i,
z duszą na ramieniu, zaczęłam operację wydobywania róży.
Niemal godzinę zajęło mi odcięcie laubzegą zbędnego kawałka , a
od wczoraj co jakiś czas szlifuję podstawę by ją wyrównać, bo
mam zamiar zrobić wisior oprawiony w koraliki.
Pewnie każdy wytwórca biżuterii z bursztynu popukałby mnie
w czółko, no ale ja chcę to oprawić w toho. Nietypowo.
No a poza tym dorobiłam jeszcze kilka drobiazgów, które
dorzucę do "rozdawajki", oto one:
I wymyśliłam, że 1 grudnia podam tylko kto wylosował "biżutki", a kto
co konkretnie - będzie do końca niespodzianką. Przecież to ma być
"Rozdawajka Mikołajkowa", więc powinna być niespodzianką.
W tych dodatkowych fantach są dwie bransoletki-ciemnofioletowa z
wachlarzykiem z toho i z turkusów, zrobiona na drucie pamięciowym,
turkusowy komplet z sieczki i naszyjnik też z turkusami.
No to wracam do szlifowania bursztynowej różyczki. Pokażę , gdy
już osiągnę zadowalający efekt, jeszcze przed oprawą.