Powrót moich ze Szwecji nawet się udał. Tyle tylko, że zamiast 2,5 godziny
podróż trwała cały dzień.
Córka z chłopcami jechała do Niemiec pociągiem przez całą Danię. Podróż
była dwuetapowa. I etap: Malmo- Kopenhaga. Na pierwszej stacji w Danii
wyproszono z pociągu wszystkich pasażerów, przegoniono przez kawałek
stacji (niemal kilometr) do miejsca w którym bezdotykowo zmierzono im
temperaturę, po czym wsiedli z powrotem do pociągu by dojechać do centrum
Kopenhagi.
Dania, wg swoich ekspertów jest już wolna od wirusa, więc w pociągu, który
przemierzał całą Danię w kierunku Hamburga nie obowiązywały żadne szykany.
Gdy pociąg dojechał do granicy niemieckiej poinformowano pasażerów, że
od tej chwili muszą mieć maseczki na twarzy. Trochę się wszyscy podśmiewali,
bo nadal siedzieli w tym samym składzie osobowym, w tym samym przedziale,
drzwi były zamknięte, więc się nikt nie mógł dopatrzeć ni krzty logiki. Ale
w tamtym kawałku Europy ludzie są bardziej zdyscyplinowani, więc siedzieli
zamaskowani. W Hamburgu moi zmienili pociąg i szczęśliwie dojechali do
Berlina- oczywiście zamaskowani. Wg planu zięć miał szansę dotrzeć do Berlina
wcześniej- jechał małym getzem zamienionym w mini TIRa. Chwila nieuwagi
i biedak pomylił drogę na przeprawę promową - dojechał gdy prom już zamknął
swe podwoje i musiał poczekać na następny. Na promie płynącym do Rostocku
tak jak w pociągu duńskim - pełen luz, żadnych maseczek, czynny bar, "ludź
przy ludziu", żadnej bezpiecznej odległości.
Wyjeżdżając ze Szwecji moi obdzwonili wszystkie właściwe instytucje by
dowiedzieć się, co mają zrobić ze sobą, gdy dotrą do Berlina w godzinach
wieczornych. No nic nie mieli zrobić poza udaniem się do domu, oczywiście
w maseczkach jadąc publicznym środkiem lokomocji lub taksówką. A do
odpowiedniego urzędu zdrowia mieli się udać następnego dnia.
Przyjechali w poniedziałek, wieczorem, we wtorek przed południem udali
się do urzędu zdrowia i dowiedzieli się, że będą 2 tygodnie na kwarantannie.
Tego dnia obdzwonili jeszcze kilka urzędów , wykonano całej czwórce testy
i........ wczoraj okazało się że są negatywne i to koniec dla nich kwarantanny.
Dzieciaki mówią między sobą na zmianę po angielsku i niemiecku , obaj
bardzo lubili swą szkołę w Malmo, a zwłaszcza młodszemu bardzo pasowała.
Ponieważ wszystkie klasy o tej samej godzinie zaczynały i kończyły zajęcia
chłopcy jeździli razem do i ze szkoły. Co prawda cały ten czas przerabiali też
program swych berlińskich szkół a starszy to nawet prowadził bloga, który
był czytany na lekcji w jego klasie.
Młodszemu brakowało w Malmo ukochanego dywanu z wydrukowanymi
na nim ulicami, bo nadal jest w wieku gdy wydziera się dziury w spodniach
poruszając się wiecznie na czworakach i wydając dziwny warkot lub trąbiąc.
No i tu to mają dla siebie 30m kw. podłogi do zabawy, czego im tam bardzo
brakowało. Tam całe mieszkanie miało 70m kw, berlińskie ma 168.
Rozumiem ich doskonale - mam dla siebie 60m kw. i nie mogę się nadziwić,
że jeszcze tak niedawno mieściłam się razem z mężem i dzieckiem na 42,5
metrach kwadratowych.
I jak zawsze trochę muzyki na weekend- do odsłuchania na YT
Jak widzicie dziś różnorodność na całej linii.