drewniana rzezba

drewniana rzezba

sobota, 15 września 2012

Zasłyszane

Oczekiwałam na przyjazd autobusu siedząc na przystankowej ławce, gdy
przysiadły  na niej dwie młode panie - tak na oko lekko po trzydziestce.
Pani "A" była zapewne pracownicą któregoś  z pobliskich biur, która
postanowiła zjeść swe drugie śniadanie w towarzystwie koleżanki.
Troche mnie dziwił fakt, że wybrały na spotkanie  przystanek, skoro obok
była mała kafejka. No ale o gustach się nie dyskutuje.
Nie jedząca pani "B" pochyliła się ku jedzącej i zaanonsowała głośnym
szeptem:
"Wyobraz sobie, jestem w ciąży. Właśnie wracam od lekarza".
"Ja cię kręcę! naprawdę?!   to niemożliwie fajnie!"  wrzasnęła  "A",
używając do tego górnego C. "Oj, to naprawdę fajnie, oj, będziesz mamą,
ale fajnie!" - wypiskiwała nadal.
Wiadomość o spodziewanym macierzyństwie zaowocowała energicznym
mieszaniem łyżeczką  w trzymanym przez "A" kubku jogurtu z jakimiś
śmieciami w środku. Nerwowo przełknęła ze trzy łyżeczki jogurtu i potem
powiedziała: "ja też mam niespodziankę - tydzień temu odebrałam klucze
od mieszkania. Starzy mi kupili. Nie jest duże, tylko 3 pokoje z kuchnią ,
ale jest  pod klucz. Teraz czekam na meble. Tylko  proszę Cię, nie mów
nikomu ze znajomych, a zwłaszcza Pawłowi."
Pani "B" wyraznie szczęka opadła ze zdziwienia - "a dlaczego? Pawłowi
też nie? przecież jesteście razem chyba już 4 lata? - dziwiła się głośno.
"A" znów pogrzebała w kubeczku i zaczęła wyjaśniać:
"to jasne jak słońce - mieszkanie zafundowali mi rodzice i nie mam
zamiaru się nim z kimkolwiek dzielić.Jeśli się kiedyś zdecyduję na ślub,
Paweł będzie musiał podpisać intercyzę, że to tylko moja własność,
wyłączona  ze wspólnego majątku. Wolę do niego wpadać gdy mam
na to ochotę, niż być z nim  stale, codziennie. Dzięki temu nie muszę
robić tego wszystkiego co zwykle robi żona- sama wiesz, pranie,
gotowanie, sprzątanie. Tak jak jest bardzo mi odpowiada".
"A mówiłaś, że kochasz Pawła"-  indagowała pani  "B" zupełnie
zdezorientowana tymi wiadomościami.
"No bo kocham, ale to nie dowód, że mam być w domu służącą. Jeszcze
by mu się dzieci zachciało!"
Mina pani "A" wyrażała jej pełną niechęć do instytucji małżeństwa.
Spojrzała się na koleżankę i znów zaczęła piszczeć: "no ale fajnie,
że będziesz mamą, będziesz miała dzidziusia, to fajnie".
Nie znam dalszego ciągu rozmowy - nadjechał mój autobus.
I całe szczęście, bo już mnie mdliło od tych  fajności i widoku jogurtu
ze śmieciami.

czwartek, 13 września 2012

Mix

Zaniosło mnie wczoraj do jednego z  dużych marketów. Jest wszak wrzesień
i niemal każdy market promuje artykuły szkolne.
Z przyjemnością oglądałam przeróżnej maści zeszyty, w kolorowych
okładkach, o różnej ilości kartek i o bardzo dobrej jakości papierze.
Przypomniał mi się czas, gdy sama chodziłam do szkoły  - te zeszyty
 wszystkie w niebieskich okładkach, polowanie na zeszyty posiadające papier
gładki, bezdrzewny, by było łatwiej na nim pisać stalówką. Pamiętam też
 to wybieranie stalówek do piór - sprawdzanie pod światło czy dobrze się
schodzą ich końce. I szukanie takiej obsadki, by była choć trochę inna niż
wszystkie. No cóż, moja zawsze była inna, bo obgryziona. I te piórniki
drewniane - marzeniem był wtedy piórnik "zakopiański".
Pamiętam też "polowania" na papier do okładania książek i zeszytów -
przeważnie był to szary papier "pakowy". Znalezienie ciekawych naklejek
też nie należało do łatwego zadania. Gdy byłam w liceum pokazały się pierwsze
okładki plastikowe .
Gdy moja córka była już uczennicą  istniał już import materiałów
papierniczych - były ładne zeszyty, spory wybór papierów i innych akcesoriów,
tylko ceny były czasem jakby nie z tego świata.
Gdy byłyśmy w Singapurze spędziłyśmy kilka godzin w markecie na dwóch
stoiskach - dział papierniczo-piśmienny pochłonąl nas na dwie godziny, a może
 nawet dłużej.Te ilości i różnorodność artykułów powodowały zawrót głowy.
Bo na co komu 37 wzorów piórników, do tego we wszystkich możliwych
kolorach? Albo kilkadziesiąt rodzajów gumek, o przeróżnych kształtach,
kolorach, twardości a nawet zapachu?
Gdy dotarłyśmy do kasy, mój biedny mąż postukał mnie wymownie w czoło,
ale bez szemrania uiścił dość spory rachunek.
Drugim działem, który nas unieruchomił na długi czas, był dział zabawek.
Niewątpliwie nie ma u nas takiej różnorodności tych artykułów jaką tam
widziałam, niemniej jest w czym wybierać.
To dobrze, bo chyba milej rozpoczynać rok szkolny kolorowo.
                                        ****
Pomału wracam do koralikowania. Postanowiłam  zmienić nieco styl
działania i nie rozpoczynać kilka projektów na raz. Bo potem część nie
może się doczekać wykończenia. Ten agat już dawno leżał oprawiony,
a dopiero wczoraj doczekał się "nośnika".
Trochę kiepskie to zdjęcie, ale uwierzcie mi na słowo, że oprawa
i nośnik są w kolorze fioletu o metalicznym połysku.


wtorek, 11 września 2012

Rozleniwiłam się okropnie

Jakoś nie mogę się pozbierać po tym powrocie. Zupełnie  nic mi się nie chce.
Przed wyjazdem "zrobił mi się" , oczywiście sam, bałagan w koralikach.
I to tak solidny, że musiałam wczoraj niemal cały dzień segregować moje
"skarby".
Przy okazji okazało się,  że mam jeszcze sporo zapasów kamyków. Tylko
muszę się zmobilizować.
Wczoraj około 21,00 dotarło do mnie,że muszę na dziś zrobić taki zwykły,
codzienny komplet i powstał ten wisior z unakitu.
Idąc za ciosem dokończyłam wisior z jaspisu. Jest na podkładzie.
                                                 ****
A ponieważ nie samymi koralikami człowiek żyje, postanowiłam coś sobie
wymodzić  na drutach. Pomysł mam, ale co z niego wyjdzie -  nie  wiem.
                                                 ****
Wszystkim mieszkającym w Warszawie i okolicach uprzejmie donoszę, że
od 20 do 29 września będzie w Warszawie XVI Festiwal Nauki. Program
bogaty, jest w czym wybierać, bo będzie aż 800 spotkań.
Mam zamiar wybrać się 23.IX.na spotkanie z naukowcami z Centrum Fizyki
Teoretycznej PAN na wykłady i na warsztaty, na których będzie się
konstruować latające zabawki.
A 28.IX chciałabym spędzić wieczór i pół  nocy w Instytucie Biologii
Doświadczalnej PAN - będzie można  obejrzeć pod mikroskopem żywe
hodowle  komórek nerwowych.
Mam nadzieję,  że mi się to wszystko uda.

poniedziałek, 10 września 2012

Pomęczę Was dziś....

zdjęciami z mojego urlopu. Przyrzekam, że więcej już tego nie zrobię, po
prostu nie mam więcej zdjęć.
A więc:
 Nie ma to jak duuuża piaskownica, o krok od wody
"Zbieranie się"  po  plażowaniu. Młodszego trzeba było wpierw
doprowadzić i padło na zięcia.
 Port na Helu z dziwnym , jak dla mnie, budynkiem. Z daleka to
jeszcze ujdzie, ale z bliska - straszne byle co.
Tak się codziennie bada foki w fokarium na Helu
Każda jest wzywana imieniem, a inne grzecznie czekają
na swoją kolej.
Muzeum na Helu
Odnowiona gdańska  fontanna  Neptuna
Widok ze stateczku, którym płynęliśmy na Westerplatte
Wnętrze Dworu Artusa

 Starówka Gdańska od strony Motławy





Baszta na Wisłoujściu
Działo na "Błyskawicy " to męska rzecz, w sam raz dla dziadka i wnuczka

niedziela, 9 września 2012

Mix

Powrót po jakimś czasie nieobecności w domu, budzi we mnie mieszane
uczucia- z jednej strony bardzo lubię swoje cztery ściany i powrót mnie
cieszy, z drugiej - nie lubię tego bałaganu, który mi się robi, gdy zaczynam
się rozpakowywać. No i  "od ręki" kilka porcji prania, układanie
wszystkiego na  stałe miejsca, upychanie zbędnych już walizek.
Wiem, wiem, to nie tragedia, ale ja tak nie lubię sprzątać....
                                             ****
Czy Wy też macie osobistego doradcę w postaci "miecia"? Mam wrażenie,
że mój "miecio" nie opuszcza mnie na żadnym wyjezdzie - dziwnym
trafem towarzyszy mi wszędzie. Siedzi uczepiony mego ramienia i szemrze
do ucha: "no, kup to, kup, musisz to mieć".
A ja, stara idiotka, słucham tych podszeptów  i kupuję.Tym razem myślałam,
że zostawiłam drania w Warszawie. Odwiedziłam bowiem kilka sklepów
i.....cisza, żadnych szeptów koło ucha. Nawet się cieszyłam, że został
w domu.
Niestety, nie został- w Gdyni, gdy wparowałam do sklepiku z muszlami
"miecio" natychmiast się ujawnił. To przez niego kupiłam dla starszego
wnuczka szumiącą  muszlę i kilka muszelek dla siebie,które po prostu
musiałam mieć. Dwie z nich już dziś zagospodarowałam.
Wczoraj pracowicie wierciłam iglakiem dziurki, dziś je zawiesiłam i tak
się prezentują:



A potem, gdy czekałam aż nasze wnuczęta skonsumują gofry(suche,
bez żadnych dodatków), moje oko zawisło na "piaskowym
obrazku". I tak się zapatrzyłam,że sobie ów gadżet kupiłam.
Konstrukcja  prosta jak budowa cepa - ramki, dwie szybki,
pomiędzy nimi trzy kolory piasku,  odrobina kolorowej wody i  trochę
powietrza. Obracamy ramkę i....tworzymy z piasku obrazek.
Śmiech dozwolony. Moja córka popatrzyła się na mnie jak na
rasową debilkę. Nie szkodzi - mnie to bawi.
A takie obrazki możecie zobaczyć na   tej stronie.

piątek, 7 września 2012

Wróciłam!!!!

Jestem, niezależnie od tego czy się to komu podoba, czy też nie za bardzo.
Ostatnie dwanaście dni spędziłam nad Bałtykiem.
Bazą  wypadową był Sopot.  Pobyt typowo rodzinny, czyli trzy pokolenia
pod jednym dachem.
Przez te dwanaście dni nawet nie dotknęłam się do koralików i szydełka,
nie zajrzałam do  internetu i prawie nie oglądałam TV.
Zamiast tego wygrzewałam stare kości na plaży, klnąc samą siebie, że nie
wzięłam:  kapelusza  od słońca, kostiumu kąpielowego, maty plażowej.
Ale od czego rodzina - bratowa poratowała mnie kapeluszem i matą
plażową.
Poza tym bratowa była bardzo dzielna i zniosła aż dwukrotnie  naszą
wizytę z dzieciakami, które się roiły nieprzytomnie.
Mieszkanie mieliśmy super, apartament z trzema sypialniami, dużym pokojem
dziennym, w pełni wyposażoną kuchnią,  dwiema łazienkami i dwoma
miejscami garażowymi. Brakowało mi tylko do szczęścia by ktoś gotował.
Pogoda stanęła na wysokości  zadania, tylko jeden dzień był kiepski, bo
padało.
Przy okazji okazało się, że już baaaardzo odzwyczaiłam się od małych,
pełnych temperamentu dzieci,  płci męskiej zwłaszcza.
Generalnie moi wnuczkowie są bardzo fajnymi dziećmi, to tylko ja jestem
chyba zbyt przyzwyczajona do ciszy.
Ze starszym, który ma teraz 3,5 roku to już nie ma kłopotów, ale ten
młodszy o 2 lata daje niezle "popalić". Po pierwsze to chce robić wszystko to
co robi starszy,a jeśli mu się to nie udaje to jest dziki wrzask (a głos ma
niezły, mocny, że aż hej), po drugie każdy zakaz wkurza go niemiłosiernie,
więc ciska tym co aktualnie trzyma w łapce i drze buzię. Poza tym zawsze
wymysli coś, czego mu nie wolno - n.p. jeżdżenie po mieszkaniu krzesłem,
otwieranie lodówki, włączanie piecyka elektrycznego, walenie klockiem
w szklany blat stołu.
Byliśmy  wszyscy na Helu, w fokarium zwłaszcza, w Gdańsku, Gdyni,
pływaliśmy statkiem i bardzo dużo bywaliśmy na sopockiej plaży. Nie da się
ukryć, że plaża jest genialnym rozwiązaniem gdy na "wyposażeniu" są małe
dzieci.
Zdjęć wiele nie robiłam, jakoś nie chciało mi się.
Z przyjemnością odnotowałam, że  świetnie nam się jechało z W-wy do
Sopotu drogą S10 a potem płatną A1. Łącznie  średnią prędkość mieliśmy
ponad 90km/godz, wliczając przejazd przez zakorkowane odcinki Warszawy
 i Oliwy.
A oto kilka fotek:
 To oglądałam grzejąc kości
 a  to kochany mały złośnik, któremu akurat wyrzynają się kły
Sopot
 Galeon "Pirat", który obwoził po sopockim porcie
Niszczyciel "Błyskawica", który ogromnie podobał się "starszemu"
Stary, kochany "Dar Pomorza"
i całkiem nie stary, ale dobry "Bar Pomorza"
"Dar Młodzieży"
a tu szkolenie tych, co mają na nim płynąć

i wczorajsza wizyta w Gdańsku.

niedziela, 26 sierpnia 2012

P.S.

Przez te dni, gdy mnie tu nie było, produkowałam się na swoim drugim blogu
 i zostawiam Wam kilka odcinków do  poczytania.
Ciekawych proszę o najazd kursorem na obrazek będący reprodukcją Klimta,
w prawym górnym rogu marginesu i kliknięcie.
W ten bezbolesny sposób przeniesiecie się na drugi blog.
Zakończenie napiszę gdy już wrócę "na dobre".
A więc  - do poczytania;)