.......czyli słów kilka o koronawirusie.
Atakujący aktualnie wirus na już swą "tabliczkę znamionową" - to Covid 19.
Bo koronawirusów jest więcej, niż ten co teraz zaatakował.
Wg niemieckiej Służby Zdrowia w Niemczech stwierdzono już 27 przypadków
zachorowań, powołano nawet Sztab Kryzysowy.
Jakoś najlepiej idzie wirusowi Covid-19 zarażanie w Badenii- Wirtembergii
oraz w Nadrenii i Płn. Westfalii.
Ale nie jest tak źle jakby się wydawało- 3 Włoszki, lekarki pracujące we
włoskim szpitalu Spallaziani wyizolowały tego paskudnego wirusa i okazało
się że podanie kombinacji znanych już leków antywirusowych unicestwia go.
Jest to lopinavir (podawany przy HIV) oraz rytonavir oraz oseltamiwir,
lek podawany przy zwykłej grypie. I ta wiadomość chyba już została podana
całemu światu medycznemu. Co prawda wiele leków antywirusowych
może uczulać, no ale zawsze lepsze to niż nic.
Aktualnie w Niemczech na zwykłą grypę choruje trzynaście tysięcy osób.
Środki zapobiegawcze - przede wszystkim higiena -czyli przychodzimy do
domu i pierwszą czynnością powinno być mycie rąk. Poza tym użytymi
chusteczkami nie dekorujemy mebli w domu, natychmiast je usuwamy do
zamykanego pojemnika na odpadki zmieszane.
No to zdrowia Wam życzę.
drewniana rzezba
czwartek, 27 lutego 2020
wtorek, 25 lutego 2020
Co kraj ........to obyczaj
Gdy w tym roku będziecie jechać do Niemiec samochodem zapewne wasz
wzrok przyciągną takie niebieskie słupy i odruchowo zmniejszycie prędkość,
ale spokojnie, to nie radary a rodzaj bramek kontrolnych dla ruchu ciężarówek,
do pobierania myta. Są na federalnych drogach.
Kolejna nieco dziwna rzecz to fałszywe przystanki autobusowe ustawione
w pobliżu domów opieki dla ludzi leciwych. Pierwszy taki fałszywy przystanek
autobusowy został zainstalowany w Dusseldorfie koło Benrath Senior Center.
Personel tego domu zauważył bowiem, że pacjenci cierpiący na Alzheimera,
często zdezorientowani z powodu swej choroby, chętnie przychodzą na najbliższy
przystanek, chcąc udać się do domu. I teraz obok takich Domów dla Seniorów
są ustawione fałszywe przystanki, na których łatwo pacjentów odnaleźć.
Personel zauważywszy swego podopiecznego proponuje mu by poczekał na
autobus na ławce przy której jest stolik kawiarniany, przynoszą kawę, zabawiają
rozmową a pacjent po chwili już nie pamięta ani o przystanku ani swym zamiarze.
Letnie wakacje trwają w Niemczech tylko 6 tygodni i zależnie od landu zaczynają
się w końcu czerwca lub na początku lipca, a w sierpniu dzieci już wracają do
szkoły. Jesienią dzieci mają jeszcze tzw. " Ferie kartoflane" trwające kilka lub
kilkanaście dni, zależnie od landu.
Nie wiem czy wiecie, ale to właśnie Niemcy jako pierwsi wprowadzili letni czas-
30 kwietnia 1916 roku w Rzeszy i na Austro-Węgrzech po raz pierwszy
przesunięto wskazówki zegarków o 1 godzinę do przodu.
Z kolei w 1941 roku Hitler zarządził, by wszystkie pisma były pisane alfabetem
łacińskim a nie gotykiem, bo jego zdaniem neogotyckie pismo było wymysłem
Żydów.
I jeszcze coś - "trzymanie kciuków". Zasadniczo był to rytuał wywodzący się
od starożytności, mający znaczenie magiczne, ale Niemcy wprowadzili go jako
ochronę kciuka, którego utracenie mogłoby uniemożliwić wojownikom sprawne
posługiwanie się bronią.
I jeszcze proza życia - jeżeli jedziesz środkiem lokomocji a nie skasujesz
biletu, zapłacisz mandat. Jeżeli wejdziesz na jezdnię, nawet pustą, gdy jest dla
ciebie czerwone światło, to jeśli masz pecha i zauważy to policjant - mandat
murowany.
A na rozluźnienie atmosfery druga para tancerzy, którą z chęcią obserwuję -
to Ariadna Naveira i Fernando Sanchez:
Ale bez mojej ulubionej pary się nie obędzie;)
sobota, 22 lutego 2020
Nic nowego
Czasami zaczynam zdawać sobie sprawę jak wiele już lat szlajam się po
świecie. Piszę czasami - bo ja nie z tych, co to od 50 roku życia wciąż
z tęsknotą wracają do minionych lat - należę do tych co mówią: było-minęło,
idę do przodu, zobaczę co będzie dalej.
Ale chwilami, gdy patrzę na swoje Krasnale (11 i 9 lat) myślę o tym jak
bardzo różniło się moje i ich dzieciństwo i jak bardzo zmieniło się życie
przez te kilkadziesiąt lat.
A dziś dopadła mnie ta myśl gdy przechodziłam obok pobliskiego sklepiku-
jest jeszcze luty, miesiąc zimowy, a na straganie przed sklepikiem prezentują
swój wdzięk maliny, borówki amerykańskie, winogrona, pełen asortyment
cytrusów, kilkanaście odmian jabłek, różne gruszki, mango, liczi, owoce
kaki, pomidory o różnych kształtach , różnej wielkości i różnego koloru -
żółte i brązowe także.
I tak mi się przypomniało gdy to kiedyś zimą czekało się na pomarańcze,
mandarynki, cytryny. A teraz te "podstawowe" cytrusy są dostępne cały rok.
Wiem, to te jaśniejsze strony globalizacji.
Trochę mi ten post nie wychodzi - miałam napisać o tym, że dziś jest
ostatnia sobota karnawału, że kiedyś, kiedyś siedziałabym zapewne u fryzjera
torturującego moje włosy a tak mniej więcej od godziny 20,00 spędzalibyśmy
wieczór i większą część nocy na jakimś balu lub przynajmniej u znajomych.
I przyszło mi na myśl, że od wielu lat całkiem sporo określeń jakby się
zdewaluowało - nazwy pór roku wcale nie odzwierciadlają tego, co jest za
oknem bo klimat się zmienił i nadal się zmienia, owoce, które były osiągalne
w Europie jedynie o określonej porze roku są teraz dostępne jak rok długi.
I ta sytuacja dotyczy też innych aspektów życia - mam internet, jest WiFi,
mam stały kontakt z tymi, z którymi chcę go w danej chwili mieć.
A gdy chcę posłuchać swej ulubionej muzyki, nawet tej z czasów mej odległej
już młodości - przeglądam zasoby You Tube i włączam choćby to:
albo Elvisa:
Nie da się ukryć, że głos to facet miał, furę wad również, ale mnie interesował
tylko jego głos.
A dziś dodatkowo coś ponadczasowego, czyli Francis Goya i jego gitara
Młodszy Krasnal uczy się gry na gitarze i ponoć (jak mówi pan uczący dzieci
gry na gitarze) idzie mu dobrze, więc chyba muszę mu kupić płytę z nagraniami
Francisa Goy'i.
Tym bardziej, że starszemu wręczyłam płytę z nagraniami J.S.Bacha, a przecież
sprawiedliwość musi być, każdy musi dostać od babci płytę.
No i jeszcze coś dla mnie- Hauser w duecie z Ceku, czyli wiolonczela i
gitara
Miłego weekendu Wszystkim- słonecznego i ciepłego.
świecie. Piszę czasami - bo ja nie z tych, co to od 50 roku życia wciąż
z tęsknotą wracają do minionych lat - należę do tych co mówią: było-minęło,
idę do przodu, zobaczę co będzie dalej.
Ale chwilami, gdy patrzę na swoje Krasnale (11 i 9 lat) myślę o tym jak
bardzo różniło się moje i ich dzieciństwo i jak bardzo zmieniło się życie
przez te kilkadziesiąt lat.
A dziś dopadła mnie ta myśl gdy przechodziłam obok pobliskiego sklepiku-
jest jeszcze luty, miesiąc zimowy, a na straganie przed sklepikiem prezentują
swój wdzięk maliny, borówki amerykańskie, winogrona, pełen asortyment
cytrusów, kilkanaście odmian jabłek, różne gruszki, mango, liczi, owoce
kaki, pomidory o różnych kształtach , różnej wielkości i różnego koloru -
żółte i brązowe także.
I tak mi się przypomniało gdy to kiedyś zimą czekało się na pomarańcze,
mandarynki, cytryny. A teraz te "podstawowe" cytrusy są dostępne cały rok.
Wiem, to te jaśniejsze strony globalizacji.
Trochę mi ten post nie wychodzi - miałam napisać o tym, że dziś jest
ostatnia sobota karnawału, że kiedyś, kiedyś siedziałabym zapewne u fryzjera
torturującego moje włosy a tak mniej więcej od godziny 20,00 spędzalibyśmy
wieczór i większą część nocy na jakimś balu lub przynajmniej u znajomych.
I przyszło mi na myśl, że od wielu lat całkiem sporo określeń jakby się
zdewaluowało - nazwy pór roku wcale nie odzwierciadlają tego, co jest za
oknem bo klimat się zmienił i nadal się zmienia, owoce, które były osiągalne
w Europie jedynie o określonej porze roku są teraz dostępne jak rok długi.
I ta sytuacja dotyczy też innych aspektów życia - mam internet, jest WiFi,
mam stały kontakt z tymi, z którymi chcę go w danej chwili mieć.
A gdy chcę posłuchać swej ulubionej muzyki, nawet tej z czasów mej odległej
już młodości - przeglądam zasoby You Tube i włączam choćby to:
albo Elvisa:
tylko jego głos.
A dziś dodatkowo coś ponadczasowego, czyli Francis Goya i jego gitara
Młodszy Krasnal uczy się gry na gitarze i ponoć (jak mówi pan uczący dzieci
gry na gitarze) idzie mu dobrze, więc chyba muszę mu kupić płytę z nagraniami
Francisa Goy'i.
Tym bardziej, że starszemu wręczyłam płytę z nagraniami J.S.Bacha, a przecież
sprawiedliwość musi być, każdy musi dostać od babci płytę.
No i jeszcze coś dla mnie- Hauser w duecie z Ceku, czyli wiolonczela i
gitara
czwartek, 20 lutego 2020
Jaspis
Dziś okazało się, że mam jeszcze 3 jaspisy, a to bardzo wdzięczne kamienie
do oprawiania w koraliki.
Jaspis jest skałą osadową z dna pradawnych mórz, powstałą z kwarcu i
chalcedonu, zawierającą też domieszki innych minerałów jak:
hematyt, magnetyt, mangan, chloryt, zoisyt. Domieszki te wpływają na
zabarwienie kamienia.
Dziś oprawiłam dwa kamyczki:
A poniżej mój ulubiony jaspis, nazywany obrazkowym:
Wygląda tak, jakby ktoś na nim namalował jakiś pejzaż.
Pogoda dziś wyraźnie mi sprzyjała by siedzieć w domu i dłubać w koralikach.
Przed południem zdążyłam szybko załatwić to co miałam w planach i tak
mniej więcej w 15 minut po moim dotarciu do domu zaczęło padać.
W ogóle pogoda jakaś taka wiosenna- deszcz ze słońcem na przemian.
Moja podwórzowa śliwka zaczyna kwitnąć - chyba coś się drzewku pomyliło.
Ptaszory wydzierają się niemiłosiernie, a pogoda fiksuje.
Krasnale z rodzicami są w Bawarii, (w ich międzynarodowej szkole w Malmo
są aktualnie ferie) tam też wszystko w kratkę- na Zugspitze na górze, gdzie
mieszkają mają -12 stopni , a u podnóża góry+12, choć zdarzyło się któregoś
dnia +18 stopni.
Ale chyba jednak idzie wiosna, bo czerwone dęby na mojej ulicy zrzuciły już
zeszłoroczne liście (robią to dopiero wiosną, całą zimę mają liście) a platany
zrzucają na potęgę swe włochate "orzeszki".
Zastanawiam się, czy skoro bywają niebieskie ptaki to czy bywają niebieskie
koty???
No i "chodzi mi po głowie" złoty jamnik - jako zawieszka- oczywiście
koralikowa.
do oprawiania w koraliki.
Jaspis jest skałą osadową z dna pradawnych mórz, powstałą z kwarcu i
chalcedonu, zawierającą też domieszki innych minerałów jak:
hematyt, magnetyt, mangan, chloryt, zoisyt. Domieszki te wpływają na
zabarwienie kamienia.
Dziś oprawiłam dwa kamyczki:
A poniżej mój ulubiony jaspis, nazywany obrazkowym:
Wygląda tak, jakby ktoś na nim namalował jakiś pejzaż.
Pogoda dziś wyraźnie mi sprzyjała by siedzieć w domu i dłubać w koralikach.
Przed południem zdążyłam szybko załatwić to co miałam w planach i tak
mniej więcej w 15 minut po moim dotarciu do domu zaczęło padać.
W ogóle pogoda jakaś taka wiosenna- deszcz ze słońcem na przemian.
Moja podwórzowa śliwka zaczyna kwitnąć - chyba coś się drzewku pomyliło.
Ptaszory wydzierają się niemiłosiernie, a pogoda fiksuje.
Krasnale z rodzicami są w Bawarii, (w ich międzynarodowej szkole w Malmo
są aktualnie ferie) tam też wszystko w kratkę- na Zugspitze na górze, gdzie
mieszkają mają -12 stopni , a u podnóża góry+12, choć zdarzyło się któregoś
dnia +18 stopni.
Ale chyba jednak idzie wiosna, bo czerwone dęby na mojej ulicy zrzuciły już
zeszłoroczne liście (robią to dopiero wiosną, całą zimę mają liście) a platany
zrzucają na potęgę swe włochate "orzeszki".
Zastanawiam się, czy skoro bywają niebieskie ptaki to czy bywają niebieskie
koty???
No i "chodzi mi po głowie" złoty jamnik - jako zawieszka- oczywiście
koralikowa.
środa, 19 lutego 2020
Jutro już Tłusty Czwartek.....
.... a więc koniec karnawału bardzo blisko.
Lubię faworki, ale nie jem, bo nie wychodzi mi ich wersja bezglutenowa.
Poza tym nawet gdyby wyszła to tylko dla siebie nie będę smażyła.
Upiekę sobie po prostu bezglutenowe "coś", czyli owoce zalane ciastem
bezglutenowym. Ciasto powstaje z jajek, mąki gryczanej z niewielką ilością
mąki ziemniaczanej, erytrytolu (zamiast zwykłego cukru) i greckiego jogurtu.
Ciasto musi mieć taką gęstość jak na naleśniki.
Tym ciastem zalewam owoce i wstawiam to do piekarnika,grzanie góra-dół,
bez termoobiegu, 200 stopni, czas ok. 40 minut, środkowa półka.
Niestety przekonałam się, że każdy piecyk ma jakoś inaczej wyskalowany
termometr więc trzeba jednak wypiek obserwować by się nie spalił.
Oczywiście ciasto powinno być ładnie przyrumienione.
Można jeść jeszcze ciepłe, można i na zimno, jeżeli zostanie;)
Robi się samo, a jest bezcukrowe, beztłuszczowe. Przepisu nie znam, robię
wszystko na oko. Właściwie to wiecznie w kuchni eksperymentuję.
Jeżeli nie mam w domu erytrytolu (erytrytol nie jest słodzikiem, ale ma
tylko 0 kalorii i jest dobry dla diabetyków) to biorę cukier kokosowy.
A konsumować będę oglądając poniższe filmiki:
No i może nic dziwnego, że gdy te tańce królowały na parkietach to
ważyłam raptem 48 kg. 3 godzinki "twistowania" i sylwetka była "jak trza".
No i oczywiście moi ulubieńcy:
Miłego Tłustego Czwartku!!!
Lubię faworki, ale nie jem, bo nie wychodzi mi ich wersja bezglutenowa.
Poza tym nawet gdyby wyszła to tylko dla siebie nie będę smażyła.
Upiekę sobie po prostu bezglutenowe "coś", czyli owoce zalane ciastem
bezglutenowym. Ciasto powstaje z jajek, mąki gryczanej z niewielką ilością
mąki ziemniaczanej, erytrytolu (zamiast zwykłego cukru) i greckiego jogurtu.
Ciasto musi mieć taką gęstość jak na naleśniki.
Tym ciastem zalewam owoce i wstawiam to do piekarnika,grzanie góra-dół,
bez termoobiegu, 200 stopni, czas ok. 40 minut, środkowa półka.
Niestety przekonałam się, że każdy piecyk ma jakoś inaczej wyskalowany
termometr więc trzeba jednak wypiek obserwować by się nie spalił.
Oczywiście ciasto powinno być ładnie przyrumienione.
Można jeść jeszcze ciepłe, można i na zimno, jeżeli zostanie;)
Robi się samo, a jest bezcukrowe, beztłuszczowe. Przepisu nie znam, robię
wszystko na oko. Właściwie to wiecznie w kuchni eksperymentuję.
Jeżeli nie mam w domu erytrytolu (erytrytol nie jest słodzikiem, ale ma
tylko 0 kalorii i jest dobry dla diabetyków) to biorę cukier kokosowy.
A konsumować będę oglądając poniższe filmiki:
ważyłam raptem 48 kg. 3 godzinki "twistowania" i sylwetka była "jak trza".
No i oczywiście moi ulubieńcy:
Miłego Tłustego Czwartku!!!
wtorek, 18 lutego 2020
Wracam do równowagi
Przez cały ostatni rok nie robiłam biżutków.
To pęknięcie kości, pobyt w szpitalu a potem zakaz długiego siedzenia
w jednej pozycji oraz zupełnie niespodziewana śmierć mego męża skutecznie
wstrzymały moje "koralikowanie".
Ale przedwczoraj wzięłam się do pracy i powstał naszyjnik dla pewnej
mojej koleżanki, która posiada kicię.
I tak ów naszyjnik wygląda:
Co prawda kicia w naturze jest czarno- biała, ale rzecz głównie w tym, że
udało mi się nadać zawieszce naszyjnika pożądany kształt.
No i jest lekki, bo robiłam z najmniejszych koralików toho.
Ogromnie się cieszę, że wreszcie zaczęłam znowu KORALIKOWAĆ.
I co jakiś czas będę Was zamęczać swą "twórczością".
To pęknięcie kości, pobyt w szpitalu a potem zakaz długiego siedzenia
w jednej pozycji oraz zupełnie niespodziewana śmierć mego męża skutecznie
wstrzymały moje "koralikowanie".
Ale przedwczoraj wzięłam się do pracy i powstał naszyjnik dla pewnej
mojej koleżanki, która posiada kicię.
I tak ów naszyjnik wygląda:
Co prawda kicia w naturze jest czarno- biała, ale rzecz głównie w tym, że
udało mi się nadać zawieszce naszyjnika pożądany kształt.
No i jest lekki, bo robiłam z najmniejszych koralików toho.
Ogromnie się cieszę, że wreszcie zaczęłam znowu KORALIKOWAĆ.
I co jakiś czas będę Was zamęczać swą "twórczością".
Mix....
.....czyli o tym i owym.
Nadal regularnie czytam tygodnik "POLITYKA", którego wersję elektroniczną
mam na KINDLE'u.
Co prawda polityka sama w sobie jakoś mnie mierzi, ale oprócz artykułów dot.
spraw politycznych w Polsce i na świecie, tygodnik oferuje wiele ciekawych
tematów.
Czy wiecie, że kiła wróciła" ? Tak, tak, mam na myśli paskudną chorobę
przenoszoną drogą płciową, tę na którą kiedyś chorowali wielcy malarze, pisarze,
poeci.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba chorych wenerycznie podwoiła się. Wśród
pacjentów najwięcej jest zarażonych właśnie kiłą.
Wg danych Państwowego Zakładu Higieny w 2019 r.były 1642 przypadki- o 200
więcej niż rok wcześniej. I wszyscy są pewni, że nie są to pełne dane, bo wielu
pacjentów prywatnych placówek medycznych prosi lekarzy o nie zgłaszanie ich
przypadku do rejestru krajowego.Lekarzom to pasuje, bo jest mniej papierologii.
Do państwowych placówek trafiają głównie powikłane przypadki, których
leczenie prywatne jest drogie, np. kiła układu nerwowego.
Nie wiem czy wiecie, ale część zakażeń kiłą jest bezobjawowa, zwłaszcza u osób,
które z innych powodów stosowały antybiotyki.
I ciekawostka - na te choroby nie chorują ludzie bezdomni czy też prostytutki-
to są osoby dobrze sytuowane, wykształcone.
Nie wiem czy pocieszający jest fakt, że wzrost zachorowań na choroby
przenoszone drogą płciową nie dotyczy tylko Polski - po raz pierwszy w całej
Europie liczba zachorowań na kiłę przekroczyła liczbę zakażeń HIV.
Rekord w tej dziedzinie należy do Islandii- tam nastąpił wzrost o 876%,
w Irlandii o 224%, Wielkiej Brytanii o 153%, w Niemczech o 144%.
Wg raportu Europejskiego Centrum do Zapobiegania i Kontroli Chorób trzy
czynniki są odpowiedzialne za wzrost tego typu zakażeń:
niestosowanie prezerwatyw, zmniejszenie obaw przed HIV (bo przecież
istnieje preparat PrEP chroniący przed zachorowaniem na HIV) oraz posiadanie
wielu partnerów seksualnych.
Niestety Polska prowadzi w liczbie przypadków kiły wrodzonej - w 2019 roku
w Polsce urodziło się 16 chorych na kiłę noworodków.
W innych krajach Europy statystyki wykazują pomiędzy 0 a 1 przypadkiem.
Ginekolodzy polscy zwracają uwagę, że coraz więcej kobiet nie robi w czasie
ciąży żadnych badań -zachodzą w ciążę i zgłaszają się dopiero do porodu.
Nieleczona kiła ciężarnej w 40% prowadzi do śmierci płodu, oraz wcześniactwa
i kiły wrodzonej, która jest chorobą wielonarządową, dającą wiele powikłań.
A w Sejmie leży projekt ustawy wprowadzającej zakaz edukacji seksualnej
osób, które nie ukończyły 18 lat.
I zgodnie z regulacjami tejże ustawy, do odpowiedzialności karnej mogą być
pociągnięci również lekarze dermatolodzy - wenerolodzy zajmujący się
pacjentami nieletnimi, zakażonymi chorobami wenerycznymi. Bo lekarz nie
tylko musi takiego pacjenta wyleczyć ale również poinformować go jak ma
nowym zakażeniom zapobiegać, a drogi są tylko dwie- albo całkowita
wstrzemięźliwość seksualna albo stosowanie prezerwatywy. Doradzenie
nieletniemu pacjentowi stosowania prezerwatywy zakończy się dla lekarza
zarzutami prokuratora i nawet karą pozbawienia wolności.
No cóż- Polska wyraźnie cofa się w rozwoju - wg sprawozdań Polskiego
Towarzystwa Dermatologicznego w 1948 roku na terenie Małopolski lekarze
PTD przeprowadzili 205 godzin prelekcji dla młodzieży - odbywały się one
w kościołach, uczestniczyło w nich 25375 osób, a przewodniczący PTD, prof.
Franciszek Walter otrzymał wiele podziękowań od proboszczów krakowskich
i podkrakowskich parafii.
A ja tylko chcę przypomnieć, że wakacje już niedaleko, małolaty pojadą na
różne obozy, więc pomyślcie o edukacji małolatów i o tym co PiS wyrabia.
Nadal regularnie czytam tygodnik "POLITYKA", którego wersję elektroniczną
mam na KINDLE'u.
Co prawda polityka sama w sobie jakoś mnie mierzi, ale oprócz artykułów dot.
spraw politycznych w Polsce i na świecie, tygodnik oferuje wiele ciekawych
tematów.
Czy wiecie, że kiła wróciła" ? Tak, tak, mam na myśli paskudną chorobę
przenoszoną drogą płciową, tę na którą kiedyś chorowali wielcy malarze, pisarze,
poeci.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba chorych wenerycznie podwoiła się. Wśród
pacjentów najwięcej jest zarażonych właśnie kiłą.
Wg danych Państwowego Zakładu Higieny w 2019 r.były 1642 przypadki- o 200
więcej niż rok wcześniej. I wszyscy są pewni, że nie są to pełne dane, bo wielu
pacjentów prywatnych placówek medycznych prosi lekarzy o nie zgłaszanie ich
przypadku do rejestru krajowego.Lekarzom to pasuje, bo jest mniej papierologii.
Do państwowych placówek trafiają głównie powikłane przypadki, których
leczenie prywatne jest drogie, np. kiła układu nerwowego.
Nie wiem czy wiecie, ale część zakażeń kiłą jest bezobjawowa, zwłaszcza u osób,
które z innych powodów stosowały antybiotyki.
I ciekawostka - na te choroby nie chorują ludzie bezdomni czy też prostytutki-
to są osoby dobrze sytuowane, wykształcone.
Nie wiem czy pocieszający jest fakt, że wzrost zachorowań na choroby
przenoszone drogą płciową nie dotyczy tylko Polski - po raz pierwszy w całej
Europie liczba zachorowań na kiłę przekroczyła liczbę zakażeń HIV.
Rekord w tej dziedzinie należy do Islandii- tam nastąpił wzrost o 876%,
w Irlandii o 224%, Wielkiej Brytanii o 153%, w Niemczech o 144%.
Wg raportu Europejskiego Centrum do Zapobiegania i Kontroli Chorób trzy
czynniki są odpowiedzialne za wzrost tego typu zakażeń:
niestosowanie prezerwatyw, zmniejszenie obaw przed HIV (bo przecież
istnieje preparat PrEP chroniący przed zachorowaniem na HIV) oraz posiadanie
wielu partnerów seksualnych.
Niestety Polska prowadzi w liczbie przypadków kiły wrodzonej - w 2019 roku
w Polsce urodziło się 16 chorych na kiłę noworodków.
W innych krajach Europy statystyki wykazują pomiędzy 0 a 1 przypadkiem.
Ginekolodzy polscy zwracają uwagę, że coraz więcej kobiet nie robi w czasie
ciąży żadnych badań -zachodzą w ciążę i zgłaszają się dopiero do porodu.
Nieleczona kiła ciężarnej w 40% prowadzi do śmierci płodu, oraz wcześniactwa
i kiły wrodzonej, która jest chorobą wielonarządową, dającą wiele powikłań.
A w Sejmie leży projekt ustawy wprowadzającej zakaz edukacji seksualnej
osób, które nie ukończyły 18 lat.
I zgodnie z regulacjami tejże ustawy, do odpowiedzialności karnej mogą być
pociągnięci również lekarze dermatolodzy - wenerolodzy zajmujący się
pacjentami nieletnimi, zakażonymi chorobami wenerycznymi. Bo lekarz nie
tylko musi takiego pacjenta wyleczyć ale również poinformować go jak ma
nowym zakażeniom zapobiegać, a drogi są tylko dwie- albo całkowita
wstrzemięźliwość seksualna albo stosowanie prezerwatywy. Doradzenie
nieletniemu pacjentowi stosowania prezerwatywy zakończy się dla lekarza
zarzutami prokuratora i nawet karą pozbawienia wolności.
No cóż- Polska wyraźnie cofa się w rozwoju - wg sprawozdań Polskiego
Towarzystwa Dermatologicznego w 1948 roku na terenie Małopolski lekarze
PTD przeprowadzili 205 godzin prelekcji dla młodzieży - odbywały się one
w kościołach, uczestniczyło w nich 25375 osób, a przewodniczący PTD, prof.
Franciszek Walter otrzymał wiele podziękowań od proboszczów krakowskich
i podkrakowskich parafii.
A ja tylko chcę przypomnieć, że wakacje już niedaleko, małolaty pojadą na
różne obozy, więc pomyślcie o edukacji małolatów i o tym co PiS wyrabia.
piątek, 14 lutego 2020
To teraz.........
..........obejrzyjcie miasto, w którym mieszkam już ponad dwa lata.
Filmik jest bardzo dobrze zrobiony. To taki Berlin w pigułce.
Proponuje byście koniecznie obejrzeli to na YT i najlepiej w trybie
kinowym.
To tylko 11 minut i może nie zdziwi Was, że się w tym mieście zakochałam.
Filmik jest bardzo dobrze zrobiony. To taki Berlin w pigułce.
Proponuje byście koniecznie obejrzeli to na YT i najlepiej w trybie
kinowym.
To tylko 11 minut i może nie zdziwi Was, że się w tym mieście zakochałam.
środa, 12 lutego 2020
Moi ulubieńcy.......
.......zaczynali kolejny sezon w Cordobie i jak zwykle przepięknie tańczyli
na en Viva la Pepa Milonga.
Czy zauważyliście, że tańczą nieco inaczej niż dotąd?
Oczywiście oglądajcie na YT w wersji kinowej lub na pełnym ekranie.
A teraz już się pakują i rozpoczynają tourne po Europie.
Pierwszym przystankiem będą Helsinki gdzie od 20 -23 lutego będzie
Festiwal "Tango Frostbite".
Następnym "przystankiem będzie 9 Międzynarodowy Festiwal Tanga
w Holandii.
Spojrzałam w ich kalendarz - przed nimi w tym roku 24 podróże.
W niektórych krajach będą więcej niż jeden raz. I jak podejrzałam
w kwietniu, w dniach 10-12 będą w Berlinie na imprezie "Noc tanga".
Oprócz krajów europejskich "wpadną" do Kanady, Rosji, Tajwanu i Chin.
na en Viva la Pepa Milonga.
Czy zauważyliście, że tańczą nieco inaczej niż dotąd?
A teraz już się pakują i rozpoczynają tourne po Europie.
Pierwszym przystankiem będą Helsinki gdzie od 20 -23 lutego będzie
Festiwal "Tango Frostbite".
Następnym "przystankiem będzie 9 Międzynarodowy Festiwal Tanga
w Holandii.
Spojrzałam w ich kalendarz - przed nimi w tym roku 24 podróże.
W niektórych krajach będą więcej niż jeden raz. I jak podejrzałam
w kwietniu, w dniach 10-12 będą w Berlinie na imprezie "Noc tanga".
Oprócz krajów europejskich "wpadną" do Kanady, Rosji, Tajwanu i Chin.
wtorek, 11 lutego 2020
No to idę za ciosem......
......przedtem była jedna wiolonczela, teraz dwie.
Duet chorwacko- serbski, czyli Hauser i Sulic
.
Duet chorwacko- serbski, czyli Hauser i Sulic
.
niedziela, 9 lutego 2020
piątek, 7 lutego 2020
Ystad
Jedziemy szukać kamiennych obelisków, to takie szwedzkie Stonehenge-
poinformowała mnie córka. Przyjedziemy po ciebie rano, ale nie o świcie.
No i dobrze- pomyślałam- świt nie jest moją ulubioną porą na wstawanie.
Wyruszyliśmy ok. 10,00 rano, świeciło słońce i dość umiarkowanie wiało.
Owe kamienne obeliski to zespół 59 bloków skalnych ustawionych na
wysokim nadmorskim wzgórzu w pobliżu osady rybackiej Kaseberga, mniej
więcej 11 km na wschód od Ystad.
Oczywiście nikt na 100% nie wie ani kiedy te bloki ktoś wwindował na to
nadmorskie wzgórze, ani w jakim celu. Część badaczy uważa, że to grobowiec
jakiegoś znamienitego starożytnego władcy, ale nigdy nie znaleziono tu w czasie
prac wykopaliskowych jakichkolwiek ludzkich kości.
Wg innych jest to pradawne obserwatorium astronomiczne. Kamieni jest 59,
tworzą zarys łodzi długiej na 67 metrów i mającej w najszerszym miejscu 19
metrów.
Około 150 m od miejsca, z którego robiłam zdjęcie osady znajdowały się te
kamienne obeliski, ale tak tam wiało, że nie mogłam zupełnie zrobić zdjęć,
więc musicie mi na słowo uwierzyć, że tam są.
Na tym wzgórzu tak upiornie wiało, że musiałam zejść sporo niżej by zrobić
zdjęcie osady leżącej u stóp wzgórza.
Przewiani nieomal na wylot pojechaliśmy do Ystad.
Miła niespodzianka- w niedzielę parking miejski jest bezpłatny, za to czynna
była Informacja Turystyczna, w której dostaliśmy plan Ystad.
Nie zostało nam nic innego jak - wpierw znaleźć miejsce, w którym będzie
kawa, gorąca czekolada i coś na przegryzkę, bo na tym wzgórzu solidnie
nas przewiało.
Wędrując takimi uliczkami doszliśmy do rynku
gdzie bez trudu znaleźliśmy pożądane przez nas dobra. Wzmocnieni i nieco
ogrzani ruszyliśmy na zwiedzanie Ystad.
Ystad ma nieco ponad 20 tysięcy mieszkańców. Jest bardzo zadbanym
miastem. Pierwsi mieszkańcy, rybacy, osiedlili się tu w XII wieku.
Przez kilkaset lat podstawą gospodarki były połowy śledzi.
Wędruje się uliczkami Ystad bardzo miło - ruch znikomy, zero
wieżowców.
Fragment klasztoru Franciszkanów
W przyklasztornym ogrodzie znalazłam rozkwitającą różyczkę i
kwitnące już drzewko owocowe.
A na sąsiadującym z ogrodem stawie zobaczyliśmy eleganckie domki
dla tych lokatorów:
Wędrując niespiesznie parterowym Ystad poszliśmy na parking
Chociaż Ystad jest niewielkie, to nie jest przysłowiową "dziurą zabitą dechami".
W oczy rzuca się przede wszystkim troska o miasto - jest czysto i porządnie.
W mieście jest teatr, którego budynek jest najlepiej zachowanym wśród
XIX wiecznych szwedzkich budynków teatralnych.
Jest tu również studio filmowe, w którym od 2004 roku nakręcono 75 filmów.
Te najbardziej znane powstały na podstawie kryminałów Henninga Mankella -
ich głównym bohaterem był inspektor policji Kurt Wallander. Przez cały rok
można to studio zwiedzać, bo jego część funkcjonuje jako muzeum- Ystad
Studios Visitors Center.
Jak na razie to z Ystad cztery razy dziennie kursują promy do Świnoujścia.
Do Malmo wracaliśmy szosą prowadzącą wzdłuż brzegu morza. W wielu
miejscach są tu piękne plaże, dobre miejsca do uprawiania surfingu oraz
tereny do jazdy konnej i pola golfowe. To bardzo ładny i przyjazny turystyce
rejon Szwecji.
poinformowała mnie córka. Przyjedziemy po ciebie rano, ale nie o świcie.
No i dobrze- pomyślałam- świt nie jest moją ulubioną porą na wstawanie.
Wyruszyliśmy ok. 10,00 rano, świeciło słońce i dość umiarkowanie wiało.
Owe kamienne obeliski to zespół 59 bloków skalnych ustawionych na
wysokim nadmorskim wzgórzu w pobliżu osady rybackiej Kaseberga, mniej
więcej 11 km na wschód od Ystad.
Oczywiście nikt na 100% nie wie ani kiedy te bloki ktoś wwindował na to
nadmorskie wzgórze, ani w jakim celu. Część badaczy uważa, że to grobowiec
jakiegoś znamienitego starożytnego władcy, ale nigdy nie znaleziono tu w czasie
prac wykopaliskowych jakichkolwiek ludzkich kości.
Wg innych jest to pradawne obserwatorium astronomiczne. Kamieni jest 59,
tworzą zarys łodzi długiej na 67 metrów i mającej w najszerszym miejscu 19
metrów.
Około 150 m od miejsca, z którego robiłam zdjęcie osady znajdowały się te
kamienne obeliski, ale tak tam wiało, że nie mogłam zupełnie zrobić zdjęć,
więc musicie mi na słowo uwierzyć, że tam są.
Na tym wzgórzu tak upiornie wiało, że musiałam zejść sporo niżej by zrobić
zdjęcie osady leżącej u stóp wzgórza.
Przewiani nieomal na wylot pojechaliśmy do Ystad.
Miła niespodzianka- w niedzielę parking miejski jest bezpłatny, za to czynna
była Informacja Turystyczna, w której dostaliśmy plan Ystad.
Nie zostało nam nic innego jak - wpierw znaleźć miejsce, w którym będzie
kawa, gorąca czekolada i coś na przegryzkę, bo na tym wzgórzu solidnie
nas przewiało.
Wędrując takimi uliczkami doszliśmy do rynku
gdzie bez trudu znaleźliśmy pożądane przez nas dobra. Wzmocnieni i nieco
ogrzani ruszyliśmy na zwiedzanie Ystad.
Ystad ma nieco ponad 20 tysięcy mieszkańców. Jest bardzo zadbanym
miastem. Pierwsi mieszkańcy, rybacy, osiedlili się tu w XII wieku.
Przez kilkaset lat podstawą gospodarki były połowy śledzi.
Wędruje się uliczkami Ystad bardzo miło - ruch znikomy, zero
wieżowców.
Fragment klasztoru Franciszkanów
W przyklasztornym ogrodzie znalazłam rozkwitającą różyczkę i
kwitnące już drzewko owocowe.
A na sąsiadującym z ogrodem stawie zobaczyliśmy eleganckie domki
dla tych lokatorów:
Wędrując niespiesznie parterowym Ystad poszliśmy na parking
Chociaż Ystad jest niewielkie, to nie jest przysłowiową "dziurą zabitą dechami".
W oczy rzuca się przede wszystkim troska o miasto - jest czysto i porządnie.
W mieście jest teatr, którego budynek jest najlepiej zachowanym wśród
XIX wiecznych szwedzkich budynków teatralnych.
Jest tu również studio filmowe, w którym od 2004 roku nakręcono 75 filmów.
Te najbardziej znane powstały na podstawie kryminałów Henninga Mankella -
ich głównym bohaterem był inspektor policji Kurt Wallander. Przez cały rok
można to studio zwiedzać, bo jego część funkcjonuje jako muzeum- Ystad
Studios Visitors Center.
Jak na razie to z Ystad cztery razy dziennie kursują promy do Świnoujścia.
Do Malmo wracaliśmy szosą prowadzącą wzdłuż brzegu morza. W wielu
miejscach są tu piękne plaże, dobre miejsca do uprawiania surfingu oraz
tereny do jazdy konnej i pola golfowe. To bardzo ładny i przyjazny turystyce
rejon Szwecji.
czwartek, 6 lutego 2020
To może by tak do Kopenhagi?
Ci co dość długo do mnie zaglądają, to już wiedzą, że bardzo rzadko zwiedzam
i oglądam to co każdy turysta powinien.
A więc jak Kopenhaga to obowiązkowo należy obejrzeć pałac królewski i
odwiedzić najmniej samotną dziewczynę, czyli Syrenkę z baśni Andersena,
niewydarzoną dzielnicę miasta Christianię i jeszcze kilka obowiązkowych
pozycji. I koniecznie wszystko z przewodnikiem turystycznym w ręce.
No ale jak wiecie- nie ze mną takie numery.
W sobotę "rzuciło " nas do Kopenhagi, głównie z racji obchodzonego tam
tego właśnie dnia święta światła.
Ale nas rzuciło tam przed południem, więc wpierw pokręciliśmy się po
pełnym turystów mieście zacząwszy od wzmocnienia naszych organizmów
kawą i gorącą czekoladą a Krasnale na samym początku- naleśnikami.
Młodszy przejawia jakiś szósty zmysł w wyczuwaniu miejsc gdzie "dają"
naleśniki.
I w ogóle utarł się zwyczaj, że zaczynamy zwiedzanie od wypicia kawy lub
gorącej czekolady, a dzieciaki od zjedzenia czegoś- tu zamiast naleśnika może
paść na babeczkę wypełnioną jakimś mocno owocowym dżemem, czekoladą
i cynamonem.
Widocznie przejazd pociągiem z Malmo do Kopenhagi był dla nas wielce
wyczerpujący- w końcu jakby na to nie spojrzeć pokonujemy kawałek drogi
morskiej, siedząc wygodnie w pociągu mającym tapicerowane "ławki" i
zagłówki o regulowanej wysokości. Siedzenia są czyste, na podłodze nie
widać żadnych śmieci a ludzi jednak sporo.
Pod tymi widocznymi w perspektywie wielkimi parasolami można było
nabyć naleśniki.
Te lampiony wiszą z okazji Chińskiego Nowego Roku, ale nie bardzo wiem
co ma Dania wspólnego z chińskim świętem.Wszędzie było mnóstwo ludzi
i co chwilę ktoś mi wchodził w obiektyw lub mnie potrącał.
Nawet nie usiłowałam zapamiętywać trasy, którą szliśmy- ot szłam i
pstrykałam zdjęcia.
Niestety zimą piękna fontanna z żurawiami nie jest czynna.
Na dachu tego budynku jest statua Neptuna z trójzębem- niestety nie mam
pojęcia dlaczego Neptun zamierza się trójzębem na idących ulicą ludzi.
Obejrzeliśmy po drodze kilka bardzo ładnych, starych podwórek:
Niestety moja wiedza ornitologiczna jest minimalna, nie wiem co to
za ptaszek.
Zaglądaliśmy też do różnych bram
W końcu dotarliśmy do portu by popłynąć kanałami Kopenhagi.Bardzo
podoba mi się ta część miasta- kolorowe domy nad kanałem wyglądają
bajkowo a jednocześnie dziwnie znajomo :
I kilka ciekawostek z tej przejażdżki:
Ta przedziwna budowla z "dymiącym" kominem to w pełni ekologiczna spalarnia
śmieci. Można ją zwiedzać w tym czasie gdy pracuje.
Druga ciekawostka dotycząca tego obiektu - jest to również stok narciarski,
sztucznie naśnieżany. Poza tym znajduje się tu również najwyższa w Norwegii
sztuczna ściana wspinaczkowa. Na dolnym zdjęciu lepiej widać kształt tej
budowli i bez trudu odgadniecie gdzie się znajduje stok narciarski.
Ale to nie koniec ciekawostek zgromadzonych w tym miejscu - z tego okrętu
wojennego widocznego na pierwszym ze zdjęć wystrzelono kiedyś niechcący
pocisk, który poważnie uszkodził stojące po przeciwnej stronie kanału domki
letniskowe. Na szczęście nikogo nie zraniono ani nie zabito.
Kopenhaską Syrenkę widziałam tylko z daleka, od strony wody- był obok niej
tłumek turystów i dwa łabędzie. Nawet nie było co fotografować.
Ten nieco dziwnie wyglądający budynek to....Opera. Niestety mogłam ją
sfotografować tylko przez mocno porysowaną szybę stateczku.
Po przejażdżce kanałami powędrowaliśmy do zamku Rosenborg, będącego od
XVII wieku letnią, podmiejską siedzibą królów Danii.
Zamek ładny, zgrabny, niby niewielki , ale ilość zgromadzonych tam
artefaktów jest porażająca. Nie wszystko dało się fotografować bo nie
wolno tam używać flesza. Nie mniej trochę zdjęć porobiłam.
To sala tronowa z tronami króla i jego małżonki. Sala jest ogromna, niemal
można by grać tam w piłkę nożną.
Te dwa zdjęcia to tylko ułamek drobiazgów wykonanych z bursztynu.
Poniżej będą "różności" wykonane z kości słoniowej:
Były również żołnierzyki do zabawy, ale nie ołowiane a.... złote
Dla nieco starszych chłopców wielce twarzowy hełm z pióropuszem,
napierśnikiem i ozdobnymi pistoletami oraz bronią sieczną.
Są tam też zgromadzone nieprawdopodobne wprost ilości porcelany
oraz naczyń wykonanych z mlecznego szkła.
Jest tego mnóstwo , wszystko zgromadzone na małej powierzchni , marnie
oświetlone, więc nawet ciężko to wszystko dokładnie obejrzeć a co dopiero
porządnie sfotografować.
Bardzo podobało mi się to biurko - nie tylko duże, ale tak wykonane, że nic
z niego nie spada a do tego ma całą masę szufladek i schowków. To jedno
z moich niespełnionych marzeń.
A to jest szafa grająca. Co prawda grała "tak sobie", ale w końcu pochodzi
z XVI wieku i należy podziwiać, że udało się ją uruchomić po odnowieniu.
Wprawdzie zamek nieduży, ale obejrzenie wszystkiego zabrało nam nieco
czasu i sił.
Wszystkie pomieszczenia zamkowe mają sufity zdobione malowidłami.
Na ścianach wiszą jak nie portrety i obrazy to przynajmniej tkaniny ozdobne.
W piwnicach zamku jest skarbiec. Tu znajdują się korony królewskie:
i najcenniejsze wyroby ze złota i drogich kamieni:
Zamek jest otoczony rozległym parkiem, żegnał nas jeden ze strzegących
go lwów:
oraz jeden z dwóch, stojących całą dobę na straży, żołnierzy.
Był też w tym parku wielce tajemniczy pomnik - jak na razie nie udało mi
się rozgryźć czyj to pomnik:
Nie było tu żadnej tabliczki a dojścia do tegoż pomnika też nie było.
A przed nami było jeszcze Tivoli. Część drogi pokonaliśmy bezzałogowym
metrem, co wielce podnieciło Krasnali. Pierwszy raz jechałam taki metrem.
Stoi się na peronie ograniczonym przezroczystymi ścianami, za którymi są tory
metra. Pociąg staje i wtedy razem z otwieranymi drzwiami pociągu otwierają
się ściany peronu. Całkiem niezłe.
A poniżej migawki z Tivoli.
Oczywiście w Tivoli Krasnale szaleli a my cieszyliśmy się ich radością,
zastanawiając się co może być fajnego w kręceniu się dookoła własnej osi.
Krasnale eksploatowały bardzo intensywnie jazdę samochodzikami,niezbyt
zawrotną jazdę kolejką górską i pływanie po stawie łódką co wyraźnie nie
podobało się tamtejszym kaczkom.
Ludzi było naprawdę bardzo dużo, tylko nie wiem po co zaczął padać deszcz.
No a po tym wszystkim trzeba było jeszcze wrócić do Malmo, bo następnego
dnia czekała nas wyprawa do Ystad.
i oglądam to co każdy turysta powinien.
A więc jak Kopenhaga to obowiązkowo należy obejrzeć pałac królewski i
odwiedzić najmniej samotną dziewczynę, czyli Syrenkę z baśni Andersena,
niewydarzoną dzielnicę miasta Christianię i jeszcze kilka obowiązkowych
pozycji. I koniecznie wszystko z przewodnikiem turystycznym w ręce.
No ale jak wiecie- nie ze mną takie numery.
W sobotę "rzuciło " nas do Kopenhagi, głównie z racji obchodzonego tam
tego właśnie dnia święta światła.
Ale nas rzuciło tam przed południem, więc wpierw pokręciliśmy się po
pełnym turystów mieście zacząwszy od wzmocnienia naszych organizmów
kawą i gorącą czekoladą a Krasnale na samym początku- naleśnikami.
Młodszy przejawia jakiś szósty zmysł w wyczuwaniu miejsc gdzie "dają"
naleśniki.
I w ogóle utarł się zwyczaj, że zaczynamy zwiedzanie od wypicia kawy lub
gorącej czekolady, a dzieciaki od zjedzenia czegoś- tu zamiast naleśnika może
paść na babeczkę wypełnioną jakimś mocno owocowym dżemem, czekoladą
i cynamonem.
Widocznie przejazd pociągiem z Malmo do Kopenhagi był dla nas wielce
wyczerpujący- w końcu jakby na to nie spojrzeć pokonujemy kawałek drogi
morskiej, siedząc wygodnie w pociągu mającym tapicerowane "ławki" i
zagłówki o regulowanej wysokości. Siedzenia są czyste, na podłodze nie
widać żadnych śmieci a ludzi jednak sporo.
Pod tymi widocznymi w perspektywie wielkimi parasolami można było
nabyć naleśniki.
Te lampiony wiszą z okazji Chińskiego Nowego Roku, ale nie bardzo wiem
co ma Dania wspólnego z chińskim świętem.Wszędzie było mnóstwo ludzi
i co chwilę ktoś mi wchodził w obiektyw lub mnie potrącał.
Nawet nie usiłowałam zapamiętywać trasy, którą szliśmy- ot szłam i
pstrykałam zdjęcia.
Niestety zimą piękna fontanna z żurawiami nie jest czynna.
Na dachu tego budynku jest statua Neptuna z trójzębem- niestety nie mam
pojęcia dlaczego Neptun zamierza się trójzębem na idących ulicą ludzi.
Obejrzeliśmy po drodze kilka bardzo ładnych, starych podwórek:
Niestety moja wiedza ornitologiczna jest minimalna, nie wiem co to
za ptaszek.
Zaglądaliśmy też do różnych bram
W końcu dotarliśmy do portu by popłynąć kanałami Kopenhagi.Bardzo
podoba mi się ta część miasta- kolorowe domy nad kanałem wyglądają
bajkowo a jednocześnie dziwnie znajomo :
I kilka ciekawostek z tej przejażdżki:
Ta przedziwna budowla z "dymiącym" kominem to w pełni ekologiczna spalarnia
śmieci. Można ją zwiedzać w tym czasie gdy pracuje.
Druga ciekawostka dotycząca tego obiektu - jest to również stok narciarski,
sztucznie naśnieżany. Poza tym znajduje się tu również najwyższa w Norwegii
sztuczna ściana wspinaczkowa. Na dolnym zdjęciu lepiej widać kształt tej
budowli i bez trudu odgadniecie gdzie się znajduje stok narciarski.
Ale to nie koniec ciekawostek zgromadzonych w tym miejscu - z tego okrętu
wojennego widocznego na pierwszym ze zdjęć wystrzelono kiedyś niechcący
pocisk, który poważnie uszkodził stojące po przeciwnej stronie kanału domki
letniskowe. Na szczęście nikogo nie zraniono ani nie zabito.
Kopenhaską Syrenkę widziałam tylko z daleka, od strony wody- był obok niej
tłumek turystów i dwa łabędzie. Nawet nie było co fotografować.
Ten nieco dziwnie wyglądający budynek to....Opera. Niestety mogłam ją
sfotografować tylko przez mocno porysowaną szybę stateczku.
Po przejażdżce kanałami powędrowaliśmy do zamku Rosenborg, będącego od
XVII wieku letnią, podmiejską siedzibą królów Danii.
Zamek ładny, zgrabny, niby niewielki , ale ilość zgromadzonych tam
artefaktów jest porażająca. Nie wszystko dało się fotografować bo nie
wolno tam używać flesza. Nie mniej trochę zdjęć porobiłam.
To sala tronowa z tronami króla i jego małżonki. Sala jest ogromna, niemal
można by grać tam w piłkę nożną.
Te dwa zdjęcia to tylko ułamek drobiazgów wykonanych z bursztynu.
Poniżej będą "różności" wykonane z kości słoniowej:
Były również żołnierzyki do zabawy, ale nie ołowiane a.... złote
Dla nieco starszych chłopców wielce twarzowy hełm z pióropuszem,
napierśnikiem i ozdobnymi pistoletami oraz bronią sieczną.
Są tam też zgromadzone nieprawdopodobne wprost ilości porcelany
oraz naczyń wykonanych z mlecznego szkła.
Jest tego mnóstwo , wszystko zgromadzone na małej powierzchni , marnie
oświetlone, więc nawet ciężko to wszystko dokładnie obejrzeć a co dopiero
porządnie sfotografować.
Bardzo podobało mi się to biurko - nie tylko duże, ale tak wykonane, że nic
z niego nie spada a do tego ma całą masę szufladek i schowków. To jedno
z moich niespełnionych marzeń.
A to jest szafa grająca. Co prawda grała "tak sobie", ale w końcu pochodzi
z XVI wieku i należy podziwiać, że udało się ją uruchomić po odnowieniu.
Wprawdzie zamek nieduży, ale obejrzenie wszystkiego zabrało nam nieco
czasu i sił.
Wszystkie pomieszczenia zamkowe mają sufity zdobione malowidłami.
Na ścianach wiszą jak nie portrety i obrazy to przynajmniej tkaniny ozdobne.
W piwnicach zamku jest skarbiec. Tu znajdują się korony królewskie:
i najcenniejsze wyroby ze złota i drogich kamieni:
Zamek jest otoczony rozległym parkiem, żegnał nas jeden ze strzegących
go lwów:
oraz jeden z dwóch, stojących całą dobę na straży, żołnierzy.
Był też w tym parku wielce tajemniczy pomnik - jak na razie nie udało mi
się rozgryźć czyj to pomnik:
Nie było tu żadnej tabliczki a dojścia do tegoż pomnika też nie było.
A przed nami było jeszcze Tivoli. Część drogi pokonaliśmy bezzałogowym
metrem, co wielce podnieciło Krasnali. Pierwszy raz jechałam taki metrem.
Stoi się na peronie ograniczonym przezroczystymi ścianami, za którymi są tory
metra. Pociąg staje i wtedy razem z otwieranymi drzwiami pociągu otwierają
się ściany peronu. Całkiem niezłe.
A poniżej migawki z Tivoli.
Oczywiście w Tivoli Krasnale szaleli a my cieszyliśmy się ich radością,
zastanawiając się co może być fajnego w kręceniu się dookoła własnej osi.
Krasnale eksploatowały bardzo intensywnie jazdę samochodzikami,niezbyt
zawrotną jazdę kolejką górską i pływanie po stawie łódką co wyraźnie nie
podobało się tamtejszym kaczkom.
Ludzi było naprawdę bardzo dużo, tylko nie wiem po co zaczął padać deszcz.
No a po tym wszystkim trzeba było jeszcze wrócić do Malmo, bo następnego
dnia czekała nas wyprawa do Ystad.
Subskrybuj:
Posty (Atom)